wtorek, 19 marca 2019

Caroline Mitchell „Milcząca ofiara”

Emma mieszka wraz z mężem Alexem oraz ich trzyletnim synem Jamiem na wyspie Mersea. Zajmują dom, który kobieta odziedziczyła po ojcu. Ten sam, w którym dorastała i bynajmniej nie była wówczas szczęśliwa. Jej matka porzuciła rodzinę, gdy Emma miała trzynaście lat. A kiedy jeszcze jej starsza siostra Theresa się wyprowadziła, nastolatka została sama ze schorowanym ojcem. Nie miała przyjaciół do czasu zbliżenia się do swojego nowego nauczyciela, dwudziestotrzyletniego Luke'a Priestwooda, któremu tak naprawdę zależało tylko na uwiedzeniu jej. W 2013 roku Emma zabiła Luke'a, a jego ciało pochowała nieopodal domu na Mersei. Nie powiedziała o tym mężowi, ale teraz, cztery lata później, uznaje, że nie ma innego wyjścia, jak wyjawić mu swoją największą tajemnicę. Niedługo mają przeprowadzić się do Leeds, dom zostawiając jego nowym nabywcom. Emma z obawy przed tym, że znajdą oni szczątki zabitego przez nią mężczyzny, postanawia się ich pozbyć. Grób okazuje się jednak pusty, co może oznaczać, że Luke przeżył. Albo ktoś przeniósł jego szczątki. Tylko kto? Emma niczego nie może być już pewna, oprócz tego, że bezpieczeństwo jej i jej rodziny jest zagrożone.

Irlandka Caroline Mitchell zanim poświęciła się karierze pisarskiej pracowała w policji jako detektyw specjalizujący się sprawach związanych z przemocą domową i poważnymi przestępstwami seksualnymi. A jako pisarka specjalizuje się w thrillerach – ma na koncie między innymi poczytną trylogię z detektyw Ruby Preston oraz trylogię z detektyw Jennifer Knight. Pierwsze wydanie „Milczącej ofiary” ukazało się w 2018 roku . Powieść jest jedną z laureatek Readers' Favorite Award (najlepszy thriller psychologiczny), a niedługo po premierze wskoczyła na pierwsze miejsce amerykańskiego, brytyjskiego i australijskiego Amazona.

Trzy perspektywy i trzy okresy (ze znaczną przewagą dwóch). Mroczna tajemnica i zaciskająca się sieć podejrzeń. Traumatyczne dzieciństwo na malowniczej wyspie i powoli, acz konsekwentnie rozpadające się, do niedawna szczęśliwe, małżeństwo, niewiedzące jak poradzić sobie z nieoczekiwanymi trudnościami pojawiającymi się na ich życiowej drodze. Problemami dosyć niecodziennymi, bo związanymi z martwym ciałem, którego nie ma. Caroline Mitchell wychodzi w „Milczącej ofierze” z prostego pomysłu, który wzbudza potężną ciekawość. Ciekawość nieustannie dopraszającą się zaspokojenia. Lektura tej książki przypomina drapanie swędzącego miejsca na ciele – im zaciekłej się drapiemy, tym bardziej swędzi. Błędne koło, z którego w przypadku tej powieści absolutnie nie chciało mi się wychodzić. Im bardziej Mitchell rozbudowywała sieć kłamstw i półprawd, im więcej wątpliwości wprowadzała, tym chętniej za nią podążałam. Autorka wodziła mnie za nos i ewidentnie sprawiało jej to ogromną przyjemność. Mnie również. „Milcząca ofiara” to moje pierwsze spotkanie z twórczością tej irlandzkiej pisarki (pierwsza jej powieść wydana w Polsce, ale nie pierwsza, która wyszła spod jej pióra), nie jestem więc w stanie powiedzieć, czy we wszystkim swoich historiach kładzie duży nacisk na dezorientowanie odbiorców. Nacisk porównywalny do tego z „Milczącej ofiary”. Podejrzewam, że doświadczenie w pracy policyjnej bardzo jej się przydaje – nie wiem jak z innymi jej utworami, bo z jakiegoś kompletnie niezrozumiałego dla mnie powodu nie ukazały się w Polsce (mam nadzieję, że ten błąd szybko zostanie naprawiony), ale w omawianym thrillerze psychologicznym bez wątpienia korzystała z technik manipulacyjnych, których najprawdopodobniej nauczyła się w poprzednim zawodzie. „Milczącą ofiarę” Mitchell skonstruowała w sposób, który aktualnie jest w modzie. Przeplatanie różnych perspektyw i okresów z życia (anty)bohaterów ostatnimi czasy jest bardzo powszechne i nic nie wskazuje na to, by ten trend wkrótce miał się skończyć. Wręcz przeciwnie: coraz więcej czytelników przekonuje się do takiej narracji. A są i tacy, którzy traktują to jako największą zachętę, a więc i tej książki pewnie sobie nie odpuszczą. Jeśli już jej nie przeczytali. Moim zdaniem zrobić to powinni wszyscy fani literackich thrillerów psychologicznych, z tymi zazwyczaj celującymi w tradycyjną narrację włącznie. Bo w mojej ocenie konstrukcja „Milczącej ofiary” nie wzięła się z pragnienia podążania za aktualnie panującą modą, dostosowania się do bieżących trendów. Nie jest to eksperymentowanie dla samego eksperymentowania, bo akurat ta historia aż prosiła się o właśnie taką formę, jaką przytomnie obrała ta irlandzka autorka. Nie licząc epilogu w omawianej powieści umowna teraźniejszość, czyli rok 2017 przeplata się z latami 2002-2003, ale mamy też, jeśli mnie pamięć nie myli, dwa wskoki w rok 2013, w którym to doszło do zbrodni, która dopiero cztery lata później ujrzy światło dzienne. Dopiero w 2017 roku zabójczyni zdecyduje się podzielić swoim sekretem z jedną osobą. Ze swoim mężem, w którym zawsze miała oparcie. Punkt widzenia Emmy spotykamy we wszystkich przedziałach czasowych. Perspektywa Alexa natomiast pojawia się tylko w teraźniejszości, a perspektywa Luke'a wyłącznie w przeszłości. A więc wydaje się, że Emma jest tą osobą, która posiada największą wiedzę, a więc może powiedzieć nam najwięcej. Problem tylko w tym, że nie wiemy, czy można na niej polegać. Nie wygląda na osobę godną zaufania, chociaż bez wątpienia jest postacią, której nie sposób nie współczuć. Doprawdy interesujący przypadek – współczujemy, ale nie ufamy. A przynajmniej ufać nie powinniśmy. A może jednak...

Caroline Mitchell w „Milczącej ofierze” nie zwleka z rozpędzeniem akcji, nie każe nam brnąć przez długi wstęp, w którym absolutnie nic ciekawego się nie dzieje. Nie, autorka rusza z kopyta już na początku tomu. I nie chodzi mi tutaj tylko o prolog, bo te rządzą się takimi prawami (w pewnym sensie wrzucają nas w sam środek akcji), tylko o pierwsze rozdziały „Milczącej ofiary”. Już wtedy zderza się nas z frapującą i do pewnego stopnia niepokojącą zagadką, z sytuacją, która uczula nas na nie jedno, a kilka potencjalnych zagrożeń. Czy Emma naprawdę zabiła Luke'a, czy tylko to sobie uroiła? A może Luke po prostu przeżył, może wyszedł cało z ataku przeprowadzonego przez Emmę i postanowił nie zgłaszać tego policji i nie uświadamiać swojej oprawczyni, że żyje. Albo ktoś zabrał jego szczątki; ktoś, kto ma swoje powody, by nie zgłaszać zabójstwa popełnionego przez Emmę w 2013 roku. Mitchell właściwie nie pozwala nam odrzucić żadnej z tych możliwości. Nie od razu. Przez dosyć długi czas robi wszystko byśmy nie zapomnieli o żadnej z tych ewentualnych wersji wydarzeń. Ilekroć wydaje nam się, że wreszcie wprowadziła nas na właściwą ścieżkę, że już wszystko się rozjaśnia, nabiera klarowności, autorka robi gwałtowny zwrot w którymś z dwóch pozostałych kierunków. A czasami wręcz przenosi nas do punktu wyjścia, do momentu, w których oto stoimy przed rozwidleniem, przodem do trzech ścieżek, nie mogąc się zdecydować na żadną z nich. Nie mając bladego pojęcia, którą powinno się teraz wybrać i czy w ogóle jest sens to robić, skoro za chwilę pewnie i tak będziemy musieli się wycofać. Ja sens w tym widziałam, bo ileż przyjemności czerpałam z eksplorowania wszystkich tych dróg. Albo raczej z błądzenia po omacku, topienia się w tej gęstej mgle spowijającej każdą z tych ścieżek, w nurzaniu się w coraz to większych kłamstwach i coraz mniej przewidywalnych postawach bohaterów. Albo antybohaterów, bo naprawdę ciężko było mi to rozsądzić. Emma i Luke od początku wzbudzali we mnie najwięcej podejrzeń, ich zachowanie było najbardziej alarmujące, ale w pewnym momencie i Alex zaczął tracić moje zaufanie. Jako że miałam wiele współczucia dla Emmy, nie potrafiłam patrzeć przychylnym okiem na poczynania jej męża. Pomimo tego, że podzielałam jego narastającą nieufność względem Emmy. Tak jak on brałam pod uwagę to, że to ta kobieta może stanowić źródło zagrożenia, że choroba psychiczna, która ją dopadła wkrótce na powrót wepchnie ją na ścieżkę zbrodni. Na powrót, bo cztery lata wcześniej mogła się już dopuścić jednego zabójstwa. Mogła, ale to nie znaczy, że na pewno to zrobiła. Caroline Mitchell na kartach „Milczącej ofiary” przedstawia bardzo szczegółową analizę psychiki kobiety, która nie miała lekkiego dzieciństwa. Kobiety wciąż rozpamiętującej piekło, jakie zgotowała jej jej własna matka, samotność, która praktycznie zżerała ją środka i która to w końcu pchnęła ją w ramiona Luke'a, przystojnego nauczyciela, który uwodził wybrane nastolatki, rozkochiwał je w sobie tylko po to, by zaciągnąć je do łóżka. Czytając to nie ma się absolutnie żadnych wątpliwości, że Caroline Mitchell ma w sobie ogromne pokłady empatii dla ofiar przemocy seksualnej, że rozumie ich ból i poczucie niesprawiedliwości, które często im towarzyszy. Zdaje sobie sprawę ze słabości systemu prawnego, wie, że ofiary przestępców seksualnych często zostają zupełnie same ze swoimi problemami, a i zdarza się, że to one są uważane za oprawców. Czy w takim razie Mitchell pochwala czyn, którego w 2013 roku być może dopuściła się jej bohaterka? Czy usprawiedliwia ewentualne morderstwo popełnione przez Emmę? Czy wybiela tę postać, dlatego że uważa, że na to zasługuje, czy może to wyrafinowany fortel? Czy współczucie do Emmy ma odwracać naszą uwagę od prawdy? Bo Luke może być ofiarą. Tak, ten podły podrywacz, a właściwie to przestępca seksualny, mógł trafić na potwora okrutniejszego od siebie. Albo to on go stworzył. To on mógł zamienić niewinne dziewczę w krwiożerczą bestię, która wydaje się być gotowa na wszystko by chronić swoją rodzinę. Bo nie zauważa, że to ona im zagraża... Dużo tych „może”, prawda? Ale właśnie taka jest „Milcząca ofiara”. Niczego nie można tutaj brać za pewnik – z wyjątkiem tego, że Caroline Mitchell operuje dojrzałym, nastawionym na najdrobniejsze szczegóły, poruszającym wyobraźnię stylem – co nie znaczy, że tej irlandzkiej pisarce ani razu nie powinęła się tutaj noga. Udało mi się wyprzedzić autorkę. W końcu sama sobie to wszystko poskładałam. Ale jako że zajęło mi to sporo czasu (odkrycia całej prawdy dokonałam w sumie niedługo przed wyjawieniem jej przez Mitchell) absolutnie nie mogę nazwać „Milczącej ofiary” powieścią na wskroś przewidywalną, niemającą dla mnie żadnych tajemnic, bo te oplatały mnie przez zdecydowaną większość lektury.

„Milcząca ofiara” irlandzkiej pisarki Caroline Mitchell to według mnie pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika literackich thrillerów psychologicznych. Powieść, którą czyta się jednym tchem, w nieustannie narastającym poczuciu zbliżającego się nieszczęścia, źródła którego wielu czytelników pewnie przynajmniej przez jakiś czas nie będzie potrafiło z pełną stanowczością wskazać. Niebezpieczeństwo zdaje się nadchodzić zewsząd, atak może nastąpić z dosłownie każdej strony albo wręcz ze wszystkich naraz. Każda z występujących w tej powieści postaci może okazać się tą złą, ale i każdy podejrzany może okazać się bezbronną ofiarą jakiegoś mocno zaburzonego osobnika bądź osobników. Wierzcie mi ta książka wzbudza naprawdę silne emocje, mocno angażuje już od pierwszych stron, właściwie to wciąga bez reszty w doprawdy mroczny świat zbrodni (zabójstwa), do której niekoniecznie doszło...

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

2 komentarze: