środa, 27 września 2017

„The Ice Cream Truck” (2017)

Mary, jej mąż i dwójka ich dzieci z powodu przeniesienia siedziby firmy, w której pracuje mężczyzna muszą przeprowadzić się na przedmieścia, w których dorastała kobieta. Mary jako pierwsza przyjeżdża do ich nowego domu. Jej rodzina ma do niej dołączyć za kilka dni, a do tego czasu kobieta ma zamiar dopilnować kilku spraw związanych z przeprowadzką. Po przyjeździe do nowego domu Mary poznaje trzy swoje sąsiadki, które zapraszają ją na przyjęcie organizowane przez jedną z nich na cześć jej nastoletniego syna Maxa. Wcześniej przed swoim domem zauważa lodziarza handlującego towarem trzymanym w małej ciężarówce. Kobieta jeszcze nie wie, że dziwaczny mężczyzna objeżdża okolicę nie tylko w poszukiwaniu klientów, ale również ofiar.

„The Ice Cream Truck” to niszowy obraz w reżyserii i na podstawie scenariusza Megan Freels Johnston, wnuczki nieżyjącego już powieściopisarza i scenarzysty Elmore'a Leonarda, która w obu wyżej wymienionych rolach debiutowała w 2014 roku horrorem/thrillerem pod tytułem „Rebound”. „The Ice Cream Truck” to drugi film Johnston, który moim zdaniem został błędnie sklasyfikowany jako horror komediowy. Parę dowcipnych akcentów można w nim odnaleźć, ale są one tak łagodne i jest ich tak niewiele, że nijak nie potrafię zaakceptować oficjalnej klasyfikacji gatunkowej. Omawiana produkcja moim zdaniem jest slasherem, kładącym większy nacisk na klimat niźli krwawe sceny mordów.

Megan Freels Johnston nie dopatrzyła się potencjału na filmowy horror w tematyce dotychczas pomijanej przez twórców kina grozy. Wystarczy przypomnieć sobie „Lodziarza” Paula Normana z 1995 roku, żeby dojść do słusznego skądinąd wniosku, że motyw obwoźnej lodziarni należącej do mordercy w tym gatunku nie jest żadnych novum . Ale forma, jaką nadano „The Ice Cream Truck” dalece odbiega od tej zaproponowanej przez twórców „Lodziarza”. I właśnie tutaj dopatrzyłam się największej siły tego obrazu. Moja ocena warstwy technicznej zapewne nie będzie podzielana przez większość odbiorców „The Ice Cream Truck”, bo i nie sądzę, ażeby Johnston celowała w szeroką publikę, żeby pragnęła wkupić się w łaski jak największej liczby współczesnych widzów. W jej drugim filmie nie zobaczycie „teledyskowego montażu”, efektów komputerowych i dynamicznej fabuły pełnej zaskakujących zwrotów akcji i różnego rodzaju, czy to typowych dla gatunku, czy całkowicie oryginalnych, motywów. Dostaniecie tak naprawdę jeden wątek charakterystyczny dla horroru i jeden który można wiązać zarówno ze wspomnianym gatunkiem, jak i thrillerem o zabarwieniu satyrycznym. Istnieje duża szansa, że wielu widzów uzna, iż Johnston zanadto wszystko porozciągała, że jej koncepcja zyskałaby na wartości, gdyby wzbogacić ją o jakieś dodatkowe rozwiązania fabularne, ale ja uważam, że wówczas zaprezentowana historia straciłaby na intensywności, że jej rozbudowa zaowocowałaby osłabieniem (albo w ogóle utratą) tego, co uznaję za największą atrakcję „The Ice Cream Truck”. Powolna narracja smacznie współgra z pozornie sielską, ale nieustannie emanującą jakąś groźbą scenerią. Groźbą, która po zapadnięciu zmroku jest intensyfikowana ciemną kolorystyką, którą to operatorzy i oświetleniowcy całkiem nieźle operują. Ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Michaela Boatenga to przysłowiowa wisienka na torcie, element, który tak mocno potęguje złowrogi wydźwięk sfery wizualnej, że bez niego atmosfera grozy z pewnością byłaby mało wyrazista. Megan Freels Johnston „wrzuca” widzów na jedno z amerykańskich przedmieść, które szerzej portretuje już podczas czołówki, racząc nas wówczas zdjęciami ładnych domków, otoczonych wypielęgnowanymi trawnikami, w pobliżu których nie widzimy żadnych istot żyjących. Czym już wtedy wprawiła mnie w mocno posępny nastrój, wynikły z przeświadczenia, że patrzę na wymarłą okolicę. Zaraz potem Johnston wyprowadziła mnie z błędu pokazując kilku mieszkańców owego przedmieścia, ale nie było to równoznaczne z odsunięciem ode mnie podejrzenia, co do podszytej jakąś groźbą osobliwości tego miejsca. Wygląda to trochę jak w „Żonach ze Stepford” - pozorna sielanka, z której przebija niedookreślona wrogość. Już po pierwszym rzucie oka na młodego lodziarza zwykłego jeździć po okolicy swoją małą ciężarówką, której pojawienie się anonsuje wesoła muzyczka wydobywająca się z głośników zamieszczonych w tym fikuśnym pojeździe, wiemy, że zagrożenia należy wypatrywać w tym jegomościu. Ale Johnston daje nam również powody przypuszczać, że niebezpieczeństwo czai się także wśród tutejszych mieszkańców, nowych sąsiadów głównej bohaterki Mary (w tej roli przejaskrawiona i przez to w ogóle nieprzekonująca Deanna Russo). Wścibskie, nieakceptujące wulgaryzmów panie domu, toczące swoje pozornie idealne żywota na otulonym gęstą ciszą amerykańskim przedmieściu i zdające się poświęcać cały swój czas na pielęgnowanie ogrodów oraz dbanie o swoje domy i rodziny. Dorastająca w tej okolicy, ale później mieszkająca w Seattle w stanie Waszyngton, Mary, w ogóle nie pasuje do tego środowiska. W porównaniu do innych zaprezentowanych mieszkanek owego przedmieścia jawi się niczym kobieta wyzwolona, członkini płci pięknej, która ani myśli wzorem swoich sąsiadek redukować się do roli „kury domowej”. Johnston unaocznia ten wątek w satyryczny sposób – nowe otoczenie Mary robi iście tragikomiczne wrażenie. Lekkie przerysowanie wespół z trafnymi obserwacjami niektórych przedstawicielek podmiejskiej klasy średniej daje widzom zarówno próbkę dobrego (bo nienachalnego) humoru, jak i krytyczną analizę prezentowanej grupy społecznej, w której (przynajmniej w odniesieniu do jej części) niepodobna dopatrzeć się przekłamania. Nastoletni sąsiad Mary, Max, mający po wakacjach rozpocząć studia w pewnym momencie stwierdza, że przedmieścia są jak wielka bańka i rzeczywiście takie ma się wrażenie patrząc na tę scenerię. Widzimy hermetyczny światek, który z zewnątrz wydaje się być oazą spokoju i szczęścia, ale jak zauważa Mary to tylko pozory. Rzeczywistość zazwyczaj okazuje się zupełnie inna.

„The Ice Cream Truck” nie jest horrorem skierowanym do fanów daleko idącej dosłowności. Już prędzej sprosta oczekiwaniom miłośników nastrojowych produkcji wpisujących się w ten gatunek. Nie wszystkim, bo Megan Freels Johnston nie podchodzi do kina grozy w maksymalnie standardowy sposób. Jej spojrzenie jest nieco inne od tego, do którego przyzwyczaiły nas współczesne nastrojówki, slashery zresztą także, ale nie jest ono aż tak kuriozalne, żebym mogła wciągnąć „The Ice Cream Truck” na listę najdziwaczniejszych horrorów, jakie w życiu obejrzałam. Osoby ograniczające swoją przygodę z horrorem tylko i wyłącznie do oglądania XXI-wiecznych filmów wyświetlanych na wielkich ekranach prawdopodobnie w tym punkcie przyjmą zgoła odmienne stanowisko, ale wielbiciele starszych B-klasówek prawdopodobnie podzielą moje zdanie. W „The Ice Cream Truck” dopatrzyłam się lekkich zahaczeń o stylistykę horrorów z lat 70-tych i 80-tych i nie mówię tutaj tylko o oldschoolowym lodziarzu (jego widok sprawił, że Mary poczuła się jakby cofnęła się do innego epoki), ale również kolorystyce, która nierzadko, co prawda niezbyt wyraźnie, ale jednak, przywoływała na myśl horrory z wymienionych dekad. Narracja, jaką obrała scenarzystka również miała w sobie coś z minionych, lepszych dla horroru czasów, a mianowicie cechowała się swego rodzaju rozproszeniem. Niewielkim i co muszę zaznaczyć, nie jest ono widoczne w każdym XX-wiecznym horrorze – najczęściej spotykam się z nim podczas obcowania ze starszymi B-klasówkami – ale i tak bez żadnego trudu da się zauważyć, że opowieść Johnston nie jest tak płynna, nie dba tak obsesyjnie o spójny, zwarty ciąg przyczynowo-skutkowy, jak zwykło to czynić tak wielu współczesnych twórców horrorów mainstreamowych. Scenarzystka najwięcej miejsca poświęca zwyczajnemu życiu głównej bohaterki, która to z czasem zapragnie przełamać tę rutynę. Cały czas mamy świadomość obecności przyczajonej grozy w postaci morderczego lodziarza zarówno dzięki sukcesywnie zagęszczającej się złowieszczej atmosferze, jak i kilkukrotnym pojawieniom się odzianego w biel mężczyzny na ekranie. Sceny mu poświęcone są dużo krótsze od tych koncentrujących się na głównej bohaterce, przez co czasami ogarniało mnie niemiłe przeświadczenie, że niniejsza postać była marginalizowana, że sprowadzono ją głównie do roli przyczajonego, acz mało aktywnego widma, jakie zawisło nad miejscem akcji. „Mało aktywny” nie znaczy jednak całkowicie bierny, bo jednak parę mordów dane nam będzie zobaczyć – problem tylko w tym, że substancja mająca imitować krew nie wywiązała się należycie z tego zadania, a odniesionych ran, poza przebiciem dłoni chłopaka, też nie dostrzegłam. Charakterystyka lodziarza, nieco oderwanego od rzeczywistości, wyciszonego i namolnego dziwaka, odrobinę rekompensowała mi niechlujny kształt mało krwawych mordów, ale to wcale nie oznacza, że ten grzech został twórcom „The Ice Cream Truck” wybaczony. Gdyby wykazali się większą dbałością o warstwę gore albo wręcz przeciwnie, zbrodnie lodziarza skrywali przed wzrokiem widza, byłabym bardziej kontenta, bo w takim wydaniu widoki tychże wywoływały jedynie pogardliwe uśmieszki na mojej twarzy. Za to zakończenie uznaję za istny strzał w dziesiątkę – nie jest oryginalne, ani nawet niezwykle zdumiewające, ale bez wątpienia nadaje zaprezentowanej opowieści dodatkowego wymiaru.

„The Ice Cream Truck” nie znajdzie wielu miłośników - jestem wręcz przekonana, że spotka się z bardzo chłodnym przyjęciem wielu, jeśli nie większości, swoich odbiorców. Ale to wcale nie powstrzymuje mnie przed rekomendowaniem tej produkcji fanom niszowych horrorów, przybierających leniwe, acz całkiem mocno nastrojowe formy. Poszukiwaczom prostych fabuł, unaocznianych z niemałą intensywnością, opowieściom najsilniej egzystujących w konwencji slasherowej, ale nie tylko, bo satyryczny wątek a la „Żony ze Stepford” nie jest przecież motywem wiązanym z tym podgatunkiem horroru. Bardziej kojarzy się z thrillerami i nastrojówkami, a nie rąbankami. W nim dostrzeżemy między innymi kilka humorystycznych akcentów – w paru innych miejscach również, ale nie są one tak agresywne, żebym mogła wtłoczyć ten obraz w poczet horrorów komediowych, dlatego przeciwnikom łączenia tych dwóch gatunków radzę nie sugerować się oficjalną klasyfikacją „The Ice Cream Truck”, z góry skreślając tę pozycję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz