W
1974 roku małoletni Terry zabija młodego mężczyznę i wrabia w tę
zbrodnię swojego brata bliźniaka Todda. Dziesięć lat później
przebywającemu w zakładzie psychiatrycznym Toddowi wracają
wspomnienia z nocy, która zniszczyła mu życie. Wyznaje swojej
psychiatrze, doktor Berman, że został ukarany za morderstwo
popełnione przez jego brata bliźniaka, a w Święto Dziękczynienia
ucieka z zakładu. Doktor Berman podejrzewa, że Todd skieruje się
do domu, w którym mieszkają jego matka, jej narzeczony i Terry,
postanawia więc wraz ze swoim asystentem sprawdzić otaczający go
teren. Wcześniej informuje rodzinę Todda o ucieczce jej pacjenta.
Tymczasem w Terrym zaczynają budzić się mordercze instynkty. Staje
się zagrożeniem dla osób przebywających w okolicy, w tym jego
znajomych i dziewczyny Karen. Wszyscy są jednak przekonani, że
muszą uważać na prawdopodobnie czającego się gdzieś w pobliżu
Todda, a nie na jego brata bliźniaka.
Slasher
„Blood Rage”, znany również pod tytułami „Nightmare at
Shadow Woods” i po prostu „Slasher”, to drugi (po „False
Face” z 1977 roku) i ostatni film Johna Grissmera. Scenariusz
napisał Bruce Rubin, który w tamtym czasie również mógł się
pochwalić pracą nad tylko jednym tytułem – komedią science
fiction pt. „Zapped!”. Drugi film Grissmera był gotowy już w
1983 roku, ale na swoją premierę (w Stanach Zjednoczonych) musiał
czekać aż do roku 1987. Wersja, którą wpuszczono na wielkie
ekrany była mocno okrojona. Późniejsze amerykańskie wydanie VHS
zostało rozszerzone o wycięte wcześniej sekwencje, nie zawierało
jednak jednej, która pojawiła się w wersji kinowej.
Z
„Blood Rage” z pewnością było co wycinać – cenzorzy nie
musieli usilnie wypatrywać przebłysków krwawej makabry, bo twórcy
tej produkcji nie bali się przystawać podczas mocniejszych
sekwencji. Do pewnego momentu, bo dalsza partia filmu pod tym kątem
jawi się dużo łagodniej. Już prolog obudził we mnie przekonanie,
że mam do czynienia z jednym ze śmielszych slasherów, z
projektem wprost szafującym gore (z
czasem nieco zmodyfikowałam ten pogląd), co nie jest zbyt
częstym zjawiskiem w tym podgatunku. Ostatecznie okazało się, że
na tle całego kina grozy „Blood Rage” nie prezentuje się tak
ekstremalnie, jak wcześniej myślałam, ale jeśli zestawić go z
innymi slasherami to od razu rzuca się w oczy dosyć duża
drastyczność. Nie największa, bo jednak istnieją bardziej krwawe
filmy slash, ale poza średnią na pewno wybiega. Pierwsza
scena mordu polega na kilkukrotnym zatopieniu ostrza siekiery w
głowie młodego mężczyzny, a widz ma okazję dokładnie przyjrzeć
się nie tylko efektowi końcowemu tj. głębokim ranom szpecącym
twarz ofiary, ale również procesowi, który do niego doprowadził.
Możemy zobaczyć jak ostrze spotyka się z ciałem nieszczęśnika,
a taka sposobność w tym nurcie nie nadarza się zbyt często, nie
jest to zjawisko powszechne w slasherach – o wiele częściej
poprzestaje się na zbliżeniach na już zadane obrażenia. Po
przesunięciu akcji o dekadę do przodu, po wskoczeniu w rok 1984
twórcy „Blood Rage” tylko na moment wytracają tempo narzucone
sobie w prologu. Wtedy ogólnikowo wykreślają kontekst tej
opowieści, boleśnie zaniedbując przy tym postacie protagonistów.
Skupiają się przede wszystkim na Terrym (w tej roli trochę
przerysowany Mark Soper – wcielił się on również w brata
bliźniaka tej sylwetki, Todda, w „skórze którego” odnalazł
się dużo lepiej), jemu poświęcają najwięcej miejsca, ale
unikają zdecydowanego wnikania w jego psychikę, bo to typowy
slasher, a nie psychothriller. Bruce Rubin nie ukrywał
tożsamości sprawcy. Już podczas prologu zdradził kto jest
mordercą, co pozbawiło mnie przyjemności szukania winnego w gronie
bohaterów i nie pozostawiło we mnie żadnej nadziei na element
zaskoczenia. Z drugiej jednak strony ta oddarta z tajemnicy
perspektywa pasowała do prezentowanej historii – może faktycznie
film wypadłby lepiej, gdyby aż do finału kazano oglądającemu
zastanawiać się, który z bliźniaków jest mordercą, ale
uczulenie go na jedną konkretną postać, skumulowanie całej
antypatii na Terrym, postawienie odbiorcy w pozycji w pełni
uświadomionego oplatało sekwencje, w których pojawiał się on w
towarzystwie innych osób większą złowieszczością, bo
nieosłabianą mniejszymi lub większymi wątpliwościami co do jego
zbrodniczej natury. Terry szybko przystępuje do eliminacji osób,
znajdujących się w pobliżu jego domu. Właściwa akcja „Blood
Rage” jest osadzona podczas Święta Dziękczynienia i jak to w
slasherach sprowadza się do wykańczania osób mających
nieszczęście akurat przebywać w pobliżu Terry'ego. Tym co obniża
atrakcyjność prezentowanej historii nie jest jej konwencjonalność
(a przynajmniej nie dla mnie, fanki slasherów) tylko pośpiech
narzucony sobie przez twórców. Dłuższe wprowadzenie w temat,
podczas którego dano by mi możliwość należytego zapoznania się
z bohaterami i dłuższe, potęgujące napięcie scenki poprzedzające
uderzenia mordercy moim zdaniem przysłużyłyby się tej produkcji.
Emocje byłyby silniejsze, temat z czasem najprawdopodobniej wcale by
mi nie spowszedniał, jak to niestety miało miejsce w takim
rozrachunku.
Sceny
mordów może i wielce pomysłowe nie są, ale nie ma to większego
znaczenia w zderzeniu z realistyczną formą i oczywiście
bezpośredniością twórców efektów specjalnych. Najbardziej
zapadają w pamięć ujęcia odciętej dłoni z drgającymi palcami,
trzymającej puszkę i kikutem tryskającym krwią oraz zbliżenia na
dwie połowy ciała kobiety, które niedługo potem zrozpaczony Todd
złoży do kupy. Ale długie ujęcie przepołowionej głowy pod takim
kątem, że doskonale widać dwie części mózgu i obraz wiszącej
głowy mężczyzny broczącej krwią również mogą się pochwalić
dwoma wyżej wymienionymi superlatywami, choć rzecz jasna są nieco
mniej drastyczne niż te najbardziej charakterystyczne krwawe
wstawki. W dalszej partii filmu kamera „zaczyna uciekać” od
Terry'ego popełniającego kolejne zbrodnie, co moim zdaniem stanowi
klasyczny przykład błędnego rozłożenia środków ciężkości.
Makabra powinna eskalować, zresztą podobnie jak napięcie, a
zamiast tego oba te pierwiastki (ten drugi nawet wcześniej jest
niezbyt mocno wyczuwalny) z biegiem trwania filmu sukcesywnie tracą
na wyrazistości. Wszystko co najlepsze twórcy wrzucili w pierwsze
partie filmu, a na dalszą część brakło im już pomysłu –
stracili cały impet z jakim weszli w tę opowieść i z którym do
pewnego momentu ją rozwijali, acz z pewnymi zgrzytami. O ile
większych wrażeń by mi dostarczyli, gdyby krwawe efekty specjalne
oddzielały od siebie większe przedziały czasowe, najlepiej
przynajmniej w części wypełnione nieporównanie silniej
intensyfikującymi napięcie, długimi zwiastunami rychłego
zagrożenia. I gdyby nie uparli się na takie szatkowanie fabuły, te
przeskoki pomiędzy bohaterami i czarnym charakterem, bo nie dość,
że nie pozwalały mi one należycie wczuć się w koszmarną
sytuację tych pierwszych, a co za tym idzie choćby umiarkowanie się
do nich przywiązać (nawet do final girl, którą udało mi
się bezbłędnie wytypować pomimo tego, że poświęcono jej
irytująco mało miejsca) to na dodatek wybijały mnie z rytmu
narzuconego przez działalność mordercy. Obserwowanie robiącej
porządki, zdenerwowanej matki Terry'ego albo Todda odwiedzającego
niektóre miejsca zbrodni wpychało mnie w stan zobojętnienia –
więcej napięcia generowały wstawki z udziałem znajomych i
dziewczyny Terry'ego, ale nie potrafiłam zrozumieć dlaczego tak ich
zmarginalizowano. W tym bowiem przypadku klasyczne podejście do
slashera w formie największego skupienia na młodych ludziach
stanowiących jeden z celów mordercy sprawiłoby się o niebo lepiej
od tego rozpraszającego uwagę i łagodzącego emocje skakania z
miejsca na miejsce i jednocześnie z jednej postaci na inną.
Slasher
„Blood Rage” w mojej ocenie posiada tylko jeden bezsprzeczny
plus. A mianowicie w miarę dużą ilość odważnych i zarazem
realistycznych scen mordów – może się pochwalić dosyć odważnym
podejściem do warstwy gore i bardzo solidną robotą twórców
efektów specjalnych. Wszystko inne, łącznie z klimatem, który nie
jest wystarczająco mroczny i nie generuje zadowalającej porcji
napięcia, przegrywa w starciu z wyżej wymienioną zaletą „Blood
Rage”. We wszystkich pozostałych składowych tej produkcji łatwo
dostrzec jakieś, mniejsze lub większe, niedostatki, które niestety
mocno obniżyły moją ocenę tej produkcji. Przez nie mogę nadać
jej jedynie miano średniaka, choć same efekty specjalne bez
wątpienia zasługują na wyższe uznanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz