środa, 19 czerwca 2019

„Podły, okrutny, zły” (2019)

RECENZJA ZAWIERA (NIEZAAKCENTOWANE) SPOILERY DLA TYCH, KTÓRZY NIE ZNAJĄ HISTORII TEDA BUNDY'EGO

W 1969 roku student prawa Ted Bundy poznaje Liz Kendall, samotnie wychowującą córkę, młodą sekretarkę, która szybko się w nim zakochuje. Wszystko wskazuje na to, że z wzajemnością. Ted daje szczęście nie tylko Liz, ale również jej małej córeczce i sam również wydaje się być najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Ta sielanka trwa kilka lat, do czasu aresztowania Bundy'ego pod zarzutem porwania niejakiej Carol DaRonch. Ted opuszcza areszt po wpłaceniu kaucji i przekonuje Liz, że jest niewinny zarzucanych mu czynów. Bundy jest przekonany, że nie zostanie skazany, ale staje się inaczej. Co więcej niedługo po usłyszeniu wyroku Ted zostaje ponownie postawiony w stan oskarżenia pod zarzutem zabójstwa innej kobiety. Sprawa zaczyna przerastać Liz. Kobieta chce wierzyć w niewinność ukochanego, ale coraz trudniej ignorować jej dowody zgromadzone przeciwko niemu. Ted tymczasem robi wszystko co w jego mocy, by ją przy sobie zatrzymać, nie tracąc przy tym nadziei na to, że uda mu się przekonać sąd do swojej niewinności.

24 stycznia 2019 roku, w trzydziestą rocznicę śmierci na krześle elektrycznym jednego z najbardziej znanych seryjnych morderców, Thedore'a Roberta Bundy'ego, na platformie Netflix ukazał się miniserial dokumentalny stworzony przez Joego Berlingera pt. „Rozmowy z mordercą: Taśmy Teda Bundy'ego”. 26 stycznia 2019 roku na Sundance Film Festival odbył się natomiast pierwszy pokaz thrillera biograficznego, również wyreżyserowanego przez specjalizującego się w dokumentach Joego Berlingera, pt. „Extremely Wicked, Shockingly Evil and Vile” („Podły, okrutny, zły”). Ten ostatni został oparty na książce Elizabeth Kendall zatytułowanej „The Phantom Prince My Life with Ted Bundy”. Scenariusz napisał Michael Werwie. Prawa do dystrybucji z czasem nabyła platforma Netflix, na której film zadebiutował 3 maja 2019 roku.

Zac Efron był podobno typowany przez fanów do roli Teda Bundy'ego. W Sieci można znaleźć informację (nie wiem, czy zgodną z prawdą), że swego czasu krążyła petycja w tej sprawie. Ponoć jeden z byłych prawników Teda Bundy'ego przyznał, że widzi podobieństwo Efrona do Bundy'ego, czego chyba nie można uznać za komplement. Chociaż... Ted Bundy zyskał etykietkę charyzmatycznego przystojniaka, czarusia bez większego trudu zjednującego sobie kobiety. Urok, wdzięk, seksapil, elokwencja – wspaniała byłaby to partia, gdyby nie fakt, że ów Amerykanin zasłynął jako jeden z najokrutniejszych seryjnych morderców w historii tego kraju. Do czasu obejrzenia „Podłego, okrutnego, złego” nawet przez myśl mi nie przeszło, że Zac Efron z wyglądu przypomina Teda Bundy'ego. Właśnie „do czasu”, bo ta jego kreacja, można by rzec, otworzyła mi oczy. No nie, trochę przesadzam. Bo nie tyle o wygląd tu chodzi, ile o grę Efrona. Warsztat tego aktora sprawił, że w moim umyśle twarz Teda Bundy'ego niejako nakładała się na oblicze Efrona – prawie jakbym miała przed sobą (na ekranie) najprawdziwszego Bundy'ego. Nie spodziewałam się tego, bo choć lubię grę Zaca Efrona, to znam go z zupełnie innych kreacji. Właściwie o lata świetlne odległych od tej tutaj. Postaci wzbudzających zaufanie, takich z którymi się sympatyzuje nawet wówczas, gdy delikatnie mówiąc popełniają ogromne błędy (mam tutaj na myśli „Bez względu na cenę” Ramina Bahraniego). Z drugiej jednak strony, znając sylwetkę Teda Bundy'ego, powinnam przewidzieć, że Joemu Berlingerowi zależało na tym, żeby ta postać nie budziła skrajnej odrazy u widzów. O tyle o ile, bo choćby nie wiem jak Efron się starał, nie da się zapomnieć kogo kreuje. Niektórzy powiedzieliby, że potwora w ludzkiej skórze, ale nie oszukujmy się: Efron wciela się w człowieka z krwi i kości. Okrutnego, ale człowieka. Człowieka, który rozkochuje w sobie Liz Kendall, do czasu jego poznania samotnie wychowującą córkę, młodą kobietę, w którą wcieliła się Lily Collins. Aktorka ta moim zdaniem popisała się na tyle, na ile mogła. A że mogła niewiele... Nieprzyjemnie zaskoczyło mnie podejście scenarzysty „Podłego, okrutnego, złego” do tej postaci. Bo skoro materiałem źródłowym była książka autorstwa Elizabeth Kendall/Elizabeth Kloepfer, to oczekiwałam większego udziału Collins w tym przedsięwzięciu. Myślałam, że spotkam się tutaj głównie ze spojrzeniem Kendall na tę sprawę. Ze spojrzeniem długoletniej partnerki Teda Bundy'ego (nie jedynej zresztą), zupełnie nieświadomej tego, że jej ukochany w wolnym czasie zabija przedstawicielki płci pięknej. Innymi słowy bardziej nastawiałam się na jej biografię, niźli biografię tego amerykańskiego seryjnego mordercy. Na psychologiczne studium kobiety, która żyła u boku wielokrotnego zabójcy, prawdę o nim odkrywając dopiero po latach. W „Podłym, okrutnym, złym” trochę miejsca przeznaczono na tę, nazwijmy to, analizę oszukanej kobiety, w tym sensie również ofiary Teda Bundy'ego, ale przede wszystkim skupiono się (znowu) na sprawcy jej nieszczęścia. I szczęścia, bo omawiany film pokrótce przeprowadza nas przez radosne chwile tej pary. Sekwencje te prezentowałyby się wręcz idyllicznie, gdyby nie fakt, że my – widzowie – znamy prawdziwe oblicze chłopaka Liz Kendall. Mężczyzny bezgranicznie oddanego młodej sekretarce i jej małej córeczce, darzącego ogromną miłością „swoją nową rodzinę”, miłością, którą z całą mocą im okazuje, ilekroć gości w ich domu. Pytanie tylko, czy uczucia te są szczere – czy Ted Bundy faktycznie ukochał sobie Liz Kendall i jej córkę? Czy rzeczywiście były one osobami, do których ze szczerego serca się przywiązał, czy była to raczej gra z jego strony? Kochał, czy tylko udawał, że kocha? Z filmu wynikało mi, że miłość ta była jak najbardziej prawdziwa. Myślę, że w ten stronę skłaniali się twórcy „Podłego, okrutnego, złego”. W czym nie ma niczego dziwnego, biorąc pod uwagę, że scenariusz został oparty na wyznaniach kobiety, która przez długi czas żyła w przekonaniu, że ma u swojego boku człowieka odwzajemniającego jej miłość. Nie mam pojęcia, czy później zmieniła zdanie – nie czytałam „The Phantom Prince My Life with Ted Bundy”, ani w ogóle żadnych zwierzeń Kendall na ten temat. Mogę jedynie wypowiedzieć się na temat filmu Joego Berlingera, a ten moim zdaniem obstaje przy tym, że Ted Bundy naprawdę kochał Liz Kendall. A mówimy przecież o człowieku, o którym często mówi się, że w ogóle nie był do tego zdolny. 

Psychiatrzy badający Teda Bundy'ego różne diagnozy stawiali, ale zgadzali się co do tego (a przynajmniej większość z nich), że jest on osobą pozbawioną empatii, niezdolnym do współczucia wyrachowanym manipulantem, a tu się okazuje, że naprawdę kochał Liz Kendall. Ale czy na pewno? Bo tak, z „Podłego, okrutnego, złego”, taka myśl moim zdaniem płynie, ale skoro Ted Bundy biegle władał sztuką manipulacji, to może (tylko może) twórcy omawianego filmu chcieli oszukać widzów. Tak jak Bundy oszukał Liz Kendall, co do swojego prawdziwego ja. To nawet miałoby sens, bo „Podły, okrutny, zły” został oparty na wyznaniach kobiety przynajmniej przez parę lat żyjącej w przekonaniu, że mężczyzna ten odwzajemnia jej miłość. Tak, tylko że scenarzysta bardziej starał się wejść w umysł Teda Bundy'ego niźli jego długoletniej dziewczyny (nie jedynej, bo Bundy miał wiele partnerek, o czym w filmie nie wspomniano – chyba że coś mi umknęło). O zbrodniach przez niego popełnionych wiele się w tym filmie mówi (bo i nie da się inaczej, jeśli kręci się film o Tedzie Bundym), ale filmowcy nie przeprowadzają nas przez nie w czasie rzeczywistym. Koncentrują się głównie na procesach sądowych, w których to Ted Bundy stawał jako oskarżony. Najpierw o porwanie młodej kobiety, kiedy to jeszcze nie podejrzewał, a w każdym razie Liz Kendall tego nie przewidywała, że stanie się głównym bohaterem... yyy... antybohaterem pierwszego w Stanach Zjednoczonych medialnego (emitowanego w telewizji) procesu sądowego. Podczas tych rozpraw naturalnie omawia się (niektóre) zbrodnie Bundy'ego. Do tego mamy doniesienia medialne i UWAGA SPOILER retrospekcję pokazaną pod koniec „Podłego, okrutnego, złego” – filmowy Bundy podczas ostatniej rozmowy z Liz przypomina sobie jedno z popełnionych przez siebie morderstw KONIEC SPOILERA. „Podły, okrutny, zły” to przede wszystkim jednak opowieść o człowieku starającym się wydostać z bagna, w które sam się wpakował. To znaczy takie przekonanie będzie towarzyszyć osobom znającym historię tej przerażającej postaci. Gdybym jej nie znała to pewnie przez jakiś czas dopuszczałabym do siebie myśl, że Ted Bundy nie popełnił tych wszystkich zbrodni, które mu przypisano, że doszło do strasznej pomyłki bądź celowego działania policji i prokuratury, że oto znaleźli sobie „kozła ofiarnego”. Sympatycznego studenta prawa, który od paru lat toczył szczęśliwe, beztroskie życie u boku ukochanej kobiety i jej małej córeczki. W każdym razie trochę obawiałam się, że twórcy pójdą w tę stronę, ale nie to w głównej mierze zakłócało mi seans „Podłego, okrutnego, złego”. W mojej ocenie filmowcy chcieli pokazać jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Innymi słowy: materiał, na który się porwali nadawał się na dużo dłuższy obraz, niż ten w którym go zamknięto (film trwa około stu dziesięciu minut). Twórcy starali się zarazem sportretować batalię sądową, jaką stoczył „uroczy” student prawa, jego zmagania z systemem sprawiedliwości oraz jego związek z Liz Kendall, nad którą to również w pewnym stopniu się pochylono (pobieżna analiza psychologiczna, skróty z jej życia, również po aresztowaniu Teda) UWAGA SPOILER i późniejsza relacja Bundy'ego z Carole Ann Boone, przeradzająca się w romans, a następnie w małżeństwo zawarte na sali sądowej KONIEC SPOILERA. Zdjęcia utrzymano w lekkim klimacie retro, a i wybór utworów muzycznych akompaniujących tej, bądź co bądź, wielowątkowej historii, to jaśniejsze punkty „Podłego, okrutnego, złego”. Ale „migawkowej narracji” w całości zrekompensować mi nie mogły. Zupełnie jakby ktoś wprawił w ruch nożyczki... Wiele scen urywano w nieodpowiednich momentach, poszczególne wydarzenia następowały po sobie tak szybko, że musiałam pilnować się, żeby nie stracić wątku. No może trochę przesadzam, bo w końcu (i to ogromny walor tego filmu) przynajmniej głośną rozprawę Teda Bundy'ego odwzorowano bardzo wiernie. Wiele zdjęć pewnie uznałabym za archiwalne, gdyby nie to, że w kadrze znajdował się Zac Efron, a nie Ted Bundy. Co nie znaczy, że aktor nie oddał jego mimiki – zrobił to i to we wręcz przerażająco przekonującym stylu. Chyba zacznę bać się tego aktora:) Pozostałe wątki też nie miały na tyle skomplikowanej natury, by móc się w nich zagubić, ale czy mogłam się w nie należycie zagłębić? Niestety nie, pomimo wyboru interesującego materiału źródłowego. W miarę interesującego, bo jednak historia Teda Bundy'ego odrobinkę, dosłownie ociupinkę mi się już przejadła, dlatego większą ciekawość budziły we mnie mniej szczegółowo przedstawiane dzieje filmowej Liz Kendall. I pomimo solidnej obsady, wspaniałego popisu aktorskiego głównie Zaca Efrona, ale i Lily Collins, Haley Joel Osment (najbardziej znany jako „widzący umarłych”), John Malkovich, Kaya Scodelario i Brian Geraghty też zwrócili moją uwagę – w pozytywnym znaczeniu tego słowa – chociaż oczywiście w nieporównanie mniejszym stopniu, niż twardo stojący na pierwszym planie odtwórca roli Teda Bundy'ego. Niemniej, z tą moją uwagą różnie bywało – raz była wzmożona, innymi razy bardzo wątła. A wszystko przez tę poszarpaną narrację, przez ten migawkowy wręcz styl snucia opowieści. Historii, która wydarzyła się naprawdę i o której nadal dużo się mówi (czego dowodem nie tylko ten film). Chociaż niekoniecznie do końca, bo dla niektórych dzieje Liz Kendall, niestety niezbyt wyczerpująco zobrazowane w „Podłym, okrutnym, złym”, mogą być nowością. Ba, możliwe, że znajdą się osoby, którzy dopiero tutaj po raz pierwszy zderzą się z historią Teda Bundy'ego. Amerykańskiego seryjnego mordercy, którego zobaczymy w tym filmie nie tylko w kreacji Zaca Efrona, miejsce dla nagrań archiwalnym bowiem też tu przewidziano.

„Podły, okrutny, zły” Joego Berlingera coś do historii o Tedzie Bundym wnosi. Albo inaczej: obok rzeczy dobrze znanych, pokazuje i takie, którym dotychczas nie poświęcano większej uwagi. Mowa o dziejach Liz Kendall, długoletniej partnerki tego amerykańskiego seryjnego mordercy, które owszem niektórym są znane choćby z jej własnej książki, ale w i licznych analizach Teda Bundy'ego zamieszczonych w Internecie można znaleźć wzmianki na jej temat. Nie znam jednak filmu, który choćby tylko w takim niezbyt dużym stopniu, jak w omawianym tutaj filmie, koncentrował się na tej autentycznej postaci. To jeden z tych powodów, dla których nie żałuję spotkania z „Podłym, okrutnym, złym”. Nie jedyny, i nawet nie najważniejszy. Najsilniejszym pierwiastkiem tej produkcji jest moim zdaniem Zac Efron – jego doskonała wręcz kreacja Teda Bundy'ego. Zresztą nie tylko jego kreacja dodaje jakości tej produkcji, ale to on dostał tutaj największe pole do popisu... i się popisał. Dał mi jedno z tych pokazów aktorskich, o których się nie zapomina. A jeśli nawet, to po bardzo długim czasie. Gdyby tylko lepiej tę historię opowiedziano, gdyby nie ta poszatkowana narracja... Wtedy moje zdanie o „Podłym, okrutnym, złym” w reżyserii Joego Berlingera na pewno byłoby zdecydowanie lepsze. A tak? No cóż, film niezły. Produkcja mogąca się poszczycić kilkoma naprawdę mocnymi superlatywami, które jednak nie były w stanie w całości zrekompensować mi nader niewygodnego sposobu snucia opowieści o Tedzie Bundym i niektórych ludziach z jego otoczenia. Niewygodnego w rozumieniu: niepozwalającego mi zagłębić się w tę historię tak, jakbym sobie tego życzyła. Dlatego właśnie dla mnie „Podły okrutny, zły” jest tylko (i aż) filmem niezłym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz