poniedziałek, 11 października 2021

„Ktoś jest w twoim domu” (2021)

 

Nastoletnia Makani Young niedawno przeprowadziła się z Hawajów do małego miasteczka Osborne w stanie Nebraska i zaczęła uczęszczać do miejscowego liceum. Znalazła paru przyjaciół, ale nie zdradziła im swojego największego sekretu. Wstydliwego powodu swojej przeprowadzki. Nikomu nie powiedziała też, że wkrótce po przyjeździe do Nebraski zaczęła spotykać się z młodszym bratem tutejszego policjanta, Oliverem Larssonem, szkolnym wyrzutkiem, którego rówieśnicy mają za socjopatę. Teraz tajemnice Makani, tak samo jak i pozostałych uczniów Osborne High, są zagrożone. W miasteczku grasuje bowiem zabójca, który obnaża mroczne sekrety swoich ofiar.

Amerykańsko-kanadyjska adaptacja powieści Stephanie Perkins z 2017 roku pod tym samym tytułem, „There's Someone Inside Your House” (pol. „Ktoś jest w twoim domu”), w reżyserii Patricka Brice'a, twórcy między innymi „Dziwaka” (2014) i „Dziwaka 2” (2017). Scenariusz napisał Henry Gayden, który zasilił też grono producenckie, reprezentowane głównie przez założoną przez Jamesa Wana, twórcę między innymi „Naznaczonego” (2010) i „Obecności" (2013), firmę Atomic Monster Productions i firmę Laps 21 Entertainment, której założycielem jest Shawn Levy, kojarzony głównie z serialem „Stranger Things”. Projekt został wdrożony przez firmę Netflix, głównego dystrybutora (premierowy pokaz filmu odbył się na Fantastic Fest we wrześniu 2021 roku, a na platformy Netflixa trafił w następnym miesiącu) i „opiekuna” „Ktoś jest w twoim domu”, który dał Patrickowi Brice'owi i jego ekipie dużą swobodę w procesie tworzenia. Główne zdjęcia ruszyły w sierpniu 2019 roku w kanadyjskim Vancouver, a zakończyły się w październiku tego samego roku. W sierpniu 2020 roku sfinalizowano natomiast „etap dokrętek”.

Scenarzysta „Ktoś jest w twoim domu”, Henry Gayden, powiedział, że zanim przystąpił do tego projektu odświeżył sobie jakieś sto pięćdziesiąt slasherów i odnotował, że wiele z nich otwiera się zabójstwem kobiety. Miał to na uwadze opracowując fabułę filmowej wersji „Ktoś jest w twoim domu”. Od początku chciał dać tej opowieści coś, co odróżniałoby ją od innych obrazów slash. Pierwszym takim wyróżnikiem miał być atak na mężczyznę w pierwszym „akcie” (prolog), ale większą inwencją wykazał się podczas tworzenia sylwetki i modus operandi tajemniczego zabójcy grasującego w niewielkiej amerykańskiej miejscowości „stojącej na kukurydzy”. Według Gaydena powieść Stephanie Perkins, która stanowiła podstawę jego scenariusza, ma bogatą glebę emocjonalną (wiele warstw), którą zapewne trudno byłoby przenieść na ekran w sposób atrakcyjny dla widza. Autor scenariusza „Ktoś jest w twoim domu” zrobił więc coś, co można nazwać „upieczeniem dwóch pieczeni na jednym ogniu”. Wymyślił seryjnego zabójcę z miasteczka Osborbne w Nebrasce na nowo. To znaczy, w tym punkcie znacznie oddalił się od koncepcji Stephanie Perkins. Co miało przynieść podwójne korzyści – unikalne cechy, coś, co odróżni omawianą produkcję od innych horrorowych rąbanek z młodymi ludźmi w rolach głównych, ale też coś, co posłuży zbudowaniu podobnej ścieżki emocjonalnej, jaką, w pojęciu Gaydena, ma literacki pierwowzór tej teen slasherowej historii osadzonej w „kukurydzianym miasteczku”. Reżyser rzeczonej produkcji, Patrick Brice, chciał, żeby przywoływała ona klimat slasherów z przełomu XX i XXI wieku (ostatnia dekada tego pierwszego i pierwsze lata tego drugiego stulecia), ponieważ jest do nich usposobiony sentymentalnie. Pierwsze slashery, które obejrzał w kinie powstały właśnie w tym okresie – wcześniej nie wolno mu było oglądać takich filmów (współczuję). I pewnie ubolewałabym nad tym, że Patrick Brice i jego ekipa nie wzorowali się na wcześniejszych owocach ze slasherowego sadu (lata 70-te i przede wszystkim 80-te XX wieku), gdyby dla „Ktoś jest w twoim domu” udało się wypracować atmosferę zbliżoną do tej z przełomu wieków. Wytężałam wzrok, ale niestety nie znalazłam w tym nawet odrobiny tego nie tak znowu dawnego, ale na pewno odstawionego już na boczny tor, charakteru. Klimat na wskroś współczesny. Może inaczej: taki, na jaki najłatwiej natrafić w dzisiejszych slasherach. Jest kolorowo, jest błyszcząco, czyściutko i grzeczniutko. Plastikowo. Gdzie ten brud, gdzie ten nihilizm, gdzie spontaniczność, gdzie to magiczne niechlujstwo? Na pewno nie tutaj. „Ktoś jest w twoim domu” Patricka Brice'a to kolejna pstrokata, nie za bardzo krwawa (ażeby przypadkiem nikogo nie zniesmaczyć) opowiastka o małym amerykańskim miasteczku terroryzowanym przez zamaskowanego mordercę. I tu mamy pierwsze odstępstwo od reguły. Zabójcę z ekranowej wersji „Ktoś jest w twoim domu” wyróżnia to, że poluje w różnych przebraniach. Upodobania się do swoich ofiar, głównie poprzez maski 3D wyobrażające ich twarze. Ciekawy pomysł. Maniakowi z Osborne to jednak nie wystarczyło. „Wymyślił więc sobie” oryginalny modus operandi, polegający na wyjawianiu wstydliwych sekretów swoich ofiar. Zdaniem Henry'ego Gaydena to dodatkowy ładunek emocjonalny. Podwójna krzywda, podwójna tragedia. Młodzi ludzie z Osborne umierają bowiem z bolesną świadomością, że ich koledzy i koleżanki poznali ich najpilniej strzeżone sekrety. Że wszyscy już wiedzą, co zrobili... Ponadto obecnie najbardziej poszukiwany przestępca w Osborne, a może i w całej Nebrasce, urządza coś w rodzaju inscenizacji. Zanim odbierze im życie, zwykle w zawczasu przygotowanej scenerii, rzuca im w twarz najbardziej niewygodne fakty z ich życia. Tym sposobem chce coś udowodnić, uzmysłowić nie tylko im, ale również, może nawet przede wszystkim, całej tej małej społeczności, w której przypuszczalnie dorastał. Chyba że osobą odpowiedzialną za te zbrodnie jest dziewczyna z Hawajów.

Główna rolę w „Ktoś jest w twoim domu” Patricka Brice'a powierzono całkiem doświadczonej młodej aktorce Sydney Park, która, uważam, nie miała tutaj wielkiego pola do popisu. Postać Makani Young nie wymagała jakichś szczególnych, wybitnych zdolności aktorskich. Już w świecie przedstawionym przez Stephanie Perkins dziewczyna, może być odbierana jako typowy przykład slasherowej protagonistki. W filmowej adaptacji, czego można było się spodziewać, i tak już przecież niezbyt pogłębiony portret Makani, jaki sporządziła Perkins w swojej dość poczytnej powieści, został uszczuplony. U Perkins Makani Young jawiła mi się jako swoiste połączenie dwóch istniejący modeli final girl: klasycznego i tak zwanego postmodernistycznego. W scenariuszu Henry'ego Gaydena nie wybrzmiewa to tak głośno. Szczerze mówiąc, podejrzewam, że nie patrzyłabym na filmową Makani pod tym kątem, gdybym nie znała książki „od której to wszystko się zaczęło”. No, ale przynajmniej nie pozbawiono jej przeszłości. Osoby niezaznajomione z powieściową wersją „Ktoś jest w twoim domu” mogą się zastanawiać, co też stało się z rodzicami głównej bohaterki, bo w filmie właściwie całkowicie ich pominięto. Dowiadujemy się tylko, że Makani wcześniej mieszkała na Hawajach. Do Osborne w Nebrasce, do babci – troskliwej, bez wątpienia kochającej wnuczkę somnambuliczki – przeprowadziła się już jakiś czas temu. I wkrótce potem zaczęła po kryjomu spotykać się z Oliverem Larssonem, szkolnym outsiderem, któremu przyklejono łatkę socjopaty. Paczka, do której Makani weszła, ci jej przyjaciele, z którymi już jawnie przystaje, też nie składa się z powszechnie lubianych uczniów. Bliżej im do wyrzutków niż licealnych gwiazdek. Są jednak nieco wyżej w uczniowskiej hierarchii panującej w Osborne High niż Ollie Larsson, młodszy brat miejscowego policjanta Chrisa, który w książce miał nieporównywalnie większy udział. I co chyba jeszcze ważniejsze u Perkins nie wydawał mi się takim... kretynem. Parodia Christophera Larssona, prawnego opiekuna bodaj najbardziej nielubionego ucznia liceum w Osborne. Nie licząc Makani, która w przeciwieństwie do swojej przyjaciółki Alex, nie zwykła oceniać ludzi po pozorach. Zadziwiające – Netflix wypuszcza film z rasistką. Co w tym nietypowego? Może to, że Alex jest Afroamerykanką? To nie tak, że nienawidzi wszystkich białych ludzi. Z paroma nawet się przyjaźni, ale nie ma wątpliwości, i chętnie o tym rozprawia, że biali wciąż są traktowani ulgowo, że to nadal uprzywilejowana kasta, która jednak nauczyła się ukrywać swoją nienawiść do w sumie wszelkich mniejszości. Na przykład, gdy młodzi ludzie wznoszą na meczu okrzyki na cześć homoseksualnego zawodnika, który zdobył punkty dla ich drużyny, Alex nie ma wątpliwości, że większość z nich zmusza się do takich reakcji. Pod maską życzliwości, serdeczności, do między innymi czarnoskórych, homoseksualnych, niebinarnych osób, jest czysta wrogość. Zawsze była, ale w obecnych czasach w złym guście, niepoprawne politycznie jest pokazywanie swojego nietolerancyjnego ja. Tak uważa Alex, ale jak w pewnym momencie stwierdza Makani (oczywiście widz już wcześniej może dość do takiego wniosku), to Alex przepełnia nienawiść do bliźnich. Błyskawicznie szufladkuje ludzi. Dla niej wszystko jest albo czarne, albo białe. Główna bohaterka filmu natomiast na własnej skórze zdążyła się już przekonać, jak krzywdzące, jak niesamowicie bolesne może być takie pochopne ocenianie drugiego człowieka. Makani dobrze wie, że dopuściła się czegoś strasznego. Poczuwa się do winy, ma wyrzuty sumienia, ale też życzyłaby sobie, żeby nie wyrabiano sobie zdania na jej temat w oparciu o to jedno straszliwe wydarzenie. Najgorszy moment w jej życiu, o którym w Osborne nie wie nikt poza jej babcią. Makani już się o to postarała. Chciała zacząć od nowa, stać się kimś innym, albo raczej pokazać taką siebie, jaką zawsze była. Zimną zabójczynię? Właściwie podejrzewać można wszystkich, ale jakoś wątpię, żeby wielu poważnie rozważało sprawstwo Makani. Bo wygląda na final girl? Był taki jeden slasher, taka opowieść o modelowej final girl, która okazał się zabójczynią. Był też taki „Basen”, wyreżyserowany przez Borisa von Sychowskiego, w którym twórcy „Ktoś jest w twoim domu” mogli coś podpatrzeć. Nie mam pewności, ale akcja w szybie wentylacyjnym jakoś mi się skojarzyła. Z kolei przecięcie ścięgien Achillesa przypomniało mi „Hostel” Eliego Rotha. Zakładam, że nieraz już coś podobnego na ekranie widziałam, ale tamto wykonanie było na tyle dobitne, dosadne, że zakotwiczyło się w mojej pamięci. Poza tym mamy tradycyjne (horrorowe rąbanki) podcinanie gardeł i ciosy nożem. A także pchnięcie na nóż wbity w ściankę... nie powiem czego, bo to byłby spoiler:) W scenach okaleczeń i mordów nie zauważyłam wspomagania komputerowego. Nie było takiej potrzeby, skoro ran praktycznie nie widać. Krew tryśnie tu, chluśnie tam, pokapie gdzie indzie i to w zasadzie byłoby na tyle, jeśli chodzi o efekty, hmm, „gore”. Napięcie? Mało. Mrok? Jeszcze mniej. Niewiele czułam, niewiele mnie to wszystko obchodziło, ale czas jakby biegł szybciej przy tym, moim zdaniem, mocno przeciętnym młodzieżowym slasherku. Zjadłam, wydaliłam i koniec pieśni.

Czy powieść „Ktoś jest w twoim domu” Stephanie Perkins była wdzięcznym materiałem na film? Czy można było zrobić z tego zapadające w pamięć slasherowe widowisko? Mam co do tego poważne wątpliwości. Chociaż, gdyby z oryginału zachować tylko tytuł i może jeszcze nazwiska niektórych postaci? :) Ale to i tak trochę inna historia. Sporo zmian: cięć, uproszczeń, ale i parę bonusów. Dodatków, w tym takich, które można uznać za jakiś tam powiew świeżości. Gdyby „Ktoś jest w twoim domu” Patricka Brice'a dostał lepszą (czytaj: nieplastikową) oprawę wizualną, mroczniejszy, posępniejszy klimat „kukurydzianego miasteczka”, gdyby wykrzesano z tego więcej napięcia i gdyby „nie bano się porządnie pobrudzić”, to pewnie te moje wypociny byłyby utrzymane w tonacji chociaż umiarkowanie entuzjastycznej. A tak... znowu średnio na jeża.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz