Samochodową
podróż szóstki młodych ludzi przerywa przebicie opony. Znajdują
się z dala od terenów zabudowanych, na kompletnym pustkowiu, gdzie
trudno o zasięg telefoniczny. Jako że jedna z nich, Jodi, musi jak
najszybciej dotrzeć do punktu docelowego – na szesnaste urodziny
swojej siostry – mężczyźni starają się jak najszybciej zmienić
oponę. Młodzi ludzie nie słyszą strzałów, które wkrótce
padają, ale widzą efekt ich niszczycielskiej siły. Po chwili
dociera do nich, że znajdują się na celowniku snajpera.
Tajemniczego osobnika, który zrobił sobie z tego terenu strzelnicę,
a tarczami są oni. Większość pozostałych przy życiu młodych
ludzi znajduje niepewne schronienie za samochodem, za pojazdem, który
znajduje się na linii strzału, a osoba, która zgotowała im ten
los pewnie nie wycofa się dopóki nie zabije ich wszystkich.
Ryuhei
Kitamura, twórca między innymi „Nie przeżyje nikt” i „Nocnego
pociągu z mięsem”, adaptacji opowiadania mistrza Clive'a Barkera,
tym razem nakręcił dosyć kameralny thriller zatytułowany
„Downrange”, scenariusz którego napisał wspólnie z Joeyem
O'Bryanem. Pierwszy pokaz filmu odbył się w 2017 roku na
Międzynarodowym Festiwalu Filmowych w Toronto, w trakcie Midnight
Madness, wydarzenia wprost uwielbianego przez Ryuheia Kitamurę.
„Downrange”
to thriller trochę w stylu „Frozen” Adama Greena. Mam tutaj na
myśli przebywanie protagonistów na jakiejś mocno ograniczonej
przestrzeni spowodowane jakimś czynnikiem zewnętrznym. Utknięcie
bohaterów w jednym miejscu, w którym ani przez chwilę nie mogą
czuć się bezpiecznie. W „Downrange” owym czynnikiem zewnętrznym
jest tajemniczy snajper. Człowiek, który wybrał sobie dogodne
miejsce strzeleckie, po czym cierpliwie czekał na pojawianie się
jakichś podróżnych na usytuowanej nieopodal niego rzadko
uczęszczanej drodze. Padło na szóstkę młodych ludzi (trzech
mężczyzn i trzy kobiety) przemierzających tę trasę samochodem.
„Downrange” otwiera ich krótka rozmowa w aucie przerwana
przebiciem opony. Jeszcze wtedy nie wiedzą, że sprawcą jest pocisk
posłany przez osobnika ukrywającego się w pobliżu. Ale nie będzie
trzeba długo czekać na zaognienie sytuacji, które uświadomi im, w
jak trudnym położeniu się znaleźli. Widok pierwszego trupa (a
ściślej śmiertelnych obrażeń głowy chłopaka) był chyba
inspirowany remakiem „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”.
Tak samo jak w tamtym obrazie kamera powoli przenika przez ranę, tak
jak chwilę wcześniej kula przechodzi przez głowę ofiary,
pokazując przy tym również wnętrze śmiertelnie przestrzelonej
części ciała. Zaraz potem obrywa jedna z dziewczyn. Pocisk trafia
w jej oko, ale kobieta wciąż utrzymuje się na nogach. Wydawać by
się mogło, że w filmie, w którym narzędziem zbrodni jest broń
palna nie odnajdziemy żadnych godnych wzmianki sekwencji gore,
że co najwyżej pokaże się nam kilka krwistych plam na
ciałach/ubraniach ofiar i dlatego właśnie te pierwsze mordy tak
mnie zaskoczyły. Moim oczom ukazała się nie tylko substancja
imitująca posokę, ale również postrzępione rany, żywe mięso,
tkanki, fragmenty mózgu – słowem: to, czego można się
spodziewać po produkcji gore, a nie po filmie sklasyfikowanym
jako thriller. Ale postanowiłam nie wyciągać pochopnych wniosków,
jeszcze nie zmieniać swojego nastawienia do „Downrange”, nie
wciskać go w ramy krwawego horroru, tylko spokojnie poczekać na
rozwój sytuacji. Ostatecznie skłaniam się ku oficjalnej
klasyfikacji, bo później Ryuhei Kitamura nie przykładał już
takiej wagi do płaszczyzny gore, jak na początku. Poza
paroma ujęciami zwłok obsiadanych przez muchy, pszczoły i ptaki,
prażących się w promieniach słońca okaleczonych ciał będących
pożywką dla padlinożerców, w tej materii nic szczególnego już
nie pokazano. Ale nie jest to dla mnie żadna ujma, wcale nie mam
twórcom za złe tej rezygnacji z epatowania krwawą makabrą,
postanowienia o znacznym złagodzeniu kolejnych mordów i okaleczeń
nieszczęsnych młodych ludzi. Na pierwszy plan szybko wysuwa się
Keren, kreowana przez Stephanie Pearson, która raz wpadała w
denerwującą egzaltację, a innymi razy była tak beznamiętna,
sztywna, że aż zaczynałam tęsknić za tym jej przesadnym
okazywaniem uczuć. Jej bohaterka staje się mózgiem całej ostałej
przy życiu grupki protagonistów. Wiedza, jaką przekazali jej
rodzice wojskowi okazuje się bowiem bardzo przydatna w tej
konkretnej sytuacji, ale dziewczyna nie jest cudotwórczynią. Tak
samo jak pozostali nie ma żadnego pomysłu na jak najszybsze i w
pełni bezpieczne dla wszystkich wydostanie się z tego miejsca.
Młodzi ludzie mają najróżniejsze plany, ale żaden nie gwarantuje
przeżycia każdego z nich. Jeśli zdecydują się zrealizować
któryś z nich będą musieli liczyć się z ogromnym ryzykiem, brać
pod uwagę to, że mogą nie wyjść cało z tej akcji. Scenarzyści
„Downrange” wykreślili wszystkich bohaterów tak, jak to się
najczęściej robi w różnej maści rąbankach – nie dostajemy
szerokich, obfitujących w szczegóły portretów psychologicznych,
nie wiemy zbyt wiele o ich dotychczasowym życiu, ale przynajmniej z
niektórymi z nich (jeśli już nie ze wszystkimi, co akurat mnie się
udało) da się sympatyzować. Takie przedstawienie postaci wcale nie
uniemożliwiało mi wczucia się w ich sytuację, choć niezbyt wiele
o nich wiedziałam i chociaż miałam dużo zastrzeżeń co do
warsztatu niemalże wszystkich członków obsady, to cały czas im
kibicowałam w tym nierównym starciu z tajemniczym snajperem.
„Downrange”
to kameralny thriller, kładący największy nacisk na budowanie
emocjonalnego napięcia. Obsada jest bardzo wąska, a i miejsce akcji
mocno ograniczone. Wszystko rozgrywa się na spłachetku ziemi
oddalonym od cywilizacji. Na piaszczystym i też porośniętym
wysuszoną trawą, z gdzieniegdzie wyrosłymi drzewami terytorium,
które przecina rzadko uczęszczana szosa. Trójka protagonistów
znajduje schronienie na poboczu rzeczonej drogi, za samochodem,
którym jeszcze niedawno spokojnie przemierzali to pustkowie, a
czwarty ukrywa się za konarem nieopodal swoich kolegów. Cała
fabuła „Downrange” sprowadza się do poszukiwania przez nich
wyjścia z tej ekstremalnie trudnej sytuacji, z różnego rodzaju
prób przechytrzenia nieustannie obserwującego ich snajpera, który
wydaje się czerpać przyjemność z przedłużania ich gehenny.
Młodzi ludzie podejrzewają, a widz nie ma powodu by w to
powątpiewać, że uzbrojony napastnik nie chce jak najszybciej ich
powystrzelać, że czerpie jakąś perwersyjną, chorą przyjemność
z przedłużania ich męki. Protagoniści znajdują się w
śmiertelnie niebezpiecznej pułapce, w miejscu z którego wydaje się
nie można się wydostać, ich położenie jest tak beznadziejne, że
widza wprost przepełnia pewność, iż ich chwile na tym padole są
policzone. Ich emocje udzielają się odbiorcy. Choć lwia część
tej opowieści rozgrywa się w pełnym świetle dziennym, w gorących
promieniach słonecznych to klimat wyalienowania i realnego,
zdefiniowanego zagrożenia jest wręcz namacalny, a to w połączeniu
z ryzykownymi próbami wydostania się z tej pułapki podejmowanymi
przez pozytywnych bohaterów generuje całkiem duże napięcie. W
sumie to nawet, gdy nic się nie dzieje, kiedy umęczeni młodzi
ludzie tylko siedzą, a snajper nie posyła w ich kierunku żadnych
pocisków, to napięcie prawie w ogóle nie traci na sile. A
przynajmniej ja tak to odbierałam. Nie jestem natomiast przekonana,
czy tak kameralny thriller, czy taki mało spektakularny, bazujący
na emocjach, a nie drogich, coraz to wymyślniejszych efektach
specjalnych i zawrotnym tempie akcji, dreszczowiec przemówi do
szerokiego grona odbiorców. „Downrange” wydaje mi się być
ukierunkowany przede wszystkim na sympatyków takiego bardziej
minimalistycznego podejścia do kina, filmów nieobfitujących w
wiele wątków, nieskomplikowanych, acz całkiem intensywnych,
trzymających w napięciu praktycznie od pierwszej sceny. Na plus
odnotować muszę jeszcze nieprzewidywaną kolejność eliminacji
bohaterów i finał, który pozostawił mnie w doprawdy dziwnym
stanie niedowierzania, zdumienia, wytrącenia z równowagi przy
akompaniamencie histerycznego, niewesołego, cierpkiego chichotu.
Natomiast wszystko co rozgrywa się chwilę przed tym udanym
zakończeniem, wydarzenia mające miejsce po zapadnięciu zmroku i
spowijająca je atmosfera nie zadowoliły mnie w takim stopniu jak
sceny nakręcone za dnia. Właśnie wtedy dopadło mnie znużenie,
klimat stracił na wyrazistości. Co dziwne, bo wydawałoby się, że
noc sprzyja tego typu filmowym historiom.
Moim
zdaniem „Downrange” Ryuheiowi Kitamurze całkiem nieźle się
udał. Ten projekt ma swoje niedociągnięcia, mniej i bardziej
poważne mankamenty, ale to wcale nie powstrzymuje mnie przed
poleceniem tego obrazu każdemu miłośnikowi kameralnych thrillerów,
w których można znaleźć parę udanych, dla niektórych może
mocno odrażających ujęć gore, i które silny nacisk kładą
na generowanie emocjonalnego napięcia. Na tworzenie klimatu
zaszczucia, wyalienowania, przebywania w śmiertelnie niebezpiecznej
pułapce, z której zdaje się nie można się wydostać, za sprawą
tajemniczego snajpera, który wziął we władanie pewien spalony
słońcem spłachetek ziemi. Krótko: dobry thriller. Tak właśnie
uważam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz