czwartek, 21 marca 2019

„Bunny Lake zaginęła” (1965)

Rodzeństwo Ann i Steven Lake niedawno przeprowadzili się ze Stanów Zjednoczonych do Londynu. Kobieta ma czteroletnią córeczkę, Felicię, którą nazywa Bunny i która wychowuje się bez ojca. Wkrótce po przeprowadzce Ann prowadzi ją do nowego przedszkola, ale trochę się spóźnia, przez co nie zastaje przedszkolanki zajmującej się grupą, do której należy jej córka. Prosi kucharkę, by miała na nią oko, po czym wychodzi. Gdy parę godzin później chce odebrać córkę okazuje się, że dziewczynki nie ma w budynku. Kucharki też nie, a przedszkolanki nie przypominają sobie, żeby w ogóle widziały Bunny. Ann wzywa na pomoc Stevena, który jest dziennikarzem. Mężczyzna niezwłocznie przybywa do przedszkola, a po zapoznaniu się z sytuacją dzwoni na policję. Sprawę zaginięcia Bunny prowadzi inspektor Newhouse, który to wkrótce zaczyna podejrzewać, że dziewczynka nigdy nie istniała.

Brytyjski czarno-biały thriller w reżyserii nieżyjącego już Otto Premingera pod tytułem „Bunny Lake zaginęła” powstał na postawie scenariusza małżeństwa Johna i Penelope Mortimerów, którzy z kolei opierali się na po raz pierwszy wydanej w 1957 roku powieści Merriam Modell pod pseudonimem Evelyn Piper . Akcja książki rozgrywa się w Nowym Jorku, ale Preminger w swoim filmie przeniósł ją do Londynu. Zmienił też zakończenie, bo to książkowe uznał za mało wiarygodne. Ludzie z wytwórni Columbia Pictures chcieli by w roli Ann Lake Preminger obsadził Jane Fondę, ale reżyser uparł się na Carol Lynley. Film reklamował zespół The Zombies, dla którego to też znalazło się miejsce w „Bunny Lake zaginęła”. Produkcja dostała dwie nominacje do nagrody BAFTA (za scenografię i zdjęcia), a w 2007 roku rozpoczęto prace nad remakiem w reżyserii Joego Carnahana, w którym miała wystąpić Reese Witherspoon. Krótko po tym, gdy aktorka wycofała się z tego projektu, zaniechano dalszych prac.

Film „Bunny Lake zaginęła” nie zaczął się dla mnie dobrze. Tak naprawdę to na początku ogarnęło mnie przeczucie, że nie dotrwam do napisów końcowych. A wszystko za sprawą drażniącego motywu muzycznego skomponowanego przez Paula Glassa. Okazało się jednak, że nie muszę wystawiać swoich uszu na tak ciężką próbę, bo owa działająca mi na nerwy kompozycja stosunkowo szybko umilkła. Na pewno wróciła pod koniec filmu, nie wiem natomiast, czy wybrzmiewała pomiędzy. Jeśli tak, to moje uszy zwyczajnie jej nie wychwytywały. Zresztą teraz myślę, że nawet gdyby ów motyw muzyczny był dla mnie często słyszalny (gdyby głośno wybrzmiewał w większości scen), to nie odebrałby mi chęci oglądania „Bunny Lake zaginęła”. Otto Preminger stworzył bowiem film, od którego nic, dosłownie nic, nie było w stanie mnie oderwać. Nawet nagła potrzeba skorzystania z toalety... Tak, to też mogło poczekać. Przez trochę ponad półtorej godziny na tym świecie po prostu mnie nie było – przeniosłam się do Londynu lat 60-tych XX wieku po to by wziąć udział w poszukiwaniach czteroletniej Bunny Lake. Stanęłam u boku jej zrozpaczonej matki, Ann Lake (doskonała kreacja wspomnianej już Carol Lynley) i obrotnego brata Stevena (równie przekonujący Keir Dullea) z silnym postanowieniem wsparcia ich w tych niezwykle trudnych dla nich chwilach. Tym trudniejszych, gdy okazało się, że nie bardzo mogą polegać na policji, ponieważ prowadzący sprawę zaginięcia Bunny inspektor z czasem zaczął skłaniać się ku teorii, że Ann nigdy dziecka nie miała. Coś jak w „Planie lotu” Roberta Schwentkego, możliwe więc, że „Bunny Lake zaginęła” stanowiła tutaj jakąś inspirację... W każdym razie ta rewelacja napędza akcję omawianego obrazu. Nielicho komplikuje całą sytuację, niejako zmienia jej obraz – do pewnego stopnia, ponieważ scenarzyści nie pozwalają nam definitywnie odrzucić tej najpierw wprowadzonej możliwości. A mianowicie takiej, że czteroletnia Bunny Lake nie jest jedynie wytworem wyobraźni Ann, że kobieta faktycznie ma czteroletnią córkę, która właśnie zaginęła. Inspektor Newhouse (dobra kreacja Laurence'a Oliviera) może się mylić, ale równie dobrze może się okazać, że instynkt go nie zawiódł, że dokonał trafnej analizy psychiki młodej kobiety imieniem Ann. My, widzowie, jesteśmy w podobnym położeniu, co policja (i wszyscy inni poza rodzeństwem Lake). Nie widzieliśmy Bunny, więc też nie możemy mieć pewności, że dziewczynka istnieje. Wydawać by się mogło, że w takim wypadku najlepiej będzie wsłuchać się w słowa Stevena. Policjanci nie kwestionują jego zdrowia psychicznego, tak jak robią to w przypadku Ann, a oprócz niej jest on jedyną osobą, która widziała Bunny. Tylko czy na pewno? Bo jego zeznania nie rozwiewają wątpliwości. Mężczyzna ani razu kategorycznie nie stwierdza, że kiedykolwiek widział tę dziewczynkę. Ze słów jego siostry można wywnioskować, że od początku brał on czynny udział w wychowywaniu Bunny, ale on nie daje nam odczuć, że rzeczywiście tak było. Wątpliwości zdaje się nie ulegać jedynie to, że ze wszystkich sił stara się chronić siostrę, że ona jest dla niego najważniejsza, można więc założyć, że Steven stara się nie dopuścić do tego, by świat dowiedział się o jej chorobie psychicznej. Szczerze powiedziawszy relacja tej dwójki pachniała mi kazirodztwem – całkiem możliwe, że twórcom zależało na pokazaniu właśnie takiego związku, a że nie mogli powiedzieć tego wprost (bo cenzura) poprzestali na niezbyt głośnych, acz dla mnie słyszalnych sygnałach. Albo to po prostu nadinterpretacja. Jakkolwiek w tym przypadku by nie było, w innym odważnie stawili czoła cenzorom. W tamtych czasach używanie w scenariuszu słowa „aborcja” było nie do pomyślenia, ale John i Penelope Mortimerowie sobie na to pozwolili, a cenzorzy nie zainterweniowali. Mówi się, że „Bunny Lake zaginęła” to prawdopodobnie pierwszy film, w którym pada słowo „aborcja”.

Niesamowity klimat dreszczowca „Bunny Lake zaginęła” zawdzięczamy nie tylko temu, że zdjęcia są czarno-białe. To oczywiście duży pozytyw, ale poczucie nieuchronności jakiegoś nieodwracalnego nieszczęścia i oczywiście wrażenie sukcesywnie zagęszczającego się szaleństwa nie byłoby tak silne, gdyby nie zauważalnie ukierunkowane na te pierwiastki manewrowanie kamerami. Za zdjęcia odpowiadał Denys N. Coop i moim skromnym zdaniem przysłużył się on tej produkcji nie mniej niż scenarzyści... i rzecz jasna autorka literackiego pierwowzoru, Merriam Modell. Powolna praca kamer, długie zbliżenia czy to na całe sylwetki aktorów, czy tylko ich twarze, na których właśnie odmalowują się jakieś gwałtowniejsze emocje oraz fragmenty wnętrz, z czego zdecydowanie najdłużej trwa zbliżenie na emitowany w telewizji występ brytyjskiego zespołu rockowego funkcjonującego pod nazwą The Zombies i oczywiście wyważony, ani na moment niewprowadzający niepotrzebnego chaosu montaż – to wszystko nadaje przesmaczny rytm tej arcyciekawej opowieści. Historii, którą śledzi się z dwóch perspektyw, tj. nastawienie widza jest dwojakiego rodzaju, bo nie możemy być pewni z jaką sprawą mamy tutaj do czynienia. Czy z zaginięciem czteroletniej dziewczynki (najpewniej porwaniem), czy z chorobą psychiczną głównej bohaterki, Ann Lake? Ku jednej z tych teorii skłaniałam się bardziej i mój wybór okazał się trafny, ale to nie znaczy, że nie dręczyły mnie absolutnie żadne wątpliwości. Jeśli o to chodzi to omawiany film Otto Premingera w mojej ocenie w ogóle się nie zestarzał. Nie znam wielu filmów z lat 60-tych XX wieku, które przez tak długi czas trzymałyby mnie w niepewności, które uniemożliwiałyby mi kategoryczne odrzucenie wszystkich innych zaakcentowanych przez twórców możliwości poza tą jedną. Nie oznacza to jednak, że „Bunny Lake zaginęła” w ogóle nie trąci myszką, bo trochę naiwności się tutaj wkradło – infantylizmu tego rodzaju, z którym w starym kinie się już spotykałam. Otóż, nie wiedzieć czemu rodzeństwo Lake w pewnym momencie zaczyna wychodzić z założenia, że dla policji dowodem istnienia Bunny będzie jakiś przedmiot, który do niej należy. Po faktycznym czy rzekomym zaginięciu czterolatki okazało się bowiem, że w mieszkaniu wynajmowanym przez Ann od dosyć dziwacznie (żeby nie rzec niepokojąco) się zachowującego starszego mężczyzny, nie ma rzeczy należących do jej córki. Kobieta jest przekonana, że ktoś je zabrał, ale inspektor Newhouse traktuje to jako kolejny dowód na poparcie swojej teorii o istnieniu dziewczynki jedynie w wyobraźni Ann. Matka Bunny i jej brat Steven skupiają się więc na poszukiwaniach jakiegoś przedmiotu, jakiegokolwiek, który należy do latorośli Ann. I znajdują, ale ku ich zaskoczeniu (!), prowadzący tę sprawę śledczy nie zmienia swojego nastawienia do panny Lake. Bo i dlaczego miałby zakładać, że przedmiot ten został kupiony z myślą o prawdziwym dziecku? Ann i Stevena to jednak nie zniechęca – szukają dalej, bo przecież większa ilość takich przedmiotów musi zmusić inspektora Newhouse'a do zmiany myślenia. To logiczne, prawda? Taaa, logiczne dla nich, ale mój wąski umysł takiego rozumowania nie pojmował. To jednak nie zaszkodziło mi w pełnym napięciu i w niemałej niepewności śledzić rozwoju wydarzeń, który notabene był bardzo dynamiczny. Prawie przez cały czas działo się coś, czego chciało się być świadkiem. Fabułę budują głównie dialogi. Różnego rodzaju ekscytujące wydarzenia też od czasu do czasu napędzają akcję, ale rozmowy pomiędzy poszczególnymi postaciami robią to częściej. Twórcy są w tym diablo skuteczni, tak bardzo, że aż zapiera dech. Klaustrofobiczny, szaleńczy, wprost emanujący jakąś nie do końca sprecyzowaną groźbą klimat, doskonale (z wyjątkiem wspomnianych naiwności) skrojona, pobudzająca ciekawość fabuła i interesująco rozpisane postacie, ze szczególnym wskazaniem na rodzeństwo Lake, wręcz mnie oczarowały. A to nie wszystko, bo i na dosyć duże zaskoczenie przyszła w końcu pora. Co nieco z tego przeczuwałam, ale żebym ułożyła sobie w głowie dokładnie coś takiego? No nie, na taką historię nie byłam przygotowana, akurat takiego uderzenia się nie spodziewałam. UWAGA SPOILER Wcześniej przechodziło mi przez myśl, że ze Stevenem może być coś nie tak, brałam nawet pod uwagę to, że to on porwał Bunny, ale ta jego choroba psychiczna... Nie, to był dla mnie dosyć spory szok (w pozytywnym znaczeniu tego słowa). Normalnie, Piotruś Pan jak żywy KONIEC SPOILERA.

Nie mogę zrozumieć dlaczego brytyjski thriller „Bunny Lake zaginęła” Otto Premingera osunął się w zapomnienie. Dlaczego obecnie tak mało się o nim mówi, dlaczego już tak niewielu ludzi po niego sięga? Czym, do jasnej cholery, sobie na to zasłużył? Cóż, mam nadzieję, że głównym winowajcą jest dystrybucja, że ogrom chętnych przynajmniej póki co nie ma możliwości obejrzenia tego obrazu. Albo po prostu mało osób o nim wie. Bo nie chcę myśleć, że wielu współczesnych widzów odstrasza rok produkcji „Bunny Lake zaginęła”, że miłośnicy filmowych thrillerów w zdecydowanej większości wolą zapuścić sobie jakiś współczesny twór zamiast obcować z czarno-białym kinem. Ta moja nadzieja nie jest w sumie pozbawiona podstaw, bo już choćby „Psychoza” Alfreda Hitchcocka świadczy o tym, że takie kino wciąż jest doceniane przez tzw. zwykłych widzów. Nie chcę przez to powiedzieć, że ten film Otto Premingera dorównuje fenomenalnej „Psychozie” (bo wątpię, żeby to w ogóle było możliwe, jeśli chodzi o filmowy thriller), ale na najwyższą uwagę fanów gatunku i tak zasługuje. Zaufajcie mi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz