niedziela, 6 października 2013

„Gurotesuku” (2009)

Recenzja na życzenie

OSOBY NIEPEŁNOLETNIE BARDZO PROSZĘ O OPUSZCZENIE TEGO TEKSTU

Para młodych ludzi zostaje porwana przez nieznanego mężczyznę, który wtrąca ich do obskurnej, pełnej ostrych narzędzi piwnicy i wyznaje, że nie wyjdą z niej żywi, jeśli nie uda im się podniecić go swoją wolą przetrwania. Od tego momentu psychopata będzie robił wszystko, aby zadać im, jak największy ból.

Japoński obraz torture porn Koji Shiraishi, zakazany w Wielkiej Brytanii z powodu szczątkowej narracji (w przeciwieństwie do na przykład „Hostelu”, czy „Piły”) i głębszej charakterystyki bohaterów, którzy w „Gurotesuku” mają służyć jedynie, jako pożywka dla psychopatycznego oprawcy, który przez przeszło godzinę poddaje ich najwymyślniejszym torturom, co Shiraishi skwitował, jako mało istotne utyskiwania zatwardziałych moralistów. Szczerze mówiąc troszkę zaskakuje mnie to wysokie mniemanie reżysera o swoim filmie, bo nie trzeba być żadnym moralistą, przeciwnikiem rzezi na ekranie, czy antyfanem gore, żeby zauważyć brak jakiejś większej głębi w fabule „Gurotesuku” – no chyba, że ktoś za takową uważa udowadnianie swojej wielkiej miłości do nowopoznanej dziewczyny przez mającego nieprzyjemność wpaść w ręce psychopaty chłopaka oraz wielkie uczucie, które zwycięża każdy rodzaj cierpienia. Tak na dobrą sprawę cała, pełna niewyobrażalnego wręcz nagromadzenia bestialstwa fabuła sprowadza się do tego, bądź co bądź mało odkrywczego przesłania.

Jak na torture porn przystało (albo jak kto woli gore, bo naprawdę ciężko jest to jednoznacznie orzec) ambicją twórców „Gurotesuku” jest przede wszystkim maksymalnie zniesmaczyć odbiorcę, sprawić, aby odczuwał niemalże fizyczny ból, obserwując rozpaczliwe położenie pewnej zakochanej parki. I początkowo nawet się to udaje. Oprawca zaczyna od seksualnego zaspokajania swoich ofiar, doprowadzając ich ręką do orgazmu (z obowiązkowych „kobiecym wytryskiem”), po czym przechodzi do bardziej zdecydowanych metod ich odczłowieczania. Do najbardziej pomysłowych, ale zarazem groteskowych motywów z pewnością należy scena obcinania piłą łańcuchową palców u rąk chłopaka, nanizanie ich na nitkę i powieszenie na szyi kobiety, w formie abstrakcyjnego naszyjnika. To samo dzieje się z dziewczyną, aczkolwiek ją oprawca przy okazji pozbawia również dłoni oraz sutków. Następnie psychopata postanawia przekuć oko mężczyźnie, wbić mu gwoździe w jądra i wykastrować, po czym następuje mocno groteskowa scena w pseudo pokoju szpitalnym, w którym nasi protagoniści nie bacząc na brakujące części swojego ciała swobodnie żartują ze swojego oprawcy… Jak sam tytuł filmu wskazuje twórcy chcieli nakręcić mocno sadystyczny obraz utrzymany w iście groteskowym duchu, co chwilami wywoływało u mnie wrażenie swego rodzaju odrealnienia – nie mogłam zawiesić swojej niewiary na tyle, aby uwierzyć, że podobna sytuacja mogłaby wydarzyć się naprawdę, aczkolwiek wcale nie przeszkadzało mi to w odczuciu odrazy na co poniektóre sceny tortur. Nawet czarny humor antagonisty (szczególnie jego ocena zapachu wymiotów chłopaka, kiedy to stwierdza, że czuć je śmietaną) znakomicie wpasował się w prezentowane wydarzenia, na zasadzie swego rodzaju kontrastu oczywiście.

Doskonale rozumiem główne założenia nurtu gore, który zmierza przede wszystkim do maksymalnego zniesmaczenia odbiorcy, aczkolwiek to wcale nie wyklucza wykorzystania jakiej takiej, choćby najmniej ambitnej fabuły. Niestety, pomijając wizję wielkiej miłości, Shiraishi ani myślał posiłkować się czymś tak trywialnym, jak pewien splot wydarzeń przyczynowo-skutkowych oraz dogłębna charakterystyka protagonistów, która pozwoliłaby mi mocniej się z nimi utożsamić, współczuć ich rozpaczliwemu położeniu, a co za tym idzie dopingować im. Nie, w „Gurotesuku” ofiary to tylko mało znaczące mięso, pożywka dla zdegenerowanego psychopaty, który dosłownie kawałkuje ich ciała, dążąc do zaspokojenia swoich własnych, zwichrowanych zapędów. I choć twórcy postarali się o maksymalnie realistyczne sceny torture porn, z przekonującą sztuczną posoką w roli głównej oraz mroczną kolorystykę obrazu to w drugiej połowie filmu (ściślej, tuż po zakończonej rekonwalescencji protagonistów) cały zamysł, oparty tylko i wyłącznie na zniesmaczeniu odbiorcy, stoczył się po równi pochyłej w kompletne zobojętnienie. To niestety, czołowa przypadłość produkcji, które zbyt długo epatują sporym rozlewem krwi – jej przesyt wkrótce przestaje szokować, staje się czymś tak powszednim, że widz z niejakim znużeniem obserwuje kolejne, coraz to bardziej wymyślne „eksperymenty” w wykonaniu oprawcy. Do tego dochodzi niemożność współczucia tak „papierowym” postaciom jak nasza młoda parka oraz przewidywalna fabuła, pozbawiona jakichkolwiek zwrotów akcji, które wymusiłyby na odbiorcy trwanie w ciągłej, nienasyconej ciekawości, co do dalszych wydarzeń. Tutaj możemy wyczekiwać jedynie jakichś jeszcze bardziej innowacyjnych scen tortur, które w drugiej połowie seansu i tak nie zrobią już większego wrażenia z powodu wspomnianego przesytu gore. Finalnie twórcy pokażą nam najbardziej zwyrodniałą, acz paradoksalnie (na skutek tego, co zobaczyliśmy już wcześniej) najmniej szokującą scenę romantyzmu w rozumieniu psychopaty UWAGA SPOILER który każe chłopakowi raz jeszcze udowodnić swoje oddanie dziewczynie – przewędrować w jej kierunku z wnętrznościami na wierzchu, które z czasem będzie zmuszony odciąć, aby dotrzeć do więzów ją krępujących i raz na zawsze uwolnić ją z rąk zwyrodnialca, tym samym oczywiście samemu umierając KONIEC SPOILERA. Zakończenia chyba nie muszę nikomu zdradzać, bowiem już początek tego obrazu każdemu, nawet najmniej domyślnemu widzowi, każe przypuszczać, jak też to wszystko się skończy.

„Gurotesuku” z powodzeniem mogę zaliczyć do najbardziej krwawych obrazów, jakie dane mi było zobaczyć, aczkolwiek równocześnie najmniej skomplikowanych fabularnie. Z roli, jaką stawia przed nim nurt gore (bądź torture porn) wywiązał się z nawiązką (przynajmniej do połowy projekcji) i choćby z tego powodu nie dyskwalifikuję go całkowicie, ale niestety równocześnie przeznaczony jest głównie dla wielbicieli wyjałowienia fabularnego, historii opartych tylko i wyłącznie na torturach, a takie opowieści w żadnym razie nie mogą w całości mnie zadowolić.

13 komentarzy:

  1. Mówiłaś, że nie oglądasz azjatyckich horrorów )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio obejrzałam "Men Behind the Sun", bo uznałam, że głupio nie znać tak legendarnego filmu i podobał mi się. Miałam nadzieję, że inne azjatyckie krwawe horrory są równie ambitne (tylko gore, do ghost stories już mnie nikt nie zmusi), więc sięgnęłam po kolejny głośny azjatycki obraz gore, czyli "Gurotesuku", który na jakiś czas odrzucił mnie na powrót od asian movies, co nie znaczy, że za parę miesięcy/lat nie nabiorę znowu ochoty na azjatycką extremę;)
      Mam nadzieję, że to wyjaśnienie Cię zadowala.

      Usuń
    2. Ależ ja wcale nie oczekuję, że będziesz się przede mną tłumaczyć. Tak po prostu się zastanawiałam co Cię skłoniło do azjatyckiego kina skoro za nim nie przepadasz :)

      Usuń
    3. A ja się lubię tłumaczyć - oczywiście, tylko przed osobami, którzy na to zasługują;)
      Ilsa, na razie robię sobie przerwę od azjatyckiego kina, ale jak znowu najdzie mnie na nie ochota to zdam się na Twoją sugestię i obczaję "Suicide club".

      Usuń
  2. Z azjatyckich powinien spodobać Ci się "Suicide club" z 2001. Jest sporo mocnego gore, ale jest i ciekawa fabuła i mocna puenta. Nie ma żadnych duchów:) Myślę, że to coś dla Ciebie, ale musisz mi w tej sprawie uwierzyć na słowo i sama sprawdzić.
    Ja oczywiście 'Gurotesku' sobie daruję;)
    Ilsa

    OdpowiedzUsuń
  3. Oglądałem ten film dość dawno, ale pamiętam go całkiem nieźle (ciekawe, dlaczego :P ). Po obejrzeniu naszła mnie taka myśl... Przekonanie, że obcowanie z ekstremalnym okrucieństwem kina pozbawia człowieka współczucia. "Gurotesuku" jest tak przesadzone, tak przegięte, że po niedługim czasie patrzyłem na rzeź bez jakichkolwiek emocji. Przy takiej dawce absurdalnego okrucieństwa nie potrafiłem już traktować poważnie cierpienia bohaterów. To bardzo źle, bo przecież gore jest właśnie po to, by wywoływać silne emocje.

    OdpowiedzUsuń
  4. Na pewno nie obejrzę. Ani zbyt wiele gore, ani tym bardziej torture porn nie są elementami, które lubię w horrorach, więc odpuszczam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nominowałam cię Liebster Award.Na prawdę super blog.http://blog-o-wszystkim-co-tylko-chcesz.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, ale ja nie biorę udziału w tego typu zabawach blogowych:/

      Usuń
  6. Dawno temu razem z koleżanką miałyśmy pooglądać jakiś film, ona wybierała i tak się złożyło, że wybrała ten. Chyba nigdy nie zapomnę tych końcowych scen, szczególnie z tą głową, poryty film fest, ale konkretnie oryginalny. :P

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak zobaczyłam u Ciebie tę recenzję, to również pomyślałam, że film ten musiał zrobić na Tobie "jakieś tam" wrażenie, skoro bierzesz się za azjatyckie ;) Recenzja oczywiście jak zwykle wzorowa i - chociaż traktuje o tak paskudnym dziele - ciekawie się czyta, to co piszesz. Nigdy za takimi filmami nie przepadałam. Na początku zaczęłam je oglądać z czystej ciekawości, a dziś już tylko po to, by "nadrobić zaległości" ;) Jedno jest natomiast pewne - filmy z tego podgatunku oglądam raz i nigdy do nich już później nie wracam...

    OdpowiedzUsuń
  8. właśnie takiego filmu szukałem :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak dla mnie zacna pozycja, jedyna gore jaką zrobił Koji Shiraishi, jednak mimo wszystko najmocniejszy gore to nie jest, chociaż dobrze się ogląda.

    OdpowiedzUsuń