Rok
1986. W kalifornijskim miasteczku Rancho Santa Elena pojawia się od
dawna poszukiwany seryjny morderca, który dusi wybrane starsze
kobiety w ich własnych domach. Detektyw Ben Wade wykazuje szczególne
zainteresowanie tą sprawą, choć oficjalnie jej nie prowadzi.
Mężczyzna jakiś czas temu wrócił do rodzinnego Rancho Santa
Elena wraz ze swoją żoną Rachel i córką Emmą. Wcześniej
pracował w wydziale zabójstw w Los Angeles, a po przeprowadzce do
położonego nieopodal spokojnego miasteczka dołączył do grona
lokalnych policjantów. Z czasem jego małżeństwo się rozpadło,
ale Ben nadal dużo czasu spędza ze swoją obecnie czternastoletnią
córką i utrzymuje kontakt z byłą żoną. Niedługo po pierwszym
ataku seryjnego mordercy, któremu media nadały przydomek Nocny
Łowca, Wade dostaje sprawę śmierci siedemnastoletniego
nielegalnego imigranta z Meksyku. Przyczyną zgonu chłopaka był
postrzał w głowę, ale zagadką pozostaje czy został on
zamordowany, czy popełnił samobójstwo. Wade współpracuje przy
tej sprawie z lekarzem medycyny sądowej, Natashą Betencourt, która
od dawna darzy go głębszymi uczuciami. Wkrótce okazuje się, że
zmarły nastolatek to Lucero Vega, gwiazda szkolnej drużyny
pływackiej, ulubieniec trenera Lewisa Wakelanda. Tymczasem Nocny
Łowca regularnie przypuszcza ataki na wybrane mieszkanki Rancho
Santa Elena i choć policja robi wszystko, co w jej mocy, aby
schwytać oprawcę, ten przez cały czas znajduje się o krok przed
śledczymi.
Pierwsza
powieść Amerykanina Alana Drew, „Gardens of Water”, pierwotnie
ukazała się w 2008 roku, zbierając głównie pozytywne recenzje
krytyków i zwykłych czytelników. W Polsce jak na razie nie została
opublikowana, ale w 2018 roku nakładem wydawnictwa Czarna Owca
ukazało się drugie dziełko Alana Drew, które swoją premierę (w
Stanach Zjednoczonych) miało w 2017 roku. „Milczący świadek”
także został bardzo dobrze przyjęty przez czytelników, z tak
zwanymi znawcami literatury popularnej włącznie. Omawiana powieść
to thriller psychologiczny zmiksowany z rasowym kryminałem i
chwytającym za serce dramatem, napisany w stylu, który chyba
żadnemu bardziej wymagającemu sympatykowi literatury pięknej nie
da większych powodów do narzekań.
Ile
to już razy utyskiwałam tutaj na uproszczone formy wypowiedzi
autorów thrillerów i kryminałów (innych zresztą też), na nazbyt
pobieżne opisy miejsc, wydarzeń i przede wszystkim bohaterów. Na
szczęście jednak powierzchowność nie jest domeną wszystkich
współczesnych autorów preferowanych przeze mnie gatunków
literackich. Śmiem wręcz zauważyć, że to zjawisko zdaje się
powoli zanikać – na rynku pojawia się coraz więcej powieści
napisanych w wyczerpujący, poruszający wyobraźnię sposób.
Takich, w którym nie ma miejsca na warsztatowe niechlujstwo. Ale
ryzyko natrafienia na nieporządnie skonstruowane historie wciąż
istnieje, dlatego ilekroć spotykam się z tak solidnym warsztatem,
jak w przypadku Alana Drew, czuję się, jakbym wygrała na loterii.
W „Milczącym świadku” Drew nie tyle przybliża co ożywia
wszystkie składniki świata przedstawionego. Przedstawia je w
sposób, który właściwie nie daje czytelnikowi szansy na
zakotwiczanie się w otaczającej go (tej prawdziwej) rzeczywistości,
na śledzenie tej opowieści z zewnątrz, z pozycji chłodnego, w
pełni obiektywnego obserwatora osobiście niezaangażowanego w
dramaty bohaterów. W „Milczącego świadka” wchodzi się całym
sobą – wpada się w tę bezgraniczną czeluść ludzkich słabości,
w ohydztwa, które trudno nazwać zezwierzęceniem, bo to zakrawałoby
na kłamstwo względem zwierząt, ale też w zupełnie zrozumiałe
ludzkie obawy, psychiczne blokady, które prowadzą do tragicznych
konsekwencji. Nazwanie „Mrocznego świadka” powieścią o
seryjnym mordercy grasującym w małym miasteczku nie oddawałoby
całej prawdy. Bo choć Alan Drew sporo miejsca poświęca temu
wątkowi to i tak nie wskazałabym go jako motywu przewodniego. Ani
nawet najbardziej wartościowego. W sumie to wykorzystanie tej jakże
popularnej konwencji wydawało mi się prawie kompletnie zbędne.
Drew miał też inny pomysł na tę powieść. Koncepcję, której
poświecił jeszcze więcej miejsca niźli seryjnemu mordercy zwanemu
Nocnym Łowcą aktualnie grasującemu w dotychczas pozornie
idyllicznym miasteczku Rancho Santa Elena. I moim skromnym zdaniem to
właśnie ona, tylko ta sprawa, powinna tworzyć płaszczyznę
kryminalną. Z drugiej jednak strony powieść byłaby wówczas zbyt
krótka, a przecież z takim pisarstwem chciałabym obcować jak
najdłużej. Rozbudowywać tego wątku też nie było potrzeby, bo
Alan Drew podszedł do niego z porywającą wręcz skrupulatnością.
Mowa o śmierci nielegalnego imigranta: siedemnastoletniej gwiazdy
szkolnej drużyny pływackiej, która zazwyczaj po zajęciach musiała
ciężko pracować na polu truskawek. Autor „Milczącego świadka”
ma wiele ciepłych słów dla nielegalnych imigrantów – całkowicie
odcina się od skrajnie krytycznego zdania tych, jak się wydaje
większości obywateli tzw. cywilizowanego świata na temat ludzi
poszukujących lepszego życia poza granicami swojego kraju.
Przyznam, że pisarz mocno zaimponował mi tym podążeniem pod prąd.
W świecie, w którym nienawiść względem imigrantów
rozprzestrzenia się szybciej niż grypa, w którym na tego typu
jednostki tak wiele osób nie potrafi już patrzeć jak na ludzi,
Drew tworzy obraz ciężko pracujących, skazanych na zatracenie,
żyjących w ciągłym strachu przed deportacją meksykańskich
imigrantów, którzy są solą amerykańskiej ziemi. Czego wielu
rodowitych Amerykanów niestety nie dostrzega. Ben Wade jest jednym z
nielicznych, który ma ogromny szacunek dla nielegalnych imigrantów.
Jednym z tych policjantów, którego boli konieczność wyłapywania
i odsyłania tych ludzi do kraju, z którego pochodzą, ilekroć
tylko nadarzy się taka, stricte polityczna, potrzeba. Ben to w ogóle
ten typ powieściowego bohatera, których towarzystwo bardzo sobie
cenię. Człowiek na wskroś empatyczny, acz niewyidealizowany
(mający swoje słabości), przedkładający potrzeby innych nad
własny komfort, niepatrzący na świat przez różowe okulary,
doskonale zdający sobie sprawę ze zgnilizny trawiącej naszą
planetę, ale mający też świadomość tego, że nawet w
zdemoralizowanych jednostkach tkwi dobro, że nawet w tej grupie z
łatwością można znaleźć osoby zasługujące na szczere
współczucie. Człowiek, którego mierzi zawłaszczanie coraz
większej przestrzeni przez deweloperów, marzący o tym, żeby
proces niszczenia środowiska został jak najszybciej powstrzymany.
Alan Drew z niezwykłą wrażliwością opisuje ten haniebny proces
na przykładzie miasteczka Rancho Santa Elena. Miejsca, które
jeszcze w dzieciństwie Bena Wade'a szczyciło się naturalnym
krajobrazem, w którym ludzie, zwierzęta i rośliny żyli w
harmonii, a które teraz jest areną krwiożerczych deweloperów.
„Na
zewnątrz wydawał się taki sam jak wszyscy, ale wcale taki nie był.
Jesteście mną, ale ja nie jestem wami. We mnie zieje czarna dziura;
czuł ją, jej odwróconą grawitację, nieustannie postępującą
implozję.”
Akcja
powieści przypada na rok 1986, choć należy zaznaczyć, że autor
często serwuje nam retrospekcje z życia głównego bohatera,
detektywa Bena Wade'a. Przedstawia rozczulającą biografię „młodego
gniewnego”, dziecka zagubionego, cierpiącego, sprawiającego
kłopoty, nielubiącego siebie samego, które wpada w sidła
najprawdziwszego potwora. Fragmenty z jego przeszłości wplata w
umowną teraźniejszość, w szerzej prezentowane dzieje dorosłego
już Bena, starającego się rozwikłać zagadkę śmierci
siedemnastoletniego nielegalnego imigranta. Ale biorącego też
czynny udział w polowaniu na seryjnego mordercę, który właśnie
zawitał do dotychczas spokojnego, idyllicznego wręcz miasteczka,
stanowiącego istną enklawę dla tych, którzy pragną uciec od
wszelkich niebezpieczeństw tego świata. Ale jak to zwykle w
przypadku takich miejsc bywa sielankowość tego miejsca jest tylko
pozorna. To istna zasłona dymna, bo jeśli wejrzeć głębiej, a
Alan Drew właśnie to będzie robił, okaże się, że Rancho Santa
Elena wcale nie jest odporne na ludzkie okrucieństwo. Autor między
innymi poddaje tutaj analizie zjawisko znieczulicy społecznej, jak
Jack Ketchum w „Dziewczynie z sąsiedztwa”, mówi o jak się
wydaje nieśmiertelnym zjawisku zamykania oczu na niewyobrażalne
cierpienia bliźnich. Niereagowania na krzywdę wyrządzaną nawet
najbardziej bezbronnym jednostkom, czy to z obawy o własne
bezpieczeństwo, czy z wewnętrznej potrzeby niewychylania się,
niezwracania na siebie uwagi, czy z najzwyklejszego egoizmu. Alan
Drew pisze o tym miejscu tak, jakby było ono skrzyżowaniem gniazda
żmij, wylęgarni śmiercionośnych zarazków z pozornym schronieniem
dla zagubionych dusz, których to nijak nie można winić za ich
bierność. Portret głównego bohatera powieści to w zasadzie
najsilniejszy element tej książki. Ben Wade jest postacią złożoną,
nieszablonową, miejscami w dużym stopniu nieprzeniknioną (do
czasu), składającą się z wielu zalet, ale mającą także wady.
Innymi słowy: to człowiek z krwi i kości, mężczyzna, którego
psychikę, gwarantuję, każdy odbiorca „Milczącego świadka”
będzie znał lepiej niż psychikę wielu swoich bliskich (jak nie
wszystkich). Drew będzie wchodził coraz głębiej w jego umysł,
konsekwentnie przedzierał się przez wszystkie warstwy jestestwa
Bena, zauważalnie zmierzając do samego jądra jego osobowość, do
punktu, który w pewnym stopniu go ukształtował, do przerażającego
zwrotu w jego życiu, wydarzeń, które kładły się cieniem na
całym jego późniejszej istnieniu. Warstwę psychologiczną ten
amerykański, dotychczas nieznany mi pisarz, przedstawił wręcz po
mistrzowsku, zaserwował mi istną jazdę bez trzymanki na kolejce
górskiej, z której chwilami chciało się wyskoczyć, aby nie ranić
się dłużej jakże żywymi obrazami wyciskającego łzy z oczu
bezeceństwa. Ale się nie mogło, bo potrzeba patrzenia była
zdecydowanie silniejsza. Seryjny morderca z jego standardowym, niczym
niewyróżniającym się modus operandi (duszenie) przy osobistych
przeżyciach Wade'a i przy szczegółach sprawy zmarłego
nastoletniego Meksykanina, wypadał blado. Właściwie to tylko parę
faktów z jego przeszłości wzbudziło we mnie żywsze emocje. Jego
działalność, poszczególne fazy policyjnego śledztwa w sprawie
Nocnego Łowcy i nade wszystko wstawki (na szczęście sporadyczne i
krótkie) ukazane z jego perspektywy, najczęściej dawały mi
nieprzyjemne, niepożądane poczucie odrywania mnie od tego, co w
„Milczącym świadku” najciekawsze. Od wątków, które wprost
kipiały od emocji – przerażały, trzymały w napięciu,
rozczulały i doprowadzały do istnej wściekłości na samą myśl o
tym, że takie rzeczy zdarzają się codziennie na całym świecie. I
to pod okiem tak zwanych praworządnych obywateli, którzy wolą
udawać, że problem nie istnieje. Zamieść go pod dywan i cieszyć
się życiem w wyimaginowanym, wmówionym sobie raju. Alan Drew
doskonale wie jakie sznurki pociągnąć, żeby obudzić w odbiorca
silne emocje. Wie, jakimi słowami operować, co szczegółowo
opisać, a co pozostawić wyobraźni odbiorcy, aby wziąć we
władanie całą jego uwagę. Jak sprawić, żeby los bohaterów nie
był czytelnikowi obojętny, żeby śledził dzieje tych
wyimaginowanych postaci z najprawdziwszymi wypiekami na twarzy i z
nadzieją, że wszystko się ułoży, że to pasmo nieszczęść w
końcu dobiegnie końca, że sprawiedliwości stanie się zadość i
już nikt nie będzie musiał przechodzić przez to, przez co
przechodzili inni. Choć chyba nikogo nie będzie przy tym opuszczało
przekonanie, że ta nadzieja jest złudna, że w rzeczywistości w
której żyje Ben Wade nie ma dobrych zakończeń. Tak jak nie ma ich
w rzeczywistym świecie, tak podobnym do tego przelanego na karty
tego nietuzinkowego thrillera psychologicznego wzbogaconego o
elementy kryminału i dramatu.
„Milczącego
świadka” Alana Drew w całego serca polecam wszystkim wielbicielom
doskonale skonstruowanych dreszczowców z silnie rozbudowaną
płaszczyzną psychologiczną. Poszukiwaczom książek o policyjnych
śledztwach, ale też tym, którzy dużo bardziej cenią sobie
zmuszające do myślenia, poruszające, można chyba nawet rzec, że
wstrząsające analizy psychologiczne jakże żywych, kompletnych
bohaterów. Antagonistów zresztą też, aczkolwiek w zdecydowanie
mniejszym stopniu niż w przypadku pozytywnych postaci. Niektórzy
sympatycy klasycznych opowieści o seryjnych mordercach mogą poczuć
się odrobinę zawiedzeni. Wcale nie zdziwiłabym się gdyby tak
było, ale podejrzewam, że większość z nich z otwartymi ramionami
powita to nieszablonowe podejście do gatunku, ten moim zdaniem
całkiem duży powiew świeżości cechujący się porywającą
wnikliwością, starannością i empatią. Coś wspaniałego, po
prostu!
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz