RECENZJA
ZAWIERA (NIEZAAKCENTOWANE) SPOILERY DLA TYCH, KTÓRZY NIE ZNAJĄ HISTORII TEDA BUNDY'EGO
W
1969 roku student prawa Ted Bundy poznaje Liz Kendall, samotnie
wychowującą córkę, młodą sekretarkę, która szybko się w nim
zakochuje. Wszystko wskazuje na to, że z wzajemnością. Ted daje
szczęście nie tylko Liz, ale również jej małej córeczce i sam
również wydaje się być najszczęśliwszym mężczyzną na
świecie. Ta sielanka trwa kilka lat, do czasu aresztowania Bundy'ego
pod zarzutem porwania niejakiej Carol DaRonch. Ted opuszcza areszt po
wpłaceniu kaucji i przekonuje Liz, że jest niewinny zarzucanych mu
czynów. Bundy jest przekonany, że nie zostanie skazany, ale staje
się inaczej. Co więcej niedługo po usłyszeniu wyroku Ted zostaje
ponownie postawiony w stan oskarżenia pod zarzutem zabójstwa innej
kobiety. Sprawa zaczyna przerastać Liz. Kobieta chce wierzyć w
niewinność ukochanego, ale coraz trudniej ignorować jej dowody
zgromadzone przeciwko niemu. Ted tymczasem robi wszystko co w jego
mocy, by ją przy sobie zatrzymać, nie tracąc przy tym nadziei na
to, że uda mu się przekonać sąd do swojej niewinności.
24
stycznia 2019 roku, w trzydziestą rocznicę śmierci na krześle
elektrycznym jednego z najbardziej znanych seryjnych morderców,
Thedore'a Roberta Bundy'ego, na platformie Netflix ukazał się
miniserial dokumentalny stworzony przez Joego Berlingera pt. „Rozmowy
z mordercą: Taśmy Teda Bundy'ego”. 26 stycznia 2019 roku na
Sundance Film Festival odbył się natomiast pierwszy pokaz thrillera
biograficznego, również wyreżyserowanego przez specjalizującego
się w dokumentach Joego Berlingera, pt. „Extremely Wicked,
Shockingly Evil and Vile” („Podły, okrutny, zły”). Ten
ostatni został oparty na książce Elizabeth Kendall zatytułowanej
„The Phantom Prince My Life with Ted Bundy”. Scenariusz napisał
Michael Werwie. Prawa do dystrybucji z czasem nabyła platforma
Netflix, na której film zadebiutował 3 maja 2019 roku.
Zac
Efron był podobno typowany przez fanów do roli Teda Bundy'ego. W
Sieci można znaleźć informację (nie wiem, czy zgodną z prawdą),
że swego czasu krążyła petycja w tej sprawie. Ponoć jeden z
byłych prawników Teda Bundy'ego przyznał, że widzi podobieństwo
Efrona do Bundy'ego, czego chyba nie można uznać za komplement.
Chociaż... Ted Bundy zyskał etykietkę charyzmatycznego
przystojniaka, czarusia bez większego trudu zjednującego sobie
kobiety. Urok, wdzięk, seksapil, elokwencja – wspaniała byłaby
to partia, gdyby nie fakt, że ów Amerykanin zasłynął jako jeden
z najokrutniejszych seryjnych morderców w historii tego kraju. Do
czasu obejrzenia „Podłego, okrutnego, złego” nawet przez myśl
mi nie przeszło, że Zac Efron z wyglądu przypomina Teda Bundy'ego.
Właśnie „do czasu”, bo ta jego kreacja, można by rzec,
otworzyła mi oczy. No nie, trochę przesadzam. Bo nie tyle o wygląd
tu chodzi, ile o grę Efrona. Warsztat tego aktora sprawił, że w
moim umyśle twarz Teda Bundy'ego niejako nakładała się na oblicze
Efrona – prawie jakbym miała przed sobą (na ekranie)
najprawdziwszego Bundy'ego. Nie spodziewałam się tego, bo choć
lubię grę Zaca Efrona, to znam go z zupełnie innych kreacji.
Właściwie o lata świetlne odległych od tej tutaj. Postaci
wzbudzających zaufanie, takich z którymi się sympatyzuje nawet
wówczas, gdy delikatnie mówiąc popełniają ogromne błędy (mam
tutaj na myśli „Bez względu na cenę” Ramina Bahraniego). Z
drugiej jednak strony, znając sylwetkę Teda Bundy'ego, powinnam
przewidzieć, że Joemu Berlingerowi zależało na tym, żeby ta
postać nie budziła skrajnej odrazy u widzów. O tyle o ile, bo
choćby nie wiem jak Efron się starał, nie da się zapomnieć kogo
kreuje. Niektórzy powiedzieliby, że potwora w ludzkiej skórze, ale
nie oszukujmy się: Efron wciela się w człowieka z krwi i kości.
Okrutnego, ale człowieka. Człowieka, który rozkochuje w sobie Liz
Kendall, do czasu jego poznania samotnie wychowującą córkę, młodą
kobietę, w którą wcieliła się Lily Collins. Aktorka ta moim
zdaniem popisała się na tyle, na ile mogła. A że mogła
niewiele... Nieprzyjemnie zaskoczyło mnie podejście scenarzysty
„Podłego, okrutnego, złego” do tej postaci. Bo skoro materiałem
źródłowym była książka autorstwa Elizabeth Kendall/Elizabeth
Kloepfer, to oczekiwałam większego udziału Collins w tym
przedsięwzięciu. Myślałam, że spotkam się tutaj głównie ze
spojrzeniem Kendall na tę sprawę. Ze spojrzeniem długoletniej
partnerki Teda Bundy'ego (nie jedynej zresztą), zupełnie
nieświadomej tego, że jej ukochany w wolnym czasie zabija
przedstawicielki płci pięknej. Innymi słowy bardziej nastawiałam
się na jej biografię, niźli biografię tego amerykańskiego
seryjnego mordercy. Na psychologiczne studium kobiety, która żyła
u boku wielokrotnego zabójcy, prawdę o nim odkrywając dopiero po
latach. W „Podłym, okrutnym, złym” trochę miejsca przeznaczono
na tę, nazwijmy to, analizę oszukanej kobiety, w tym sensie również
ofiary Teda Bundy'ego, ale przede wszystkim skupiono się (znowu) na
sprawcy jej nieszczęścia. I szczęścia, bo omawiany film pokrótce
przeprowadza nas przez radosne chwile tej pary. Sekwencje te
prezentowałyby się wręcz idyllicznie, gdyby nie fakt, że my –
widzowie – znamy prawdziwe oblicze chłopaka Liz Kendall. Mężczyzny
bezgranicznie oddanego młodej sekretarce i jej małej córeczce,
darzącego ogromną miłością „swoją nową rodzinę”,
miłością, którą z całą mocą im okazuje, ilekroć gości w ich
domu. Pytanie tylko, czy uczucia te są szczere – czy Ted Bundy
faktycznie ukochał sobie Liz Kendall i jej córkę? Czy rzeczywiście
były one osobami, do których ze szczerego serca się przywiązał,
czy była to raczej gra z jego strony? Kochał, czy tylko udawał, że
kocha? Z filmu wynikało mi, że miłość ta była jak najbardziej
prawdziwa. Myślę, że w ten stronę skłaniali się twórcy
„Podłego, okrutnego, złego”. W czym nie ma niczego dziwnego,
biorąc pod uwagę, że scenariusz został oparty na wyznaniach
kobiety, która przez długi czas żyła w przekonaniu, że ma u
swojego boku człowieka odwzajemniającego jej miłość. Nie mam
pojęcia, czy później zmieniła zdanie – nie czytałam „The
Phantom Prince My Life with Ted Bundy”, ani w ogóle żadnych
zwierzeń Kendall na ten temat. Mogę jedynie wypowiedzieć się na
temat filmu Joego Berlingera, a ten moim zdaniem obstaje przy tym, że
Ted Bundy naprawdę kochał Liz Kendall. A mówimy przecież o
człowieku, o którym często mówi się, że w ogóle nie był do
tego zdolny.
Psychiatrzy
badający Teda Bundy'ego różne diagnozy stawiali, ale zgadzali się
co do tego (a przynajmniej większość z nich), że jest on osobą
pozbawioną empatii, niezdolnym do współczucia wyrachowanym
manipulantem, a tu się okazuje, że naprawdę kochał Liz Kendall.
Ale czy na pewno? Bo tak, z „Podłego, okrutnego, złego”, taka
myśl moim zdaniem płynie, ale skoro Ted Bundy biegle władał
sztuką manipulacji, to może (tylko może) twórcy omawianego filmu
chcieli oszukać widzów. Tak jak Bundy oszukał Liz Kendall, co do
swojego prawdziwego ja. To nawet miałoby sens, bo „Podły,
okrutny, zły” został oparty na wyznaniach kobiety przynajmniej
przez parę lat żyjącej w przekonaniu, że mężczyzna ten
odwzajemnia jej miłość. Tak, tylko że scenarzysta bardziej starał
się wejść w umysł Teda Bundy'ego niźli jego długoletniej
dziewczyny (nie jedynej, bo Bundy miał wiele partnerek, o czym w
filmie nie wspomniano – chyba że coś mi umknęło). O zbrodniach
przez niego popełnionych wiele się w tym filmie mówi (bo i nie da
się inaczej, jeśli kręci się film o Tedzie Bundym), ale filmowcy
nie przeprowadzają nas przez nie w czasie rzeczywistym. Koncentrują
się głównie na procesach sądowych, w których to Ted Bundy stawał
jako oskarżony. Najpierw o porwanie młodej kobiety, kiedy to
jeszcze nie podejrzewał, a w każdym razie Liz Kendall tego nie
przewidywała, że stanie się głównym bohaterem... yyy...
antybohaterem pierwszego w Stanach Zjednoczonych medialnego
(emitowanego w telewizji) procesu sądowego. Podczas tych
rozpraw naturalnie omawia się (niektóre) zbrodnie Bundy'ego. Do
tego mamy doniesienia medialne i UWAGA SPOILER retrospekcję
pokazaną pod koniec „Podłego, okrutnego, złego” – filmowy
Bundy podczas ostatniej rozmowy z Liz przypomina sobie jedno z
popełnionych przez siebie morderstw KONIEC SPOILERA. „Podły,
okrutny, zły” to przede wszystkim jednak opowieść o człowieku
starającym się wydostać z bagna, w które sam się wpakował. To
znaczy takie przekonanie będzie towarzyszyć osobom znającym
historię tej przerażającej postaci. Gdybym jej nie znała to
pewnie przez jakiś czas dopuszczałabym do siebie myśl, że Ted
Bundy nie popełnił tych wszystkich zbrodni, które mu przypisano,
że doszło do strasznej pomyłki bądź celowego działania policji
i prokuratury, że oto znaleźli sobie „kozła ofiarnego”.
Sympatycznego studenta prawa, który od paru lat toczył szczęśliwe,
beztroskie życie u boku ukochanej kobiety i jej małej córeczki. W
każdym razie trochę obawiałam się, że twórcy pójdą w tę
stronę, ale nie to w głównej mierze zakłócało mi seans
„Podłego, okrutnego, złego”. W mojej ocenie filmowcy chcieli
pokazać jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Innymi słowy:
materiał, na który się porwali nadawał się na dużo dłuższy
obraz, niż ten w którym go zamknięto (film trwa około stu
dziesięciu minut). Twórcy starali się zarazem sportretować
batalię sądową, jaką stoczył „uroczy” student prawa, jego
zmagania z systemem sprawiedliwości oraz jego związek z Liz
Kendall, nad którą to również w pewnym stopniu się pochylono
(pobieżna analiza psychologiczna, skróty z jej życia, również po
aresztowaniu Teda) UWAGA SPOILER i późniejsza relacja
Bundy'ego z Carole Ann Boone, przeradzająca się w romans, a
następnie w małżeństwo zawarte na sali sądowej KONIEC
SPOILERA. Zdjęcia utrzymano w lekkim klimacie retro, a i wybór
utworów muzycznych akompaniujących tej, bądź co bądź,
wielowątkowej historii, to jaśniejsze punkty „Podłego,
okrutnego, złego”. Ale „migawkowej narracji” w całości
zrekompensować mi nie mogły. Zupełnie jakby ktoś wprawił w ruch
nożyczki... Wiele scen urywano w nieodpowiednich momentach,
poszczególne wydarzenia następowały po sobie tak szybko, że
musiałam pilnować się, żeby nie stracić wątku. No może trochę
przesadzam, bo w końcu (i to ogromny walor tego filmu) przynajmniej
głośną rozprawę Teda Bundy'ego odwzorowano bardzo wiernie. Wiele
zdjęć pewnie uznałabym za archiwalne, gdyby nie to, że w kadrze
znajdował się Zac Efron, a nie Ted Bundy. Co nie znaczy, że aktor
nie oddał jego mimiki – zrobił to i to we wręcz przerażająco
przekonującym stylu. Chyba zacznę bać się tego aktora:) Pozostałe
wątki też nie miały na tyle skomplikowanej natury, by móc się w
nich zagubić, ale czy mogłam się w nie należycie zagłębić?
Niestety nie, pomimo wyboru interesującego materiału źródłowego.
W miarę interesującego, bo jednak historia Teda Bundy'ego
odrobinkę, dosłownie ociupinkę mi się już przejadła, dlatego
większą ciekawość budziły we mnie mniej szczegółowo
przedstawiane dzieje filmowej Liz Kendall. I pomimo solidnej obsady,
wspaniałego popisu aktorskiego głównie Zaca Efrona, ale i Lily
Collins, Haley Joel Osment (najbardziej znany jako „widzący
umarłych”), John Malkovich, Kaya Scodelario i Brian Geraghty też
zwrócili moją uwagę – w pozytywnym znaczeniu tego słowa –
chociaż oczywiście w nieporównanie mniejszym stopniu, niż twardo
stojący na pierwszym planie odtwórca roli Teda Bundy'ego. Niemniej,
z tą moją uwagą różnie bywało – raz była wzmożona, innymi
razy bardzo wątła. A wszystko przez tę poszarpaną narrację,
przez ten migawkowy wręcz styl snucia opowieści. Historii, która
wydarzyła się naprawdę i o której nadal dużo się mówi (czego
dowodem nie tylko ten film). Chociaż niekoniecznie do końca, bo dla
niektórych dzieje Liz Kendall, niestety niezbyt wyczerpująco
zobrazowane w „Podłym, okrutnym, złym”, mogą być nowością.
Ba, możliwe, że znajdą się osoby, którzy dopiero tutaj po raz
pierwszy zderzą się z historią Teda Bundy'ego. Amerykańskiego
seryjnego mordercy, którego zobaczymy w tym filmie nie tylko w
kreacji Zaca Efrona, miejsce dla nagrań archiwalnym bowiem też tu
przewidziano.
„Podły,
okrutny, zły” Joego Berlingera coś do historii o Tedzie Bundym
wnosi. Albo inaczej: obok rzeczy dobrze znanych, pokazuje i takie,
którym dotychczas nie poświęcano większej uwagi. Mowa o dziejach
Liz Kendall, długoletniej partnerki tego amerykańskiego seryjnego
mordercy, które owszem niektórym są znane choćby z jej własnej
książki, ale w i licznych analizach Teda Bundy'ego zamieszczonych w
Internecie można znaleźć wzmianki na jej temat. Nie znam jednak
filmu, który choćby tylko w takim niezbyt dużym stopniu, jak w
omawianym tutaj filmie, koncentrował się na tej autentycznej
postaci. To jeden z tych powodów, dla których nie żałuję
spotkania z „Podłym, okrutnym, złym”. Nie jedyny, i nawet nie
najważniejszy. Najsilniejszym pierwiastkiem tej produkcji jest moim
zdaniem Zac Efron – jego doskonała wręcz kreacja Teda Bundy'ego.
Zresztą nie tylko jego kreacja dodaje jakości tej produkcji, ale to
on dostał tutaj największe pole do popisu... i się popisał. Dał
mi jedno z tych pokazów aktorskich, o których się nie zapomina. A
jeśli nawet, to po bardzo długim czasie. Gdyby tylko lepiej tę
historię opowiedziano, gdyby nie ta poszatkowana narracja... Wtedy
moje zdanie o „Podłym, okrutnym, złym” w reżyserii Joego
Berlingera na pewno byłoby zdecydowanie lepsze. A tak? No cóż,
film niezły. Produkcja mogąca się poszczycić kilkoma naprawdę
mocnymi superlatywami, które jednak nie były w stanie w całości
zrekompensować mi nader niewygodnego sposobu snucia opowieści o
Tedzie Bundym i niektórych ludziach z jego otoczenia. Niewygodnego w
rozumieniu: niepozwalającego mi zagłębić się w tę historię
tak, jakbym sobie tego życzyła. Dlatego właśnie dla mnie „Podły
okrutny, zły” jest tylko (i aż) filmem niezłym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz