niedziela, 21 listopada 2021

„Pukanie” (2021)

 

Po wyjściu z ośrodka psychiatrycznego, Molly wprowadza się do wynajętego mieszkania w bloku. Jej uwagę zwraca pukanie dobywające się z sufitu, które staje się coraz bardziej natarczywe. Wkrótce Molly nabiera podejrzeń, że w którymś z mieszkań piętro wyżej jest przetrzymywana kobieta, a stukanie to jej wołanie o pomoc. Nowa lokatorka podejrzanego bloku robi wszystko co w jej mocy, by dowiedzieć się, który z jej sąsiadów odpowiada za krzywdę nieznajomej. Usiłuje też zainteresować tym problemem policję, ale w końcu dociera do niej, że jest zdana wyłącznie na siebie. Najwyraźniej Molly jest jedyną osobą, która słyszy alarmujące odgłosy, a im bardziej stara się przekonać innych do swojej wersji, tym mocniej utwierdza ich w przekonaniu, że postradała zmysły.

Pełnometrażowy debiut fabularny szwedzkiej reżyserki Fridy Kempff, którego scenariusz napisała Emma Broström w oparciu o opowiadanie Johana Theorina pod tym samym tytułem: „Knackningar” (polski tytuł filmu: „Pukanie”, tytuł międzynarodowy: „Knocking”). Kempff do przełożenia tego utworu na ekran skłoniło przede wszystkim to, że porusza według niej ważne problemy społeczne. Ocenianie kobiet po wyglądzie, gaslighting i zbyt daleko idące poszanowanie prywatności innych. To znaczy nieingerowanie nawet wtedy, gdy komuś dzieje się krzywda. W Szwecji, przynajmniej wedle słów Kempff, ten problem wciąż jest bardzo powszechny – tak szczelne zamknięcie w swoim małym światku, że nie słyszy się tego, co dzieje się tuż obok. A nawet jeśli, to przecież nie moja sprawa. Nieładnie jest się wtrącać w życie sąsiadów. Mimo że historia Theorina wzbudziła jej zainteresowanie, początkowo wątpiła, że jest to materiał dla niej. Wszystko przez eksploatację kobiecego ciała – kino, zdaniem Kempff, jest tym tak nasycone, że na wielu przestało to robić wrażenie. Ona sama jest już tym zmęczona. Należy do tych filmowców, którzy wierzą, że obrazy podsuwane przez wyobraźnię widza mogą być bardziej przerażające, szokujące od najwymyślniejszych efektów specjalnych. Kempff podzieliła się swoimi wątpliwościami z producentem „Pukania”, który zapewnił ją, że może podejść do tego inaczej niż Johan Theorin. Zasugerował przyjęcie wyłącznie perspektywy potencjalnego świadka i w ten oto sposób opór Kempff natychmiast został skruszony. Pierwszy pokaz „Pukania” odbył się w styczniu 2021 na Sundance Film Festival i bynajmniej nie był to jedyny festiwal filmowy, na którym zagościł ten szwedzki thriller psychologiczny. Odrobinę psychodeliczny. Do szerszego obiegu w Stanach Zjednoczonych trafił w październiku tego samego roku, a w kolejnym miesiącu rozpoczęto regularną dystrybucję na jego rodzimym poletku.

Pierwszy długometrażowy fabularny obraz wyreżyserowany przez Fridę Kempff, podąża za samotną kobietą po przejściach o imieniu Molly, w którą w widowiskowym stylu wcieliła się Cecilia Milocco. Nie czytałam opowiadania, na kanwie którego powstało „Pukanie”, pozwolę sobie jednak oprzeć się na słowach reżyserki, która omawiając ten film w przestrzeni publicznej, zaznaczyła, że autor opowiadania dał głównej bohaterce trochę inną przeszłość. Innego rodzaju związek z kobietą. Prawdopodobnie, bo Kempff czytając dziełko Johana Theorina odniosła wrażenie, że to było coś więcej niż akcentowana przez autora przyjaźń dwóch pań. Tak czy inaczej, ona postawiła na związek miłosny, wokół którego nie robiła wiele szumu, jak to często we współczesnym kinie bywa. Czym szczerze mówiąc mi zaimponowała – moim zdaniem to zdecydowanie lepsza metoda odklejania od osób nieheteronormatywnych etykietki „inności”. Relacja Molly i Judith została przedstawiona tak, jak zwykło się w kinie podchodzić do związków heteroseksualnych. Po prostu jest. I nie ma w niej niczego niezwykłego. Miłość jak każda inna. Nie ma czego roztrząsać. Zwłaszcza, że nie mamy tutaj do czynienia z romansem:) W każdym razie, opowieść otwiera wyjście głównej bohaterki z ośrodka psychiatrycznego, do którego, jak szybko się domyślimy, trafiła po rozpadzie (szczegóły poznamy później) najwyraźniej jedynej bliższej relacji, jaką miała z drugim człowiekiem. Z jakiegoś powodu jej drogi z ukochaną osobą się rozeszły. Co więcej Molly nie ma przyjaciół – nie wiadomo jak wyglądało jej życie towarzyskie przedtem, ale gdy ją poznajemy, bohaterka jest zupełnie sama na tym świecie. Chyba że wliczyć jej lekarza prowadzącego, psychoterapeutę, który utrzymuje z nią kontakt telefoniczny po zakończeniu leczenia w ośrodku. Średniej wysokości blok mieszkalny w niereprezentatywnej części szwedzkiego miasta. Zwykła szara rzeczywistości, żadne tam pocztówkowe widoki, nic w rodzaju mitycznego American Dream – tutaj zdecydowała się osiąść nasza bohaterka. Tutaj wynajęła nieduże, ponure mieszkanie, któremu stara się nadać trochę kolorytu. Uwić sobie przytulne gniazdko, oazę na bezkresnej szarej pustyni. Nie planuje nikogo zapraszać do swojego życia. Nie szuka nowych znajomości, nie szuka też pracy. Święty spokój: tego jej trzeba. Ale zamiast upragnionej ciszy, w nowym mieszkaniu znajduje niemożliwy do zignorowania hałas. Inni może i potrafiliby się do tego przyzwyczaić, ale Molly nie jest taka jak inni. Reżyserka „Pukania” opisała ją jako nietypową rodowitą obywatelkę Szwecji. Niedopasowaną, niewpisująca się w tę część (większość?) społeczeństwa, która „nie zagląda nikomu do domu”. Duże poszanowanie prywatności innych, czy znieczulica społeczna – każdy może to sobie nazwać, jak chce. Tak czy inaczej, ani sąsiedzi Molly, ani przedstawiciele organów ścigania, nie uznają za konieczne zbadać sprawy coraz głośniej, z narastającą desperacją, rozgłaszanej przez kobietę, która dopiero co wyszła z ośrodka psychiatrycznego. Trudno więc uznać ją za wiarygodnego świadka, ale z drugiej strony... Co jeśli Molly ma rację? Jeśli to nie omamy słuchowe, tylko faktyczne wołanie o pomoc? Objaw choroby czy realne niebezpieczeństwo? Sprawdzona, wielokrotnie wałkowana w kinematografii sytuacja. Znana koncepcja, znana zagadka, która UWAGA SPOILER na pierwszy rzut oka znajduje rozwiązanie. Ktoś rzeczywiście więził kobietę, jakiś mężczyzna, ale sprawą otwartą zostaje: który konkretnie - tego możemy się jedynie domyślać. Jednakże w ślad za tym odkryciem może wkraść się wątpliwość: a jeśli cała ta akcja ratunkowa toczy się wyłącznie w głowie Molly? KONIEC SPOILERA

Pukanie” Fridy Kempff w moim poczuciu lepiej działa technicznie niż tekstowo. Konwencjonalna opowieść w lepkim, dusznym, dosyć obskurnym klimacie, który przywiódł mi na myśl (niezupełnie to, ale skojarzenie i tak przyszło) „Wstręt” Romana Polańskiego. Intymność: kamera bardzo blisko czołowej postaci. Klaustrofobia: poczucie zamknięcia w mocno ograniczonej, ciasnej przestrzeni. Stopniowo zmieniająca się technika filmowania – najpierw jest statecznie, ale w miarę rozwoju fabuły kamery zachowują się coraz bardziej histerycznie. Płynny, ładnie poukładany, harmonijny wkład operatorów powoli, acz konsekwentnie jakby zaczyna się rozklejać, mieszać. Kontrolowany, w pełni zamierzony chaos. Do tego coraz bardziej szarpiąca nerwy ścieżka dźwiękowa, tym bardziej efektywna, bo oszczędnie dawkowana. Długie okresy ciszy - ciszy przed burzą – poprzetykane standardowymi, ogranymi incydentami. Choć muszę przyznać, że skok z wysokości zadziałał na mnie wręcz paraliżująco. Niby takie nic, taki oklepany motyw, a jakiego wstrząsu może dostarczyć, gdy podejść do tego z odpowiedniej strony. Wyczucie chwili, umiejętność przedarcia się przez systemy obronne oglądającego. Bez poskoków – żadne tam „buu!”. Że tak to ujmę: bardziej napięciowo niż skokowo. Naturalizm, czy jak kto woli twarde realia coraz mocniej się odkształcają. Świat przedstawiony w „Pukaniu” jakby się upłynniał. Tracił ostrość. Niejako odrywamy się od rzeczywistości, wpływamy na niespokojne, może nawet śmiertelnie niebezpieczne (dla siebie lub innych: oczywiście to tyczy się Molly) wody urojeń. Od monotonni dnia codziennego w psychodelę. Od szarości w czerń. Do głębokiej dziury po brzegi wypełnionej smołą. Trochę tak się czułam w tym zdestabilizowanym świecie naszej dzielnej Molly. Nadzwyczaj zaangażowanej w sprawy innych ludzi. Chwilami co prawda trochę irytującej, ale podobnie jak Frida Kempff i odtwórczyni tej roli Cecilia Milocco, uważam, że w pewnym zakresie jest to osoba, z której warto brać przykład. Łatwiej jest nie widzieć. Nie mieszać się do spraw innych, choćby nawet ową sprawą było pastwienie się nad bliźnim. Niech sobie puka, niech krzyczy – ja puszczę to mimo uszu, przywyknę do hałasu, bo co mnie to obchodzi? Nie mój cyrk, nie moje małpy. Gwoli ścisłości, nie wiadomo, czy sąsiedzi Molly uparcie ignorują alarmujące odgłosy dobywające się od któregoś z najbliższych sąsiadów, czy faktycznie, tak jak mówią, do ich uszu nic takiego nie dotarło. Może tak się „dziwnie” dźwięk w tym bloku rozchodzi, że osoby mieszkające na tym samym piętrze nie odbierają tego, co lokatorka z niższego piętra. A może należy potraktować to jako potwierdzenie jakiejś choroby psychicznej rozwijającej się w postaci, która oprowadza nas po tym, tak czy owak, szalonym świecie. Są inne sygnały wskazujące na nawrót bądź zaostrzenie choroby Molly (powinna brać leki, nie możemy mieć jednak pewność, czy stosuje się do tych zaleceń lekarzy: tak mówi, ale „pokazać jakoś nie chce”): UWAGA SPOILER wspomniane już najpewniej wyimaginowane samobójstwo albo pukanie, które można powiedzieć podąża za bohaterką - w innym miejscu też je słyszy, co zostanie ujawnione dopiero w dalszej partii filmu KONIEC SPOILERA. A jeśli jedno nie wyklucza drugiego? Przecież może być i tak, że jednostka z jakąś chorobą psychiczną (jedna z postaci sugeruje załamanie nerwowe, które w domyśle Molly już przeszła – po stracie swojej życiowej wybranki) wywąchała odrażającą zbrodnię. I najwyraźniej jest gotowa zaryzykować nawet własną wolność, byle pomóc nieznajomej, którą ktoś przetrzymuje wbrew jej woli. Żeby tylko... Molly boi się, że jeśli nikt nic nie zrobi, to nieszczęsna kobieta umrze. Zostanie zamordowana w bloku pełnym ludzi. Molly próbuje i próbuje, aż w końcu... I tak to się powoli toczy - drobinę się ciągnie (a to tylko niespełna osiemdziesiąt minut) ten diablo klimatyczny, a przy tym bardzo skromny, kameralny bój o życie zniewolonej kobiety, która niekoniecznie istnieje. W otchłań szaleństwa? Nawet jeśli, to niewykluczone, że na tej drodze uratuje się przynajmniej jedno istnienie i sprowadzi zasłużoną karę na inne. Końcówka, jak na mój gust, trochę przerysowana. Finał mnie usatysfakcjonował, ale tuż przedtem dostałam ciężkostrawną, brzydko mi pachnącą, sekwencję z gatunku tych – tj. tak to odebrałam - przesadnie uduchowionych, natchnionych. Przedobrzonych.

Nie najgorszy debiut fabularny – w pełnym metrażu – szwedzkiej reżyserki, która „w wolnych chwilach” pisze też scenariusze, Fridy Kempff. Według mnie bardziej broniący się warstwą techniczną niż tekstową. Scenariusz spisany przez Emmę Broström, prawdopodobnie za wskazówkami reżyserki i już na pewno w oparciu o opowiadanie Johana Theorina. Luźniejszym oparciu: prędzej adaptacja niż ekranizacja. Tak w każdym razie wnioskuję ze słów reżyserki. Coś dla zwolenników minimalistycznych w formie, duszących, brudnawych opowieści o potencjalnym szaleństwie i potencjalnej zbrodni. Raczej nie dla poszukiwaczy oryginalnych rozwiązań czy sympatyków bardziej skomplikowanych historii. Prosto, schematycznie, ale za to w wyborowej oprawie wizualnej i w towarzystwie doskonale odnajdującej się, bądź co bądź, w niełatwej roli, widać utalentowanej aktorki. Niezłe, niezłe. To „Pukanie” po skandynawsku.

1 komentarz:

  1. "Niezłe, niezłe. To „Pukanie” po skandynawsku."
    Nie wiem, nie wiem - jeszcze nie próbowałem :)))

    OdpowiedzUsuń