niedziela, 14 listopada 2021

Piotr Sawicki „Budząc diabły”

W lesie w niemieckiej miejscowości Weigerin stoi tajemnicza góra, Wildschweinberg. Tutejsi mieszkańcy nie zapuszczają się w ten rejon, co może mieć związek z zaginięciami ludzi, do których dochodziło tutaj w przeszłości. Przyjezdni też zwykle omijają to miejsce, ale pochodzący z Polski, szukający brata ksiądz katolicki Tadeusz Nowak i jego siedemnastoletnia towarzyszka Hania, mają powody, by odwiedzić to pozornie opuszczone miejsce. Ledwo uchodzą z życiem, duchownego to jednak nie zniechęca. Zamierza dokładnie przeszukać to owiane złą sławą miejsce, w czym ma mu pomóc między innymi Marek Żuk, małomówny, gburowaty dwudziestosiedmioletni Polak pracujący w tutejszym zakładzie mięsnym. Mężczyźni nie zdają sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie niesie ich przedsięwzięcie.

Budząc diabły” to powieściowy debiut Piotra Sawickiego, pochodzącego z Wrocławia autora recenzji i artykułów, dwukrotnie wyróżnionego w ogólnopolskim konkursie dla krytyków filmowych im. Krzysztofa Mętraka. Autora opowiadań grozy (między innymi „Karyny”, uświetniającej „W cieniu Bangor. Antologię inspirowaną prozą Stephena Kinga”) oraz książek niebeletrystycznych: wśród nich interesujący zbiór recenzji filmowych pod wiele mówiącym tytułem „Odrażające, brudne, złe: 100 filmów gore”. „Budząc diabły” to dosyć obszerna (trochę ponad sześćset stron), wydana zarówno w miękkiej, jak i twardej oprawie przez Dom Horroru, zilustrowana przez Pawła Kasprzyka, z genialną okładką zaprojektowaną przez Macieja Kamudę, proza ekstremalna skąpana w stosownie tajemniczej nadnaturalnej atmosferze, która powinna zainteresować też miłośników mitologii słowiańskiej.

Wreszcie doczekałam się powieści grozy od Piotra Sawickiego, człowieka, który, jak już zdążyłam się zorientować, nie tylko ma imponujące rozeznanie w szeroko pojętym horrorze, ale też pisarski warsztat sprzyjający tworzeniu rzeczy... wielkich? Cóż, na razie mogę powiedzieć tyle, że Piotr Sawicki ma dużą szansę dołączyć do grona najbardziej rozpoznawalnych polskich autorów literatury grozy. Takie przeczucie miałam już wcześniej, a jego debiutancka powieść jeszcze je wzmogła. Nie od razu. Po mocnym, intrygującym prologu z udziałem grupki dzieci ze wschodnioniemieckiej miejscowości Weigerin, gdzie toczy się cała akcja „Budząc diabły”, przyszła pora na przedstawienie, jak się okaże tylko części, ważniejszych uczestników szykującego się „dramatu”. I tutaj zaczęły się schody, bo w tym wąskim gronie nie potrafiłam znaleźć ani jednej osoby, z którą mogłabym „nawiązać choćby wątłą nić porozumienia”. Nijak nie potrafiłam odnaleźć się w tym towarzystwie. Marek Żuk już jakiś czas temu wyemigrował z Polski i osiadł w Weigerin. Pracuje w tutejszym zakładzie mięsnym, a mieszka w obskurnym wynajętym mieszkanku w starej kamienicy, w najbliższym sąsiedztwie mając zapijaczonego, bynajmniej nie dbającego o czystość, wiecznie spłukanego rodaka. Człowiek ten napawa Żuka wstrętem, podobnie jak, wydaje się, cała reszta świata. W każdym razie Marek nie ma dobrego zdania ani o swoich kolegach i koleżankach z pracy, ani o przełożonych. Nie nawiązuje bliższych znajomości ani ze swoimi krajanami, ani tym bardziej „szwabami”. I „pedałami” - to jego ulubione słówko na określenie „najgorszych z najgorszych”. Ludzi, którzy budzą w nim największy niesmak, mniej czy bardziej uzasadnioną awersję, pogardę. Krótko: Marek Żuk przedstawił mi się jako osoba, której stanowczo przydałoby się jakieś bezpieczne ujście dla nienawiści, najwyraźniej wypełniającą każdą komórkę jego wysportowanego ciała. Po jakimś – raczej dłuższym – czasie wizerunek tego wcześniej mocno wątpliwego bohatera (już prędzej antybohatera) w moich oczach uległ znacznemu ociepleniu. W Żuku zajdą fundamentalne zmiany wkrótce po przybyciu do miasta pewnego duchownego i jego siedemnastoletniej podopiecznej. Katolicki ksiądz Tadeusz Nowak przybywa do Weigerin na listowną prośbę od dawna niewidzianego brata, po którym wszelki słuch zaginął. Zabiera ze sobą ciężko doświadczoną młodą kobietę, Hanię, która wiele mu zawdzięcza. Dziewczyna darzy go bezgranicznym zaufaniem, a on perfidnie to wykorzystuje. Można powiedzieć z nadludzką wręcz cierpliwością, wytrwale lepi sobie kochankę. Ten czterdziestoparoletni ksiądz od początku ich znajomości pożąda dziewczyny wywodzącej się z patologicznej rodziny. To jemu Hania zawdzięcza wyrwanie się z koszmaru, jaki gotował jej przede wszystkim ojczym. Z brudnych łap jednego lubieżnika do uświęconych rączek drugiego, który w przeciwieństwie do swojego poprzednika, wie, jak manipulować zagubionymi duszyczkami. W najlepszym razie Hania może przypominać bohaterki utworów gotyckich – naiwna niewiasta, która czeka na swojego rycerza w lśniącej zbroi. Bez męskiego wsparcia Hania prawdopodobnie nie poradzi sobie nawet z najmniejszymi wyzwaniami, jakie niesie życie. Przepadnie z kretesem. Wpadnie w pajęczynę utkną przez katolickiego księdza, który ma już dość życia w celibacie. Niemniej wciąż stara się zwalczyć to zakazane pragnienie, apetyt, jaki obudził się w nim już przy pierwszym spojrzeniu na tę ponętną nastolatkę. Której trudno nie współczuć, ale... Powiedzmy, że współczesna proza przyzwyczaiła mnie do trochę bardziej zaradnych, samowystarczalnych przedstawicielek płci żeńskiej. Jej „niedzisiejszy” charakter można oczywiście tłumaczyć warunkami, w jakich dorastała ta bohaterka „Budząc diabły”. Ale to jakoś nie umniejszało we mnie wrażenia, że Hania jakby urwała się z jakiejś średniowiecznej legendy o smokach, zniewolonych przez nie dziewicach i rycerzach, którzy śpieszą im na ratunek na swoich rączych wierzchowcach.

(źródło, zwiastun książki: https://www.youtube.com/watch?v=pRfBG4DJvCY)

Las, a w tym lesie góra. Dzikowa Góra (Wildschweinberg), u podnóża której dawniej stał jakiś przepastnych budynek. W 2017 roku, w którym toczy się właściwa akcja „Budząc diabły”, niewiele już z tego zagadkowego kompleksu zostało. Z jednej strony tej niewątpliwie przeklętej góry w Weigerin roślinność jest nadzwyczaj bujna, a naprzeciwko istna kraina śmierci. Krajobraz zupełnie jak po pożarze. Może tak było, może przed laty tę część tajemniczego niemieckiego lasu strawił ogień. Może podczas drugiej wojny światowej, do której Piotr Sawicki, w całkiem pomysłowy sposób odwołuje się w tej umiarkowanie krwawej, klimatycznej opowieści o potworach. Wymyślnych kreaturach zrodzonych w jego, jak prawdopodobnie się przekonacie, przepastnej, doprawdy interesującej wyobraźni. Nie musimy domyślać się, gdzie autor „Budząc diabły” szukał inspiracji. Czarne karty w historii ludzkości, wydarzenia historyczna w pierwszej powieści Piotra Sawickiego splatają się ze słowiańskimi legendami. Z faktów i mitów tworzy się „szkaradna”, oślizgła, zakrwawiona, cuchnąca budowla, w której aż roi się od piekielnych, wygłodniałych istot. Wysuszona wiedźma z jednym okiem, nietoperzowate bobasy, czy gargantuiczne pełzające cielsko z ogromną paszczą, która pochłania wszelkie życia na swojej drodze. Mięsiste, pulsujące, gąbczaste ciało tego monstrualnego stwora nasunęło mi na myśl „Coś” Johna Carpentera i „Towarzystwo” Briana Yuzny, ale wcale bym się nie zdziwiła, gdyby ta kreatura tworzyła się pod natchnieniem monster movies z lat 50-tych XX wieku. Filmów o ogromniastych stworzeniach, siejących zniszczenie mutantach często powstałych na skutek promieniowania jądrowego. Latające niemowlaki to już zupełnie świeża dla mnie sprawa. W przypadku tych stworków żadnych skojarzeń nie miałam. Nie, jeśli chodzi o ich wygląd zewnętrzny, bo już ich ślina każdemu średnio zaznajomionemu z kinem grozy odbiorcy „Budząc diabły” przypuszczalnie wyda się „dziwnie” znajoma (Kosmos, te sprawy). Jest jeszcze strażnik Dzikowej Góry. Słusznych rozmiarów chłopisko, dziki, prymitywny humanoidalny osobnik, który na bieżąco pozbywa się nieproszonych gości. Nie wszystkich. Niektórym daruje życie, co Sawicki ujawnia już w prologu. Pierwszej stacji, która poza wszystkim innym, ma uczulić nas na ten zakątek Weigerin. Przekonać, że Dzikowa Góra jest jednym z tych (nie)naturalnych obiektów, od których najlepiej trzymać się z dala. Siedliskiej zła, jaki wymyka się ludzkiemu wyobrażeniu. Tajemnic, które od lat są pilnie strzeżone. Potęgi, której nie wolno wypuścić. Zanim nastąpi spodziewana rzeź, Sawicki będzie grał głównie klimatem. Tajemniczość, nadnaturalność, podskórna groza. Niejasne, niedookreślone poczucie praktycznie wszechobecnego zagrożenia w gruncie rzeczy w ogóle mnie nie odstępowało. A czasami znacznie rosło w siłę – sporadyczne manifestacje nieznanego, na wskroś obcego, zabójczego, co ponad wszelką wątpliwość wylazło z góry, która dla Weigerin jest mniej więcej tym, czym Dom Marstenów dla Kingowskiego Salem. Góruje nad miastem niczym odrażający pomnik, niczym puszka Pandory, która niebawem zostanie otwarta. A wszystko przez paru Polaków, którzy rzecz jasna nie wiedzieli, co czynią. Gdyby wcześniej dopuszczono ich do niewielkiego kręgu wtajemniczonych, gdyby poznali prawdę o Wildschweinbergu, to pewnie i tak by nie uwierzyli. Może poza Hanią, dziewczyną, która jeszcze nie wypracowała w sobie krytycznego myślenia. Wygląda na taką, która uwierzy w dosłownie wszystko, w przeciwieństwie do Marka Żuka, który czystym zrządzeniem losu (a może to robota jakiejś mrocznej siły?) wplątuje się w nadzwyczajną aferę zainicjowaną przez księdza Tomasza Nowaka. A właściwie to jego brata, bo to od jego nieodpartej ciekawości ta i tak mocno rozchwiana konstrukcja zaczęła się walić. I to z hukiem. Z czasem Sawicki zacznie przedstawiać nam kolejnych rozgrywających w tym niecodziennym meczu, w którym szanse na pewno nie są wyrównane. Sprawa od początku wydaje się być przegrana. Próżny trud, a przynajmniej tak widzą to najlepiej zorientowane w temacie jednostki, które mimo wszystko są zdecydowane walczyć do końca. Doprawdy ciekawa zbieranina degeneratów, starających się przywrócić bezpieczeństwo w tej przeklętej krainie. Świat przedstawiony w „Budząc diabły” cechuje się ogromną plastycznością – poruszające wyobraźnię, dostatecznie szczegółowe opisy, które miejscami ocierają się o czystą poezję. Malownicze, ale i złowieszcze naturalne widoczki oraz ponure, w niektórych przypadkach aż lepiące się od brudu pomieszczania, gdzie mogłabym przysiąc autentycznie czuć nieznośny fetor. I swego rodzaju przekrój tutejszej ludności – garść postaci epizodycznych, które Sawicki rzadko przedstawia jedynie z nazwiska. Większości daje jakąś przeszłość, nie zawsze tragiczną, ale jak można się domyślić ta dobra passa teraz dobiegnie końca. Wszystkich czeka śmieć w męczarniach. Krew, wnętrzności, kończyny. Przemoc, seks, również mocno wynaturzony. Nekrofilia to jeszcze nic, Sawicki pokaże Wam kopulację, jakiej przypuszczalnie jeszcze nie widzieliście. Swoją drogą nie wiedzieć czemu przypomniało mi się „Martwe zło” Sama Raimiego. Może dlatego że tamto też było tak dalece, hmm, egzotyczne. Im dalej, tym lepiej. Tym mocniej wkręcałam się w ten popaprany światek przedstawiony, również dlatego, że dwie postacie zyskiwały w moich oczach. Po długim wyczekiwaniu dostałam parkę, z którą mogłam w jakimś stopniu sympatyzować. Niezbyt wielkim, ale dobre i to.

Czytaliście „Chodź ze mną” Konrada Możdżenia? Podobało się? Jeśli tak, to proponuję sprawdzić „Budząc diabły”, pierwszą powieść w pisarskim dorobku Piotra Sawickiego. Podobne klimaty. Inne diabły, ale mam wrażenie pokrewne artystyczne dusze. Zbliżone temperamenty, choć w świecie wykreowanym przez Piotra krwawa makabra zaznacza się trochę silniej. Więcej tak zwanych obrzydliwości. Coś dla fanów prozy ekstremalnej, ale i osoby, którym wygodniej w horrorze nastrojowym – mroczne tajemnice, nadnaturalne istoty, zjawiska – mogą znaleźć tutaj coś dla siebie. Tym bardziej, jeśli w polu ich zainteresowań jest słowiańska mitologia. Spodziewałam się więcej, wiem, że Piotra Sawickiego stać na więcej, ale i tak cieszę się, że przejechałam się tą piekielną kolejką. Całkiem soczyste mięcho to „Budząc diabły”.

Za książkę bardzo dziękuję księgarni internetowej

https://www.taniaksiazka.pl/

Więcej nowości literackich

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz