niedziela, 13 marca 2022

John Glatt „Rodzina z domu obok”

 

14 stycznia 2018 roku siedemnastoletnia Jordan Turpin, mieszkająca przy 160 Muir Woods Road w Perris w Kalifornii, wymknęła się z domu i nawiązała połączenie alarmowe, tym samym kończąc gehennę swoją i swojego licznego rodzeństwa, zgotowaną im przez własnych rodziców, Davida i Louise Turpinów. Dumnych posiadaczy trzynaściorga potomstwa w wieku od dwóch do dwudziestu dziewięciu lat, których zmusili do życia w prawie całkowitej izolacji. Głodzone, bite, całymi tygodniami trzymane na łańcuchach i w klatkach, siedzące we własnych odchodach, bardzo rzadko zażywające kąpieli, przeżywające niewyobrażalne katusze w czterech ścianach okrutnie brudnego, wiecznie cuchnącego domu. Scenariusz horroru? Nie, ta historia wydarzyła się naprawdę. Co więcej, bardzo możliwe, że nie jest to jednostkowy, odosobniony przypadek. Takich rodzin prawdopodobnie jest więcej. Takich rodziców z piekła rodem.

John Glatt urodził się w Londynie. Edukację zakończył w wieku szesnastu lat i imał się różnych nisko opłacanych prac, zanim rozpoczął swoją karierę dziennikarską. Zaczynał od małej gazety tygodniowej, a z czasem zaczął pisać dla większych angielskich magazynów z pozycji wolnego strzelca. W 1981 roku przeniósł się do Nowego Jorku, gdzie dołączył do zespołu News Limited i pisał między innymi dla takich medialnych gigantów jak „Newsweek” i „New York Post”. Jego pierwsza książka true crime, „For I Have Sinned: True Stories of Clergy Who Kill” ukazała się w roku 1998. Parę lat wcześniej wydano jego „Rage and Roll: Bill Graham and the Selling of Rock”, biografię niemiecko-amerykańskiego impresario i promotora koncertów rockowych Billa Grahama. Pierwszą wydaną w Polsce książką Johna Glatta były „Zaginione dziewczyny”, autentyczna historia młodych kobiet przetrzymywanych w domu w Cleveland przez kierowcę autobusu szkolnego, Ariela Castro, która ukazała się pod szyldem wydawnictwa Filia w 2021 roku. To samo wydawnictwo na 2022 rok przygotowało kolejną głośną książkę true crime Johna Glatta, „Rodzinę z domu obok” (oryg. „The Family Next Door: The Heartbreaking Imprisonment of the Thirteen Turpin Siblings and Their Extraordinary Rescue”), pierwotnie wydaną w roku 2015. Pisał już między innymi o Josefie Fritzlu, który więził dzieci w swoim domu w Australii; przybliżył swoim czytelnikom sprawę Phillipa i Nancy Garrido, którzy porwali jedenastoletnią dziewczynkę i zgotowali jej prawdziwe, trwające wiele lat piekło, i oczywiście spisał też wstrząsającą historię trzech kobiet skazanych na wieloletnią niewolę przez Ariela Castro. Nic więc dziwnego, że gdy John Glatt po raz pierwszy usłyszał o rodzinie Turpinów, po obejrzeniu zaledwie jednego reportażu o Domu grozy postanowił uczynić tę niewyobrażalną sprawę tematem swojej kolejnej książki.

Gdyby „Rodzina z domu obok” była powieścią, to zapewne niejeden odbiorca uznałby, że autora zanadto poniosła wyobraźnia. Niemożliwe, naciągane. Zawieszenie niewiary w takim przypadku jest niewykonalne. Takie rzeczy nie mogłyby się zdarzyć w realnym świecie. No, chyba że kiedyś – w czasach nieszczęsnej Sylvii Likens. Gdyby tylko była to powieść... Czytając „Rodzinę z domu obok” pióra Johna Glatta ciągle musiałam sobie przypominać, że to nie jest klasyczny horror ekstremalny, ani nawet zbeletryzowana wersja autentycznej historii, jak przerażająca „Dziewczyna z sąsiedztwa” Jacka Ketchuma, tylko reportaż w formie książkowej. True crime, nie fikcja literacka. Kiedy już myślę, że nic na tym podłym świecie nie jest w stanie mnie zaskoczyć – chyba że pozytywnie – John Glatt prowadzi mnie do „rodzinnego gniazdka”, które pokazuje jak bardzo byłam naiwna. Myślałam, że nic złego, co ludzkie nie jest mi obce. Okazuje się jednak, że w dzisiejszych czasach, w tak zwanym cywilizowanym świecie, można z łatwością latami ukrywać swoje liczne potomstwo niejako na widoku. Najstarsza córka Davida i Louise Turpinów miała dwadzieścia dziewięć lat, gdy wreszcie schwytano jej rodziców. Mniej więcej tyle trwała jej gehenna. Innymi słowy, w przybliżeniu tyle potwornym rodzicom zajęła budowa odrażającego więzienia, którym zarządzali wyjątkowo twardą ręką. Ze zdumiewającą swobodą, z nadzwyczajną łatwością odizolowali swoje dzieci od społeczeństwa. Ostatni dom, w którym mieszkało małżeństwo Turpinów stał w malowniczej, spokojnej dzielnicy w kalifornijskim mieście Perris. W towarzystwie zdecydowanie lepiej prezentujących się nieruchomości. Ładne domki, wypielęgnowane trawniki, kolorowe rabaty – na tym tle dom przy 160 Muir Woods Road mocno się wyróżniał. Szpecił tę poza tym pocztówkową scenerię. Niektórym może się nasunąć pytanie: gdzie byli sąsiedzi, gdy David i Louise Turpinowie znęcali się nad swoim potomstwem? Dlaczego nikt nie zareagował? Pewnie dlatego, że nikt nie podejrzewał tych dziwnych ludzi o coś takiego. Byli bardzo skryci, ale to przecież nie zbrodnia. Owszem, ich dzieci rzadko wychodziły z domu i były bardzo blade, ale to jeszcze nie powód do wszczynania alarmu. W każdym razie w sąsiedztwie Turpinów nikogo nie zaniepokoiło to na tyle, by powiadomić policję czy opiekę społeczną. Czy można ich winić? Zastanówmy się: czy gdyby w naszym sąsiedztwie, tuż pod naszym nosem, działy się podobne rzeczy, nie umknęłyby one naszej uwadze? Jak w „Oknie na podwórze” Alfreda Hitchcocka? Wniosek: podglądaj swoich sąsiadów. Bez przesady, ale historia rodziny Turpinów pokazuje, że warto być czujnym. Uważnie rozglądać się wokół siebie, ale bez popadania w paranoję. Odrobina nieufności w tym strasznym świecie raczej nikomu nie zaszkodzi. Czasami jednak to nie wystarczy. Instynkt śpi, gdy przybywają potwory. Nie, nie potwory – ludzie, którzy na pierwszy rzut oka niczym szczególnym się nie wyróżniali. Chyba, że dla kogoś dziwne jest prowadzenie nocnego trybu życia, upiornie jasna karnacja i wyraźna niechęć do zawiązywania sąsiedzkich relacji. Turpinowie kojarzyli się niektórym sąsiadom z wampirami, a konkretniej Cullenami z bestsellerowych, przeniesionych na ekran powieści Stephenie Meyer. Nikt z ich ostatniego sąsiedztwa nie wiedział, że mieli aż trzynaścioro dzieci, dopóki pewna dzielna dziewczyna nie wzięła sprawy w swoje ręce. Siedemnastoletnia Jordan Turpin, jedna z ofiar Davida i Louise Turpinów, która wtedy wyglądała i mówiła jak dziesięciolatka. Do takiego stanu rodzice doprowadzili własną córkę. I prawie całe jej rodzeństwo. Dwuletnia Janna uniknęła losu swoich braci i sióstr (wszyscy nosili imiona na „J”, co dla ich rodziców, czy raczej ludzi, którzy sprowadzili ich na świat, było ukłonem w stronę Biblii, ukłonem w stronę ich chrześcijańskiej wiary), najprawdopodobniej tylko dzięki swojej starszej siostrze. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby nastoletnia Jordan pewnego ranka nie wymknęła się z domu, by zadzwonić pod 911. Bo nie mogła dłużej słuchać płaczu swoich dwóch młodszych sióstr zakutych w łańcuchy. I bała się, że może już nie mieć okazji do wprowadzenia w życie swojego planu. Że druga taka szansa może się już nie pojawić. Szansa na opuszczenie więzienia, w którym tkwiła od urodzenia.

John Glatt nie okaże cienia litości odbiorcom „Rodziny z domu obok”. Wciągnie w otchłań szaleństwa, której architektami byli z pozoru kochający, troskliwi rodzice trzynaściorga dzieci. Najpierw jednak przedstawi nam warunki, w jakich dorastali David i Louise Turpinowie. Poznamy dwa zaprzyjaźnione rody należące do wspólnoty zielonoświątkowej. Rodziców Davida można chyba nazwać ortodoksyjnymi chrześcijanami, którzy zadbali o to, by ich synowie równie poważnie traktowali sferę duchową. Przez jakiś czas - jeśli chodzi o Davida, któremu Louise wpadła w oko, gdy miała zaledwie dziesięć lat. Wykorzystywana seksualnie przez swojego dziadka, za przyzwoleniem własnej matki, córki tego majętnego podofila, który jej też zniszczył dzieciństwo. Właściwie to ona regularnie, w tajemnicy przed mężem, prowadzała Louise i jej siostry, do swojego ojca pedofila, nie widząc lepszego sposobu na zarobienie trochę grosza. Psycholodzy mogą uznać, że to właśnie miało decydujący wpływ na psychikę Louise. Złe ziarno. Takie rozważania na kartach „Rodziny z domu obok” snuje John Glatt, w oparciu o opinie ekspertów. Zdarza się niestety, że ofiary przemocy (fizycznej, psychicznej i/lub seksualnej) niejako podświadomie zakochują się w osobnikach z charakteru przypominających ich krzywdzicieli. Może młodziutka Louise wyczuła w swoim starszym koledze, wzorowym uczniu, szczerze kochającym swojego Boga chłopaku, coś, co zdaje się umykało wszystkim innym. Tak czy inaczej, w wieku szesnastu lat uciekła ze swoim Davidem, poślubiła go, a jakiś czas potem zaczęła realizować jedno ze swoich życiowych celów: wydać na świat dwanaścioro dzieci. Z największych zaskoczeń, jakie przyniosła mi ta książka to: dwukrotne umarzanie przez sąd długów Louise i Davida Turpinów (szaleją na kredyt, ogłaszają upadłość i cała historia się powtarza – aż dziw, że Stany Zjednoczone jeszcze nie zbankrutowały...) oraz łatwość prowadzenia, czy nieprowadzenia fikcyjnej szkoły prywatnej. David sobie taką założył, na papierze (tj. przez internet) i przez siedem lat jej rzekomej działalności nie przeprowadzono ani jednej - ani jednej! - kontroli. Oficjalnie rodzice sami uczyli swoje pociechy, a w rzeczywistości... Chłosty pasem, sprzączką, wiosłem, metalowym słupkiem do namiotu owiniętym szklanym włóknem z metalowymi końcówkami wczepiającymi się w ciało. Zepchnięcie ze schodów. Szczypanie, duszenie, miotanie po pokoju ciągnąc za włosy, bicie po głowie. Skuwanie łańcuchami na całe tygodnie, niekiedy miesiące, nierzadko bez przerw na toaletę. Zakazywanie kąpieli nawet przez cały rok. I głodzenie. Wyobraźcie sobie rodziców, którzy objadają się na oczach swoich głodnych, przeraźliwie wychodzonych dzieci. Wyobraźcie sobie rodziców, którzy kupują ciasto, żeby ich głodujące dzieci mogły patrzeć jak pleśnieje. Jak to opisać? Jak to w ogóle objąć rozumem? „To boli, kiedy się pomyśli, co jedna istota ludzka jest w stanie zrobić drugiej. Takie coś zostaje w głowie na długo” – mówi jeden z pozytywnych bohaterów tej okropnej historii. Inny natomiast pyta: „Co oni mieli w głowach?”. I tak to zostawię. Przejdę do innej materii, zanim znowu się rozkleję. Warsztat autora, który, najwyraźniej poświęcił mnóstwo czasu na samo zbieranie materiału. Dobrze się przygotował do przelania na papier tej szokującej opowieści, przy której
„Kwiaty na poddaszu” V.C. Andrews wydają się bajeczką dla grzecznych dzieci. Albo taki „Dom Glassów: Dobra matka” Steve'a Antina– akurat ten tytuł (ach, i nie zapominajmy o „Władcy much” Williama Goldinga) pada w niniejszym teście. Nie będę się spierać nawet z tymi czytelnikami, którzy orzekną, że przy „Rodzinie z domu obok” blednie nawet „Dziewczyna z sąsiedztwa” Jacka Ketchuma. Nie zrozumcie mnie źle, nie mówię, że tak jest. Po prostu nie potrafię powiedzieć, który z tych potężnych wstrząsów, w moim przypadku, był potężniejszy. Tak, autor zdobył całkiem pokaźną ilość informacji, ale przy tak prostym warsztacie (krótkie, acz dość treściwe zdania/fragmenty opisowe), to nie wystarczyło do wypełnienia wszystkich tych stronic. Polskie wydanie liczy sobie przeszło trzysta pięćdziesiąt stron. Niby niewiele, ale w dalszej partii John Glatt zaczyna się powtarzać – spokojnie można by to skrócić. Nie przedłużać na siłę? Niestety, ale tak to odebrałam. I to w sumie jedyny, ale nie taki znowu mały zgrzyt w tym ciężkim brzmieniu. Bezlitosnym gwałcie na moim umyśle, ot co!

Pozycja dla odważnych i ciekawych świata. O kompletnym upadku tak zwanego człowieczeństwa z jednej z strony, a z drugiej budujących odruchach serca. Za przykład niech posłuży tutaj pewien bezdomny mężczyzna, który oddaje cały swój skromny majątek okrutnie poszkodowanym nie przez los tylko własny rodziców. I Ty mogłeś być takim małym Turpinem. I Ty, i ja mogliśmy/mogłyśmy urodzić się „w domu obok”. Ta myśl towarzyszyła mi podczas tej wyczerpującej emocjonalnie przeprawy przez bagno, które niestety nie narodziło się w wyobraźni autora. Wstrząsająca, to za mało powiedziane. „Rodzina z domu obok” Johna Glatta to prawdziwa historia rodzinnej sekty, czy czegoś w tym rodzaju. Można prościej: piekło dzieci. Rzeź niewiniątek. Kaźń zgotowana przez biologicznych rodziców. To jest straszne. Ostrzegam: naprawdę coś okropnego. To, co się wyprawia na tym świecie.

Za książkę bardzo dziękuję księgarni internetowej

https://www.taniaksiazka.pl/

Więcej nowości literackich

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz