Stronki na blogu

wtorek, 3 stycznia 2012

"Śmiertelna odwilż" (2009)

W arktycznej stacji badawczej naukowcy odkrywają zarażonego nieznanym ludzkości pasożytem mamuta, który na skutek globalnego ocieplenia ujrzał światło dzienne, z rozmrożonego lodowca. Badacze szybko odkrywają, że owa zaraza stanowi wielkie zagrożenie dla ludzkości, więc aby powstrzymać rozprzestrzenianie się choroby próbują powstrzymać przyjazd trójki studentów oraz córki kierownika badań. Jednakże młodzi ludzie i tak pojawiają się na miejscu, po czym odkrywają, że wszyscy naukowcy nie żyją, a oni odcięci od świata będą musieli zmierzyć się z tajemniczym pasożytem.

Globalne ocieplenie - jedni uważają owe hasło za zwykłą propagandę, inni święcie w nie wierzą. Było tylko kwestią czasu, kiedy twórcy filmów grozy zdecydują się na poruszenie tego, modnego ostatnio tematu w jakimś obrazie. Do "Śmiertelnej odwilży" podchodziłam nieco sceptycznie, byłam przekonana, że to kolejny amerykański horror przepełniony efektami specjalnymi, bez dbałości o fabułę. Ku mojemu niezmiernemu zaskoczeniu było wręcz odwrotnie. "Śmiertelna odwilż" porusza jedno z kluczowych zagrożeń, wynikających ze zjawiska globalnego ocieplenia. Otóż, naukowcy twierdzą, że na skutek topnienia lodowców istniej spore prawdopodobieństwo, iż światło dzienne ujrzą wszelkiego rodzaju wirusy, znajdujące się pod lodem od milionów lat. Reżyser Mark Lewis zdecydował się na pasożyta, zagnieżdżającego się w ludzkim ciele i składającym w nim jaja, z których wykluwają się śmiertelnie niebezpieczne robaczki. Całkiem pomysłowa koncepcja, a w połączeniu z ogólnym przesłaniem filmu (bez wątpienia na czasie) pod kątem fabularnym całkowicie spełniła moje oczekiwania.

Filmy o zarazie siłą rzeczy rzadko charakteryzują się jakimiś odkrywczymi wydarzeniami. Tak też jest i tutaj. Grupka młodych ludzi, zamknięta w arktycznej stacji badawczej po kolei zaraża się groźnym pasożytem. Mężczyzna, z zainfekowaną ręką decyduje się na jej amputację, chłopak, w którego ciele mnożą się jajeczka zaczyna panikować, co sprawia, że staje się zagrożeniem dla pozostałych bohaterów. Ponadto młodzież stara się wyizolować pewną część stacji badawczej i objąć ją kwarantanną, jednak jak to często w tego typu filmach bywa, pasożyt okazuje się szybszy od nich - rozmnaża się w zastraszającym tempie, a co za tym idzie błyskawicznie przejmuje całą bazę. Twórcy zdecydowali się na minimum efektów specjalnych, co im się chwali - ingerencja komputera jest szczególnie widoczna w scenie kłębiących się na ciele niedźwiedzia robaków. Poza tym jednak raczej rzadko się tutaj objawia. Biorąc pod uwagę współczesne horrory niezmiernie zaskakuje klimat "Śmiertelnej odwilży". Poczucie alienacji i zagrożenia bohaterów jest tutaj szczególnie uwypuklone. Nie ma możliwości, aby owy nastrój nie oddziaływał na widza - jesteśmy wręcz zmuszeni, aby dopingować naszym protagonistom.

Obsada również spisuje się całkiem przyzwoicie. Zobaczymy tutaj między innymi taką gwiazdę, jak Val Kilmer oraz mniej znane gwizdki Hollywoodu, które swoim profesjonalizmem w niczym nie ustępują Kilmerowi. Sporym zaskoczeniem dla widzów była Martha Maclsaac, która jest chyba jedną z najbardziej wiarygodnych postaci tej produkcji. Cieszyła mnie też rola Aarona Ashmore'a, którego brata bliźniaka widziałam już w paru horrorach, między innymi "Przesileniu" i "Ruinach". Muszę przyznać, że Aaron nie pozostaje zbyt daleko w tyle za bratem.

Jeśli istnieją jeszcze widzowie poszukujący horroru z minimalną dawką efektów specjalnych, osadzonego w klimacie filmów o niebezpiecznej zarazie powinni jak najszybciej zapoznać się z tą pozycją. Jeśli o mnie chodzi "Śmiertelna odwilż" dostarczyła mi niemalże wszystkiego, czego oczekuję od współczesnego kina grozy. Brawo za klimat, za przesłanie oraz minimalizację efektów specjalnych!