Przyszłość. Ziemia jest federacją, w której pełne prawa obywatelskie przysługują
osobom mającym za sobą służbę wojskową. Podczas próby skolonizowania innych
planet okazuje się, że niektóre z nich zostały zawłaszczone przez ogromne,
agresywne robale przybyłe z planety Klendathu. Rasa ludzka bierze sobie za cel
zniszczenie wszystkich robali, które bynajmniej nie zamierzają się poddać. Pochodzący
z bogatej rodziny Johnny Rico niedługo kończy szkołę i zastanawia się nad
wstąpieniem do Służby Federalnej. Motywuje go sytuacja jego dziewczyny, Carmen
Ibanez, która wstępuje do floty, ziszczając swoje marzenie o pilotowaniu
latających maszyn bojowych. Wbrew obiekcjom rodziców Rico w końcu decyduje się
wstąpić do piechoty. Do tego samego oddziału trafia jego znajoma ze szkoły,
podkochująca się w nim Dizzy Flores. W trakcie intensywnego, wyczerpującego
szkolenia świat obiega wiadomość, że ich rodzinne Buenos Aires zostało
zniszczone przez robale. To wydarzenie mobilizuje wszystkie oddziały do
zmasowanych ataków na kolonie ich wrogów, które najprawdopodobniej znalazły
sposób na zyskanie niemalże ludzkiej inteligencji.
Scenariusz „Żołnierzy kosmosu” spisał Edward Neumeier w oparciu o powieść
Roberta A. Heinleina z 1959 roku, aczkolwiek z bardzo licznymi modyfikacjami.
Reżyserii podjął się Paul Verhoeven, twórca między innymi „RoboCopa”, „Pamięci
absolutnej” i „Nagiego instynktu”, przyznając, że choć się starał nie zdołał doczytać
do końca pierwowzoru literackiego, ze względu na to, że śmiertelnie go nudził.
Powieść Heinleina była krytykowana za propagowanie faszyzmu i militaryzmu, ale
Neumeier i Verhoeven nie zamierzali pociągnąć jej adaptacji w tych kierunkach.
Zdecydowano się na satyryczne ujęcie owych tematów, ukazanie faszyzmu w swoistym
„krzywym zwierciadle”, co nie było takie oczywiste dla wszystkich widzów. Choć
Verhoeven starał się wyraźnie drwić z nacjonalistycznej ideologii i gotowości
oddawania życia za bezpieczeństwo ogółu, nie wszyscy widzowie to dostrzegli.
Znalazły się również osoby, które miały twórcom „Żołnierzy kosmosu” za złe
upodobnienie bohaterów filmu pochodzenia amerykańskiego do hitlerowców, na co
Verhoeven odpowiadał, że starał się dać do zrozumienia, że wojna z każdego jej
uczestnika robi faszystę, bo jego koncepcja zakładała między innymi krytykę
militaryzmu, czyli odwrotność myśli rzuconej przez Heinleina w jego literackim
utworze.
Jednymi z najbardziej czytelnych aluzji wskazujących na satyryczne ujęcie
zagadnień faszyzmu i militaryzmu są co jakiś czas pojawiające się spoty
propagandowe zachęcające młodych ludzi do czynnego udziału w wojnie –
gloryfikujące ideę umierania na polu bitwy z uśmiechem na ustach i starające
się zaszczepić w ich umysłach przekonanie, że to najbardziej chwalebna forma pokazywania
swojego patriotyzmu. Krótkie filmiki mają formę podnoszących na duchu reklamówek,
cenzurujących niektóre drastyczne ujęcia (jak na przykład rozszarpywanie krowy
przez robala, ale już zakrwawionym ludzkim zwłokom można się dokładnie
przyjrzeć) i starających się wzbudzić w oglądających niechęć do przerośniętych wrogów
ludzkości. Oczywiście nikt nie uważa za stosowne wyjaśnić widzom prawdy o
genezie tej krwawej wojny – ich autorzy, to jest władze, portretują jedynie „jedną
stronę medalu”, czyli okrucieństwo, do jakiego zdolne są robale, celowo
pomijając grzeszki rasy ludzkiej. Typowa dla systemu totalitarnego propaganda,
zasadzająca się na tezie, że to robale są agresorami, a ludzie ich niewinnymi
ofiarami. Nic więc dziwnego, że od najmłodszych lat karmieni takimi
jednostronnymi informacjami młodzi ludzie po ukończeniu szkoły chętnie
zaciągają się do Służby Federalnej. Napędza ich nie tylko idea przyczynienia
się do poprawy bezpieczeństwa swojej rasy, ale również obietnica zostania
Obywatelem, czyli pełnoprawnym członkiem społeczeństwa, bohaterską jednostką
gotową poświęcić wszystko dla dobra narodu. Jeśli wychwyci się kpinę twórców
wymierzoną w tego rodzaju przekonania, „Żołnierze kosmosu” mogą stanowić
doskonałą rozrywkę dla zatwardziałych pacyfistów – błyskotliwy traktat o
manipulowaniu ludźmi, wykorzystywaniu ich patriotyzmu do własnych celów przez
rządzących, którzy ani myślą zejść z wysokich stołeczków i dołączyć do
walczących obywateli. Ale, co zresztą udowodniły reakcje co poniektórych
widzów, satyryczne spojrzenie na militaryzm nie musi być takie oczywiste –
widać istnieje możliwość odczytywania tego obrazu przez pryzmat gloryfikacji
wojny (choć ja nigdy nie umiałam patrzeć na niego w ten sposób) i jeśli przyjąć
taką interpretację „Żołnierze kosmosu” mogą z kolei zachwycić entuzjastów
militaryzmu. Myślę, że wątpliwości, co do właściwego odczytania myśli
podrzuconych w scenariuszu, w głównej mierze zasiewają portrety głównych
bohaterów, których pomimo ich podatności na manipulację rządzących nie sposób
nie polubić. Casper Van Dien przekonująco wcielił się w rolę na początku
wewnętrznie rozdartego młodego mężczyzny, Johnny’ego Rico, który w
przeciwieństwie do swoich kolegów decyduje się wstąpić do Służby Federalnej nie
z potrzeby czuwania nad bezpieczeństwem swojej rasy, czy z pragnienia zostania
Obywatelem. Jego motywacja jest bardziej przyziemna – wstępuje do piechoty dla
dziewczyny, Carmen Ibanez (nieco drętwa Denise Richards), która „od zawsze”
wiedziała, że zostanie pilotką, w czym wspierał ją ojciec. Bogaci rodzice
Johnny’ego nigdy nie byli entuzjastycznie nastawieni do wojny, dlatego też w
obawie o życie syna starają się odwieść go od tych planów. Początkowe
sekwencje, mające miejsce tuż przed ukończeniem szkoły przez głównych bohaterów
„Żołnierzy kosmosu” oddano w teen obyczajowych realiach, po czym skręcono w
stronę filmu wojennego oddanego w uniwersum typowym dla obrazu science fiction.
Najczęściej chwali się efekty specjalne, szczególnie portret podróży
kosmicznych oraz sylwetki przerośniętych robali, które stworzono w oparciu o
CGI i animatronikę, które rzeczywiście przetrwały próbę czasu, robiąc nawet
bardziej wiarygodne wrażenie, aniżeli niektóre dzisiejsze komputerowe twory
widziane na ekranie. Szacuje się, że Paul Verhoeven dysponował stoma milionami
dolarów – nie ma się więc co dziwić, że efekty nawet teraz prezentują się tak widowiskowo.
Ale choć doceniam wkład ludzi odpowiadających za oprawę wizualną „Żołnierzy
kosmosu” zawsze największą przyjemność sprawiała mi warstwa fabularna - oddana
ze swoistą lekkością, niosąca ważne przesłania historia wewnętrznej przemiany
młodego mężczyzny i swego rodzaju zacietrzewienia rasy ludzkiej oraz kolonii
robali.
Niedługo po wstąpieniu Johnny’ego Rico do piechoty pomiędzy nim i od dawna
wzdychającą do niego koleżanką ze szkoły, Dizzy Flores (niezastąpiona Dina
Meyer) zawiązuje się bliska przyjaźń, która z czasem przekształca się w coś
głębszego. Wątek miłosny jest na szczęście jedynie tłem dla dużo ciekawszych
wydarzeń obrazujących niszczejący konflikt pomiędzy rasą ludzką i ogromnymi
robalami. Twórcy unikają potępiania bądź gloryfikowania wprost którejkolwiek ze
stron, ale odczytanie podtekstu nigdy nie nastręczało mi żadnych problemów. Pokazywano
zarówno zakrwawione, rozczłonkowane zwłoki ludzkie, jak i oślizgłe, oblane
zieloną mazią truchła robali i w sumie w obu przypadkach niezmiennie wielce
mnie owe widoki przygnębiały. Chyba między innymi taki był cel Paula Verhoevena
– pokazać prawdziwe, nieupiększone skutki wojny, uświadomić oglądającemu, do
czego prowadzi niemożność kompromisowego rozwiązania sporów. Cierpią obie
strony konfliktu, a tych „dobrych” właściwie nie sposób jednoznacznie
wytypować. Zarówno ludzie, jak i zapewne robale wychodzą z założenia, że to oni
walczą „po jasnej stronie mocy”, że racja jest po ich stronie, gdy tymczasem,
patrząc na ten konflikt z pozycji bezstronnego obserwatora owe proporcje wcale
nie są oczywiste. Verhoevenowi i Neumeierowi udało się wzbudzić we mnie ogromną
sympatię do Johnny’ego Rico, Dizzy Flores i Carmen Ibanez, ale taki sam
stosunek miałam do ich wrogów, co bez wątpienia było o wiele trudniejszym zadaniem
dla twórców. Współczuć odrażającym robalom, a nawet lubić te kreatury dziesiątkujące
ludzkość to fenomen „Żołnierzy kosmosu”, który zachwyca mnie, ilekroć bym po
ten obraz nie sięgała, równocześnie wprowadzający pewien ciekawy dysonans. Patrząc
na zrealizowane z dużym rozmachem starcia żołnierzy z przerośniętymi robalami
właściwie nigdy nie wiem komu kibicować, wszak śmierć każdego walczącego, z obu
stron, robi jednakie przygnębiające wrażenie. Chce się, żeby coraz bardziej
oddany piechocie Rico oraz waleczna Flores przeżyli, ale jednocześnie nie
pragnie się zniszczenia robali. Najlepszy byłby więc kompromis, ale twórcy
konsekwentnie trzymają się koncepcji obranej już na początku, czyli
demonizowania wojny i wykazywania, że ma ona zgubne skutki dla obu stron. Z
czasem wzbogacając fabułę wątkiem myślącego robala, który może całkowicie
odmienić bieg wojny, udowodnić narcystycznej ludzkości, że nie tylko ona może
być obdarzona wysoką inteligencją, zapewniającą jej pozycję przodującego
gatunku we wszechświecie. Co w sumie zamiast niepokoić napełnia nadzieją, że
może robale będą potrafiły lepiej ukierunkować inteligencję niż przedstawiciele
naszej rasy.
„Żołnierze kosmosu” to jeden z moich ulubionych filmów science fiction,
oglądany tyle razy, że już nie zliczę. Dokręcono jeszcze dwa pełnometrażowe
filmowe sequele, ale w moim odczuciu pozostają daleko w tyle za dokonaniem
Paula Verhoevena. Reżyser „Żołnierzy kosmosu” swego czasu zdradził, że uważa tę
pozycję za swoje najlepsze przedsięwzięcie. Ja tak daleko nie wybiegam, bo
jednak „Nagim instynktem” i „Pamięcią absolutną” bardziej mnie oczarował, ale
to nie zmienia faktu, że uważam „Żołnierzy kosmosu” za jedną z najciekawszych produkcji
gatunku - celowo przejaskrawiony obraz niosący ważne przesłania, którego na
dodatek chyba można interpretować w dwojaki sposób. Dla mnie wydźwięk zawsze
był jeden, ale to wcale nie oznacza, że inni widzowie nie zdołają obrać zgoła
odmiennej ścieżki interpretacyjnej i w zależności zarówno od interpretacji, jak
i od swoich osobistych przekonań albo znienawidzić tę pozycję, albo zapałać do
niej wielką sympatią. Ja od lat jestem jej wielbicielką, ale to nie znaczy, że „Żołnierze
kosmosu” zaskarbią sobie uznanie wszystkich. Najprawdopodobniej przede
wszystkim zniechęcając antyfanów nieco przejaskrawionych obrazów podanych w
swoistym „krzywym zwierciadle”, nawet jeśli owa stylistyka w gruncie rzeczy nie
cechuje się nachalnością.
Uwieelbiam ten film! Co śmieszne, widziałam go parę razy jak byłam bardzo młoda... Scena, w której potworek przebija swoją łapą na wylot jedną z żołnierzy... Do dzisiaj nie umiem jej wyrzucić z głowy :)
OdpowiedzUsuńMa swoje lata i dziś bardziej śmieszy niż straszy ale ma coś w sobie
OdpowiedzUsuńBył taki film kiedyś, najprawdopodobniej z Angelina Jolie. Pamiętam jedynie końcowa scene, facet który chyba podczas filmu ją ścigał czy cos- wbija jej noz w brzuch ciążowy, a jak później się okazuje- była to poduszka. Chyba zabiła tego faceta. Może wiesz co to za film?
OdpowiedzUsuńTo ten: http://www.filmweb.pl/Zlodziej.Zycia
UsuńŻołnierze kosmosu to taka perełka mojego dzieciństwa, a w zasadzie okresu nastoletniego. Ze wzruszeniem wspominam i chyba nie ja jeden widziałem ten film po wielokroć. I nawet teraz chętnie bym obejrzał, bo na prawdę jest wciągający i dobrze się ogląda. Przetrwał próbę czasu na 5.
OdpowiedzUsuńNiedawno go sobie odświeżyłem. Po tylu latach oglądało się go tak samo przyjemnie jak w młodości. Uwielbiam filmy Verhoevena. U niego swoją wielką karierę rozpoczynał Rutger Hauer. Razem stworzyli kilka świetnych dzieł.
OdpowiedzUsuń