piątek, 8 września 2017

„Pragnienie krwi” (2013)

Trzy młode pary, Taylor i David, Naomi i Brice oraz Sharley i Howard, postanawiają spędzić kilka dni w domu należącym do rodziców tego ostatniego. Dobrą zabawę psuje im informacja przekazana telefonicznie przez ojca Howarda o domniemanym ataku terrorystycznym na Stany Zjednoczone. Młodzi ludzie decydują się przeczekać kryzys w miejscu, w którym aktualnie przebywają. Niedługo potem nieopodal domu dochodzi do eksplozji pocisku, a oni zostają zmuszeni przez agresywnego psa do zabarykadowania się wewnątrz. Nazajutrz David wybiera się do miasta i z radia dowiaduje się, że doszło do ataku biologicznego, a on i jego przyjaciele przebywają w strefie objętej kwarantanną. Ale niebezpieczeństwo zarażenia nie jest ich jedynym zmartwieniem. Choroba, na którą zapadają ludzie i zwierzęta zamienia bowiem nieszczęśników w oszalałe bestie, w wielce agresywne jednostki, z którymi młodzi ludzie będą musieli walczyć.

Mało znany, niezbyt aktywny aktor i jeden z producentów źle przyjętej przez opinię publiczną komedii akcji „Ninja Cheerleaders”, Amerykanin Christopher Roosevelt, jak na razie tylko raz mierzył się z rolą reżysera i scenarzysty. Jego debiutancki film, horror o zarazie zamieniającej ludzi w oszalałe bestie, „The Demented” w Stanach Zjednoczonych ukazał się w 2013 roku, trafiając wówczas na rynek DVD. W Polsce produkcja Roosevelta pokazała się dopiero w roku 2017. W telewizji (Puls 2), gdzie nadano jej tytuł „Pragnienie krwi”. W wielu notkach i recenzjach zamieszczonych zwłaszcza na anglojęzycznych stronach internetowych znajdziemy informację, że omawiany obraz przynależy do nurtu zombie movies i jeśli rzeczywiście tak jest to polski tytuł wydaje się kompletnie nieadekwatny do treści. Pasuje do horroru wampirycznego, a nie filmu o szkaradach żywiących się ludzkim mięsem. Mam jednak duże wątpliwości, czy w tym konkretnym przypadku mamy do czynienia z zombiakami...

Znakomity występ Sarah Butler w remake'u „Pluję na twój grób”, w Polsce rozpowszechnianym pod tytułem „Bez litości”, rozsławił nazwisko tej aktorki. Nie na przeogromną skalę, rola Jennifer nie zrobiła z niej wielkiej gwiazdy światowego formatu, ale bez wątpienia przysporzyła jej wielu sympatyków. Nazwisko Sarah Butler widniejące w obsadzie „Pragnienia krwi” skłoniło mnie do obejrzenia tego filmu, do dania szansy kolejnej historii o zarazie dziesiątkującej ludzkość. Podejrzewałam, że znowu będę musiała zmagać się z efekciarskim ujęciem tego tematu, z nudnawymi pojedynkami z zarażonymi i chaotycznymi pościgami za paroma niedobitkami. Na to się przygotowałam, a dostałam coś, co w pewnym stopniu odbiegało od moich wyobrażeń. Później mniej więcej z takim kinem się zderzyłam, ale do zawiązania i rozwinięcia akcji twórcy podeszli z innej strony. Christopher Roosevelt przez długi czas kazał przebywać swoim postaciom w domu i jego okolicach, co mógł zaczerpnąć z „Nocy żywych trupów” George'a Romero (ale zbliżonej jakości radzę się nie spodziewać). Sześcioro młodych ludzi dowiaduje się, że miał miejsce atak terrorystyczny, ale ta wiadomość nie wzbudza w nich aż takiego niepokoju, żeby już, teraz, od razu przystąpić do prób pozyskania większej liczby informacji. Nie sprawdzają co u sąsiadów, jeszcze wówczas nie włączają radia w samochodzie, nie starają się znaleźć działającego telefonu ani telewizora tylko postanawiają poczekać i zobaczyć jak rozwinie się sytuacja. Wychodzą chyba z założenia, że pomoc szybko nadejdzie, że kryzys wkrótce zostanie zażegnany, a więc nic nie stoi na przeszkodzie, aby żyć tak jak to sobie zaplanowali. Chociaż nie, przeszkoda się pojawia, bo czatujący przed drzwiami pies, który bardzo chce rozszarpać ich na strzępy nie ułatwia im życia. Do momentu, w którym w jednym z bohaterów budzi się pragnienie pomoczenia się w basenie – co tam atak terrorystyczny, w którym przecież mogli zginąć jego bliscy (i rodziny wszystkich pozostałych bohaterów). Ważne, żeby nikt nie odcinał go od dostępu do basenu... W tego typu horrorach kilku niedobitków najczęściej szuka wyjścia z krytycznej sytuacji, stara się wydostać ze skażonej strefy w obawie przed zarażeniem, zarażonymi, nierzadko działając pod wpływem paniki. To całkowicie zrozumiałe zachowanie w takich okolicznościach, ale zabarykadowanie się w domu wydaje się bardziej minimalizować ryzyko (pod warunkiem, że choroba nie przenosi się w powietrzu), zdaje się być posunięciem dużo mądrzejszym. Bohaterowie nie dokonują żadnych chłodnych kalkulacji, nie ważą ryzyka i nie czynią żadnych prób zabezpieczenia domu (chyba że za takową uznać zamknięcie drzwi na klucz). Są odrobinę zaniepokojeni, ale nie aż tak, żeby się zabezpieczyć. Lepiej nic nie robić i poczekać na pomoc, która przecież musi nadejść... Usprawiedliwienia takiego podejścia możemy upatrywać w tym, że przez długi czas nie wiedzą, że doszło do ataku biologicznego. Myślą, że Stany Zjednoczone są bombardowane przez terrorystów, a w takiej sytuacji zabezpieczanie domu rzeczywiście nie ma sensu. Chory pies, który pojawia się przed ich domem również ich nie alarmuje, tak samo jak brak znaków obecności innych ludzi. A gdy młodzi ludzie dowiadują się wreszcie o zarazie jest już za późno na barykadowanie się w domu. Główna bohaterka, Taylor, całkiem nieźle wykreowana przez Kaylę Ewell z czasem wysnuwa wniosek, że mają oni do czynienia z chorobą atakującą ludzi i przynajmniej niektóre zwierzęta, przenoszącą się przez płyny ustrojowe. Zarażony osobnik wykazuje się dużą agresją, czasami wpadając w coś w rodzaju letargu (coś jak w „Komórce"), z którego może wyrwać go najlżejszy dźwięk wydany przez zdrowego osobnika, bo na takowych chorzy polują. Zarażeni potrafią szybko biegać i właściwie nie wiadomo (to jest ja tego nie wiem) czym się żywią – krwią czy mięsem? Być może są żywymi trupami, bo choroba ich zabiła, a potem powstali z martwych w formie oszalałych bestii, ale nie jestem tego pewna – albo ta informacja mi umknęła, albo to wyjaśnienie w ogóle nie padło.

Bez względu na to, czy mamy tutaj do czynienia z zombiakami, czy żywymi osobnikami zarażonymi jakąś chorobą, dotąd kompletnie ludzkości nieznaną, to modus operandi potworków (obliczom których rzadko możemy się przyjrzeć, a jak już to nie widzimy zapadających w pamięć, makabrycznych charakteryzacji, tylko co najwyżej krew szpecącą ich twarze) przypomina postępowanie żywych trupów, ale nie tych moim zdaniem lepszych, snujących się niemrawym krokiem, tylko te biegające za pożywieniem, którym dla nich chyba są zdrowi osobnicy. Bo naprawdę nie wiem, czy ograniczają się jedynie do zabijania lub zarażenia swoich ofiar, czy konsumują wybranych osobników. Na pewno nie wszystkich, bo choćby podczas scenki w aptece widzimy ciało człowieka, którym zarażeni jakoś nie byli zainteresowani. Może nie był smaczny:) Ale to będzie potem, w partii filmu, na którą z wyłączeniem udanej końcówki (nie znakomitej, tylko zwyczajnie dobrej) lepiej spuścić zasłonę milczenia. Chyba że jest się fanem horrorów o ściganiu zdrowych osobników przez hordy zarażonych, desperackich bieganin po mieście i krótkich, delikatnych w formie (radzę nie nastawiać się na kino gore) starć jednych z drugimi. Ale mnie nieporównanie lepiej oglądało się sceny poprzedzające ucieczkę protagonistów z domu Howarda, zwłaszcza te, w centrum których tkwiła Sarah Butler. Każdy z protagonistów jest na wskroś stereotypowy, charakter każdego jest dostosowany do któregoś z dobrze znanych wielbicielom kina grozy modelu, ale to akurat nigdy w tym gatunku mi nie przeszkadzało. Najważniejsze, żeby twórcy i aktorzy potrafili przekonać mnie do bohaterów. Od tego typu filmów nie oczekuję głębokich postaci, wyszukanych rysów psychologicznych – lekkość również ma swój urok, a Christopher Roosevelt akurat w tym aspekcie moim zdaniem się spisał. Bohaterowie „Pragnienia krwi” nie odrzucali mnie od siebie, patrzenie na nich i słuchanie ich nie sprawiało mi bólu, nie nudziło mnie, nawet wówczas, gdy konwersowali o swoich miłostkach. Ambitni, ułożeni David i Taylor oraz luzaccy, myślący głównie o dobrej zabawie Naomi i czarnoskóry Brice wypadli całkiem nieźle, ale dla mnie najciekawsza była ostatnia para, Sharley i Howard, bo ich sposób bycia wprowadzał trochę zamieszania w relacje międzyludzkie. A czyn którego później dopuszcza się Butler można chyba spokojnie uznać za dramatyczny. Howard jest rozpieszczonym chłopczykiem z tak zwanego dobrego domu, który uwielbia trwonić pieniądze rodziców i zawieszać wzrok na zgrabnych kobiecych ciałach. Sharley z kolei, idealnie odegrana przez Sarah Butler (najjaśniej błyszczącą gwiazdkę w całej obsadzie) po raz pierwszy zaangażowała się w związek. Howard jest pierwszym mężczyzną na którym jej zależy, dlatego wykazuje się dużą zaborczością w stosunku do niego, co komplikuje niektóre prezentowane relacje międzyludzkie. Szkoda, że twórcy nie postawili na mroczny, klaustrofobiczny klimat. Szkoda, że większość zdjęć zrobiono za dnia i zdołano jedynie bardzo delikatnie nasycić je nutką szybko zbliżającego się zagrożenia poprzez ciężką ciszę zalegającą nad okolicą i w miarę poprawną pracę kamer (i oczywiście sygnały wrzucone w scenariusz, ale w tym miejscu skupiam się na warstwie technicznej). Niski stopień brutalności w ogóle mi nie przeszkadzał, bo jeśli chodzi o współczesne horrory traktujące o różnego rodzaju zarazach, w tym zombie movies, to wolę minimalizację efektów specjalnych. Ale wolałabym, żeby twórcy kładli większy nacisk na budowanie klimatu grozy, żeby atmosfera była zdecydowanie cięższa niż w „Pragnieniu krwi”. Wtedy moje wrażenia z pewnością byłyby silniejsze. Nie oglądało się tego źle (poza późniejszymi pościgami, które jednak nudziły mnie treścią, nie realizacją), bo nie dostrzegłam tutaj przejawów denerwującej amatorszczyzny, odrzucających od ekranu technicznych, czy to zaplanowanych, czy przypadkowych zabiegów, ale chciałoby się czegoś więcej – chciałoby się przytłoczenia atmosferą szybko zagęszczającej się grozy zamiast tych kolorowych, w większości jasnych obrazków.

Jeśli spojrzeć na opinie amerykańskich widzów to może się wydawać, że „Pragnienie krwi” debiutancki obraz Christophera Roosevelta jest kolejnym knotem, jakimś koszmarkiem, od którego najlepiej trzymać się z daleka. Dobrze więc, że nie wybieram filmów w oparciu o oceny innych widzów. Bo choć omawiana produkcja nie dostarczyła mi jakichś silnych wrażeń, niczym mnie nie olśniła to oglądało mi się to całkiem znośnie. Ot, taki zapychacz wolnego czasu. Film jakich wiele – niedostarczający wielkich cierpień, ale też niezapewniający niezapomnianych wrażeń. Takie jest moje zdanie, ale należy zważyć, że plasuje się ono w mniejszości, że zdecydowana większość opiniujących „Pragnienie krwi” uznała ten seans za kompletną (czy niemalże kompletną) stratę czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz