Savannah
w stanie Georgia. Harper McClain, reporterka kryminalna z „Daily
News”, przed piętnastoma laty straciła matkę. Kobieta została
zamordowana, a tożsamości sprawcy nigdy nie odkryto. Ciało ofiary
znalazła jej dwunastoletnia wówczas córka. Ta niepowetowana
krzywda zbliżyła Harper do miejscowych policjantów, co okazało
się bardzo przydatne, gdy zaczęła pisać do gazety. Jej kontakty w
połączeniu z naturalnym talentem sprawiły, że w niedługim czasie
stała się jednym z najcenniejszych nabytków „Daily News”.
Wkrótce w Savannah zostają odnalezione zwłoki kobiety, Marie
Whitney. Zbrodnia ta do złudzenia przypomina Harper morderstwo jej
matki, ale śledczy są zdania, że tych spraw nic nie łączy. Im
bardziej jednak reporterka się w to zagłębia, tym więcej związków
dostrzega. Ma powody by sądzić, że policja coś ukrywa przed
opinią publiczną. Coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że
zabójcą Whitney jest ta sama osoba, która przed piętnastoma laty
odebrała jej matkę. Harper doskonale wie, że wiele ryzykuje
zajmując się tą sprawą, ale nie zamierza odpuścić zanim nie
odkryje prawdy.
Christi
Daugherty, była dziennikarka, której międzynarodową sławę
przyniósł cykl powieści młodzieżowych „Wybrani” („Nocna
Szkoła”), napisany jako C.J. Daugherty, w końcu postanowiła
sprawdzić się w literaturze ukierunkowanej na starszych odbiorców.
„Echo morderstwa” to thriller/kryminał otwierający zaplanowaną
serię z reporterką Harper McClain, bohaterką przy tworzeniu której
Daugherty mogła czerpać ze swojej własnej przeszłości, z okresu,
w którym pisała dla różnych amerykańskich gazet. „Echo
morderstwa” zostało bardzo dobrze przyjęte przez czytelników
(choć trochę głosów zawodu też się pojawiło). Tak przez fanów
wcześniejszego pisarstwa Christi Daugherty, jak i osoby, dla których
niniejsza powieść była pierwszym spotkaniem z jej twórczością.
Publikację kontynuacji „Echa morderstwa” (w Stanach
Zjednoczonych) wstępnie zaplanowano na rok 2019.
Charyzmatyczna
czołowa postać to moim zdaniem połowa sukcesu literackiego
kryminału. Wyrazisty bohater (lub bohaterka), z którym łatwo się
utożsamić, po którym można spodziewać się nieszablonowych
zachowań, ktoś, jak to się mówi, z charakterem. Człowiek
nieprzejednany, potrafiący postawić na swoim, niebojący się iść
po prąd, gotowy nawet poświęcić wszystko w celu doprowadzenia
jakieś sprawy do końca. Dwudziestosiedmioletnia reporterka
kryminalna Harper McClain jest właśnie takim typem postaci –
twardą kobietą, która w dzieciństwie przeżyła ogromną traumę,
a teraz zamierza zrobić wszystko, co w jej mocy, aby wreszcie poznać
prawdę. Główna bohaterka „Echa morderstwa” ewidentnie
zafiksowała się na punkcie morderstwa Marie Whitney, kobiety,
której zakrwawione nagie ciało pewnego dnia znalazła jej
dwunastoletnia córka w ich własnej kuchni. Ale wziąwszy pod uwagę
podobieństwa pomiędzy tą sprawą, a zabójstwem matki Harper
sprzed piętnastu laty, trudno dziwić się tej obsesji młodej
kobiety. Właściwie to nie mam żadnych wątpliwości, że każdy
odbiorca „Echa morderstwa” od początku będzie stał po jej
stronie, że ani na chwilę nie zwątpi w jej poczytalność, w sens
jej coraz to bardziej ryzykownych poczynań. Czym uplasuje się w
zdecydowanej mniejszości. Bo prawie całe otoczenie Harper będzie
zdania, że kobieta stanowczo przesadza, że powinna zostawić tę
sprawę policji i na powrót skoncentrować się na swoich zwykłych
obowiązkach. Ale jak może to zrobić w sytuacji, w której istnieje
szansa na poznanie tożsamości mordercy jej matki, na zamknięcie
sprawy, która dręczy ją od kilkunastu lat, na ukaranie człowieka,
który tak bardzo ją skrzywdził? Ktoś bardziej bojaźliwy i
ugodowy na jej miejscu prawdopodobnie szybko by się wycofał.
Zostawił tę sprawę jej własnemu begowi, nawet w obliczu widma
konieczności pogodzenia się z nierozwiązaniem jej przez śledczych.
Ale Harper daleko do kogoś takiego – życie nauczyło ją żeby
nigdy się nie poddawać, uparcie dążyć do obranego celu, choćby
nawet kosztem wszystkiego, na czym dotychczas jej zależało.
Kariera? Przyjaźnie? Kontakty w policji? Miłość? Czymże jest to
wszystko w zestawieniu z szansą poznania tożsamości człowieka,
który odebrał jej ukochaną matkę? Harper stara się oczywiście
rozgrywać to tak, aby maksymalnie zminimalizować straty, nie
dopuścić do poważnych uszczerbków w jej życiu, ale mimo tego im
dalej brnie w tę sprawę tym więcej traci. Perspektywa ruiny jej
życia prywatnego i zawodowego zdaje się być nieunikniona, a i
Harper ma coraz mniej wątpliwości, że tak właśnie się stanie.
Nie jest jej to kompletnie obojętne, często ogarnia ją strach na
myśl o tak poważnych konsekwencjach jej czynów, ale nie pozwala,
aby to ją zatrzymało. „Echo morderstwa” czytało mi się tak
dobrze głównie z powodu uwierającej wręcz ciekawości tego, do
czego jeszcze posunie się Harper i jak to się odbije na jej życiu.
Ciągle zastanawiałam się, czy istnieje jakaś granica jej
wytrzymałości, linia, której nie będzie w stanie przekroczyć,
punkt, który zmusi się ją do wycofana się, a co za tym idzie
zachowania wszystkiego, na co dotychczas tak ciężko pracowała. I
im dalej zagłębiałam się w tę opowieść, tym większy podziw
miałam dla tej młodej kobiety. Coraz bardziej mi imponowała, aż w
końcu dotarło do mnie, że złączyła nas nierozerwalna więź –
tak silna, że nawet jeśli intryga kryminalna, którą Christi
Daugherty z taką pieczołowitością roztaczała przed moimi oczami
w finale niczym mnie nie zaskoczy to i tak bez zastanowienia sięgnę
po drugą odsłonę „Echa morderstwa” jeśli tylko pojawi się
ona w Polsce.
Przewodni
wątek omawianej powieści, morderstwo Marie Whitney, które łudząco
przypomina zabójstwo matki głównej bohaterki książki sprzed
piętnastu laty, do najbardziej skomplikowanych nie należy. Fani
kryminałów i thrillerów wielokrotnie musieli się już spotykać z
dużo bardziej zawiłymi zagadkami, z takimi wymyślonymi przez
pisarzy dochodzeniami, w których nieporównanie łatwiej zatracić
rozeznanie „gdzie jest góra, a gdzie dół”. Takimi, które na
pewnym etapie zmusiły ich do kapitulacji, do zaniechania starań
poszukiwania winnego na własną rękę i tym samym oddania
zwycięstwa przebiegłemu autorowi. W historii Christi Daugherty, w
dziennikarskim śledztwie roztoczonym na kartach „Echa morderstwa”
poddawać się nie musiałam, a bo niemalże od początku rozwiązanie
w moich oczach było aż nadto klarowne. Główna bohaterka miała
swojego głównego podejrzanego, a ja swojego – jednego, jedynego,
od którego to ani na moment nie odstąpiłam. Kto miał rację? Ja,
Harper McClain, czy może sprawcą okazał się ktoś zupełnie inny?
Ktoś, kogo wcześniej nijak nie dało się połączyć z tą sprawą?
UWAGA SPOILER Ku mojemu rozczarowaniu jednak nie. Daugherty
winnym zabójstwa Marie Whitney zrobiła tę osobę, którą cały
czas typowałam, ale przynajmniej nie sparowała jej ze sprawą
zabójstwa matki Harper, bo z tych dwóch ewentualności (połączenie
istnieje bądź nie) bardziej skłaniałam się w stronę tego, że
osoba, która odebrała życie bezwzględnej manipulantce i
szantażystce ma również na sumieniu tę drugą okropną zbrodnię,
tę sprzed kilkunastu lat KONIEC SPOILERA. Choć wolę obcować
z bardziej zagmatwanymi kryminalnymi zagadkami, śledzić dużo
bardziej skomplikowane dochodzenia budowane na kartach powieści to
Christi Daugherty udało się zaangażować mnie w tę opowieść.
Przekonać do takiego mniej wymagającego śledztwa – takiego,
który absolutnie nie wymuszał na mnie nieustającej czujności,
który nie wymagał pamiętania o każdym najdrobniejszym
szczególiku, każdej poszlace w przekonaniu, że z czasem
przynajmniej jedna z nich odegra kluczową rolę w śledztwie Harper
McClain. To moje pozytywne nastawienie do przewodniego wątku „Echa
morderstwa” wynikało przede wszystkim z tak chwytliwej kreacji
głównej bohaterki, ale nie bez znaczenia był oddźwięk tego jej
dochodzenia na jej własne, prywatne i zawodowe, życie. Ze
wszystkich motywów poruszonych w tej książce to właśnie te
konsekwencje ponoszone przez nieustępliwą reporterkę, następstwa
jej coraz to bardziej ryzykownych czynów, najbardziej mnie
interesowały. A że były one ściele powiązane ze sprawą
morderstwa, w którą tak bardzo się zaangażowała to naturalną
koleją rzeczy dałam się również wciągnąć w ten czołowy
wątek, w samo śledztwo śladami niezwykle ostrożnego sprawcy.
Najbardziej zaskoczyła mnie jednak moja reakcja na styl Christi
Daugherty, bo tak prościutkie słownictwo często odbiera mi sporo
przyjemności z czytania, znacznie obniża w moich oczach poziom
nawet najlepiej skonstruowanych intryg. I na początku rzeczywiście
trwałam w przekonaniu, że warsztat Daugherty ujemnie wpłynie na
mój odbiór tej powieści, z czasem jednak uświadomiłam sobie, że
już w ogóle mi nie przeszkadza. Nawet nie wiem kiedy te krótkie,
nieskomplikowane zdania, te niezbyt wyczerpujące opisy zaczęły
pobudzać moją wyobraźnię i to aż w takim stopniu, że miałam
wrażenie jakbym fizycznie przeniosła się do świata
przedstawionego Christi Daugherty, zamiast pozostawać zaledwie
bezstronnym, niemym, biernym obserwatorem coraz to bardziej
trzymających w napięciu wydarzeń, w centrum których tkwiła jakże
charyzmatyczne młoda kobieta.
„Echo
morderstwa” nie jest najlepszym thrillerem/kryminałem z jakim
miałam przyjemność spotkać się w ostatnich paru latach. Na rynku
literackim bez większego wysiłku można znaleźć sporo dużo
bardziej wartościowych pozycji z tych dwóch gatunków (dwóch, bo
Christi Daugherty porusza się tutaj w ramach obu), bo w tych
rodzajach powieści poprzeczka została zawieszona bardzo wysoko. Ale
nieczęsto można znaleźć tak wyróżniające się postacie, takie
ciekawe osobowości, jaką to Christi Daugherty obdarzyła główną
bohaterkę „Echa morderstwa”. Bohaterkę, do której
prawdopodobnie już wkrótce wróci, bo jej plany zakładają
zrobienie z tego literackiej serii. I mam szczerą nadzieję, że
szybko wprowadzi ten swój zamiar w życie, bo już nie mogę się
doczekać kolejnych spotkań z Harper McClain. Nic to, że istnieją
lepsze kryminały i thrillery – ja i tak chcę to czytać, poznać
więcej trzymających w napięciu przygód reporterki kryminalnej,
którą zdążyłam tak bardzo polubić. I nie mam żadnych
wątpliwości, że wielu innych czytelników nawiąże z nią równie
silną więź, tak trwałą, że po przeczytaniu ostatniej stronicy
„Echa morderstwa” będą ubolewać nad rozstaniem z nią. Ale
miejmy nadzieję, że tylko chwilowym.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz