czwartek, 17 marca 2022

Enrico Camanni „Kobieta z lawiny”

 

Dolina Aosty. Przewodnik alpejski i szef górskiej służby ratowniczej, Nanni Settembrini, angażuje się w zagadkową sprawę kobiety, która ledwo uszła z życiem po zejściu lawiny. Gdy ją znaleziono była obwiązana kilkudziesięciometrową liną, co sugeruje, że nie wybrała się w góry sama. Gdzie w takim razie podział się jej towarzysz? Czy mógł odłączyć się od tej tajemniczej kobiety wcześniej? A może przepadł pod śniegiem? Nanni nie może też wykluczyć, że nieznajoma była sama, ale w takim wypadku chciałby dowiedzieć się, dlaczego wlokła za sobą długi sznur. Kobieta z lawiny przynajmniej na razie nie może odpowiedzieć na te pytania, ponieważ niczego nie pamięta. Ani wypadku, ani żadnego innego wydarzenia ze swojego życia. Nie wie nawet, jak się nazywa. Settembrini łączy siły z nowo poznaną kobietą, psychiatrą Martiną Argentą, która postara się odblokować wspomnienia przebywającej w szpitalu nieznajomej.

Kobieta z lawiny” (oryg. „Una coperta di neve”) to pierwotnie wydana w 2020 roku powieść włoskiego, urodzonego się w Turynie, pisarza zakochanego we wspinaczce wysokogórskiej. Uczęszczał na kurs historyczny na Wydziale Nauk Politycznych, a potem został instruktorem w Szkole Alpinizmu im. Giusto Gervasuttiego. Swoją pasję do wspinaczki połączył z dziennikarstwem, z czasem wchodząc również na rynek literacki. Napisał kilka powieści osadzonych w różnych okresach historycznych, a potem zdecydował się skorzystać z rady dyrektor artystycznej miesięcznika „Alp”, Eliany Barbery, i stworzył kryminał osadzony w czasach współczesnych z ratownikiem górskim w roli głównej. A raczej powieść obyczajową z dodatkiem kryminału, która do Polski zawitała w roku 2022 pod szyldem Wydawnictwa Kobiecego.

Zwolnijcie, wyciszcie się i cieszcie pięknymi widokami. „Kobieta z lawiny” pióra turyńczyka Enrico Camanniego to bardziej przewodnik turystyczny niż trzymająca w napięciu opowieść kryminalna. Opowieść o zmęczonym życiem, prawie wypalonym zawodowo, przewodniku górskim, który ponadto kieruje zespołem ratowników alpejskich z Doliny Aosty. Nanni Settembrini kiedyś był szaleńczo zakochanym w górach, szczęśliwym mężem urodzonej i wychowanej w tych stronach kobiety, z którą doczekał się dwóch córek. Jego dzieci wyfrunęły już z gniazda, które zresztą zdążyło się rozpaść. Po rozwodzie Nanni związał się ze swoją przyjaciółką Camillą. Ma stały kontakt ze swoimi córkami, przy czym z młodszą zdecydowanie lepiej się dogaduje, a właściwie po prostu lepiej się czuje w jej towarzystwie. Podobne charaktery. Pierworodne dziecko Nanniego nie wdało się w żadne z rodziców. Odpowiedzialna, poukładana, tak doskonale zorganizowana, że aż zawstydzająca swojego ojca. Camanni nie rozwija tego wątku, ale wydaje się, że starsza córka głównego bohater książki, nie chce wzbudzać w nim poczucia winy. Więcej, nie jest świadoma tego, że jej rodziciel w duchu wyrzuca sobie, że jego latorośl, generalnie rzecz ujmując, jest bardziej dojrzała od niego. Że nie był taki jak ona przynajmniej w okresie dorastania swojego potomstwa, że nie zapewnił swoim ukochanym córkom bardziej spokojnego dzieciństwa w wygodniejszym rodzinnym gnieździe. Kiedyś może i więcej czasu spędzał w górach niż w domu, ale teraz najchętniej ograniczyłby swoją działalność zawodową. Nanni Settembrini już na początku tej alpejskiej wyprawy daje nam odczuć, że jest już tym wszystkim zmęczony, że najchętniej ustąpiłoby już pola młodszym przewodnikom i ratownikom. Marzy mu się emerytura, a przynajmniej długi, bardzo długi urlop. Słodkie nicnierobienie w przemiłym towarzystwie Camilli. Albo Martiny Argenty. Genuenki, która wraz ze swoim partnerem zorganizowała sobie małe wakacje w Dolinie Aosty. Ich plany uległy zmianie niedługo po akcji ratowniczej podanej z perspektywy uroczej suczki. Czworonoga, któremu tytułowa kobieta zawdzięcza życie. Szkoda, że Enrico Camanni częściej nie pozwalał mi patrzeć oczami tego wspaniałego zwierzaka, bo nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ta dzielna istota miała mi więcej do przekazania od dwunożnego przewodnika ciągle tracącego orientację w terenie. To znaczy, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że autor nie za bardzo wiedział, o czym chce pisać. W którym kierunku popchnąć tę opowieść. Zaczyna się całkiem obiecująco – przynajmniej częściowo udana akcja ratunkowa w górach; wydobycie spod śniegu nieprzytomnej kobiety, która, jak szybko się okaże doznała amnezji. Nie pamięta niczego, nawet swojego imienia, ale lekarze są dobrej myśli. Przypuszczają, że z czasem, najpewniej stopniowo, odzyska wspomnienia. Co nie znaczy, że nie przydałaby się pomoc specjalisty. To zadanie bierze na siebie właśnie Martina Argenta, którą w sprawę angażuje nowo poznany mężczyzna, nasz nieco pogubiony Nanni Settembrini. Przy niej pogubi się jeszcze bardziej. Albo wręcz przeciwnie, znowu zacznie oddychać pełną piersią. Czyli wątek miłosny lub tylko jego zapowiedź. Fałszywy alarm, czy Nanni koniec końców uwikła się w zakazany romans? Nie jest jasne, czy Camilla robiłaby z tego problem, bo autor daje do zrozumienia, że jej związek z Settembrinim jest dość luźny. Otwarty? Co innego Martina – ją trudno podejrzewać o trwanie w związku bez zobowiązań. Nieśmiałe podchody miłosne niezdecydowanych jednostek mocno zainteresowanych historią kobiety, którą nazwali Lavinią. Enrico Camanni chciał, żeby akcja omawianej powieści dostosowała się do tempa doskonale znanego wspinaczom wysokogórskim. Inaczej rzecz ujmując, „Kobieta z lawiny” została spisana w rytmie górskim. Pośpiech absolutnie niewskazany. Wymagana dokładność, maksymalna precyzja. Bez gwałtownych ruchów, raptownych posunięć. Z licznymi przystankami na nabranie sił. W takich razach w „Kobiecie z lawiny” praktycznie wszystko zamiera. Całkowity paraliż. Mnóstwo słów, z których praktycznie nic nie wynika. Rozmowy o niczym, błądzenie gdzieś myślami. Wewnętrzne monologi, z których niczego nie wyniosłam. No może z wyjątkiem tego, że gatunek ludzki wyrządził poważne, prawdopodobnie nieodwracalne szkody planecie – autor nie raz, nie dwa wspomina o efekcie cieplarnianym, ale niestety dla mnie, nie zagłębia się w ten jakże ważki temat, problem, który podobno najinteligentniejszy gatunek na Ziemi uparcie bagatelizuje.

A jak w tym wszystkim odnajduje się tytułowa postać? Gdzie kobieta z lawiny? Ujmę to tak: nie narzuca się ze swoim towarzystwem. Jakby wolała trzymać się z boku, krążyć gdzieś w tle, cierpliwie czekając na swoją kolej. Owszem, od czasu do czasu - nie tak często jak bym chciała – przenosimy się do szpitalnej sali, w której leży kobieta bez wspomnień. Zagadkowy element, którego nie miałam wielkiej ochoty rozpracować. Ciekawość obudzona na początku tej drogi – długa lina, którą obwiązana była nieszczęsna turystka wydobyta spod śniegu – szybo zgasła. Zostały mi tylko piękne widoki. Tylko albo aż, bo muszę przyznać, że Enrico Camanni doskonale odnajduje się w roli „prozatorskiego fotografa”. Zapierający dech w piersiach, olśniewający krajobraz imponująco dokładnie odmalowany samymi słowami. Mogłabym przysiąc, że oddychałam tym alpejskim powietrzem. Tym, którego w nadmiarze ma nie tylko czołowy bohater „Kobiety z lawiny”, ale też jego stwórca. Nie mogłam też przejść obojętnie obok sfery dotyczącej stricte pamięci człowieka. Właściwie bardziej zajmująca okazała się dla mnie opowieść o kobiecie, która nagle traci wszystkie wspomnienia, a zatem w subiektywnym odczuciu swoją tożsamość, niźli o bohaterce, ewentualnie antybohaterce jakiejś kryminalnej intrygi. Podwójnie poszkodowana. Prawie umarła pod tonami śniegu, a kiedy odzyskała przytomność okazało się, że nie zna samej siebie. Nie wie kim jest, nie rozpoznaje swojego ciała, ani w ogóle nikogo. Jej umysł to śnieżnobiała kartka. Choć nie, niezupełnie. Kobieta nazwaną Lavinią nie musi wszystkiego uczyć się na nowo. Nie jest jak dziecko, które jeszcze nie potrafi mówić, czytać i tak dalej. Sposób, w jaki się wysławia każe sądzić, że jest osobą dobrze wykształconą, oczytaną, a jej akcent wskazuje, że pochodzi z Niemiec. Nanni Settembrini i jego nowa przyjaciółka Martina Argenta tyle wiedzą na początku swojej raczej niezbyt wesołej zabawy w detektywów. Bo kto jak nie oni? Karabinierzy chyba mają ciekawsze rzeczy do roboty, bo zupełnie nie przeszkadza im, że ratownik górski zajął się tym przypadkiem. W gruncie rzeczy policja nie wykazuje żadnej inicjatywy – jakby nie było żadnej sprawy albo, co jeszcze bardziej prawdopodobne, jakby liczyli, że wyrywny przewodnik alpejski wykona całą pracę za nich. Pro bono. Rób co chcesz, droga wolna, ale nie myśl, że ktoś ci za to zapłaci. Nie szkodzi, Nanni nie robi tego dla pieniędzy. Chce zaspokoić swoją ciekawość, ale też pomóc nieszczęsnej turystce. Chciałby też mieć pewność, czy akcja ratunkowa, którą przeprowadzili jego koledzy, podwładni, była całkowitym, czy tylko częściowym sukcesem. Dowiedzieć się, czy jest jakaś śmiertelna ofiara lawiny, która zeszła na samym początku książki. Śledztwo Nanniego i Martiny, mozolny proces dochodzenia do prawdy, przez większość czasu toczy się jak gdyby przy okazji. Jak się przypomni... Właśnie, wystarczy poczekać aż się przypomni. W mojej ocenie niezbyt barwny, mało wyrazisty, pobieżnie odmalowany duet detektywów-amatorów, zdaje sobie sprawę z tego, że ich jedyną szansą na rozwiązanie tej sprawy jest kobieta, która straciła pamięć. Więc czekamy. I czekamy. Nie bezczynnie. Trochę powspinamy się z Nannim, pospacerujemy po już nie tak śnieżnym jak dawniej małym raju na ziemi i mniej zachęcających, zdecydowanie mniej malowniczych zakątkach Włoch. Potem pójdziemy jeszcze dalej, ale zanim to nastąpi, zanim autor lekko pchnie do przodu to małe dochodzenie w sprawie kobiety z lawiny, uraczy nas serią luźnych pogawędek w różnych lokalach odwiedzanych przez naszych bohaterów. Plastyczne, poetycko brzmiące opisy oszałamiającej scenerii, dojrzały warsztat autora (bogaty zasób słów) – myślę, że uznanie należy się też tłumaczowi, Tomaszowi Kwiecieniowi (Wydawnictwo Kobiece, 2022), poruszająca, jakże prawdziwa i empatyczna opowieści o utracie wspomnień oraz akcja ratownicza z punktu widzenia psa. I to chyba już wszystkie atrakcje, jakie Enrico Camanni „dla mnie” przygotował. Szkoda, że mało uwagi poświęcił konstrukcji fabularnej. Ta budowla nie została należycie wykończona. W każdym razie ja czułam się jakbym kręciła się w kółko w daremnym poszukiwaniu jakiegoś punktu zaczepienia. Jakichś silniejszych emocji. Miałam się raczej wyciszyć, odpocząć na tych alpejskich wakacjach, niż brać udział w jakimś trzymającym napięciu pościgu za upragnioną, wytęsknioną prawdą. Mroczną, druzgocącą, wstrząsającą, straszną, zaskakującą... Też nie. W „Kobiecie z lawiny” prawda, w moim odczuciu, okazała się przerażająco banalna.

Kobieta z lawiny” Enrico Camanniego apetyt na prozę obyczajową powinna zaspokoić. Pewnie sprawdzi się też jako swego rodzaju wycieczka krajoznawcza po alpejskiej dolinie. Ale kryminał? Nie sadzę. Osobiście nie poleciłabym tej powieści osobom, które mają ochotę rozwiązać jakąś ciekawą zagadkę kryminalną. Albo chociaż poprzyglądać się jak inni to robią:) Tutaj można popodziwiać widoki, posiedzieć w lokalach, pospacerować po urokliwej miejscowości, zachłysnąć przepięknym językiem, popatrzeć na zwyczajnych ludzi i poznać ich zwyczajne problemy, a od czasu do czasu poświęcić trochę uwagi tytułowej nieznajomej. Nie biegać, nie krzyczeć, nie czuć za dużo. W każdym razie mocnych wrażeń „Kobieta z lawiny” zapewne nie dostarczy. Nie osobom zaprawionym w mroczniejszych klimatach. Ale zwolennikom literatury obyczajowej? Tak czy inaczej, uważam, że przede wszystkich do tej grupy czytelniczej niniejsza oferta powinna być kierowana. Im rekomendowane te wczasy w Alpach.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz