piątek, 22 września 2017

„Blood Rage” (1987)

W 1974 roku małoletni Terry zabija młodego mężczyznę i wrabia w tę zbrodnię swojego brata bliźniaka Todda. Dziesięć lat później przebywającemu w zakładzie psychiatrycznym Toddowi wracają wspomnienia z nocy, która zniszczyła mu życie. Wyznaje swojej psychiatrze, doktor Berman, że został ukarany za morderstwo popełnione przez jego brata bliźniaka, a w Święto Dziękczynienia ucieka z zakładu. Doktor Berman podejrzewa, że Todd skieruje się do domu, w którym mieszkają jego matka, jej narzeczony i Terry, postanawia więc wraz ze swoim asystentem sprawdzić otaczający go teren. Wcześniej informuje rodzinę Todda o ucieczce jej pacjenta. Tymczasem w Terrym zaczynają budzić się mordercze instynkty. Staje się zagrożeniem dla osób przebywających w okolicy, w tym jego znajomych i dziewczyny Karen. Wszyscy są jednak przekonani, że muszą uważać na prawdopodobnie czającego się gdzieś w pobliżu Todda, a nie na jego brata bliźniaka.

Slasher „Blood Rage”, znany również pod tytułami „Nightmare at Shadow Woods” i po prostu „Slasher”, to drugi (po „False Face” z 1977 roku) i ostatni film Johna Grissmera. Scenariusz napisał Bruce Rubin, który w tamtym czasie również mógł się pochwalić pracą nad tylko jednym tytułem – komedią science fiction pt. „Zapped!”. Drugi film Grissmera był gotowy już w 1983 roku, ale na swoją premierę (w Stanach Zjednoczonych) musiał czekać aż do roku 1987. Wersja, którą wpuszczono na wielkie ekrany była mocno okrojona. Późniejsze amerykańskie wydanie VHS zostało rozszerzone o wycięte wcześniej sekwencje, nie zawierało jednak jednej, która pojawiła się w wersji kinowej.

Z „Blood Rage” z pewnością było co wycinać – cenzorzy nie musieli usilnie wypatrywać przebłysków krwawej makabry, bo twórcy tej produkcji nie bali się przystawać podczas mocniejszych sekwencji. Do pewnego momentu, bo dalsza partia filmu pod tym kątem jawi się dużo łagodniej. Już prolog obudził we mnie przekonanie, że mam do czynienia z jednym ze śmielszych slasherów, z projektem wprost szafującym gore (z czasem nieco zmodyfikowałam ten pogląd), co nie jest zbyt częstym zjawiskiem w tym podgatunku. Ostatecznie okazało się, że na tle całego kina grozy „Blood Rage” nie prezentuje się tak ekstremalnie, jak wcześniej myślałam, ale jeśli zestawić go z innymi slasherami to od razu rzuca się w oczy dosyć duża drastyczność. Nie największa, bo jednak istnieją bardziej krwawe filmy slash, ale poza średnią na pewno wybiega. Pierwsza scena mordu polega na kilkukrotnym zatopieniu ostrza siekiery w głowie młodego mężczyzny, a widz ma okazję dokładnie przyjrzeć się nie tylko efektowi końcowemu tj. głębokim ranom szpecącym twarz ofiary, ale również procesowi, który do niego doprowadził. Możemy zobaczyć jak ostrze spotyka się z ciałem nieszczęśnika, a taka sposobność w tym nurcie nie nadarza się zbyt często, nie jest to zjawisko powszechne w slasherach – o wiele częściej poprzestaje się na zbliżeniach na już zadane obrażenia. Po przesunięciu akcji o dekadę do przodu, po wskoczeniu w rok 1984 twórcy „Blood Rage” tylko na moment wytracają tempo narzucone sobie w prologu. Wtedy ogólnikowo wykreślają kontekst tej opowieści, boleśnie zaniedbując przy tym postacie protagonistów. Skupiają się przede wszystkim na Terrym (w tej roli trochę przerysowany Mark Soper – wcielił się on również w brata bliźniaka tej sylwetki, Todda, w „skórze którego” odnalazł się dużo lepiej), jemu poświęcają najwięcej miejsca, ale unikają zdecydowanego wnikania w jego psychikę, bo to typowy slasher, a nie psychothriller. Bruce Rubin nie ukrywał tożsamości sprawcy. Już podczas prologu zdradził kto jest mordercą, co pozbawiło mnie przyjemności szukania winnego w gronie bohaterów i nie pozostawiło we mnie żadnej nadziei na element zaskoczenia. Z drugiej jednak strony ta oddarta z tajemnicy perspektywa pasowała do prezentowanej historii – może faktycznie film wypadłby lepiej, gdyby aż do finału kazano oglądającemu zastanawiać się, który z bliźniaków jest mordercą, ale uczulenie go na jedną konkretną postać, skumulowanie całej antypatii na Terrym, postawienie odbiorcy w pozycji w pełni uświadomionego oplatało sekwencje, w których pojawiał się on w towarzystwie innych osób większą złowieszczością, bo nieosłabianą mniejszymi lub większymi wątpliwościami co do jego zbrodniczej natury. Terry szybko przystępuje do eliminacji osób, znajdujących się w pobliżu jego domu. Właściwa akcja „Blood Rage” jest osadzona podczas Święta Dziękczynienia i jak to w slasherach sprowadza się do wykańczania osób mających nieszczęście akurat przebywać w pobliżu Terry'ego. Tym co obniża atrakcyjność prezentowanej historii nie jest jej konwencjonalność (a przynajmniej nie dla mnie, fanki slasherów) tylko pośpiech narzucony sobie przez twórców. Dłuższe wprowadzenie w temat, podczas którego dano by mi możliwość należytego zapoznania się z bohaterami i dłuższe, potęgujące napięcie scenki poprzedzające uderzenia mordercy moim zdaniem przysłużyłyby się tej produkcji. Emocje byłyby silniejsze, temat z czasem najprawdopodobniej wcale by mi nie spowszedniał, jak to niestety miało miejsce w takim rozrachunku.

Sceny mordów może i wielce pomysłowe nie są, ale nie ma to większego znaczenia w zderzeniu z realistyczną formą i oczywiście bezpośredniością twórców efektów specjalnych. Najbardziej zapadają w pamięć ujęcia odciętej dłoni z drgającymi palcami, trzymającej puszkę i kikutem tryskającym krwią oraz zbliżenia na dwie połowy ciała kobiety, które niedługo potem zrozpaczony Todd złoży do kupy. Ale długie ujęcie przepołowionej głowy pod takim kątem, że doskonale widać dwie części mózgu i obraz wiszącej głowy mężczyzny broczącej krwią również mogą się pochwalić dwoma wyżej wymienionymi superlatywami, choć rzecz jasna są nieco mniej drastyczne niż te najbardziej charakterystyczne krwawe wstawki. W dalszej partii filmu kamera „zaczyna uciekać” od Terry'ego popełniającego kolejne zbrodnie, co moim zdaniem stanowi klasyczny przykład błędnego rozłożenia środków ciężkości. Makabra powinna eskalować, zresztą podobnie jak napięcie, a zamiast tego oba te pierwiastki (ten drugi nawet wcześniej jest niezbyt mocno wyczuwalny) z biegiem trwania filmu sukcesywnie tracą na wyrazistości. Wszystko co najlepsze twórcy wrzucili w pierwsze partie filmu, a na dalszą część brakło im już pomysłu – stracili cały impet z jakim weszli w tę opowieść i z którym do pewnego momentu ją rozwijali, acz z pewnymi zgrzytami. O ile większych wrażeń by mi dostarczyli, gdyby krwawe efekty specjalne oddzielały od siebie większe przedziały czasowe, najlepiej przynajmniej w części wypełnione nieporównanie silniej intensyfikującymi napięcie, długimi zwiastunami rychłego zagrożenia. I gdyby nie uparli się na takie szatkowanie fabuły, te przeskoki pomiędzy bohaterami i czarnym charakterem, bo nie dość, że nie pozwalały mi one należycie wczuć się w koszmarną sytuację tych pierwszych, a co za tym idzie choćby umiarkowanie się do nich przywiązać (nawet do final girl, którą udało mi się bezbłędnie wytypować pomimo tego, że poświęcono jej irytująco mało miejsca) to na dodatek wybijały mnie z rytmu narzuconego przez działalność mordercy. Obserwowanie robiącej porządki, zdenerwowanej matki Terry'ego albo Todda odwiedzającego niektóre miejsca zbrodni wpychało mnie w stan zobojętnienia – więcej napięcia generowały wstawki z udziałem znajomych i dziewczyny Terry'ego, ale nie potrafiłam zrozumieć dlaczego tak ich zmarginalizowano. W tym bowiem przypadku klasyczne podejście do slashera w formie największego skupienia na młodych ludziach stanowiących jeden z celów mordercy sprawiłoby się o niebo lepiej od tego rozpraszającego uwagę i łagodzącego emocje skakania z miejsca na miejsce i jednocześnie z jednej postaci na inną.

Slasher „Blood Rage” w mojej ocenie posiada tylko jeden bezsprzeczny plus. A mianowicie w miarę dużą ilość odważnych i zarazem realistycznych scen mordów – może się pochwalić dosyć odważnym podejściem do warstwy gore i bardzo solidną robotą twórców efektów specjalnych. Wszystko inne, łącznie z klimatem, który nie jest wystarczająco mroczny i nie generuje zadowalającej porcji napięcia, przegrywa w starciu z wyżej wymienioną zaletą „Blood Rage”. We wszystkich pozostałych składowych tej produkcji łatwo dostrzec jakieś, mniejsze lub większe, niedostatki, które niestety mocno obniżyły moją ocenę tej produkcji. Przez nie mogę nadać jej jedynie miano średniaka, choć same efekty specjalne bez wątpienia zasługują na wyższe uznanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz