sobota, 14 sierpnia 2021

„Chmara” (2020)

 

Virginie Hébrard, wdowa samotnie wychowująca dwójkę dzieci, Laurę i Gastona, utrzymuje rodzinę z hodowli szarańczy, z której wytwarza mąkę, ale przychodzi jej to z coraz większym trudem. Interes ostatnio nie kręci się najlepiej i Virginie zaczyna rozważać zamknięcie swojej działalności. Pewnego dnia odkrywa jednak, że owady rosną i rozmnażają się szybciej, gdy karmią się krwią. Virginie w tajemnicy przed bliskimi zaczyna więc dostarczać szarańczy życiodajny płyn. Hodowla szybko się rozrasta, ale sukces negatywnie odbija się na zdrowiu, zdeterminowanej by utrzymać swój biznes, kobiety.

Dobrze przyjęty przez krytyków francuski animal attack wpisujący się w tak zwaną nową falę horroru w reżyserii debiutującego w pełnym metrażu Justa Philippota i na podstawie scenariusza Francka Victora, opartego na pomyśle Jérôme'a Genevray. „Chmara” (oryg. „La nuée", międzynarodowy: „The Swarm”) przez reżysera została pomyślana jako coś pomiędzy europejskim kinem autorskim i głównonurtowym kinem hollywoodzkim. Philippot nie ukrywa, że takie właśnie produkcje chciałby tworzyć. Chciałby zwracać uwagę szerokiej publiczności na coś innego, coś co nie przypomina za bardzo popularnych amerykańskich filmów gatunkowych. Kojarzona głównie z „Ptakami” Alfreda Hitchcocka (inspirowanymi opowiadaniem Daphne du Maurier pod tym samym tytułem), zrealizowana za około dwa miliony osiemset tysięcy euro „Chmara”, nie tyle miała być obrazem o zmutowanych owadach, ile filmem „zakotwiczonym w naszej rzeczywistości, z jej komplikacjami, z jej sprzecznościami”. Eko filmem. Premierowy pokaz „Chmary” miał miejsce w sierpniu 2020 roku na Angoulême Film Festival, a w sierpniu następnego roku dystrybucję pełnometrażowego debiutu reżyserskiego Francuza Justa Philippota, otwarł Netflix.

Nowa fala horroru. I wszystko jasne. Wiadomo, że nie będzie to jeden z tych szybkich, przeładowanych efektami specjalnymi straszaków, które bardzo lubią robić „buu!”. Zresztą sam Just Philippot w swoich wypowiedziach na temat „Chmary” zapowiadał zupełnie inne klimaty. Właśnie, klimat. Na tym przede wszystkim bazuje pierwsza długometrażowa produkcja tego francuskiego twórcy. W pewnym sensie odizolowana sceneria – osamotniona niewielka farma prowadzona przez samotną matkę – surowa, chłodna kolorystyka, prosta, acz niepozbawiona komentarzy społeczno-obyczajowych fabuła, zręczna żonglerka napięciem, które od czasu do czasu wzmacnia jakieś średnio makabryczne ujęcie (praktyczne efekty specjalne). Te ostatnie na osobach mających jakieś rozeznanie w kinie gore raczej większego – albo żadnego – wrażenia nie zrobią. Szok, niesmak, wstręt: dostrzegałam w „Chmarze” zabieganie o między innymi takie reakcje, ale bardziej na płaszczyźnie psychologicznej. Krwiożercza szarańcza hodowana przez pierwszoplanową postać w moim przekonaniu nie stanowi głównego nośnika tych niewygodnych emocji. Nie sama w sobie, bo nie da się ukryć, że swoją rolę w tym szaleństwie odgrywa. Szaleństwie, jakie ogarnia Virginie Hébrard, wdowę mieszkającą ze swoimi dziećmi, nastoletnią Laurą i jej młodszym bratem Gastonem, na niedługo już zacisznej farmie. Czysty obłęd... albo po prostu silne pragnienie zapewnienia godnego bytu swojemu potomstwu. Naturalna potrzeba wyjścia na prostą, która w przypadku Virginie rośnie szybciej niż hodowane przez nią owady. Osiąga niebotyczny, anormalny rozmiar. Taka mutacja jednego z imperatywów każdego kochającego rodzica. Zapewnić wikt i opierunek potomstwu. Zadbać o podstawowe potrzeby swoich dzieci. Od czasu do czasu spełniać ich małe marzenia, dopieszczać prezentami bardziej kosztownymi od na przykład wspólnego pikniku na plaży czy grillowania na swoim podwórku. Virginie wybrała sobie nietypowy sposób na osiągniecie tych, bądź co bądź, niewygórowanych, najzupełniej zwyczajnych życiowych celów. Ludzkich potrzeb. Czołowa postać „Chmary”, w którą w przekonującym stylu wcieliła się Suliane Brahim, założyła małą hodowlę szarańczy, z nadzieją na jej rozrost w najbliższym czasie. Dni jednak mijały, a owadów nie dość, że nie przybywało, to ich rozmiar pozostawiał wiele do życzenia. Zysk, jaki obecnie osiąga Virginie ze sprzedaży swojej zdrowej mąki na bazie szarańczy, nie wystarczy na utrzymanie trzyosobowej rodziny. Coraz bardziej zdesperowana kobieta doraźne wsparcie znajduje u swojego sąsiada Karima (przyzwoita kreacja Sofiana Khammesa), imigranta z Bliskiego Wschodu, mającego dość dochodową winiarnię. Mężczyzna chętnie pożycza jej pieniądze, szuka dla niej nowych kupców, oferuje swoją pomoc w różnych niezbędnych pracach na farmie szarańczy. A na tym jego działalność na rzecz Hébrardów bynajmniej się nie kończy. Karim w ten sposób odwdzięcza się swojej sąsiadce za jej przyjaźń. Filmowcy co prawda nie rozwodzili się nad nieprzychylnym stosunkiem jakiejś części francuskiego społeczeństwa do muzułmańskich imigrantów, ale z niektórych słów Karima można wyczytać, że jego początki na europejskiej ziemi nie były łatwe, że patrzono na niego podejrzliwym okiem, z nieukrywaną wrogością, skrajną niechęcią. Innym nader aktualnym problemem poruszonym na kartach scenariusza „Chmary” jest nadmierna eksploatacja zasobów naturalnych. Niby wiemy, że owe dobra w zastraszającym tempie się kurczą, niby wiemy, że jak nic nie zmienimy, to za chwilę będziemy mieć poważniejszy niż zwykle problem z wyżywieniem przeludnionej planety. Niespecjalnie jednak przykładamy się do pozyskiwania jakichś alternatywnych zdrowych pokarmów. Weźmy mąkę Virginie Hébrard – zdrowsza, dużo bogatsza w białko, a i koszt produkcji niewielki, ale prawie nikt jej nie chce. A jak już to nie dla siebie, tylko dla zwierząt hodowlanych. A gdyby tak karmić szarańczę krwią? O, to dopiero by się biznes rozkręcił!

Just Philippot opisuje swój pierwszy pełnometrażowy film jako rzecz o kobiecie, która dla dobra swojego potomstwa niszczy przyrodę. Reżyser „Chmary” wierzy, że ludzie są świadomi szkód, jakie wyrządzają planecie i ich konsekwencji, różnych katastrof, jakie praktycznie każdego dnia na nas spadają (trzecia zasada dynamiki Newtona: uderz w przyrodę, to i ciebie zaboli). Kupuj, konsumuj, ale staraj się nie drenować zanadto nie tak znowu przepastnych kieszeni Matki Natury. Zaspokajaj potrzeby własne i potrzeby swoich bliskich, ale nie bez poszanowania przyrody. Dbaj o nią, a ona zadba o ciebie. Zagarnij zbyt wiele, to na własnej skórze odczujesz gniew potęgi, której ani ty, ani cały twój gatunek nigdy nie okiełzna. Nie będziesz panował człowiecze nad Matką Naturą – albo się jej podporządkujesz, albo zginiesz. Takie przesłanie płynie z tej historii, ale to bardziej strumyk, niż rwąca rzeka. Innymi słowy, w scenariuszu „Chmary” pióra Francka Victora, te treści są tak jakby przysłonięte na wpół przezroczystą tkaniną, którą jest historia samotnej matki wpadającej w szpony niszczycielskiej obsesji. To jeden z tych obrazów, który nie podaje wszystkiego na tacy. Opowieść z podwójnym dnem. Nieśpiesznie budowana historia kobiety, która dosłownie wykrwawia się dla swoich latorośli. W każdym razie zaczyna oddawać krew drapieżnym owadom hodowanym w celach zarobkowych. Nie musi tego robić, jest mnóstwo lepszych, zdrowszych, mniej bolesnych sposobów na podreperowanie domowego budżetu, na utrzymanie rodziny. Zmiany chce jej córka, nastoletnia Laura, która przez tę dość egzotyczną hodowlę matki, doznaje różnych przykrości ze strony niektórych rówieśników. Virginie nie potrafi jednak tak po prostu porzucić czegoś, w co włożyła mnóstwo czasu i energii, nie wspominając już o pieniądzach. Bo choć twórcy dają nam do zrozumienia, że biznes pierwszoplanowej (anty)bohaterki „Chmary” nie jest zbyt drogi w utrzymaniu, nie wymaga jakichś wielkich nakładów finansowych, to mniejszych już z pewnością tak. A Virginie, gdy ją poznajemy, nie może sobie już pozwolić nawet na taki wydatek. Zaciąga więc kolejną pożyczkę i desperacko stara się sprzedać swój produkt z jakimś zyskiem. Kupiec w końcu się znajduje, ale duma nie pozwala Virginie przyjąć tej konkretnej oferty. Chwycić się tej być może ostatniej deski ratunku dla jej upadającego małego biznesu. W każdym razie ona wreszcie dochodzi do wniosku, że najwyższy czas poszukać innego zajęcia. I pewnie tak by zrobiła, gdyby nie pewne odkrycie. Pomysł na pojenie żywego inwentarza własną krwią – swoją drogą od początku trudno oprzeć się przeczuciu, że Viriginie na tym nie poprzestanie, w sumie to logiczne – może i nie odznacza się ogromną kreatywnością, ale cały ten motyw hodowli krwiożerczej szarańczy ma w sobie coś intrygującego. Moją uwagę z pewnością skradł. Podobnie kradły ją postacie, a właściwie sposób ich prowadzenia. W przypadku Virginii można jednak też mówić o jakiejś fascynującej złożoności. Zdecydowanie nie przyjmowałam jej jak „dawną znajomą”, czyli jednostkę dostosowaną do któregoś z najczęściej wykorzystywanych w szeroko pojętym kinie grozy, stereotypowych modeli osobowości. Ani zupełnie czarny, ani śnieżnobiały to charakter. Kobieta popadająca w niebezpieczny nie tylko dla niej, ale i całego jej otoczenia, obłęd. „Zakażona” zgubną obsesją na punkcie swojej niepospolitej maszynki do robienia pieniędzy. Oddalająca się, zaniedbująca, właściwie coraz mocniej izolująca się od własnych dzieci. Z myślą o nich tak ciężko pracowała, przede wszystkim dla nich od podstaw budowała swoją hodowlę. Dla nich przelewała własną krew, ale zamiast wygodnego rodzinnego gniazdka na spokojnej, malowniczej farmie, niechcący urządziła im coś zgoła przeciwnego. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że swoje macierzyńskie uczucia Virginie przelała na krwiożercze owady. Nie miała już czasu dla Laury i Gastona, tak bardzo pochłaniała ją nadzwyczajna, chorobliwa wręcz troska o całą chmarę pozostałych „dzieci”. Przestało ją interesować właściwie wszystko, co miało związek z jej potomstwem. Tak naprawdę nie wiedziała nawet, czy w danym momencie jej latorośle są w domu, czy gdzieś indziej. Nie żeby to ją martwiło. Jej myśli zajmowało głównie wyżywienie szybko rozrastającego się żywego inwentarza – sporych rozmiarów (ale bez przesady) „wampirycznych” stworzeń. Właściwie to wampiry bledną w zestawieniu z tą wiecznie nienasyconą, czarną chmurą, jaka zawisła nad rodzinę Hébrardów. UWAGA SPOILER Największe, ale spodziewane wstrząsy przeżyłam za sprawą zwierząt – pies sąsiada portretowanej rodziny i koza Gastona KONIEC SPOILERA. Pójście po linii najmniejszego oporu? Trochę tak, ale tragedia rodzinna i tragedia jednostki też jakieś czułe struny we mnie poruszyły.

Przejmująca, klimatyczna, kameralna, w wystarczającym dla mnie stopniu skoncentrowana na postaciach, nieśpiesznie snuta, generalnie przyjemnie prosta historia, choć mająca też drugą, mniej eksponowaną warstwę, nazwijmy ją dydaktyczną. Ten chłód, ta posępność, ta szorstkość, rosnące poczucie wyobcowania, uwięzienia na coraz bardziej dusznej farmie pełnej krwiożerczych owadów oraz w poplątanym, trawionym zdradziecką obsesją umyśle oddanej matki. Komu bardziej: swojemu potomstwu czy szarańczy, która chętnie wyssałaby z niej calutką krew? Całkiem emocjonujący eko horror, animal attack, horror ekonomiczny, dramat, thriller psychologiczny... Krócej? Proszę: kino grozy z tak zwanej nowej fali. Francuska „Chmara”, czyli pierwszy i według mnie całkiem solidny występ niejakiego Justa Philippota na pełnometrażowej scenie reżyserskiej. Ale, ale. Ważny komunikat: znowu jestem w mniejszości - upraszam o wzięcie na to poprawki. Dziękuję za uwagę i życzę miłego dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz