środa, 17 listopada 2021

„The Deep House” (2021)

 

Młoda para, Anglik Ben i Amerykanka Tina, hobbystycznie eksplorują stare opuszczone budynki, a nagrania ze swoich wypraw umieszczają w internecie. Mężczyzna namawia swoją dziewczynę na podróż do południowo-zachodniego regionu Francji, gdzie jak się dowiedział znajduje się, według niego warta obejrzenia, podwodna nieruchomość. Na miejscu zastają jednak sporo wczasowiczów, a na dodatek miejscowy starszy mężczyzna imieniem Pierre informuje Bena, że pod wodą nie ostało się nic poza masą cegieł. Ale zna miejsce, które powinno ich zainteresować i za drobną opłatą jest gotowy je im wskazać. W innym punkcie interesującego ich jeziora znajduje się dobrze zachowany dom, który Ben i Tina decydują się zwiedzić. Nie zdając sobie sprawy z tego, że do owego obiektu zdecydowanie łatwiej wejść, niż z niego wyjść. I że budynek jest zamieszkany przez istoty nieprzynależące do tego świata.

Pomysł na „The Deep House” zrodził się z burzy mózgów, którą zgodnie ze swoim zwyczajem urządzili sobie francuscy filmowcy i zapaleni miłośnicy horrorów, Alexandre Bustillo i Julien Maury, twórcy między innymi „Najścia” (2007), „Livide” (2011) i „Leatherface'a” (2017). Obaj lubią podwodne sekwencje w kinie grozy (w swoich wypowiedziach prasowych na temat „The Deep House” wspomnieli „Inferno” Dario Argento oraz „W moich snach” Neila Jordana) i kochają opowieści o nawiedzonych domach, uznali więc, że ciekawie będzie je połączyć. Chociaż we Francji zwykle trudno jest pozyskać fundusze na horror, do nich szczęście się uśmiechnęło – szybko znaleźli producenta, Clémenta Misereza, któremu tak bardzo spodobał się ich pomysł, że bez namysłu zaangażował się w ten projekt. Bustillo i Maury nie zamierzali sobie niczego ułatwiać, jeśli chodzi o filmowanie. Chcieli by ich historia wypadła realistycznie, dlatego zamiast bawić się komputerem (sceneria) zdecydowali się na bardziej czasochłonne i ryzykowne kręcenie pod wodą. Reżyserzy i scenarzyści „The Deep House” dyspozycje ekipie wydawali z brzegu. Nie była to dla nich komfortowa sytuacja (już prędzej frustrująca), ponieważ przyzwyczaili się do bardziej kontaktowej pracy na planie. Mieli świadomość, że skompletowanie ekipy będzie trudniejsze niż zwykle, bo trzeba było szukać ludzi potrafiących działać pod wodą, ale i tutaj im się poszczęściło. Szczególnie ucieszyło ich znalezienie autora zdjęć mającego jakieś doświadczenie w pracy pod wodą (teledysk do utworu Beyoncé), Jacquesa Ballarda, i jedenastoletniej dziewczynki, Caroliny Massey, która mogła wcielić się w postać jednego z duchów. A naprawdę wątpili, że uda się znaleźć dziecko, które potrafi nurkować i to jeszcze bez butli z tlenem – Massey, tak jak pozostałe osoby odgrywające nadnaturalne istoty mieszkające w tytułowym domu, pracowała na głębokości mniej więcej sześciu metrów na wstrzymanym oddechu. Pierwszy pokaz „The Deep House” odbył się w czerwcu 2021 na Festiwalu Filmowym w Cannes. Prawa do dystrybucji w Ameryce Północnej nabyły firmy Epix i Blumhouse Productions.

Nie jest umarłym ten, który może spoczywać wiekami. Nawet śmierć może umrzeć wraz z dziwnymi eonami” - tłumaczenie słów Howarda Phillipsa Lovecrafta zawartych w jego ponadczasowym opowiadaniu „Zew Cthulhu”. Alexandre Bustillo i Julien Maury przywołują te pamiętne frazy (właściwie pożyczyli sobie tylko część) w „The Deep House”. Takie oczko do fanów twórczości Samotnika z Providence w ich opowieści o „potworach” z głębin. Historii, którą można by określić jako mocno schematyczną, konwencjonalną ghost story, gdyby nie jeden szczegół. Gdyby nie położenie nawiedzonego przez duchy obiektu budowlanego. Zatopionego parę dekad wcześniej domu jednorodzinnego, do którego, na swoje nieszczęście, wybiorą się bohaterowie filmu Bustillo i Maury'ego. Stereotypowe postaci powierzone Camille Rowe i Jamesowi Jaggerowi (poprawne występy, ale jak już dałam do zrozumienia, na zapadające w pamięć popisy aktorskie nie ma co liczyć), które odróżniają się od horrorowych bohaterów-eksploratorów amatorów i vlogerów jedynie tym, że nie działają jedynie na powierzchni. Dotychczas tak było, ale teraz mają zamiar wejść głębiej. Zanurzyć się w jeziorze w południowo-zachodniej Francji, gdzie ponoć w doskonałym stanie zachował się zalany w poprzednim wieku „uroczy” domek. Scenarzyści poskąpili nam informacji na temat zakochanej pary, która będzie prowadzić nas przez ten niepospolity świat przedstawiony. Z niedługiego wprowadzenia w zasadzie wyniosłam tylko tyle, że Tina pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, a jej chłopak Ben z Anglii. Że się kochają i że to on zaraził ją swoją pasją do zwiedzania starych, od dawna niezamieszkałych budynków, które wyszukują w różnych zakątkach świata. Czy tylko Europy, trudno powiedzieć. Tak czy inaczej, Tinę interesują same te podróże – w działalność w internecie się nie włącza. Filmowanie ich wypraw i wrzucanie ich do Sieci to już działka Bena, który ufa, że kiedyś będzie czerpał z tego zysk; że jego kanał internetowy z czasem stanie się dochodową bestią. Wyprawa do Francji może drastycznie zwiększyć jego popularność, a co za tym idzie będą wpływy z reklam, łatwiej będzie pozyskać sponsorów, nawiązać stałą współpracę z firmami, z której będzie miał jakiś tam zysk. W końcu, ilu vlogerów zapuszcza się do podwodnych nieruchomości? W dodatku takich, których stan jest zastanawiająco dobry. Kilka dekad pod wodą, a wszystkie sprzęty znajdujące się w domu (w pełni umeblowany) wciąż w nie najgorszym stanie. W antykwariatach zapewne nieźle by się sprzedawały. I meble, i zabawki, i... książki. Jak się okazuje w wypełnionym wodą domu wskazanym Tinie i Benowi przez niejakiego Pierre'a - mężczyznę z tych stron przypadkiem(?) poznanego na obleganym przez wczasowiczów brzegu wielkiego jeziora mającego swoje mroczne tajemnice - zachował się nawet papier. Pomysł wyjściowy, dla wielu tak zachęcający, mnie najmocniej zrażał do tej produkcji. Podchodziłam do „The Deep House” trochę „jak do jeża” (a raczej pająka): zbierałam się i zbierałam, ponieważ filmy grozy z wodą rzadko mi podchodzą. Ogólnie rzecz biorąc nie moja bajka (parę wyjątków: „Lewiatan” George'a P. Cosmatosa, „Obcy z głębin” Seana S. Cunninghama i „Kula” Barry'ego Levinsona, thriller science fiction oparty na powieści Michaela Crichtona), ale jak się nie ma co się lubi... to się nie lubi, co się ma. Chociaż to może za mocno powiedziane, bo przygotowałam się na nieporównywalnie cięższą przeprawę przez to podwodne gniazdo „zagubionych duszyczek”.

The Deep House” Alexandre'a Bustillo i Juliena Maury'ego w większość sfilmowano tradycyjnie (tyle że pod wodą), a i troszeczkę – tyci, tyci – tak zwanego kręcenia z ręki się przyplątało. Są też ujęcia z drona umownie, w tym świecie przedstawionym, należącego do Bena. Widoczność nie jest najlepsza, bo skoro pomysłodawcom i kierownikom „tego zamieszania” zależało na tym, by ich obraz wypadł jak najbardziej (w miarę możliwości) realistycznie, to wypadało nie rozświetlać zanadto naturalnego planu dla tej w zamierzaniu mrożącej krew w żyłach przygody od fanów dla fanów gatunku. Chociaż... Tak sobie myślę, że „The Deep House” może mieć większe szanse u osób mniej zorientowanych w horrorach o nawiedzonych domach. Bo jeśli zabrać wszędobylską wodę, to zostaje niczym się nie wyróżniająca, sztampowa opowiastka do poduszki. Praktycznie wszystko po staremu – stary, w pełni wyposażony dom, starzy znajomi z tego i tamtego świata, stare sztuczki techniczne. Niewiele treści, ale jakiś tam, średnio mnie zadowalający, klimat, udało się wytworzyć dla tej francusko-belgijskiej produkcji. Kamera miejscami lata jak potłuczona i jak już wspomniałam oświetlenie jest na tyle skąpe - naturalnie wziąwszy również pod uwagę fakt, że jesteśmy parę metrów pod niezbyt przejrzystą, dość mętną wodą – że „wzrok co bardziej dociekliwych odbiorców może się nieco zmęczyć. Oczom lepiej przystosowanym do horrorów verite/found footage przypuszczam będzie łatwiej (łatwiej, niż miałam ja) poruszać się po ciemnych pomieszczaniach, po których błądzą latarki przyniesione przez naszych bohaterów. Przyznaję jednak, że ta smętna budowla przykuła moją uwagę, gdy Tina i Ben stanęli przed jej zamkniętymi drzwiami. Z zewnątrz dom robi chyba jeszcze większe wrażenie, niż jego przepastne trzewia. Mroczna nieruchomość, która ma w sobie coś smutnego, ale i bije z niej swego rodzaju dostojeństwo. Od dziesiątek lat w szponach żywiołu stoi sama, niewzruszona, milcząca i odstraszająca intruzów. To znaczy stworzenia żyjące w tych wodach (nie wszystkie, bo przynajmniej jedna średniej wielkości ryba zapuszcza się w te nieskromne progi), ponieważ nie od dziś wiadomo, że choćbyś nie wiem, co zrobił, gatunek ludzki i tak się przedrze. I tak wlezie. Zamknięte drzwi? Nietłukące się, też szczelnie zamknięte okna? Cierpliwości Tino, na pewno jakaś „dziura” się znajdzie. Wystarczy minutka i... voilà! Dron przodem. Wiemy że przeklęty dom we francuskim jeziorze zatonął w XX wieku, normalne więc że wystrój nie jest zbyt nowoczesny. Staroświecki, archaiczny... upiorny? Może troszkę. Lalka, ogromna podobizna ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa, „strzegącego” wejścia do pomieszczenia, w którym czeka nas „wisienka na tym grozowym torcie”. A właściwie jeden z głównych punktów programu rozpisanego przez twórców głośnego „Najścia”, bo nie można pominąć mieszkańców tego miejsca. Którzy są wszędzie – swobodnie poruszają się po całym domostwie, ale domyślamy się, że tych wilgotnych murów już od dłuższego czasu nie opuszczają. Można założyć, że im nie wolno, że są na trwałe przywiązani do tego budynku. Na wieki wieków. Mieszkańcy tytułowego domu prezentują się dość zwyczajnie. Gdzieś tam mignęły mi białe oczy, ale i jedna para nóg powiedzmy, że też się wyróżnia (śmielsza charakteryzacja). Poza tym: „zwykli, szarzy obywatele” o jasnej karnacji (tak, to pewnie robota makijażystów), którzy lubią wskakiwać znienacka w kadr albo chować się za plecami ludzi, którzy wdarli się do ich domu. UWAGA SPOILER Ale nie zakłócili ich spokoju, bo jak łatwo się domyślić cała akcja od początku była zaplanowana. Ben i Tina zostali zwabieni w to miejsce przez postać skrojoną pod model – ledwie się pojawił i już błysło – z którym mogliśmy się już spotkać choćby we „Wzgórza mają oczy” Alexandre'a Aja. Pewnie nie byli pierwsi i ponad wszelką wątpliwość nie ostatni KONIEC SPOILERA (krótka scenka po napisach końcowych). Klaustrofobiczne miejsce akcji: woda, wąskie korytarze i niemożność znalezienia wyjścia (to szokujące dla bohaterów odkrycie przywiodło mi na myśl „Dom na Przeklętym Wzgórzu” Williama Malone'a, choć tam nieco inaczej się to odbyło) z tej śmiertelnie niebezpiecznej, nadzwyczajnej pułapki. Położenie na tyle niekomfortowe, żebym nie musiała wyciskać z siebie siódmych potów, pokonując ten wartki nurt.

The Deep House” to jeden z tych dynamicznych straszaków, gdzie wszystko od początku jest oczywiste - zero elementu zaskoczenia, co wyraźnie celowym zagraniem nie było. Gdzie wprawdzie odnotowałam parę wolniejszych, nacechowanych większą cierpliwością prób podsycania napięciowego ognia, ale u mnie jakoś nie drgnęło. Płasko, napięcie stałe, niewysokie. Szybki, niegroźny horrorek na szczególnie nudny wieczorek, z którego za dzień-dwa najpewniej będę pamiętać tyle, że opowiada o podwodnym nawiedzonym przez duchy domu. W sumie i tak sporo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz