Trzy
młode pary, Taylor i David, Naomi i Brice oraz Sharley i Howard,
postanawiają spędzić kilka dni w domu należącym do rodziców
tego ostatniego. Dobrą zabawę psuje im informacja przekazana
telefonicznie przez ojca Howarda o domniemanym ataku terrorystycznym
na Stany Zjednoczone. Młodzi ludzie decydują się przeczekać
kryzys w miejscu, w którym aktualnie przebywają. Niedługo potem
nieopodal domu dochodzi do eksplozji pocisku, a oni zostają zmuszeni
przez agresywnego psa do zabarykadowania się wewnątrz. Nazajutrz
David wybiera się do miasta i z radia dowiaduje się, że doszło do
ataku biologicznego, a on i jego przyjaciele przebywają w strefie
objętej kwarantanną. Ale niebezpieczeństwo zarażenia nie jest ich
jedynym zmartwieniem. Choroba, na którą zapadają ludzie i
zwierzęta zamienia bowiem nieszczęśników w oszalałe bestie, w
wielce agresywne jednostki, z którymi młodzi ludzie będą musieli
walczyć.
Mało
znany, niezbyt aktywny aktor i jeden z producentów źle przyjętej
przez opinię publiczną komedii akcji „Ninja Cheerleaders”,
Amerykanin Christopher Roosevelt, jak na razie tylko raz mierzył się
z rolą reżysera i scenarzysty. Jego debiutancki film, horror o
zarazie zamieniającej ludzi w oszalałe bestie, „The Demented” w
Stanach Zjednoczonych ukazał się w 2013 roku, trafiając wówczas
na rynek DVD. W Polsce produkcja Roosevelta pokazała się dopiero w
roku 2017. W telewizji (Puls 2), gdzie nadano jej tytuł „Pragnienie
krwi”. W wielu notkach i recenzjach zamieszczonych zwłaszcza na
anglojęzycznych stronach internetowych znajdziemy informację, że
omawiany obraz przynależy do nurtu zombie movies i jeśli
rzeczywiście tak jest to polski tytuł wydaje się kompletnie
nieadekwatny do treści. Pasuje do horroru wampirycznego, a nie filmu
o szkaradach żywiących się ludzkim mięsem. Mam jednak duże
wątpliwości, czy w tym konkretnym przypadku mamy do czynienia z
zombiakami...
Znakomity
występ Sarah Butler w remake'u „Pluję na twój grób”, w Polsce
rozpowszechnianym pod tytułem „Bez litości”, rozsławił
nazwisko tej aktorki. Nie na przeogromną skalę, rola Jennifer nie
zrobiła z niej wielkiej gwiazdy światowego formatu, ale bez
wątpienia przysporzyła jej wielu sympatyków. Nazwisko Sarah Butler
widniejące w obsadzie „Pragnienia krwi” skłoniło mnie do
obejrzenia tego filmu, do dania szansy kolejnej historii o zarazie
dziesiątkującej ludzkość. Podejrzewałam, że znowu będę
musiała zmagać się z efekciarskim ujęciem tego tematu, z
nudnawymi pojedynkami z zarażonymi i chaotycznymi pościgami za
paroma niedobitkami. Na to się przygotowałam, a dostałam coś, co
w pewnym stopniu odbiegało od moich wyobrażeń. Później mniej
więcej z takim kinem się zderzyłam, ale do zawiązania i
rozwinięcia akcji twórcy podeszli z innej strony. Christopher
Roosevelt przez długi czas kazał przebywać swoim postaciom w domu
i jego okolicach, co mógł zaczerpnąć z „Nocy żywych trupów”
George'a Romero (ale zbliżonej jakości radzę się nie spodziewać).
Sześcioro młodych ludzi dowiaduje się, że miał miejsce atak
terrorystyczny, ale ta wiadomość nie wzbudza w nich aż takiego
niepokoju, żeby już, teraz, od razu przystąpić do prób
pozyskania większej liczby informacji. Nie sprawdzają co u
sąsiadów, jeszcze wówczas nie włączają radia w samochodzie, nie
starają się znaleźć działającego telefonu ani telewizora tylko
postanawiają poczekać i zobaczyć jak rozwinie się sytuacja.
Wychodzą chyba z założenia, że pomoc szybko nadejdzie, że kryzys
wkrótce zostanie zażegnany, a więc nic nie stoi na przeszkodzie,
aby żyć tak jak to sobie zaplanowali. Chociaż nie, przeszkoda się
pojawia, bo czatujący przed drzwiami pies, który bardzo chce
rozszarpać ich na strzępy nie ułatwia im życia. Do momentu, w
którym w jednym z bohaterów budzi się pragnienie pomoczenia się w
basenie – co tam atak terrorystyczny, w którym przecież mogli
zginąć jego bliscy (i rodziny wszystkich pozostałych bohaterów).
Ważne, żeby nikt nie odcinał go od dostępu do basenu... W tego
typu horrorach kilku niedobitków najczęściej szuka wyjścia z
krytycznej sytuacji, stara się wydostać ze skażonej strefy w
obawie przed zarażeniem, zarażonymi, nierzadko działając pod
wpływem paniki. To całkowicie zrozumiałe zachowanie w takich
okolicznościach, ale zabarykadowanie się w domu wydaje się
bardziej minimalizować ryzyko (pod warunkiem, że choroba nie
przenosi się w powietrzu), zdaje się być posunięciem dużo
mądrzejszym. Bohaterowie nie dokonują żadnych chłodnych
kalkulacji, nie ważą ryzyka i nie czynią żadnych prób
zabezpieczenia domu (chyba że za takową uznać zamknięcie drzwi na
klucz). Są odrobinę zaniepokojeni, ale nie aż tak, żeby się
zabezpieczyć. Lepiej nic nie robić i poczekać na pomoc, która
przecież musi nadejść... Usprawiedliwienia takiego podejścia
możemy upatrywać w tym, że przez długi czas nie wiedzą, że
doszło do ataku biologicznego. Myślą, że Stany Zjednoczone są
bombardowane przez terrorystów, a w takiej sytuacji zabezpieczanie
domu rzeczywiście nie ma sensu. Chory pies, który pojawia się
przed ich domem również ich nie alarmuje, tak samo jak brak znaków
obecności innych ludzi. A gdy młodzi ludzie dowiadują się
wreszcie o zarazie jest już za późno na barykadowanie się w domu.
Główna bohaterka, Taylor, całkiem nieźle wykreowana przez Kaylę
Ewell z czasem wysnuwa wniosek, że mają oni do czynienia z chorobą
atakującą ludzi i przynajmniej niektóre zwierzęta, przenoszącą
się przez płyny ustrojowe. Zarażony osobnik wykazuje się dużą
agresją, czasami wpadając w coś w rodzaju letargu (coś jak w „Komórce"),
z którego może wyrwać go najlżejszy dźwięk wydany przez
zdrowego osobnika, bo na takowych chorzy polują. Zarażeni potrafią
szybko biegać i właściwie nie wiadomo (to jest ja tego nie wiem)
czym się żywią – krwią czy mięsem? Być może są żywymi
trupami, bo choroba ich zabiła, a potem powstali z martwych w formie
oszalałych bestii, ale nie jestem tego pewna – albo ta informacja
mi umknęła, albo to wyjaśnienie w ogóle nie padło.
Bez
względu na to, czy mamy tutaj do czynienia z zombiakami, czy żywymi
osobnikami zarażonymi jakąś chorobą, dotąd kompletnie ludzkości
nieznaną, to modus operandi potworków (obliczom których rzadko
możemy się przyjrzeć, a jak już to nie widzimy zapadających w
pamięć, makabrycznych charakteryzacji, tylko co najwyżej krew
szpecącą ich twarze) przypomina postępowanie żywych trupów, ale
nie tych moim zdaniem lepszych, snujących się niemrawym krokiem,
tylko te biegające za pożywieniem, którym dla nich chyba są
zdrowi osobnicy. Bo naprawdę nie wiem, czy ograniczają się jedynie
do zabijania lub zarażenia swoich ofiar, czy konsumują wybranych
osobników. Na pewno nie wszystkich, bo choćby podczas scenki w
aptece widzimy ciało człowieka, którym zarażeni jakoś nie byli
zainteresowani. Może nie był smaczny:) Ale to będzie potem, w
partii filmu, na którą z wyłączeniem udanej końcówki (nie
znakomitej, tylko zwyczajnie dobrej) lepiej spuścić zasłonę
milczenia. Chyba że jest się fanem horrorów o ściganiu zdrowych
osobników przez hordy zarażonych, desperackich bieganin po mieście
i krótkich, delikatnych w formie (radzę nie nastawiać się na kino
gore) starć jednych z drugimi. Ale mnie nieporównanie lepiej
oglądało się sceny poprzedzające ucieczkę protagonistów z domu
Howarda, zwłaszcza te, w centrum których tkwiła Sarah Butler.
Każdy z protagonistów jest na wskroś stereotypowy, charakter
każdego jest dostosowany do któregoś z dobrze znanych wielbicielom
kina grozy modelu, ale to akurat nigdy w tym gatunku mi nie
przeszkadzało. Najważniejsze, żeby twórcy i aktorzy potrafili
przekonać mnie do bohaterów. Od tego typu filmów nie oczekuję
głębokich postaci, wyszukanych rysów psychologicznych – lekkość
również ma swój urok, a Christopher Roosevelt akurat w tym
aspekcie moim zdaniem się spisał. Bohaterowie „Pragnienia krwi”
nie odrzucali mnie od siebie, patrzenie na nich i słuchanie ich nie
sprawiało mi bólu, nie nudziło mnie, nawet wówczas, gdy
konwersowali o swoich miłostkach. Ambitni, ułożeni David i Taylor
oraz luzaccy, myślący głównie o dobrej zabawie Naomi i
czarnoskóry Brice wypadli całkiem nieźle, ale dla mnie
najciekawsza była ostatnia para, Sharley i Howard, bo ich sposób
bycia wprowadzał trochę zamieszania w relacje międzyludzkie. A
czyn którego później dopuszcza się Butler można chyba spokojnie
uznać za dramatyczny. Howard jest rozpieszczonym chłopczykiem z tak
zwanego dobrego domu, który uwielbia trwonić pieniądze rodziców i
zawieszać wzrok na zgrabnych kobiecych ciałach. Sharley z kolei,
idealnie odegrana przez Sarah Butler (najjaśniej błyszczącą
gwiazdkę w całej obsadzie) po raz pierwszy zaangażowała się w
związek. Howard jest pierwszym mężczyzną na którym jej zależy,
dlatego wykazuje się dużą zaborczością w stosunku do niego, co
komplikuje niektóre prezentowane relacje międzyludzkie. Szkoda, że
twórcy nie postawili na mroczny, klaustrofobiczny klimat. Szkoda, że
większość zdjęć zrobiono za dnia i zdołano jedynie bardzo
delikatnie nasycić je nutką szybko zbliżającego się zagrożenia
poprzez ciężką ciszę zalegającą nad okolicą i w miarę
poprawną pracę kamer (i oczywiście sygnały wrzucone w scenariusz,
ale w tym miejscu skupiam się na warstwie technicznej). Niski
stopień brutalności w ogóle mi nie przeszkadzał, bo jeśli chodzi
o współczesne horrory traktujące o różnego rodzaju zarazach, w
tym zombie movies, to wolę minimalizację efektów
specjalnych. Ale wolałabym, żeby twórcy kładli większy nacisk na
budowanie klimatu grozy, żeby atmosfera była zdecydowanie cięższa
niż w „Pragnieniu krwi”. Wtedy moje wrażenia z pewnością
byłyby silniejsze. Nie oglądało się tego źle (poza późniejszymi
pościgami, które jednak nudziły mnie treścią, nie realizacją),
bo nie dostrzegłam tutaj przejawów denerwującej amatorszczyzny,
odrzucających od ekranu technicznych, czy to zaplanowanych, czy
przypadkowych zabiegów, ale chciałoby się czegoś więcej –
chciałoby się przytłoczenia atmosferą szybko zagęszczającej się
grozy zamiast tych kolorowych, w większości jasnych obrazków.
Jeśli
spojrzeć na opinie amerykańskich widzów to może się wydawać, że
„Pragnienie krwi” debiutancki obraz Christophera Roosevelta jest
kolejnym knotem, jakimś koszmarkiem, od którego najlepiej trzymać
się z daleka. Dobrze więc, że nie wybieram filmów w oparciu o
oceny innych widzów. Bo choć omawiana produkcja nie dostarczyła mi
jakichś silnych wrażeń, niczym mnie nie olśniła to oglądało mi
się to całkiem znośnie. Ot, taki zapychacz wolnego czasu. Film
jakich wiele – niedostarczający wielkich cierpień, ale też
niezapewniający niezapomnianych wrażeń. Takie jest moje zdanie,
ale należy zważyć, że plasuje się ono w mniejszości, że
zdecydowana większość opiniujących „Pragnienie krwi” uznała
ten seans za kompletną (czy niemalże kompletną) stratę czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz