Detektyw z Wydziału Zabójstw Hrabstwa San Bernardino, Daniel Ellis, spotyka się ze skazanym przed trzydziestoma laty na karę śmierci seryjnym mordercą Benjaminem Wayne'em Fisherem, zwanym Mordercą z Inland Empire. Mężczyzna jest gotowy wskazać organom ścigania miejsca, w których ukrył ciała swoich ofiar, ale pod warunkiem, że będzie przy tym obecna jego córka, była agenta FBI specjalizująca się w profilowaniu psychologicznym, Reni Fisher. Kobieta obecnie mieszka na pustyni Mojave i próbuje nie myśleć o swojej traumatycznej przeszłości. Wszyscy wiedzą, że gdy była dzieckiem ojciec wykorzystywał ją w swoich polowaniach na młode kobiety. Reni uważa się za współwinną zbrodni dokonanych przez Mordercę z Inland Empire i choć przeczuwa, że spotkanie z tym człowiekiem nie będzie dobre dla jej zdrowia psychicznego, przyjmuje propozycję współpracy przedstawioną jej przez nowo poznanego detektywa Daniela Ellisa.
Anne Frasier to amerykańska powieściopisarka znana też jako Theresa Weir. Urodziła się w Burlington w stanie Iowa i w dzieciństwie, podczas którego poznała cierpki smak ubóstwa, często się przeprowadzała. Ukończyła Artesia High School w Nowym Meksyku, a potem była między innymi kelnerką i sekretarką. Po ślubie przeprowadziła się na farmę i skoncentrowała na pisaniu. Na rynku wydawniczym zadebiutowała w 1988 roku, opublikowaną pod nazwiskiem Theresa Weir powieścią „Amazon Lily”, która wcześniej spotkała się z licznymi odmowami wydawców, najczęściej motywowanymi niedającą się lubić główną postacią. Z tym zarzutem ze strony wydawców autorka często spotykała się w kolejnych latach, gdy już jej kariera nabrała rozpędu. Wielokrotnie nagradzana - m.in. RITA Award oraz Daphne du Maurier Award za najlepszą romantyczną powieść suspensu -.poczytna autorka, która po latach pisania głównie kryminalnych i paranormalnych historii romantycznych, postanowiła spróbować czegoś innego. Radzono jej zrezygnować z krwi i trupów, ale ona uznała, że łatwiej będzie jej zrezygnować z wątków romantycznych. To swoje drugie pisarskie oblicze pokazuje jako Anne Frasier. Pierwotnie wydany w 2020 roku thriller/kryminał „Find Me” (pol. „Znajdź mnie”) otwiera planowany cykl, „Inland Empire”, z byłą agentką FBI Reni Fisher oraz detektywem z wydziału zabójstw Danielem Ellisem. Kolejny tom, „Tell Me”, swoją światową premierę miał w roku 2021.
Jaka jest najgorsza rzecz, jaką rodzic może zrobić dziecku? Jedna z czołowych postaci „Znajdź mnie” pióra Anne Frasier, Reni Fisher, mogłaby mieć trudności z wyobrażeniem sobie czegoś gorszego, od tego, co sama w dzieciństwie przeżyła. Właściwie przeżywa nadal, bo taką traumę niełatwo przepracować. O ile to w ogóle możliwe. Przed trzydziestoma laty, kiedy Reni była zaledwie kilkuletnią dziewczynką, jej biologiczny ojciec, Benjamin Wayne Fisher, został zatrzymany przez policję, a potem skazany na śmierć za pozbawienie życia wielu młodych kobiet. Morderca z Inland Empire wciąż przebywa za kratkami i nic nie wskazuje na to, by w najbliższych latach doszło do egzekucji. Już prędzej człowiek ten spędzi jeszcze wiele lat, resztę życia, w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Tam, gdzie spotykamy go po raz pierwszy. Gdzie przedstawia młodemu detektywowi z wydziału zabójstw San Bernardino, Danielowi Ellisowi, ofertę, na której obaj mogą skorzystać. Dla Daniela to przede wszystkim szansa na rozwikłanie sprawy, w którą zaangażował się już w dzieciństwie, a dla Bena okazja do zobaczenia wreszcie swojej jedynej córki. Córki, której nie widział od trzech dekad. Córki, której wyrządził niewyobrażalną krzywdę. „Znajdź mnie” to niestandardowe podejście do motywu serial killer. Zamiast tradycyjnej pogoni za tajemniczych seryjnym zabójcą (poniekąd), Frasier serwuje nam opowieść o wieloletnim, praktycznie nieustającym cierpieniu wynikającym z działalności takiego zbrodniarza. Benjamin Fisher od trzydziestu lat nikomu już nie zagraża (no, może poza współwięźniami), a przynajmniej nie fizycznie. Bo są jeszcze potworne wspomnienia, które pozostawił w paru niewinnych umysłach. Największą krzywdę wyrządził swojemu własnemu dziecku, dorosłej już kobiecie, która obwinia się za krwawe żniwo jakie przed laty zebrał jej rodziciel. Wyobraźcie sobie seryjnego mordercę, który wykorzystuje swoją nic nie rozumiejącą, okrutnie zmanipulowaną, kilkuletnią córkę jako przynętę. Wmawia jej, że to tylko zabawa. Niegroźna, zupełnie niewinna, wyreżyserowana nocna rozrywka, jakiej oddaje się niejedno dziecko ze swoim rodzicem. Umowna teraźniejszość co jakiś czas - niezbyt często - jest urozmaicana retrospekcjami, które dają nam wgląd w oburzającą relację, jaką Ben Fisher zbudował ze swoim jedynym dzieckiem. W jego odrażający proceder wymierzony również w małą Reni. Jego oczko w głowie... Wiem, jak to brzmi, ale Frasier daje nam do zrozumienia, właściwie nie pozostawia wątpliwości, że Ben, na swój chory sposób, kochał (i nadal kocha) swoją córkę, że od kiedy Reni przyszła na świat, stanowiła centrum jego wszechświata. Najważniejsza osoba w jego życiu, prawdziwa córeczka tatusia. Jej więź z matką, Rosalind Fisher, w tamtych czasach była nieporównywalnie słabsza. Możliwe że to nigdy się nie zmieniło, że Reni nadal czuje się bardziej związana z ojcem-mordercą niż matką, która nie wiedziała, co wyczynia jej mąż. Portret psychologiczny głównej bohaterki co prawda mógłby być bardziej dogłębny - aż prosiło się o szerszą analizę tego niecodziennego przypadku - ale i tak uważam, że Reni Fisher robi najlepszą robotę dla „Znajdź mnie”. Powiew świeżości na fali fikcyjnych opowieści o seryjnych mordercach. Jedna z bardziej poturbowanych przez życie bohaterek, z jaką w swoich dotychczasowych kontaktach z literaturą kryminalną, miałam przyjemność się spotkać. Jakaś więź z pewnością się między nami wytworzyła, ale mam przekonanie, że mogła ona być dużo silniejsza. Może w kolejnym tomie? Tak czy inaczej, z całej tej tragedii wyłania się jedno fundamentalne pytanie: czy słuszność mają ci, którzy za zbrodnie ojca obwiniają też dziecko? Najbardziej obwinia się sama Reni Fisher, córka Mordercy z Inland Empire, ale jej nowy przyjaciel, detektyw Daniel Ellis, najwyraźniej nie podziela tego oglądu sytuacji. On jest jednym z tych, którzy nie mają wątpliwości, że Reni też padła ofiarą Bena Fishera, że nie ponosi żadnej winy za mordy, których ten człowiek dopuścił się przed wieloma laty. W toku śledztwa to jego stanowisko może się chwiać. Możliwe, że będą nachodzić go wątpliwości, że jego zaufanie względem Reni Fisher zacznie słabnąć. Nie wiem, jak inni, ale ja szczerze mówiąc nie szukałam odpowiedzi na owo „fundamentalne pytanie” wyłaniające się z tego dosyć wstrząsającego „scenariusza”. Ot, pytanie retoryczne. Sprawa jasna jak słońce.
Pustynia Mojave. Wspaniały wybór – doprawdy chwytliwa „wizytówka” dla powieści kryminalnej, czy jak kto woli dreszczowca. To tutaj zaszyła się Reni Fisher po załamaniu nerwowym. Odeszła z Federalnego Biura Śledczego i zajęła się garncarstwem. Na tym gorącym (za dnia, nocą wszak zwykle panuje tu przeraźliwy chłód) pustkowiu, w którym bez pamięci zakochała się już w dzieciństwie. To jedna z rzeczy, które dzieli ze swoim ojcem. Właściwie to on odkrył przed nią uroki pustyni Mojave. To Morderca z Inland Empire obudził w Reni miłość do Matki Natury. Kobieta, w przeciwieństwie do śledczych, którzy zajmowali się tą sprawą, jest zdania, że Ben Fisher ukrył zwłoki swoich ofiar gdzieś na tym ogromnym obszarze, przez niektórych - policjantów na pewno - nazywanym polem śmierci. Teraz tę sprawę przejmuje, właściwie to wznawia, detektyw Daniel Ellis, który nie jest przekonany do teorii byłej profilerki samotnie mieszkającej na pustyni – podobnie jak jego poprzednik, detektyw, który wcześniej prowadził sprawę Mordercy z Inland Empire, Daniel nie widzi powodu, żeby brać pod uwagę pustynię Mojave, od jakiegoś czasu zaciekle przekopywaną przez Reni Fisher. Dla niej to coś w rodzaju terapii. Niezbyt skutecznej, ale kobieta ufa, że to się zmieni, gdy jej trud zacznie przynosić owoce. W postaci bestialsko potraktowanych młodych kobiet. Reni robi to z myślą o ich bliskich. Chce choć odrobinę ulżyć im w cierpieniu, a to jedyny sposób, jaki przychodzi jej do głowy. Ma nadzieję, że dzięki temu i ona poczuje się trochę lepiej, ale nie opuszcza jej też pewność, że tak czy inaczej, już zawsze będzie „widzieć krew na swoich rękach”. Ze nigdy nie uwolni się od potężnego poczucia winy. Zanosi się na to, że Ben Fisher nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, że „glista wylezie spod ziemi”, że Morderca z Inland Empire znowu zacznie przelewać krew. Że Anne Frasier jednak wstąpi na znaną, mocno wydeptaną w literaturze ścieżkę, że prędzej czy później rozpocznie się pościg za seryjnym zabójcą. I tak, i nie. Będzie śledztwo policyjne, kryminalna intryga stopniowo rozpracowywana przez detektywa Daniela Ellisa i jego nieformalną partnerkę (formalnie jest konsultantką), byłą agentkę FBI, Reni Fisher. W końcu rozpocznie się pościg za mordercą, ale „drzwi wejściowe” Frasier umieściła w dość zaskakującym miejscu. Innym słowy, polowanie na oprawcę nie otwiera się tak, jak się tego spodziewałam. Autorka przyszykowała mnie na coś, co nie nastąpiło. Zastosowała zgrabną zmyłkę. Sprytnie to rozegrała, ale niestety nie mogę tego samego powiedzieć o największych niespodziankach, jakie przewidziała dla odbiorców „Znajdź mnie”. Choć nie należę do szczególnie domyślnych czytelników, nie gubiłam się w domysłach, nawet nie musiałam się długo rozglądać za podejrzanymi w całym tym słonecznym, a mimo to całkiem mrocznym, brutalnym świecie przedstawionym przez Anne Frasier. Nie znajdziemy tu szczegółowych opisów krwawej przemocy wymierzonej w bliźnich. Autorka najwyraźniej miała ambitniejsze cele od generowania krótkotrwałego, przejściowego poczucia niesmaku, wstrętu, u odbiorców pierwszego tomu kryminalnych zagadek z Kalifornii. Jej historia miała docierać głębiej, mocniej osiadać na psychice czytelnika. Wygrywać trudniejszą, wymagającą większych zdolności, melodyjkę na „zgniłym” instrumencie. Obrazy, jakie odmalowuje przed nami Frasier w „Znajdź mnie” - straszliwe wspomnienia szczególnie Reni Fisher, ale nie byłam też obojętna na mękę Daniela Ellisa oraz kobiety, która przeżyła spotkanie z Mordercą z Inland Empire – w mojej ocenie mają większą siłę rażenia, dostają większy impet niż tak zwana proza ekstremalna (choć pewnie znalazłoby się parę wyjątków). Nie zmieniam zdania, nadal uważam, że można było to znacznie pogłębić, roztoczyć szerszą, pełniejszą, jeszcze brutalniej gwałcącą umysł analizę, przynajmniej tego najbardziej bolesnego dla mnie przypadku wykreowanego przez niewątpliwie empatyczną powieściopisarkę. Aż serce się kraje na widok maleńkiej istoty kulącej się nocą w samochodzie, roztrzęsionej, zmarzniętej dziewczynki, która z dłońmi przyciśniętymi do uszu czeka, aż jej ukochany tatuś przestanie bawić się z miłą panią, którą poznała przed chwilą. Płakać się chce na widok kilkuletniej dziewczynki, która siedzi zupełnie sama na pustyni, czekając na tatę, który ją tutaj zostawił. Reni, jak większość dzieci, darzyła swojego rodzica bezgranicznym zaufaniem. Kochała go całym sercem. Był jej bohaterem, towarzyszem zabaw (nie tylko tych strasznych), powiernikiem, troskliwym opiekunem. Wierzyła mu, gdy mówił, że to tylko taka niewinna gra. Grała, choć coraz mniej to lubiła. Robiła to głównie z myślą o nim, o tatusiu, który tak bardzo lubił te ich nocne wyprawy. Robiła to dla człowieka, który tak straszliwie ją wykorzystał. Który okazał się gorszy od wszystkich potwornych wytworów dziecięcej wyobraźni, które nocą zwykle wychodzą spod łóżka albo z szafy.
„Znajdź mnie”, pierwszy tom zaplanowanej powieściowej serii z byłą agentką FBI zajmującą się profilowaniem psychologicznym, Reni Fisher oraz detektywem z wydziału zabójstw Danielem Ellisem, autorstwa Anne Frasier, czyta się szybko, ale niekoniecznie przyjemnie. To dosyć wstrząsająca wizja, hmm, rodzicielstwa. Opowieść o przerażająco toksycznej, chorej relacji, stworzonej przez ekstremalnie nieodpowiedzialnego rodzica. No, to dopiero delikatne ujęcie tematu. Eufemizm stulecia. Płaszczyzna psychologiczna nie do końca mnie zadowoliła – chciałoby się wejść w to jeszcze głębiej. Chciałoby się też większego wyzwania intelektualnego, większej nieprzewidywalności, na polu kryminalnym. W policyjnym śledztwie, w które mimo wszystko zdołałam się zaangażować. Mogłam mocniej, ale na zachętę wystarczy. Mam zamiar tu wrócić. Sprawdzić część drugą „Inland Empire”, która, jak sądzę, już wkrótce pojawi się w Polsce. Takie tam przeczucie.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz