Rozprzestrzeniająca
się zaraza zmusza Paula, jego żonę Sarah i ich siedemnastoletniego
syna Travisa do ukrycia się w domku w lesie, należącym do dziadka
tego ostatniego, Buda. Wprowadzone przez mężczyznę zasady mają
zwiększyć ich bezpieczeństwo, dać szansę na przeżycie w tym
apokaliptycznym świecie. Gdy Bud zapada na tajemniczą chorobę Paul
pozbawia go życia i pozbywa się jego ciała. Niedługo potem do ich
domu włamuje się niejaki Will, starający się pozyskać wodę dla
siebie i swojej rodziny: żony Kim i małego synka Andrew. Po
upewnieniu się, że mężczyzna jest zdrowy, Paul i Sarah decydują
się przyjąć nieznajomych pod swój dach. Przez jakiś czas to
posunięcie przynosi wszystkim same korzyści. Dwie rodziny, którym
przyświeca ten sam cel, czyli zapewnienie sobie jak największego
bezpieczeństwa, szybko znajdują wspólny język. Ale wkrótce
sytuacja zaczyna się komplikować...
Amerykanin
Trey Edward Shults w pełnym metrażu (zarówno w roli reżysera, jak
i scenarzysty) debiutował w 2015 roku, docenionym przez publiczność
dramatem pt. „Krisha”. Scenariusz swojego drugiego filmu, „To
przychodzi po zmroku” Shults zaczął pisać po śmierci swojego
ojca, co pomogło mu lepiej znieść okres żałoby. W jednym z
wywiadów przyznał, że znajdował się wówczas pod wpływem
„Lśnienia” Stanleya Kubricka i „Nocy żywych trupów” George'a Romero. Zauważył, że wielu
widzów doszukuje się w „To przychodzi po zmroku” podobieństw
do serialu „The Walking Dead”, ale zapewniał, że nigdy tego
dziełka nie widział. Szacunkowy budżet jego drugiego
pełnometrażowego filmu opiewał na sumę pięciu milionów dolarów,
która to zwróciła się z nawiązką – sprzedaż biletów
przyniosła blisko dwadzieścia milionów dolarów przychodu. W
Stanach Zjednoczonych obraz „To przychodzi po zmroku” spotkał
się z niemałym uznaniem, ale zdecydowanie mniej podatny grunt
znalazł w Polsce, co mnie osobiście nasunęło na myśl „Coś za mną chodzi” Davida Roberta Mitchella.
Przekazywana
przez wielu recenzentów informacja, że „To przychodzi po zmroku”
jest produkcją na wskroś minimalistyczną, w połączeniu z (ogólnie rzecz ujmując) o wiele chłodniejszym przyjęciem przez Polaków niż Amerykanów kazało mi
dopisać ten tytuł do listy filmów, których nie wolno mi
przegapić. „Coś za mną chodzi” również nie spotkało się z
tak entuzjastycznym odzewem polskiej publiczności, jak miało to
miejsce w Stanach Zjednoczonych, na dodatek owe dziełko Mitchella
stawiało na preferowany przeze mnie minimalizm, który oczywiście
nie rozciągał się na klimat i emocje. Nie robiłam sobie nadziei
na powtórkę jakości „Coś za mną chodzi” i szczerze
powiedziawszy nawet nie próbowałam krzesać z siebie aż takiego
entuzjazmu (ażeby uniknąć ewentualnego rozczarowania - i okazało się to mądrym posunięciem), ale i tak
był on większy niż w przypadku większości współczesnych
horrorów trafiających na wielkie ekrany. Tak, czytałam parę
dyskusji na temat klasyfikacji gatunkowej „To przychodzi po
zmroku”. Zapoznałam się z argumentami osób twierdzących, że
film Treya Edwarda Shultsa horrorem nie jest, że dystrybutorzy
wprowadzili ich w błąd przyporządkowując tę produkcję do
wspomnianego gatunku, że powinni reklamować ją jako dramat
psychologiczny, bo tymże w istocie jest i po części muszę się z
tymi osobami zgodzić. Owszem echa dramatu psychologicznego
wybrzmiewają w „To przychodzi po zmroku” bardzo wyraźnie, ale
obok nich egzystują elementy, którym nie potrafię odmówić
poszanowania prawideł, jakimi (również) rządzi się horror. Nie
takich, do jakich przywykli „zjadacze” współczesnego
mainstreamu, tj. tych obrazów, które stawiają na dynamiczny
montaż, plastikową oprawę wizualną, multum jump scenek,
wygenerowane komputerowo wszelkiej maści maszkary i/lub rozlew
pikselowej krwi. Horror wcale nie musi być dosłowny, zagrożenie
czyhające na protagonistów nie musi być dookreślone, wyskakiwać
zza każdego rogu wypełniając sobą kadr ku uciesze unoszących się
w tym momencie z fotela, złaknionych mocnych wrażeń widzów.
Horror wcale nie musi „oblewać nas” krwią i wnętrznościami.
Horror może, i czasami to robi (moim zdaniem nazbyt rzadko), zaufać
wyobraźni widza – dać do zrozumienia odbiorcy, że na
protagonistów czyha jakieś niebezpieczeństwo, rozbudzić w nich
czujność, przekonanie o nieuchronnie zbliżającym się
niebezpieczeństwie, którego natury możemy się tylko domyślać na
podstawie strzępów informacji podrzucanych przez twórców filmu. W
„To przychodzi po zmroku” rzeczone zagrożenie unaocznia się w
formie tajemniczej zarazy dziesiątkującej ludzkość, a
przynajmniej tak każe nam sądzić Shults. Nie znamy wszystkich
objawów rzeczonej choroby, nie dane nam będzie poznać
okoliczności, które doprowadziły do wybuchu epidemii, bo dwie
rodziny, których losy śledzimy ich nie znają. Wiemy, że nagle,
bez żadnego ostrzeżenia zderzyli się z apokaliptycznymi realiami,
z dnia na dzień zostali zmuszeni do walki o przetrwanie, która to
wiąże się z koniecznością odizolowania się od zarażonych.
Chociaż słowo „wiemy” chyba nie oddaje faktycznego stanu
rzeczy, bo tak naprawdę absolutnej pewności, co do wyżej
przytoczonych informacji mieć nie możemy. Nie widzimy bowiem, jak
przedstawia się sytuacja na obszarach zabudowanych, nasz wzrok nie
sięga poza las, w którym ukrywa się Paul wraz ze swoją rodziną,
do których wkrótce dołącza inna familia. Trey Edward Shults
zdradził, że wzorem „Lśnienia” starał się utrudnić widzom
pełne rozeznanie w geografii domu, w którym osiadły dwie
wspomnienie rodziny, stawiając jednakże na ciemniejsze zdjęcia -
zmniejszając oświetlenie. Efekt był dla mnie niemalże
piorunujący, bo oto dostałam mroczne, mocno klaustrofobiczne
pomieszczenia, których nie potrafiłam umiejscowić na planie domu,
które do pewnego stopnia sprawiały wrażenie ruchomych – jakiś
obszar mojego pojmowania zajmowało podejrzenie, że pokoje się
przemieszczają, co oczywiście było absolutnym złudzeniem.
Wiedziałam, że jestem w błędzie, że nic takiego nie ma miejsca,
a mimo to nie mogłam odrzucić od siebie owej natrętnej myśli.
Doprawdy znakomity fenomen.
W
„To przychodzi po zmroku” „na wierzchu” niewiele się dzieje,
ale pod powierzchnią tkwi najprawdziwszy dramat - kłębiące się
emocje, istny koszmar, z którym dwie portretowane rodziny próbują
poradzić sobie w wydawałoby się najlepszy z możliwych sposobów.
Odizolowując się od reszty społeczeństwa, osiadając w głębi
lasu i trzymając się zasad narzuconych przez Paula, które mają na
celu zwiększenie ich bezpieczeństwa. Film otwiera sekwencja zabicia
właściciela tego domu, ojca Sarah, przez jej męża Paula, który
jak dowiadujemy się od nich samych zapadł na ową tajemniczą
chorobę prawdopodobnie zbierającej obecnie swoje żniwo na całym
świecie. Ten okrutny, czy jeśli inaczej na to spojrzeć litościwy
akt, twórcy obrazują z chłodną konsekwencją, która, co dla
niektórych może wydać się zaskakujące, nie procentuje poczuciem
beznamiętności tylko potęguje druzgocące emocje towarzyszące
widzowi. Bez szafowania krwawymi ujęciami twórcom udało się
stworzyć iście makabryczny obrazek, z niemałą uczuciowością
pokazać akt, do którego Paul został zmuszony przez okoliczności,
który był smutnym obowiązkiem, nie zaś formą zaspokojenia swoich
niezdrowych pragnień. Ale czy tak rzeczywiście było? Czy teść
tego bohatera filmu (dobry warsztat Joela Edgertona) rzeczywiście
zmagał się z silnie zaraźliwą, śmiertelną chorobą ponoć
obecnie dziesiątkującą ludzkość, czy raczej padł ofiarą
paranoi trawiącej członków jego rodziny? Oto jest pytanie.
Zagwozdka, z którą Shults każe się nam mierzyć, tym samym
zapraszając nas do zabawy w domysły, owocującej potężną
nieufnością w stosunku do... w zasadzie to do wszystkich bohaterów
„To przychodzi po zmroku”. Może, ale niekoniecznie, oprócz psa
- kochanego pupila, który... no dobrze, nie dokończę, choć pewnie
wielu domyśli się co chciałam napisać. Twórcy filmu kilka razy
sięgają po dosadne środki przekazu osadzone w stylistyce horroru,
ale ograniczają je do koszmarnych snów siedemnastoletniego Travisa.
Realistyczne efekty i niepokojąca oniryczna atmosfera to nie jedyne
korzyści płynące z tychże. W mojej ocenie nawet nie największe,
bo o zdecydowanie bardziej uradowało mnie miejscowe i chwilowe
zagubienie w dwóch światach – rzeczywistym i wyśnionym, kilku
czy kilkunastosekundowe trwanie w swoistym zawieszeniu, tak jakby w
centrum nakładających się na siebie dwóch różnych uniwersów,
których przez wspomniany czas nie umiałam oddzielić od siebie
„grubą kreską”. W każdym razie horror wybrzmiewa przede
wszystkim z oprawy wizualnej. Upiorne sny Travisa nie stanowią
największego ukłonu w stronę tego gatunku tylko właśnie
paranoiczno-klaustrofibiczno-mroczna atmosfera towarzysząca nam na
niemalże każdym kroku. I niejasna, niezwykle subtelna zapowiedź
rychłego zagrożenia, przyczajonej grozy, której źródła możemy
upatrywać w owej bliżej nieznanej zarazie. Ale równie dobrze
możemy szukać jej zupełnie gdzie indziej. Wydaje się więc, że
dla osoby, która wprost przepada na minimalistycznymi horrorami
przemieszanymi z dramatem psychologicznym propozycja Treya Edwarda
Shultsa okaże się filmem pozbawionym wad. I w niektórych
przypadkach pewnie rzeczywiście tak będzie, ale choć sama zasilam
wyszczególnioną grupę widzów to w moim przypadku nie ostało się
bez zgrzytów. Miałam spory niedosyt w kwestii portretów bohaterów
- wolałabym, żeby scenarzysta wniknął w ich osobowości nieco
głębiej, albo przynajmniej nie zdecydował się na taką
marginalizację kobiet. Przedstawicielki płci pięknej w dużej
mierze sprowadził do jednostek opierających się „na silnych
ramionach” swoich mężów, w tych trudnych czasach polegających
na swoich partnerach, które gdzieś tam przewijają się w tle
(Sarah nawet czasami przedstawia swoje zdanie mężowi), niezmiennie
ustępując pierwszeństwa swoim mężom, a nawet siedemnastoletniemu
młodzieńcowi (solidny warsztatowo Kevin Harrison Jr.).
Nieporównanie większej satysfakcji dostarczyłoby mi zróżnicowanie
charakteru i roli obu kobiet, czyli sprawienie, aby jedna z nich nie
pozostawała w cieniu swojego małżonka, żeby posiadała więcej
cech przywódczych od niego, żeby to ona stanowiła owe „silne
ramię”, na którym jej mężczyzna mógłby się oprzeć. Myślę,
że taka różnorodność reakcji i postaw, szerszy przekrój
ludzkich charakterów, jeszcze wzbogaciłby tę historię. Opowieść,
którą i tak oglądało mi się bardzo dobrze, która pomimo
wspomnianych wad dostarczyła mi silnych emocji, i która została
sfinalizowana w sposób zmuszający do dyskusji. „To przychodzi po
zmroku” można wszak interpretować na przynajmniej dwa różne
sposoby, z których to mnie bardziej przekonuje twierdzenie, UWAGA
SPOILER że to Travis był zarażony, nie Andrew. I to od
dłuższego czasu. Myślę, że jednym z objawów choroby były
koszmarne sny, dlatego Kim podczas jednej rozmowy z nastolatkiem
wypytywała go o nie. Zakrywanie oblicza Andrew przez jego matkę pod
koniec filmu moim zdaniem było podyktowane pragnieniem ustrzeżenia
go przed widokiem ojca mierzącego z broni do Paula. Nie wiem tylko,
czy rodzice Travisa (i on sam) dużo wcześniej dowiedzieli się, że
ich syn choruje i wyparli ten fakt ze świadomości, czy poznali
prawdę dopiero po śmierci swoich współlokatorów. Za mało
dostałam danych, żeby móc to ostatecznie rozstrzygnąć KONIEC
SPOILERA.
„To
przychodzi po zmroku” to kawałek emocjonującego, klimatycznego i
minimalistycznego kina grozy przemieszanego z dramatem
psychologicznym, które moim zdaniem byłoby jeszcze lepsze, gdyby
niżej pochylono się nad czołowymi bohaterami i zmieniono charakter
jednej kobiety. Zdystansowania, obojętności w stosunku do nich
oczywiście nie czułam. Trey potrafił wytworzyć więź pomiędzy
mną i dwiema portretowanymi rodzinami, sympatię, którą z czasem
zręcznie zakłócił narastającą nieufnością, ale nie mogę
oprzeć się wrażeniu, że można było zintensyfikować te odczucia
poprzez nieco dokładniejsze omówienie ich charakterów. Nie zmienia
to jednak tego, że uważam „To przychodzi po zmroku” za jeden z
lepszych horrorów ostatnich lat. Do którego jednak niemała część
publiczności powinna podchodzić (żeby zminimalizować ryzyko) jak
do dramatu psychologicznego, bo forma obrana przez twórców
omawianego obrazu odstaje od, wydaje mi się, najpowszechniejszego
pojmowania tego gatunku.
Fajnie i mądrze piszesz tu o tym, jaki winien być dobry horror. A film zapisuję sobie na własnej liście do obejrzenia. :)
OdpowiedzUsuń