wtorek, 8 maja 2018

Alan Drew „Milczący świadek”

Rok 1986. W kalifornijskim miasteczku Rancho Santa Elena pojawia się od dawna poszukiwany seryjny morderca, który dusi wybrane starsze kobiety w ich własnych domach. Detektyw Ben Wade wykazuje szczególne zainteresowanie tą sprawą, choć oficjalnie jej nie prowadzi. Mężczyzna jakiś czas temu wrócił do rodzinnego Rancho Santa Elena wraz ze swoją żoną Rachel i córką Emmą. Wcześniej pracował w wydziale zabójstw w Los Angeles, a po przeprowadzce do położonego nieopodal spokojnego miasteczka dołączył do grona lokalnych policjantów. Z czasem jego małżeństwo się rozpadło, ale Ben nadal dużo czasu spędza ze swoją obecnie czternastoletnią córką i utrzymuje kontakt z byłą żoną. Niedługo po pierwszym ataku seryjnego mordercy, któremu media nadały przydomek Nocny Łowca, Wade dostaje sprawę śmierci siedemnastoletniego nielegalnego imigranta z Meksyku. Przyczyną zgonu chłopaka był postrzał w głowę, ale zagadką pozostaje czy został on zamordowany, czy popełnił samobójstwo. Wade współpracuje przy tej sprawie z lekarzem medycyny sądowej, Natashą Betencourt, która od dawna darzy go głębszymi uczuciami. Wkrótce okazuje się, że zmarły nastolatek to Lucero Vega, gwiazda szkolnej drużyny pływackiej, ulubieniec trenera Lewisa Wakelanda. Tymczasem Nocny Łowca regularnie przypuszcza ataki na wybrane mieszkanki Rancho Santa Elena i choć policja robi wszystko, co w jej mocy, aby schwytać oprawcę, ten przez cały czas znajduje się o krok przed śledczymi.

Pierwsza powieść Amerykanina Alana Drew, „Gardens of Water”, pierwotnie ukazała się w 2008 roku, zbierając głównie pozytywne recenzje krytyków i zwykłych czytelników. W Polsce jak na razie nie została opublikowana, ale w 2018 roku nakładem wydawnictwa Czarna Owca ukazało się drugie dziełko Alana Drew, które swoją premierę (w Stanach Zjednoczonych) miało w 2017 roku. „Milczący świadek” także został bardzo dobrze przyjęty przez czytelników, z tak zwanymi znawcami literatury popularnej włącznie. Omawiana powieść to thriller psychologiczny zmiksowany z rasowym kryminałem i chwytającym za serce dramatem, napisany w stylu, który chyba żadnemu bardziej wymagającemu sympatykowi literatury pięknej nie da większych powodów do narzekań.

Ile to już razy utyskiwałam tutaj na uproszczone formy wypowiedzi autorów thrillerów i kryminałów (innych zresztą też), na nazbyt pobieżne opisy miejsc, wydarzeń i przede wszystkim bohaterów. Na szczęście jednak powierzchowność nie jest domeną wszystkich współczesnych autorów preferowanych przeze mnie gatunków literackich. Śmiem wręcz zauważyć, że to zjawisko zdaje się powoli zanikać – na rynku pojawia się coraz więcej powieści napisanych w wyczerpujący, poruszający wyobraźnię sposób. Takich, w którym nie ma miejsca na warsztatowe niechlujstwo. Ale ryzyko natrafienia na nieporządnie skonstruowane historie wciąż istnieje, dlatego ilekroć spotykam się z tak solidnym warsztatem, jak w przypadku Alana Drew, czuję się, jakbym wygrała na loterii. W „Milczącym świadku” Drew nie tyle przybliża co ożywia wszystkie składniki świata przedstawionego. Przedstawia je w sposób, który właściwie nie daje czytelnikowi szansy na zakotwiczanie się w otaczającej go (tej prawdziwej) rzeczywistości, na śledzenie tej opowieści z zewnątrz, z pozycji chłodnego, w pełni obiektywnego obserwatora osobiście niezaangażowanego w dramaty bohaterów. W „Milczącego świadka” wchodzi się całym sobą – wpada się w tę bezgraniczną czeluść ludzkich słabości, w ohydztwa, które trudno nazwać zezwierzęceniem, bo to zakrawałoby na kłamstwo względem zwierząt, ale też w zupełnie zrozumiałe ludzkie obawy, psychiczne blokady, które prowadzą do tragicznych konsekwencji. Nazwanie „Mrocznego świadka” powieścią o seryjnym mordercy grasującym w małym miasteczku nie oddawałoby całej prawdy. Bo choć Alan Drew sporo miejsca poświęca temu wątkowi to i tak nie wskazałabym go jako motywu przewodniego. Ani nawet najbardziej wartościowego. W sumie to wykorzystanie tej jakże popularnej konwencji wydawało mi się prawie kompletnie zbędne. Drew miał też inny pomysł na tę powieść. Koncepcję, której poświecił jeszcze więcej miejsca niźli seryjnemu mordercy zwanemu Nocnym Łowcą aktualnie grasującemu w dotychczas pozornie idyllicznym miasteczku Rancho Santa Elena. I moim skromnym zdaniem to właśnie ona, tylko ta sprawa, powinna tworzyć płaszczyznę kryminalną. Z drugiej jednak strony powieść byłaby wówczas zbyt krótka, a przecież z takim pisarstwem chciałabym obcować jak najdłużej. Rozbudowywać tego wątku też nie było potrzeby, bo Alan Drew podszedł do niego z porywającą wręcz skrupulatnością. Mowa o śmierci nielegalnego imigranta: siedemnastoletniej gwiazdy szkolnej drużyny pływackiej, która zazwyczaj po zajęciach musiała ciężko pracować na polu truskawek. Autor „Milczącego świadka” ma wiele ciepłych słów dla nielegalnych imigrantów – całkowicie odcina się od skrajnie krytycznego zdania tych, jak się wydaje większości obywateli tzw. cywilizowanego świata na temat ludzi poszukujących lepszego życia poza granicami swojego kraju. Przyznam, że pisarz mocno zaimponował mi tym podążeniem pod prąd. W świecie, w którym nienawiść względem imigrantów rozprzestrzenia się szybciej niż grypa, w którym na tego typu jednostki tak wiele osób nie potrafi już patrzeć jak na ludzi, Drew tworzy obraz ciężko pracujących, skazanych na zatracenie, żyjących w ciągłym strachu przed deportacją meksykańskich imigrantów, którzy są solą amerykańskiej ziemi. Czego wielu rodowitych Amerykanów niestety nie dostrzega. Ben Wade jest jednym z nielicznych, który ma ogromny szacunek dla nielegalnych imigrantów. Jednym z tych policjantów, którego boli konieczność wyłapywania i odsyłania tych ludzi do kraju, z którego pochodzą, ilekroć tylko nadarzy się taka, stricte polityczna, potrzeba. Ben to w ogóle ten typ powieściowego bohatera, których towarzystwo bardzo sobie cenię. Człowiek na wskroś empatyczny, acz niewyidealizowany (mający swoje słabości), przedkładający potrzeby innych nad własny komfort, niepatrzący na świat przez różowe okulary, doskonale zdający sobie sprawę ze zgnilizny trawiącej naszą planetę, ale mający też świadomość tego, że nawet w zdemoralizowanych jednostkach tkwi dobro, że nawet w tej grupie z łatwością można znaleźć osoby zasługujące na szczere współczucie. Człowiek, którego mierzi zawłaszczanie coraz większej przestrzeni przez deweloperów, marzący o tym, żeby proces niszczenia środowiska został jak najszybciej powstrzymany. Alan Drew z niezwykłą wrażliwością opisuje ten haniebny proces na przykładzie miasteczka Rancho Santa Elena. Miejsca, które jeszcze w dzieciństwie Bena Wade'a szczyciło się naturalnym krajobrazem, w którym ludzie, zwierzęta i rośliny żyli w harmonii, a które teraz jest areną krwiożerczych deweloperów.

Na zewnątrz wydawał się taki sam jak wszyscy, ale wcale taki nie był. Jesteście mną, ale ja nie jestem wami. We mnie zieje czarna dziura; czuł ją, jej odwróconą grawitację, nieustannie postępującą implozję.”

Akcja powieści przypada na rok 1986, choć należy zaznaczyć, że autor często serwuje nam retrospekcje z życia głównego bohatera, detektywa Bena Wade'a. Przedstawia rozczulającą biografię „młodego gniewnego”, dziecka zagubionego, cierpiącego, sprawiającego kłopoty, nielubiącego siebie samego, które wpada w sidła najprawdziwszego potwora. Fragmenty z jego przeszłości wplata w umowną teraźniejszość, w szerzej prezentowane dzieje dorosłego już Bena, starającego się rozwikłać zagadkę śmierci siedemnastoletniego nielegalnego imigranta. Ale biorącego też czynny udział w polowaniu na seryjnego mordercę, który właśnie zawitał do dotychczas spokojnego, idyllicznego wręcz miasteczka, stanowiącego istną enklawę dla tych, którzy pragną uciec od wszelkich niebezpieczeństw tego świata. Ale jak to zwykle w przypadku takich miejsc bywa sielankowość tego miejsca jest tylko pozorna. To istna zasłona dymna, bo jeśli wejrzeć głębiej, a Alan Drew właśnie to będzie robił, okaże się, że Rancho Santa Elena wcale nie jest odporne na ludzkie okrucieństwo. Autor między innymi poddaje tutaj analizie zjawisko znieczulicy społecznej, jak Jack Ketchum w „Dziewczynie z sąsiedztwa”, mówi o jak się wydaje nieśmiertelnym zjawisku zamykania oczu na niewyobrażalne cierpienia bliźnich. Niereagowania na krzywdę wyrządzaną nawet najbardziej bezbronnym jednostkom, czy to z obawy o własne bezpieczeństwo, czy z wewnętrznej potrzeby niewychylania się, niezwracania na siebie uwagi, czy z najzwyklejszego egoizmu. Alan Drew pisze o tym miejscu tak, jakby było ono skrzyżowaniem gniazda żmij, wylęgarni śmiercionośnych zarazków z pozornym schronieniem dla zagubionych dusz, których to nijak nie można winić za ich bierność. Portret głównego bohatera powieści to w zasadzie najsilniejszy element tej książki. Ben Wade jest postacią złożoną, nieszablonową, miejscami w dużym stopniu nieprzeniknioną (do czasu), składającą się z wielu zalet, ale mającą także wady. Innymi słowy: to człowiek z krwi i kości, mężczyzna, którego psychikę, gwarantuję, każdy odbiorca „Milczącego świadka” będzie znał lepiej niż psychikę wielu swoich bliskich (jak nie wszystkich). Drew będzie wchodził coraz głębiej w jego umysł, konsekwentnie przedzierał się przez wszystkie warstwy jestestwa Bena, zauważalnie zmierzając do samego jądra jego osobowość, do punktu, który w pewnym stopniu go ukształtował, do przerażającego zwrotu w jego życiu, wydarzeń, które kładły się cieniem na całym jego późniejszej istnieniu. Warstwę psychologiczną ten amerykański, dotychczas nieznany mi pisarz, przedstawił wręcz po mistrzowsku, zaserwował mi istną jazdę bez trzymanki na kolejce górskiej, z której chwilami chciało się wyskoczyć, aby nie ranić się dłużej jakże żywymi obrazami wyciskającego łzy z oczu bezeceństwa. Ale się nie mogło, bo potrzeba patrzenia była zdecydowanie silniejsza. Seryjny morderca z jego standardowym, niczym niewyróżniającym się modus operandi (duszenie) przy osobistych przeżyciach Wade'a i przy szczegółach sprawy zmarłego nastoletniego Meksykanina, wypadał blado. Właściwie to tylko parę faktów z jego przeszłości wzbudziło we mnie żywsze emocje. Jego działalność, poszczególne fazy policyjnego śledztwa w sprawie Nocnego Łowcy i nade wszystko wstawki (na szczęście sporadyczne i krótkie) ukazane z jego perspektywy, najczęściej dawały mi nieprzyjemne, niepożądane poczucie odrywania mnie od tego, co w „Milczącym świadku” najciekawsze. Od wątków, które wprost kipiały od emocji – przerażały, trzymały w napięciu, rozczulały i doprowadzały do istnej wściekłości na samą myśl o tym, że takie rzeczy zdarzają się codziennie na całym świecie. I to pod okiem tak zwanych praworządnych obywateli, którzy wolą udawać, że problem nie istnieje. Zamieść go pod dywan i cieszyć się życiem w wyimaginowanym, wmówionym sobie raju. Alan Drew doskonale wie jakie sznurki pociągnąć, żeby obudzić w odbiorca silne emocje. Wie, jakimi słowami operować, co szczegółowo opisać, a co pozostawić wyobraźni odbiorcy, aby wziąć we władanie całą jego uwagę. Jak sprawić, żeby los bohaterów nie był czytelnikowi obojętny, żeby śledził dzieje tych wyimaginowanych postaci z najprawdziwszymi wypiekami na twarzy i z nadzieją, że wszystko się ułoży, że to pasmo nieszczęść w końcu dobiegnie końca, że sprawiedliwości stanie się zadość i już nikt nie będzie musiał przechodzić przez to, przez co przechodzili inni. Choć chyba nikogo nie będzie przy tym opuszczało przekonanie, że ta nadzieja jest złudna, że w rzeczywistości w której żyje Ben Wade nie ma dobrych zakończeń. Tak jak nie ma ich w rzeczywistym świecie, tak podobnym do tego przelanego na karty tego nietuzinkowego thrillera psychologicznego wzbogaconego o elementy kryminału i dramatu.

„Milczącego świadka” Alana Drew w całego serca polecam wszystkim wielbicielom doskonale skonstruowanych dreszczowców z silnie rozbudowaną płaszczyzną psychologiczną. Poszukiwaczom książek o policyjnych śledztwach, ale też tym, którzy dużo bardziej cenią sobie zmuszające do myślenia, poruszające, można chyba nawet rzec, że wstrząsające analizy psychologiczne jakże żywych, kompletnych bohaterów. Antagonistów zresztą też, aczkolwiek w zdecydowanie mniejszym stopniu niż w przypadku pozytywnych postaci. Niektórzy sympatycy klasycznych opowieści o seryjnych mordercach mogą poczuć się odrobinę zawiedzeni. Wcale nie zdziwiłabym się gdyby tak było, ale podejrzewam, że większość z nich z otwartymi ramionami powita to nieszablonowe podejście do gatunku, ten moim zdaniem całkiem duży powiew świeżości cechujący się porywającą wnikliwością, starannością i empatią. Coś wspaniałego, po prostu!

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz