niedziela, 29 stycznia 2012

„Primal” (2010)

Recenzja na życzenie
Grupka przyjaciół wybiera się do australijskiej głuszy celem odnalezienia malunków skalnych sprzed 120 lat. Gdy w końcu znajdują poszukiwane rysunki i rozbijają obóz w lesie, aby dokładniej je zbadać ich koleżanka zaczyna chorować. Wkrótce pozostali bohaterowie będą musieli stanąć z nią do walki na śmierć i życie.
Niskobudżetowy film gore Josha Reeda, żerujący na sprawdzonych schematach fabularnych w kinie grozy, ale równocześnie dodający coś nowego od siebie. Początek na pewno wywoła leciutki uśmiech na ustach stałych widzów horrorów – w końcu, motyw podróży samochodem, w którym grupka przyjaciół prowadzi rozmowy o niczym, aby jakoś zabić czas pozostały im do dotarcia na miejsce docelowe, już chyba na stałe wpisał się w schemat horrorów. Najpierw zatrzymują się w starej sztolni, gdzie główna bohaterka, Anja, traci przytomność. Oczywiście, owe wydarzenie jest pierwszym sygnałem dla widza, że protagoniści nie są już bezpieczni, a najlepsze co mogą zrobić to uciekać „gdzie pieprz rośnie”. Ale rzecz jasna nie robią tego, dzięki czemu w dalszej części seansu widzowie dostaną próbkę iście makabrycznego survivalu – krew będzie lała się strumieniami, a my staniemy twarzą w twarz z pierwotnym złem, które czyha na życie naszym bohaterów.
Akcja filmu rozkręca się stosunkowo szybko, dzięki czemu twórcom udało się nie znużyć zanadto odbiorców, oczekujących krwawej jatki. Od momentu zarażenia się Mel dziwną chorobą wszystkie wydarzenia gnają do przodu w iście dynamicznym tempie. Zaczyna się walka o przetrwanie, walka z koleżanką, która ni z tego, ni z owego zamieniła się w krwiożerczą bestię. I to ona będzie głównym zagrożeniem dla pozostałych postaci przez większą część filmu, aczkolwiek na pewno nie jedynym. Mel przeobraża się w wysportowanego, niewyobrażalnie silnego stwora, który przyciąga oko widza przede wszystkim przez wzgląd na swój odrażający wygląd zewnętrzny. Zakrwawiona buźka i długie spiczaste zęby może nie są niczym nadzwyczajnym, ale chwali się twórcom brak przesady w demonizowaniu dziewczyny, co ostatnimi czasy widzimy w horrorach, aż za często. Nasza przeistoczona Mel będzie w uporem maniaka polować na swoich niegdysiejszych przyjaciół, przy okazji serwując widzom iście akrobatyczne popisy kaskaderskie, które swoją drogą były zupełnie niepotrzebne – zamiast straszyć wywoływały raczej lekką irytację.
Z uwago na to, że mam słabość do niskobudżetówek odbieram „Primal” bardzo pozytywnie, aczkolwiek musiałabym być ślepa, żeby nie zauważyć niewyobrażalnej wręcz nielogiczności w zachowaniu bohaterów, którzy najpierw ignorują chorobę koleżanki, zamiast odwieźć ją do bardziej cywilizowanego miejsca, a następnie przez cały seans sprawiają wrażenie samobójców amatorów – nachalnie pchają się w ręce bestii i zamiast spróbować ją zabić bawią się z nią w przysłowiowego kotka i myszkę. Radzę zwrócić uwagę na scenę z prezentacją maskotki bezrozumnemu stworowi, która to miała pewnie na celu przypomnieć jej kim była dawniej (!). Tyle, że już na pierwszy rzut oka widać, iż Mel nie ma absolutnie żadnych szans, aby powrócić do reprezentantów homo sapiens, więc moje pytanie brzmi: dlaczego zamiast walczyć z zagrożeniem lub chociaż próbować uciekać jej chłopak, który nie miał żadnych oporów przed pozbyciem się swojego zarażonego kumpla nagle wpada na niedorzeczny pomysł ucywilizowania swojej drugiej połówki? W horrorach takie zachowania protagonistów są raczej nieuniknione, ale w niektórych przypadkach można przymknąć oko na drobne nielogiczności, co oczywiście nie dotyczy „Primal” – tutaj głupota bohaterów jest, aż zanadto nachalna.
Wracając na chwilę do plusów tej produkcji muszę zaznaczyć, że najbardziej przypadły mi do gustu sceny gore, które jak na niskobudżetówkę wypadły nadzwyczaj przekonująco, a co za tym idzie twórcom udało się wzbudzić we mnie odrobinę zniesmaczenia, szczególnie pod koniec seansu. UWAGA SPOILER Po umiarkowanie obrzydliwych elementach gore, pojawiających się od czasu do czasu w trakcie projekcji na deser dostaniemy mocno niesmaczną scenę porodu Kris, podczas którego dziewczyna powoli rozcina maczetą swój pokaźny brzuch, z którego wypada jakiś pierwotny, oślizgły organizm. Kamera oczywiście filmuje cały ten odrażający moment z jego wszystkimi najdrobniejszymi szczegółami. Następnie ma miejsce zwieńczenie dzieła w postaci roztrzaskania sporych rozmiarów głazem głowy Mel w wykonaniu Anji KONIEC SPOILERA. Dodam jeszcze, że osoby zmęczone pikselową krwią prezentowaną nam ostatnimi czasy w kinie grozy powinni być zadowoleni, obcując z „Primal”, gdzie podczas kręcenia filmu sztuczna posoka była fizycznie obecna na planie, dodając scenom gore dodatkowej autentyczności.
Ostatnim elementem „Primal”, na którego warto zwrócić uwagę jest jego klimat, który z pewnością udzieli się widzowi. Jednakże bazuje on głównie na nieustannym zagrożeniu życia naszych bohaterów, którzy zostają zmuszeni do walki o przetrwanie (obserwując ich niedorzeczne zachowanie od początku będziemy przekonani, że nie mają najmniejszych szans), natomiast jeśli chodzi o atmosferę grozy to nie ma jej tutaj za wiele, więc jeśli ktoś poszukuje horroru, który choćby odrobinę go przerazi „Primal” na pewno nie spełni jego oczekiwań.
Szukacie nieefekciarskiego, pełnego akcji, spływającego krwią filmu w niskobudżetowym wydaniu? W takim razie „Primal” jest idealną pozycją dla was. Irytuje was drewniane aktorstwo, nielogiczne zachowanie bohaterów i brak jakichkolwiek przerażających akcentów w horrorze? W takim razie omijajcie ten film z daleka.

sobota, 21 stycznia 2012

„Dom snów” (2011)

Recenzja na życzenie (luksusowyjacht)
Will Atenton przeprowadza się wraz z żoną i dwiema córkami do Nowej Anglii. Początkową euforię rodziny w nowym miejscu psuje wiadomość, że państwo Atenton’owie sprowadzili się do domu, w którym przed laty Peter Ward wymordował całą swoją rodzinę. Na domiar złego Will wraz z żoną zaczynają podejrzewać, że ktoś ich szpieguje. Mężczyzna będąc przekonany, że to Ward postanawia go odnaleźć. Podczas swojego śledztwa odkryje przerażającą prawdę, która na zawsze zmieni jego życie.
Szeroko reklamowany thriller Jima Sheridana z gwiazdorską obsadą. Miałam obawy, co do tej pozycji, zważywszy na jego wysoki budżet, ale na szczęście twórcy nie postawili na multum efektów specjalnych tylko intrygującą fabułę, która pomimo zauważalnej inspiracji innymi produkcjami przykuwa uwagę widza niemalże od początku seansu. Zaczyna się dosyć typowo – szczęśliwa rodzinka przeprowadza się do nowego domu, położonego w spokojnej dzielnicy. Głowa rodziny ma nadzieję wykorzystać tę izolację od miejskiego zgiełku, aby napisać książkę. Jednak ich sielanka zostaje szybko przerwana, gdy Will nakrywa w swojej piwnicy grupę młodzieży odprawiającej jakiś rytuał. Dzieciaki przekazują mu przerażającą prawdę – w jego nowym domu przed laty miało miejsce zbiorowe morderstwo, którego sprawcą był mąż i ojciec ofiar. Od tego momentu państwo Atenton dostają istnej obsesji na punkcie Petera Warda – czytają doniesienia w prasie na temat popełnionych przez niego mordów, dedukują gdzie dokładnie zginęli członkowie zabitej rodziny. Ale równocześnie czują się nieswojo w nowym lokum, przeraża ich mieszkanie na miejscu dawnej zbrodni. A widz zastanawia się, dlaczego do licha, się nie wyprowadzą? Otóż, ta kwestia wyjaśni się w drugiej połowie filmu:) Niby początkowo fabuła nie grzeszy oryginalnością, wszystko to w takiej czy innej formie widzieliśmy już wcześniej. Co więcej powolne tempo akcji usypia czujność widza, dla którego fabuła wydaje się być aż nadto przewidywalna – oglądamy dramat rodziny Atenton’ów z zainteresowaniem, w końcu fabuła ma w sobie coś, co siłą rzeczy przyciąga naszą uwagę, ale równocześnie jesteśmy przekonani, że wiemy, jak to wszystko się skończy. I takim oto sposobem dochodzimy do połowy seansu, gdzie następuje moment, który wbije w fotel każdego widza. Tym bardziej, ze dotychczas w kinie grozy z zaskakującym akcentem spotykaliśmy się w finale, a nie w samym środku prezentowanych wydarzeń. Nie w tym przypadku. Tutaj najmocniejszy punkt kulminacyjny następuje w połowie projekcji, a samo zakończenie jest już niezwykle łatwe do przewidzenia.
UWAGA SPOILER UWAGA SPOILER
Wykorzystując znany motyw z „Wyspy tajemnic” (2010) twórcy informują widza, że sprawcą mordów sprzed lat jest nie kto inny, jak nasz Will, którego pamięć wyparła się tych strasznych wydarzeń. Przez owy niespodziewany zwrot akcji fabuła zaczyna się nieco komplikować – widz zadaje sobie pytanie, jakim cudem Will niedawno przebywał ze swoją rodziną skoro oni nie żyją? Zaczynamy podejrzewać, że albo mężczyzna ma poważne problemy psychiczne, albo zwyczajnie rozmawia z duchami swojej żony i córeczek. Ta kwestia zostanie dość szybko wyjaśniona, ale pozostanie jeszcze pytanie, czy Will naprawdę wymordował całą swoją rodzinę, a jeśli tak to dlaczego. Takich zagadek w drugiej połowie seansu jest dosyć sporo, a nieuważny widz na pewno szybko zacznie się gubić. Tutaj wkracza sporo akcentów psychologicznych, które po prostu trzeba śledzić na bieżąco, aby połapać się w przedstawianych wydarzeniach.
KONIEC SPOILERA KONIEC SPOILERA
W drugiej połowie seansu wkracza również subtelna groza, szczególnie widoczna w snach głównego bohatera. Twórcy jednak zrezygnowali z przesady w prezentowaniu takich scen, przede wszystkim skupiając się na zawiłej intrydze fabularnej. Widzowie lubujący się w nieco skomplikowanych filmach powinni być w takim razie zadowoleni, aczkolwiek wymagających odbiorców może nieco irytować kopiowanie znanych motywów fabularnych innych tego typu obrazów. Ja byłam zadowolona, gdyż od czasu do czasu lubię sięgnąć po wymagający myślenia thriller z ghost story w tle.
Obsada, jak wspomniałam we wstępie składa się ze znanych gwiazd Hollywoodu. W roli głównej zobaczymy Daniela Craiga, a towarzyszą mu dwie piękne, utalentowane panie - Rachel Weisz i Naomi Watts, aczkolwiek wolałabym, żeby aktorki zamieniły się rolami – myślę, że Watts należał się większy udział w tym obrazie niż Weisz, gdyż jakby na to nie patrzeć akurat w tej produkcji ta pierwsza poradziła sobie o niebo lepiej ze swoim zadaniem.
„Dom snów” należy do tych thrillerów, które oprócz zawiłej fabuły, skierowanej do widzów lubujących się w rozwiązywaniu zagadek w trakcie oglądania oferuje również subtelny klimat grozy, który z pewnością nikogo nie przerazi, ale z pewnością przyjemnie nastroi do przeżywania wraz z głównymi bohaterami toczącego się na ekranie koszmaru. Myślę, że jeśli ktoś nie doszukuje się na siłę inspiracji innymi produkcjami będzie usatysfakcjonowany seansem tego obrazu, w końcu należy docenić nieefekciarski hollywoodzki współczesny film, nawet, jeśli posiada pewne niedociągnięcia w scenariuszu.

czwartek, 19 stycznia 2012

„Sanktuarium” (2011)

Recenzja na życzenie (luksusowyjacht)
Brian dowiaduje się, że odziedziczył klinikę po zmarłej matce, w której prowadzono nowatorskie eksperymenty. Chłopak wraz ze znajomymi wybiera się do owianej złą sławą posiadłości, gdzie spotyka kobietę, która ponoć znała jego matkę. Podczas wędrówek po szpitalu bohaterowie odkrywają przejście do podziemi, gdzie stają twarzą w twarz z niewyobrażalnym koszmarem.
Film Antoine Thomasa, którego scenarzystą jest tajemniczy osobnik ukrywający się pod pseudonimem Alan Smithy, który to przydomek wybierają twórcy obrazów, do których się nie przyznają. Skoro, więc sam scenarzysta był zawiedziony końcowym efektem „Sanktuarium” to jakim cudem może on przypaść do gustu odbiorcom? Otóż, nie może - tym bardziej, że powstał on na popularnej ostatnio w kinie grozy zasadzie mówiącej, że jak nie wiadomo, o czym zrobić film wystarczy postarać się o przesyt efektów specjalnych, a fabułą najlepiej w ogóle nie zawracać sobie głowy. Jednym z największych przekleństw współczesnego horroru jest technologia 3D, która stawia tylko i wyłącznie na wątpliwej jakości rozrywkę. A co z fabułą? A po co komu ona? Po seansie w trójwymiarze wystarczy obejrzeć taki film ponownie w 2D, aby odkryć, iż poza efekciarstwem nie ma on nic do zaoferowania. Słowem: że zrobiono z widzów zwykłych debili maskując brak logicznej fabuły nowoczesną technologią. Jeśli dodamy do tego kolejną zmorę współczesnych osiągnięć technologicznych, czyli tzw. efekty CGI to dostaniemy takie „Sanktuarium”, które każe nam zastanowić się, czy amerykańscy twórcy, aby na pewno znają definicję filmowego horroru.
Najczęściej popełnianym błędem przez twórców nastrojowych horrorów jest odkrycie wszystkich kart w drugiej połowie seansu. Podobnie rzecz ma się z „Sanktuarium” (tyle, że tutaj tajemnica zostaje rozwiana bardzo szybko). Podczas, gdy na początku mamy do czynienia z jakimś tam sekretem fabularnym, który zmusza nas do cierpliwego wyczekiwania na jego wyjaśnienie, w dalszej części projekcji zostajemy wręcz zmiażdżeni niewyobrażalną wręcz głupotą. Tutaj wszystko dosłownie leży i kwiczy – dialogi porażają bezsensownością, zachowania bohaterów każą nam się zastanowić, czy aby na pewno są oni normalni, tym bardziej, że obsada nie ma absolutnie żadnych zdolności aktorskich, a sama intryga dotycząca kontrowersyjnych eksperymentów w klinice stanowi zwieńczenie dziurawego scenariusza, jest swego rodzaju wisienką na torcie, która udowadnia, że nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być jeszcze gorzej. Nie chcę rozpisywać szczegółowo nad zachowaniem protagonistów, ale dla przykładu wspomnę o jednej sytuacji, którą widziałam już w niezliczonej liczbie horrorów, a która niezmiennie strasznie mnie bawi. W momencie największego zagrożenia nasi bohaterowie nabierają wielkiej ochoty na czułości. W końcu nic w tym dziwnego, że gdy na każdym kroku czyha na nas śmierć odczuwamy potrzebę bliskości drugiego człowieka – więc, co robimy, aby ocalić życie? Przepraszamy swoją drugą połówkę za wszystkie popełnione grzechy, przytulamy się do niej, po czym zaczynamy wymieniać się pocałunkami. W końcu na miłość zawsze znajdzie się czas:)
„Sanktuarium” nie jest obrazem ślizgającym się na jednego rodzaju zagrożeniu. O nie, tutaj problem jest nieco bardziej złożony. Naszych protagonistów atakują nie tylko do bólu sztuczne owady (za którymi bohaterowie z uporem maniaków biegają), ale również do bólu sztuczne bladolice postaci, „straszące” nas swoimi nienaturalnie rozwartymi paszczami, które są wynikiem, jakże niedorzecznego eksperymentu. Jeśli liczycie na jakikolwiek klimat, czy choćby scenę zaskoczenia, sięgając po ten obraz to radzę porządnie się nad tym zastanowić. Mimo, że film trwa tylko 80 minut to naprawdę ciężko jest przy nim wysiedzieć do końca. Dlatego, jeśli ktoś już uprze się na seans „Sanktuarium” radzę najpierw zaopatrzyć się w jakieś procenty, ponieważ na trzeźwo można poczuć niemal fizyczny ból.

wtorek, 17 stycznia 2012

Najlepsze horrory pierwszej dekady XXI wieku

Głosowanie na najlepsze horrory pierwszej dekady XXI wieku dobiegło końca. Bardzo dziękuję wszystkim osobom biorącym udział w zabawie za oddanie głosów zarówno w komentarzach, jak i mailowo. Wyniki prezentuję poniżej.

                              1. "Teksańska masakra piłą mechaniczną" (2003)            
                                                                 Recenzja tutaj        
                                                                 Liczba głosów: 9      
Remake kultowego obrazu Tobe'a Hoopera z 1974 roku. Hollywoodzka produkcja za 9 200 000 dolarów w reżyserii Marcusa Nispela, która udowodniła, że nie każdy wysokobudżetowy horror opiera się na samych efektach specjalnych. Film został chłodno przyjęty przez krytykę, ale spory zysk z biletów w samych Stanach Zjednoczonych (przeszło 80 mln. dolarów) udowodnił, że publiczności nie interesuje zdanie tzw. znawców kina. Z uwagi na sporą popularność, jaką cieszyła się nowa wersja "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną" w 2006 roku światło dzienne ujrzał jej prequel wyreżyserowany przez Jonathana Liebesmana.

Podgatunek: slasher
Nawiązania: "Teksańska masakra piłą mechaniczną" (1974), "Teksańska masakra piłą mechaniczną" (1986), "Teksańska masakra piłą mechaniczną 3" (1990), "Teksańska masakra piłą mechaniczną": Następne pokolenie" (1994), "Teksańska masakra piłą mechaniczną: Początek" (2006). Zaplanowane: "Teksańska masakra piłą mechaniczną 3D" (2012).
Nagrody: Teen Choice (kategoria: ulubiony thriller).
Nominacje: Złota Malina (kategoria: najgorszy remake lub sequel), Teen Choice (kategoria: ulubiony film, którego według twoich rodziców nie powinieneś oglądać), Złoty Popcorn (kategoria: najlepszy czarny charakter Andrew Bryniarski), Złoty Popcorn (kategoria: przełomowa rola żeńska Jessica Biel), Saturn (kategoria: najlepszy horror), Saturn (kategoria: najlepsza aktorka Jessica Biel), Nagroda czytelników magazynu Cinescape "Twarz Przyszłości" (kategoria: mężczyzna Eric Balfour).
                                                                 
                                                        2. "The Ring" (2002)            
                                                               Recenzja tutaj         
                                                                Liczba głosów: 8      
Remake znanego japońskiego obrazu Hideo Nakaty z 1998 roku, będącego adaptacją książki Koji'ego Suzuki. Hollywoodzka produkcja Gore Verbinski'ego za 48 milionów dolarów, którą okrzyknięto najlepszym remakiem horroru w historii kina, a ponadto zajęła 171 miejsce w zestawieniu najlepszych filmów wszech czasów. "The Ring" jako jeden z nielicznych amerykańskich remake'ów azjatyckich ghost story zyskał sobie uznanie publiczności, a przy okazji udowodnił, że efekty specjalne w kinie grozy również mogą wypaść nader przerażająco. W samych Stanach Zjednoczonych film zarobił około 130 mln dolarów, a w 2005 roku doczekał się swojego amerykańskiego sequela w reżyserii Hideo Nakaty.

Podgatunek: ghost story
Nawiązania: "Ringu-Kanzen ban" (1995), "The Ring - Krąg" (1998), "Spirala" (1998), "The Ring - Krąg 2" (1999), "Ring" (1999), "The Ring - Krąg 0. Narodziny" (2000), "The Ring 2" (2005). Zaplanowane: "Sadako 3D" (2012), "The Ring 3D" (2012).
Nagrody: Teen Choice (kategoria: ulubiony horror/thriller), Złoty Popcorn (kategoria: najlepszy czarny charakter Daveigh Chase), Saturn (kategoria: najlepszy horror), Saturn (kategoria: najlepsza aktorka Naomi Watts).
Nominacje: Złoty Popcorn (kategoria: najlepszy film), Międzynarodowa Gildia Horroru (kategoria: najlepszy film), Saturn (kategoria: najlepsza charakteryzacja).
                                                            
                                                   3. "Droga bez powrotu" (2003)         
                                                             Recenzja tutaj    
                                                              Liczna głosów: 7  
Hollywoodzka produkcja za około 13 mln. dolarów w reżyserii Roba Schmidta. Kolejny obraz świadczący o tym, że w XXI wieku filmy epatujące scenami gore i poruszające tematy tabu (kanibalizm) przestały być realizowanym za grosze kinem niszowym, a stały się obliczoną na spore zyski rozrywką dla mas. "Droga bez powrotu" na całym świecie zarobiła przeszło 28 mln. dolarów i jak do tej pory doczekała się trzech sequeli.

Podgatunek: survival
Nawiązania: "Droga bez powrotu 2" (2007), "Droga bez powrotu 3: Zostawieni na śmierć" (2009), "Droga bez powrotu 4: Krwawe początki" (2011).
Nominacje: Festiwal Filmowy w Stiges (kategoria: najlepszy film).

                                                    3. "Shutter - Widmo" (2004)       
                                                               Liczba głosów: 7          
Tajlandzka produkcja w reżyserii Banjong'a Pisanthanakuna i Parkpooma Wongpooma, która na całym świecie zarobiła około 48 mln. dolarów. Zrealizowany przez twórców, którzy nawet nie ukończyli 25-go roku życia przez wielu entuzjastów filmów grozy uważany jest za najstraszniejszy horror wszech czasów. W 2008 roku doczekał się amerykańskiego remake'u wyreżyserowanego przez Masayuki Ochiai.

Podgatunek: ghost story
Nawiązania: "Shutter - Widmo" (2008), "Click" (2010).

                                                             4. "[Rec]" (2007)       
                                                               Liczba głosów: 6  
Hiszpańska produkcja za 1 500 000 euro w reżyserii Jaume Balagueró i Paco Plazy. Film jest rekordzistą, jeśli chodzi o długość czasu do powstania jego amerykańskiego remake'u - "Kwarantanna" miała swoją premierę nieco ponad rok po premierze [Rec]. Obraz cieszy się tak sporą popularnością przede wszystkim ze względu na dbałość jego twórców o realizm zarówno od strony realizatorskiej (tzw. kręcenie z ręki, stylizacja na dokument), jak i gęsty klimat grozy panujący w opanowanym przez zombie budynku. Na całym świecie film zarobił ponad 103 mln. dolarów i doczekał się kontynuacji.

Podgatunek: zombie movies/horror verite
Nawiązania: "[Rec] 2" (2009), "Kwarantanna" (2008), "Kwarantanna 2: Terminal" (2011). Zaplanowane: "[Rec] Genesis" (2012), "[Rec] Apocalypse" (2012).
Nagrody: Goya (kategoria: najlepsza debiutująca aktorka Manuela Velasco), Goya (kategoria: najlepszy montaż David Gallart).
Nominacje: Goya (kategoria: najlepsze efekty specjalne David Ambit, Enric Masip, Alex Villagrasa), Europejska Nagroda Filmowa (kategoria: nagroda publiczności Jaume Balagueró, Paco Plaza).  

                                                      5. "Nieproszeni goście" (2009)       
                                                                Recenzja tutaj       
                                                                Liczba głosów: 5   
Remake koreańskiego obrazu Jee-woon Kim z 2003 roku. Hollywoodzka produkcja w reżyserii Charlesa i Thomasa Guard'ów, która na całym świecie zarobiła około 42 mln. dolarów. Film bazuje na sprawdzonych metodach straszenia w horrorze nastrojowym, które starają się przede wszystkim wywołać lęk poprzez zaskoczenie widza. Głównym powodem tak wielkiej popularności tego obrazu jest zaskakujące zakończenie, którego nie sposób przewidzieć w trakcie seansu.

Podgatunek: horror nastrojowy
Nawiązania: "Opowieść o dwóch siostrach" (2003)
Nominacje: Teen Choice (kategoria: ulubiony horror/thriller)

                                                   5. "Paranormal Activity" (2007)      
                                                              Recenzja tutaj  
                                                              Liczba głosów: 5   
Niezależna produkcja za śmieszny budżet 15 tysięcy dolarów wyreżyserowana przez Orena Peli zarobiła około 100 mln. dolarów (!) i tym samym stała się jednym z najbardziej dochodowych filmów w historii kina. "Paranormal Activity" zyskał sobie tak wielki rozgłos ze względu na powrót do klasycznych form straszenia w połączeniu z nowatorską realizacją stylizowaną na dokument, co rzecz jasna potęgowało realizm sytuacyjny. Jak dotąd film doczekał się dwóch kontynuacji.

Podgatunek: ghost story/horror verite
Nawiązania: "Paranormal Activity 2" (2010), "Paranormal Activity 3" (2011), "Paranomaru akutibiti dai-2shou: Tokyo night" (2010), "Paranormal Entity" (2009). Zaplanowane: "Paranormal Activity 4" (2012). Nagrody: Teen Choice (kategoria: ulubiony horror/thriller).
Nominacje: Kryształowa Statuetka (kategoria: ulubiony film niezależny), Teen Choice (kategoria: ulubiony aktor horroru/thrillera Micah Sloat), Independent Spirit (kategoria: najlepszy film debiutancki Jason Blum, Oren Peli), Złoty Popcorn (kategoria: najlepsza przerażająca kreacja Katie Featherston), Głowna Nagroda Jury (za udział w konkursie głównym Oren Peli).

                                                            5. "Hostel" (2005)             
                                                                  Liczba głosów: 5      
Hollywoodzka produkcja za 4 800 000 dolarów w reżyserii Eli'ego Rotha, która zapoczątkowała w Stanach Zjednoczonych modę na filmy epatujące realistycznymi scenami tortur i mordów, zrealizowanymi na wysokim poziomie, obliczonymi na milionowe zyski i wyświetlanymi w kinach szerokiej publiczności. Film zyskał zarówno szerokie rzesze fanów, jak i przeciwników, ale na pewno odbił się sporym echem w światku horroru. Malezji "Hostel" jest filmem zakazanym. Na całym świecie zarobił ponad 580 mln. dolarów i jak dotąd doczekał się dwóch sequeli.

Podgatunek: torture porn (gorno)
Nawiązania: "Hostel 2" (2007), "Hostel 3" (2011).
Nominacje: Teen Choice (kategoria: ulubiony thriller), Teen Choice (kategoria: ulubiona scena krzyku Jay Hernandez), Złoty Popcorn (kategoria: najlepsza przerażająca kreacja Derek Richardson), Saturn (kategoria: najlepszy horror).

                                                      5. "Wzgórza mają oczy" (2006)         
                                                                Recenzja tutaj      
                                                                Liczba głosów: 5    
Remake kultowego obrazu Wesa Cravena z 1977 roku. Hollywoodzka produkcja za 15 mln. dolarów w reżyserii Alexandre Aja, która udowodniła, że remake czasem może przebić oryginał. Film obok gęstej atmosfery grozy i scen gore porusza również tematykę tabu, jaką jest kanibalizm, co stanowi kolejny dowód na to, że dawniej niszowe gore teraz przeznaczone jest dla szerokiego grona odbiorców. Film na całym świecie zarobił około 70 mln. dolarów i w 2007 roku doczekał się kontynuacji w reżyserii Martina Weisza.

Podgatunek: survival
Nawiązania: "Wzgórza mają oczy" (1977), "Wzgórza mają oczy 2" (1985), "Wzgórza mają oczy 2" (2007). Nominacje: Saturn (kategoria: najlepsza charakteryzacja).  

                                                         5. "Piła" (2004)            
                                                              Recenzja tutaj       
                                                             Liczba głosów: 5    
Hollywoodzka produkcja za 1 200 000 dolarów w reżyserii Jamesa Wana, która zręcznie łączy kryminał, thriller psychologiczny oraz sceny charakterystyczne dla amerykańskiego torture porn. Twórcy "Piły" wykreowali jednego z najbardziej rozpoznawalnych czarnych charakterów w kinie grozy - Jigsawa. Film na całym świecie zarobił ponad 100 mln. dolarów i doczekał się aż sześciu kontynuacji.

Podgatunek: torture porn (gorno)
Nawiązania: "Piła 2" (2005), "Piła 3" (2006), "Piła 4" (2007), "Piła 5" (2008), "Piła 6" (2009), "Piła 3D" (2010).
Nominacje: Teen Choice (kategoria: ulubiony thriller), Teen Choice (kategoria: ulubiona scena krzyku Leigh Whannell), Złoty Popcorn (kategoria: najlepsza przerażająca kreacja Cary Elwes), Satelita (kategoria: najlepsze dodatki w wydaniu DVD za nieskrócone wydanie), Saturn (kategoria: najlepsze specjalne wydanie DVD), Saturn (kategoria: najlepszy horror).

                                                             6. "Zejście" (2005)          
                                                                Liczba głosów: 3    
Brytyjska produkcja za 7 mln. dolarów w reżyserii Neila Marshalla, która sporo namieszała w światku horroru. Mroczny, klaustrofobiczny klimat jaskiń przeplata się tutaj ze scenami gore, których sprawcami są oryginalnie wygenerowane komputerowo potworki. Film na całym świecie zarobił ponad 57 mln. dolarów i doczekał się w 2009 roku sequela wyreżyserowanego przez Jona Harrisa.

Podgatunek: survival
Nawiązania: "Zejście 2" (2009).
Nagrody: BIFA (kategoria: najlepszy reżyser Neil Marshall), BIFA (kategoria: najlepsze osiągnięcie techniczne Jon Harris), Saturn (kategoria: najlepszy horror).
Nominacje: IFTA (kategoria: najlepsza aktorka drugoplanowa Nora-Jane Noone), BIFA (kategoria: najlepszy brytyjski film niezależny), Saturn (kategoria: najlepsza aktorka Shauna Macdonald), Saturn (kategoria: najlepsza charakteryzacja).

Pozostałe:
2 głosy:


1 głos:

niedziela, 15 stycznia 2012

Nowa strona

Specjalne miejsce na Wasze prośby odnośnie recenzji, na których szczególnie Wam zależy.
http://horror-buffy1977.blogspot.com/p/prosby.html

sobota, 14 stycznia 2012

Zapowiedź wydawnicza

Wydawnictwo Replika zaprezentowało już nam okładkę najnowszej powieści Jacka Ketchuma pt. "Potomstwo" (sequela "Poza sezonem"), której polska premiera ma nastąpić już wkrótce.
Muszę przyznać, że Replika wykazała się ogromną odwagą umieszczając na okładce zakrwawione niemowlę. Pytanie tylko: czy nasz konserwatywny kraj jest na to gotowy? Jeśli o mnie chodzi to okładka bardzo przypadła mi do gustu, za co brawa należą się panu Wojciechowi Janowi Pawlikowi, który ją zaprojektował. Pozostaje nam tylko czekać na najnowsze w Polsce dzieło Jacka Ketchuma!


Recenzja ekranizacji powieści tutaj

piątek, 13 stycznia 2012

"Rasa" (2006)

Grupka przyjaciół przylatuje do domku na pewnej wyspie, aby spędzić weekend na dobrej zabawie. Tę idyllę przerywa jednak atak psa na jedną z dziewczyn. Wkrótce okazuje się, że cała wyspa pełna jest krwiożerczych psów, które wydają się być nadzwyczaj inteligentne. Co gorsza, ugryziona dziewczyna zaczyna się dziwnie zachowywać. Młodzi ludzie, aby przeżyć będą musieli stanąć do walki z czworonożnymi wrogami.

Animal attack Nicholasa Mastandrea, poruszający temat dosyć znany w horrorze. "Rasa" wydaje się być swoistym połączeniem "Cujo" (1983) z "Morderczym przyjacielem" (1993). Psy zamieszkujące malowniczą wyspę, na którą przybywają nasi bohaterowie swoim zachowaniem przywodzą na myśl wściekłego Cujo terroryzującego mieszkańców małego miasteczka. Zresztą twórcy wcale nie wypierają się nawiązań do niego, a wręcz je podkreślają - kwestia jednej z bohaterek do sfory psów "Pozdrówcie ode mnie Cujo". Ponadto nadzwyczajna inteligencja psów wytrawnemu widzowi animal attack'ów od razu nasunie skojarzenie z Maxem z filmu "Morderczy przyjaciel", który również był wynikiem eksperymentu z krzyżowaniem gatunków, co zaowocowało u niego nadzwyczajną inteligencją oraz wrogim nastawieniem do wszystkiego, co się rusza. Czy takie połączenie dwóch znanych obrazów mogło się udać? Okazuje się, że jak najbardziej.

Początek, jak to zwykle w filmach z młodymi ludźmi bywa, oferuje nam przydługie rozmowy na temat rzecz jasna seksu i innych mało istotnych młodzieńczych problemów. W trakcie owych dialogów widza czeka jednak miła sposobność na obejrzenie scenerii pięknej wyspy skąpanej w gorącym słońcu. Po przebrnięciu przez wstęp, w trakcie którego między innymi zapoznajemy się z naszymi protagonistami przychodzi pora na pierwszy atak psa - blondwłosa Sara zostaje ugryziona, a my już podejrzewamy, że to bynajmniej nie skończy się dla niej dobrze. Od tego momentu akcja diametralnie przyśpiesza i nie zwalnia, aż do końca seansu. Kluczowe sceny filmu rozgrywają się w dzień, co z jednej strony pozwala widzom na dokładne przyjrzenie się mordom dokonywanym przez psy, a z drugiej niestety oddziera tę produkcję z całego klimatu. Atmosfery grozy nie ma tutaj wcale, niestety, ale za to możemy liczyć na świetne potęgowanie napięcia wespół z wartką akcją. Ponadto na plus należy również odnotować, że nasze krwiożercze pieski nie są jakimiś wygenerowanymi komputerowo, sztucznymi do bólu kreaturami - antagoniści to żywe zwierzęta i właśnie dzięki temu "Rasa" na niejednym widzu będzie sprawiać nadzwyczaj realistyczne wrażenie. Produkcja ta nie epatuje również przemocą, krwawe sceny są idealnie wyważone, w taki sposób, aby nie żerować na obrzydzeniu widza tylko nieustannym trzymaniu go w napięciu. Tak więc wielbiciele mocnych scen gore raczej nie będą całkowicie usatysfakcjonowani, ale przeciwnicy nachalnego zniesmaczania odbiorcy podczas seansu na pewno będą się z tego powodu cieszyć.

Jak to często w tego typu filmach bywa, twórcy nie ustrzegli się również kilku nielogiczności. Moim zdaniem najbardziej niedorzeczna jest scena ucieczki Nicki z garażu. Przypomnę, że parę godzin wcześniej kolega niechcący przestrzelił jej z łuku nogę, przez jakiś czas dziewczynę trawiła nawet gorączka. Jednakże już niewiele później staje do walki ze sforą psów, prezentując widzom iście widowiskowe akrobatyczne triki - o bólu nogi, oczywiście całkowicie już zapomina:) Takich "smaczków" jest tutaj niestety całkiem sporo, ale myślę, że w ferworze tak dynamicznej akcji większości widzów raczej nie rzucą się one zanadto w oczy. Jeśli natomiast chodzi o najciekawszą scenę w filmie to według mnie jest nią wspomniany już moment przestrzelenia z łuku nogi Nicki ze względu na interesującą pracę kamery. John patrzy w oczy psa atakującego dziewczynę i napina łuk, kamera zwraca się w stronę czworonoga, który również spogląda na chłopaka. Gdy strzała zostaje wystrzelona przez parę sekund widzimy jej lot i jesteśmy przekonani, że trafi w psa, a gdy napięcie sięga zenitu widzimy jak idealnie wbija się w ciało Nicki. Jestem pewna, że widzowie, którzy zapoznają się z tą produkcją również zwrócą uwagę na tę konkretną scenę, gdyż zauważalnie wybija się ona ponad inne.

W rolach głównych mamy młode gwiazdki Hollywoodu - Erica Lively'ego, Olivera Hudsona, Taryn Manning, Michelle Rodriguez oraz Hilla Harpera. Trudnego zadania to oni nie mieli, wszak wykreowali nam, aż do bólu stereotypowe postacie, ale ważne że jeśli nie idealnie to przynajmniej zrobili to przyzwoicie - chwali się im również to, że grali z żywymi zwierzętami po ówczesnym przejściu odpowiedniego treningu.

Animal attacki nigdy nie były i na pewno nie będą horrorami z wyższej półki, ale to wcale nie znaczy, że nie można się na nich dobrze bawić. "Rasa" nikogo na pewno nie przerazi, ale ma wszystko, co powinien posiadać film z tego nurtu horroru, a co więcej jako jeden z niewielu filmów o morderczych zwierzątkach jest pozbawiona tanich efektów specjalnych, które niezmiennie psują cały realizm sytuacyjny. Na nudny wieczór "Rasa" nadaje się idealnie - oczywiście, pod warunkiem, że nie spodziewamy się niczego ambitnego.

środa, 11 stycznia 2012

Głosowanie

Zostały cztery dni do końca głosowania. Jeśli ktoś jeszcze nie oddał swojego głosu to jest to najlepszy moment na nadrobienie zaległości:) Bardzo dziękuję wszystkim, którzy oddali już swoje głosy oraz proszę osoby, które wymieniły filmy niezgodne z regulaminem głosowania, aby poprawiły swoje typy. Poniżej jeszcze raz przybliżam zasady: Pod uwagę będą brane jedynie głosy, które spełniają następujące warunki: muszą to być TRZY horrory, których premiera przypada od 1 stycznia 2001 roku do 31 grudnia 2010 roku. Jeśli ktoś wpisał mniej lub więcej niż trzy filmy lub wpisał filmy nie będące horrorami lub wpisał filmy, których premiera nie mieści się w podanym przedziale czasowym jego głosy nie będą brane pod uwagę. Bardzo proszę o poprawienie takich głosów.
Zapraszam do głosowania!

niedziela, 8 stycznia 2012

"Rozpruwacz: List z piekła" (2001)

Molly Keller przed laty jako jedyna przeżyła rzeź na pewnym kempingu. Wszyscy jej przyjaciele zostali zamordowani przez nieznanego sprawcę. Chcąc zgłębić tajniki psychiki seryjnego mordercy dziewczyna zapisuje się na studiach na zajęcia Marshalla Kane'a, który prowadzi badania nad sprawcami wielokrotnych morderstw. Tymczasem w kampusie zaczynają ginąć studenci, z którymi Molly jest blisko. Dziewczyna zaczyna podejrzewać, że zabójca, którego atak przeżyła przed laty powrócił.

Wariacja na temat niesławnego Kuby Rozpruwacza i jego ofiar w reżyserii Johna Eyres'a. Twórcy bardzo zgrabnie łączą tutaj fakty ze zbrodniczej działalności Rozpruwacza z realiami amerykańskiej uczelni, prezentując widzom jeden z oryginalniejszych teen-slasherów, jakie powstały. Fabuła owego filmu zainteresowała mnie ze względu na ciekawy motyw z zajęciami Kane'a, podczas których nasi bohaterowie dyskutowali o prawdziwych seryjnych mordercach, roztrząsając ich motywy, modus operandi oraz zarysy psychologiczne. Dla osób fascynujących się umysłami zabójców na pewno wplecenie takich elementów w fabułę tej produkcji okaże się interesującym zabiegiem.

Największym przekleństwem niektórych slasherów jest nadmierne epatowanie przemocą, które siłą rzeczy spycha fabułę na drugi plan. Tutaj, na szczęście, twórcy nie popełnili tego błędu. Jest kilka scen mordów (w slasherach nie da się ich uniknąć), aczkolwiek to nie one grają tutaj pierwsze skrzypce. Najważniejsza jest fabuła, będąca połączeniem integralnych schematów teen-slasherów z oryginalnym głównym wątkiem filmu, nawiązującym do historii Kuby Rozpruwacza. Nasi studenci, nawiedzanej przez mordercę uczelni, studiują profile seryjnych zabójców, więc logiczny jest dla nich wniosek, że mają szansę schwytać osobę odpowiedzialną za uśmiercanie ich znajomych. Z biegiem trwania seansu scenarzysta podrzuca nam coraz to bardziej interesujące tropy. Otóż, okazuje się, że nasi domorośli detektywi mają takie same inicjały, jak ofiary Kuby Rozpruwacza, a co jeszcze ciekawsze to właśnie oni są systematycznie mordowani w taki sam sposób, jak prostytutki z dzielnicy Whitechapel w Londynie w 1888 roku. Trochę naciągany wydaje się fakt, że studenci, których inicjały są zgodne z inicjałami ofiar Rozpruwacza uczęszczają na ten sam kurs. Ale w teen-slasherach takie zbiegi okoliczności nie są niczym nadzwyczajnym.

Zarówno w trakcie ucieczek ofiar przed zabójcą, jak i w momentach samych morderstw twórcy skrupulatnie dbają o klimat grozy wespół ze stopniowaniem atmosfery. Szczególnie odczuwalne jest to, gdy nadchodzi pora na młodziutką wówczas Emmanuelle Vaugier - świetne zdjęcia zarówno przed, jak i w trakcie jej zabójstwa, które nie mają nic wspólnego z próbą zniesmaczenia widza - stawiają przede wszystkim na dreszczyk emocji, którego powinien docenić każdy wielbiciel slasherów. Natomiast jeśli chodzi o najlepszą według mnie scenę mordu to ma ona miejsce na imprezie, podczas której jedna z ofiar pseudo Rozpruwacza wykrwawia się na osobniczkę tańczącą piętro niżej - makabryczna kąpiel, aczkolwiek zastanowiło mnie, jakim cudem tancerka nie wyczuła takiego strumienia krwi oblewającego jej ciało... Cóż, może była pijana:) Ponadto bardzo przypadł mi do gustu wybór muzycznych kawałków - w końcu rock idealnie nadaje się do tego typu filmów.

Bohaterowie, niestety, są schematyczni, aż do bólu. Główna bohaterka to dziewczyna z traumatyczną przeszłością - krótkie retrospekcje z rzezi, którą przeżyła przed laty, co jakiś czas serwowane są widzom w kompilacji sugestywnych obrazów, co nie tylko przyczynia się do pobudzenia wyobraźni odbiorców, ale również potęguje klimat grozy. Ponadto mamy tutaj między innymi frajera próbującego dopasować się do reszty, luzackiego podrywacza, tępą blondynkę, zarozumiałą piękność i niemoralnego wykładowcę.

W trakcie ostatecznej konfrontacji ofiar z mordercą akcja diametralnie przyśpiesza. Przerażeni protagoniści filmu zostają uwięzieni na odludziu, gdzie oczywiście z różnych powodów rozdzielają się. Podczas, gdy przez większą część seansu sceny mordów dawkowano w małych proporcjach pod koniec trup już ściele się gęsto. Bohaterowie giną na najwymyślniejsze sposoby, jeden po drugim - wystarczy przytoczyć tu przykład Eddie'go, którego dłoń zakleszcza się pod maską samochodu, co rzecz jasna przyczynia się do jego zguby. Przy okazji wzrasta niepewność widza, który nieustannie stara się wytypować mordercę spośród pozostałych przy życiu bohaterów. Co dodatkowo utrudnia nam scenariusz, który do ostatniej chwili nie pozwala umrzeć najbardziej podejrzanym osobnikom. Zakończenie pewnie zaskoczy niejednego widza - ja nie spodziewałam się takiego finału, ale mogę w tej kwestii być nieco nieobiektywna, ponieważ pierwszy raz zetknęłam się z tym obrazem nie mając jeszcze zbyt wielkiej wprawy w rozszyfrowywaniu zakończeń horrorów. Na pewno zdezorientowały mnie wówczas liczne mylące tropy nieustannie podrzucane przez scenarzystę. Podejrzani mnożyli się w zastraszającym tempie i w efekcie odwróciło to moją uwagę od najbardziej oczywistej tożsamości sprawcy. Najprostsze rozwiązania są na ogół tymi właściwymi, prawda?

Pasjonaci zagadkowej historii Kuby Rozpruwacza wplecionej w schemat amerykańskiego teen-slashera powinni być zadowoleni po seansie tego obrazu. Slashery można albo kochać, albo nienawidzić, a osoby zaliczające się do tej pierwszej grupy widzów mają szansę dostać od tej produkcji wszystko, czego oczekują.

sobota, 7 stycznia 2012

"The Maze" (2010)

Kilkoro przyjaciół wchodzi do labiryntu na polu kukurydzy, aby pobawić się w ciekawą odmianę gry w chowanego. Błądząc w pojedynkę pomiędzy łanami kukurydzy powoli odkrywają, że nie są tam zupełnie sami. Zakapturzony mężczyzna podąża za nimi krok w krok i bynajmniej nie ma względem nich przyjaznych zamiarów.

Najnowszy slasher Steve'a Shimeka, który zdecydował się na popularną w horrorze scenerię rozległego pola kukurydzy. Od "Dzieci kukurydzy", "Smakosza 2" i "Husk" miejsce akcji odróżnia jedynie forma owych pól kukurydzy, z których zrobiono swoistą atrakcję turystyczną, generując je na labirynt. "The Maze" zauważalnie dzieli się na trzy części i jak to często w horrorach bywa jakościowo różnią się diametralnie.

Wprowadzenie do filmu wypada chyba najsłabiej. Nasi bohaterowie błądzą nocą w labiryncie i niczym rozbrykane dzieciaki bawią się w chowanego. Zdawać by się mogło, że ich wędrówki w pojedynkę, pośród ciemności w łanach kukurydzy będą znakomitą okazją do stworzenia osobliwego klimatu grozy. Nic bardziej mylnego. Zauważalnie twórcy starają się budować jakąś atmosferę zagrożenia - świadczy o tym nastrojowa ścieżka dźwiękowa i próby przestraszenia widza przez zaskoczenie, ale w moim odczuciu owe chwyty nie zdały egzaminu. Ani razu nawet nie podskoczyłam w fotelu, a co tu dopiero mówić o przerażeniu - za to wynudziłam się śmiertelnie. Z uwagi na ciekawą, sprawdzoną w horrorze scenerię reżyser nie powinien mieć problemów z budowaniem klimatu, wystarczyło jedynie pójść krok dalej... Szkoda, że nie wykorzystał tej szansy. Druga część filmu stawia na dynamiczną akcję. Rozpoczyna się systematyczna eliminacja naszych protagonistów przez osobnika w czerwonej bluzie z kapturem. Niestety, nadal brakuje klimatu grozy. Sceny mordów do oryginalnych na pewno nie należą, ale przyznaję plusik twórcom za umiarkowanie w epatowaniu przemocą. Wyważone dawki krwawych scen dodają tej produkcji odrobinę więcej realizmu, co z pewnością nie miałoby miejsca, gdyby reżyser zdecydował się na wnętrzności ludzkie latające po ekranie. Dodatkowo cieszy fizyczna obecność sztucznej krwi na planie, co jest rzadkością we współczesnych filmach grozy. Pod koniec akcja znowu na chwilę zwalnia. Obserwujemy pracę policjantów, którzy starają się rozwikłać zagadkę rzezi na polu kukurydzy. Trochę znużyły mnie niekończące się rozmowy gliniarzy oraz przesłuchania jednej z bohaterek tego obrazu. Zdecydowanie należało je skrócić. Natomiast zakończenie, przez wielu tak zachwalane, nie pokazało mi niczego godnego zapamiętania. Szczerze mówiąc to liczyłam na coś odrobinę zaskakującego, a w rzeczywistości dostałam standardowy finał, który spotkać można w niezliczonej liczbie slasherów.

"The Maze" to kolejny, schematyczny slasherek,. z całą gamą nielogicznych zachowań bohaterów, paroma scenami mordów i brakiem jakiegokolwiek klimatu grozy. Aczkolwiek myślę, że z braku laku można poświęcić dla niego odrobinę swojego czasu - w końcu wreszcie znalazł się horror z 2010 roku pozbawiony jakichkolwiek efektów specjalnych. Jako relaksująca rozrywka nadaje się idealnie. Jeśli ktoś zdecyduje się na seans radzę wyłączyć myślenie i po prostu gapić się w ekran - to chyba jedyna właściwa recepta na obcowanie z "The Maze", bowiem w przeciwnym razie irytujące zachowania protagonistów mogą zepsuć całą przyjemność oglądania.

wtorek, 3 stycznia 2012

"Śmiertelna odwilż" (2009)

W arktycznej stacji badawczej naukowcy odkrywają zarażonego nieznanym ludzkości pasożytem mamuta, który na skutek globalnego ocieplenia ujrzał światło dzienne, z rozmrożonego lodowca. Badacze szybko odkrywają, że owa zaraza stanowi wielkie zagrożenie dla ludzkości, więc aby powstrzymać rozprzestrzenianie się choroby próbują powstrzymać przyjazd trójki studentów oraz córki kierownika badań. Jednakże młodzi ludzie i tak pojawiają się na miejscu, po czym odkrywają, że wszyscy naukowcy nie żyją, a oni odcięci od świata będą musieli zmierzyć się z tajemniczym pasożytem.

Globalne ocieplenie - jedni uważają owe hasło za zwykłą propagandę, inni święcie w nie wierzą. Było tylko kwestią czasu, kiedy twórcy filmów grozy zdecydują się na poruszenie tego, modnego ostatnio tematu w jakimś obrazie. Do "Śmiertelnej odwilży" podchodziłam nieco sceptycznie, byłam przekonana, że to kolejny amerykański horror przepełniony efektami specjalnymi, bez dbałości o fabułę. Ku mojemu niezmiernemu zaskoczeniu było wręcz odwrotnie. "Śmiertelna odwilż" porusza jedno z kluczowych zagrożeń, wynikających ze zjawiska globalnego ocieplenia. Otóż, naukowcy twierdzą, że na skutek topnienia lodowców istniej spore prawdopodobieństwo, iż światło dzienne ujrzą wszelkiego rodzaju wirusy, znajdujące się pod lodem od milionów lat. Reżyser Mark Lewis zdecydował się na pasożyta, zagnieżdżającego się w ludzkim ciele i składającym w nim jaja, z których wykluwają się śmiertelnie niebezpieczne robaczki. Całkiem pomysłowa koncepcja, a w połączeniu z ogólnym przesłaniem filmu (bez wątpienia na czasie) pod kątem fabularnym całkowicie spełniła moje oczekiwania.

Filmy o zarazie siłą rzeczy rzadko charakteryzują się jakimiś odkrywczymi wydarzeniami. Tak też jest i tutaj. Grupka młodych ludzi, zamknięta w arktycznej stacji badawczej po kolei zaraża się groźnym pasożytem. Mężczyzna, z zainfekowaną ręką decyduje się na jej amputację, chłopak, w którego ciele mnożą się jajeczka zaczyna panikować, co sprawia, że staje się zagrożeniem dla pozostałych bohaterów. Ponadto młodzież stara się wyizolować pewną część stacji badawczej i objąć ją kwarantanną, jednak jak to często w tego typu filmach bywa, pasożyt okazuje się szybszy od nich - rozmnaża się w zastraszającym tempie, a co za tym idzie błyskawicznie przejmuje całą bazę. Twórcy zdecydowali się na minimum efektów specjalnych, co im się chwali - ingerencja komputera jest szczególnie widoczna w scenie kłębiących się na ciele niedźwiedzia robaków. Poza tym jednak raczej rzadko się tutaj objawia. Biorąc pod uwagę współczesne horrory niezmiernie zaskakuje klimat "Śmiertelnej odwilży". Poczucie alienacji i zagrożenia bohaterów jest tutaj szczególnie uwypuklone. Nie ma możliwości, aby owy nastrój nie oddziaływał na widza - jesteśmy wręcz zmuszeni, aby dopingować naszym protagonistom.

Obsada również spisuje się całkiem przyzwoicie. Zobaczymy tutaj między innymi taką gwiazdę, jak Val Kilmer oraz mniej znane gwizdki Hollywoodu, które swoim profesjonalizmem w niczym nie ustępują Kilmerowi. Sporym zaskoczeniem dla widzów była Martha Maclsaac, która jest chyba jedną z najbardziej wiarygodnych postaci tej produkcji. Cieszyła mnie też rola Aarona Ashmore'a, którego brata bliźniaka widziałam już w paru horrorach, między innymi "Przesileniu" i "Ruinach". Muszę przyznać, że Aaron nie pozostaje zbyt daleko w tyle za bratem.

Jeśli istnieją jeszcze widzowie poszukujący horroru z minimalną dawką efektów specjalnych, osadzonego w klimacie filmów o niebezpiecznej zarazie powinni jak najszybciej zapoznać się z tą pozycją. Jeśli o mnie chodzi "Śmiertelna odwilż" dostarczyła mi niemalże wszystkiego, czego oczekuję od współczesnego kina grozy. Brawo za klimat, za przesłanie oraz minimalizację efektów specjalnych!

niedziela, 1 stycznia 2012

"Nawiedzony" (1999)

Doktor David Marrow pod pozorem badań nad bezsennością sprowadza do rzekomo nawiedzonego domu troje ludzi, mających problemy ze spaniem. W rzeczywistości mężczyzna zajmuję się zjawiskiem lęku - pragnie przerazić obiekty swoich badań, aby prześledzić mechanizm działania strachu. Doktor jeszcze nie wie, że nie będzie musiał się zanadto wysilać, aby przestraszyć trójkę śmiałków, ponieważ wielki dom, do którego ich sprowadził rzeczywiście jest nawiedzony.

Druga ekranizacja, adaptacja, kultowej powieści Shirley Jackson. W 1963 roku Robert Wise zrobił film doskonały - udało mu się przenieść na ekran ducha książki, pozostawiając widzom szerokie pole do indywidualnej interpretacji fabuły. 36 lat później Jan De Bont zaprezentował światu swoją adaptację prozy Jackson, wykorzystując zdobycze ówczesnej technologii, tym samym kręcąc jeden z najbardziej nierównych horrorów, jaki miałam okazję obejrzeć oraz odbierając widzom przyjemność samodzielnej interpretacji fabuły. Jego Dom na Wzgórzu jest nawiedzony bez cienia wątpliwości. Nie będę porównywać "Nawiedzonego" z kultowym obrazem Wise'a, ponieważ z góry wiadomo, że pozostaje za nim w tyle we wszystkich możliwych aspektach, ale nie mogę się powstrzymać, żeby nie zestawić go z jego książkowym pierwowzorem.

Początkowo "Nawiedzony" dosyć wiernie trzyma się wydarzeń opisanych przez Jackson, nawet niektóre dialogi są identyczne, jak w książce. Poznajemy doktora Marrowa, który zaprasza ludzi cierpiących na bezsenność do Domu na Wzgórzu pod pretekstem pracy nad zaburzeniami sennymi - wątek ewidentnie dodany przez scenarzystę i choć nie ma go w książce stanowi całkiem udany zapalnik do przyszłych wydarzeń. Następnie pokrótce zapoznajemy się z pozostałą trójką głównych bohaterów: narcystyczną Nell, bezpośrednią Theo i dowcipnym Lukiem. Wszyscy docierają do imponujących rozmiarów domu (właściwie zamczyska), który z zewnątrz robi wręcz upiorne wrażenie, natomiast wewnątrz, choć bez wątpienia imponuje ogromnym bogactwem wystroju to równocześnie wzbudza niepokój u widza skąpanymi w mroku pomieszczeniami. Po krótkim wprowadzeniu w akcję następuje, moim zdaniem, najlepsza część filmu, w której twórcy, idąc przez chwilę śladami Shirley Jackson straszą widza wykorzystując klasyczne metody obrazów ghost story: tajemnicze łomotanie do drzwi sypialni, niepokojące głosiki dzieci, niewyjaśnione podmuchy wiatru, materializacja ducha powieszonej kobiety oraz kościotrup spoczywający w kominku. Stare, sprawdzone metody wypadają nad wyraz przekonująco, a co za tym idzie znakomicie wprowadzają publiczność w mroczny klimat filmu, tak wyraźnie odczuwany w trakcie pierwszej połowy seansu.

Następnie, niestety, jest już tylko gorzej. Twórcy decydują się na rozbudowanie historii Jackson dodając liczne, moim zdaniem, niepotrzebne wątki odnośnie Hugh Craina (mężczyzny, który zbudował Dom na Wzgórzu) oraz jego rodziny. Pomysł z więzieniem w domu przez Craina duszyczek dzieci dla mnie jest już całkowicie bezsensowny, ale to nie rozbudowanie fabuły powieści jest tutaj najgorsze. Głównym powodem niepowodzenia w przeniesieniu na ekran prozy Jackson przez Jana De Bonta jest sposób straszenia zaprezentowany nam w drugiej połowie projekcji. Powieść przez cały czas trwania stosuje klasyczne chwyty, aby wzbudzić w czytelnikach niepokój, co rzecz jasna sugestywnie oddziałuje na ich wyobraźnię. Tymczasem twórcy filmu zaczęli idealnie, ale później trochę za bardzo się rozpędzili, bazując głównie na efektach specjalnych, które swoim rozmachem podpadają aż pod animację. Mamy tutaj dziecko formujące się z zasłony i pościeli, samosplatające się włosy Nell, pięść wyłaniającą się z drzwi, odłamki szkła atakujące Nell, ożywające rzeźby oraz clou programu materializację wielorękiego Craina. Patrząc na te rozpaczliwe próby przerażenia widza za pomocą nowoczesnej technologii zastanawiałam się, czy aby nie mam do czynienia z jakimś konkursem, mającym udowodnić komuś, że twórcy bez trudu są w stanie całkowicie przeładować fabułę niezliczonymi efekciarskimi chwytami. A na początku było tak pięknie...

Bohaterowie odrobinę różnią się od tych wykreowanych przez Jackson, aczkolwiek odtwórcy ich postaci radzą sobie wręcz znakomicie - i chyba nie ma w tym nic dziwnego, zważywszy na fakt, że mamy tutaj do czynienia z hollywoodzkimi gwiazdami. W rolach głównych zobaczymy Lili Taylor, Catherine Zeta-Jones, Owena Wilsona oraz Liama Neesona. Wybór obsady jest chyba najlepszym pomysłem twórców odnośnie tego filmu, w końcu mamy okazję obcować z aktorami z najwyższej półki, więc pełnego profesjonalizmu z ich strony, jak najbardziej możemy się spodziewać.

Najgorsze jest chyba zakończenie. Podczas, gdy po obejrzeniu efekciarskiej drugiej połowy produkcji widzowie są już przekonani, że więcej wstawek komputerowych już być nie może twórcy niepomiernie nas zaskakują. UWAGA SPOILER Końcówka podpada mi pod fantasy. Po spektakularnej walce Nell ze zmaterializowaną duszą Craina, którą kobieta wygrywa, tym samym uwalniając złote duszyczki dzieci, które dziękują jej za przysługę (jakie to wzruszające) Nell umiera i przenosi się wraz z przyjaznymi dziecięcymi duchami do lepszego świata - prawdopodobnie do Nieba:) KONIEC SPOILERA.

"Nawiedzony" jest horrorem ghost story przeznaczonym dla ludzi w każdym wieku. Pierwsza połowa seansu powinna przypaść do gustu entuzjastom nastrojowych filmów grozy. Tymczasem druga może pozostawić w nich pewien niesmak oraz niedowierzanie, jak można było zepsuć tak znakomicie zapowiadający się obraz. Produkcja ta znakomicie spełnia swoje zadanie, jako niewymagająca myślenia rozrywka na jeden raz. Aczkolwiek radzę nastawić się na przewagę elementów fantasy niż kina grozy.