poniedziałek, 30 sierpnia 2021

„On wie, że jesteś sam” (1980)

 

Na Staten Island grasuje seryjny morderca, celujący w młode kobiety niebawem mające wziąć ślub. Teraz obserwuje studentkę Amy Jensen. Jej wybranek Phil wyjechał na weekend kawalerski, a ona ma zamiar spędzić ten czas ze swoimi najlepszymi przyjaciółkami, Joyce i Nancy. Amy dręczą wątpliwości w związku ze zbliżającym się wielkimi krokami ślubem. Rozważa odwołanie tego wydarzenia, co niewątpliwie ucieszyłoby jej byłego chłopaka Marvina Travisa, który pracuje w miejskiej kostnicy i niestrudzenie walczy o względy Amy. Tymczasem jej uwagę coraz mocniej zaprząta nieznany jej mężczyzna, widywany przez nią w różnych miejscach. Znajomi Amy uważają, że tylko jej się wydaje, że ktoś ją obserwuje, a ona nie wyklucza i takiej możliwości.

Pod koniec lat 70-tych XX wieku Armand Mastroianni przedstawił producentowi filmowemu, Edgarowi Lansbury'emu, swój pomysł na horror, notabene silnie inspirowany popularną legendą miejską pt. „Hak”. Gdy jego rozmówca nie okazał zainteresowania, Mastroianni podrzucił kolejne rozwiązanie, które w trakcie tej wymiany zdań przyszło mu do głowy – odmalował coś w rodzaju filmu w filmie, co dało mu zielone światło od Lansbury'ego. Napisanie scenariusza Mastroianni zlecił niedoświadczonemu Scottowi Parkerowi. Projekt miał różne tytuły - „Shriek”, „Shreik”, „The Uninvited" - ostatecznie jednak zdecydowano się na „He Knows You're Alone” (pol. „On wie, że jesteś sam”). Tytuł alternatywny: „Blood Wedding”. Według Armanda Mastroianniego właśnie ta nazwa sprawiła, że niektórzy fani kina grozy mylili jego film z „Kiedy dzwoni nieznajomy” (oryg. „When a Stranger Calls”) Freda Waltona. Prace nad „On wie, że jesteś sam” zajęły około sześciu miesięcy – poczynając od pisania scenariusza, na montażu kończąc. Film nakręcono na Staten Island (tam też toczy się jego akcja) w grudniu 1979 roku. Zdjęcia trwały osiemnaście dni. Budżet oszacowano na dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów, a wpływy z biletów na prawie pięć milionów dolarów.

Amerykański slasher debiutującego reżysera Armanda Mastroianniego (późniejszego twórcy między innymi „Czasu zabijania” z 1982 roku i „Istnego obłędu” z roku 1987) z nader wyraźnymi nawiązaniami do „Halloween” Johna Carpentera i „Psychozy” Alfreda Hitchcocka. Główny motyw muzyczny skomponowany przez Alexandra i Marka Peskanovów jest tak podobny do pamiętnej, kultowej melodii stworzonej przez samego Johna Carpentera na użytek jego „Halloween”, którą wykorzystano też w kolejnych częściach – w sumie to jeden ze znaków rozpoznawczych tej popularnej filmowej serii – że wręcz zakrawa to na plagiat. Na pewno? Plagiat, a nie mieszczący się w granicach przyzwoitości, dozwolony, niewinny ukłonik w stronę „Halloween”? Różnie się fani grozy na to zapatrują. Sprawa nie trafiła na wokandę, więc... W każdym razie jest tego więcej. Zapożyczeń, czy po prostu pomników stawianych nieśmiertelnemu slasherowi Johna Carpentera. Ujęć niby żywcem wyjętych z tamtego giganta filmowego horroru: Amy Jensen, w którą w nieprzekonującym mnie stylu wcieliła się Caitlin O'Heaney, maszerująca przez miasto, zmierzająca do domu, to swoista kopia, uważam gorsza wersja, wędrówki Laurie Strode w wykonaniu Jamie Lee Curtis. Albo scena z oknem. Mężczyzna tkwiący przed domem Amy, z którym kobieta na moment nawiązuje kontakt wzrokowy. Chwilę potem wzorem Michaela Myersa jegomość „rozpływa się w powietrzu”. Teraz „Psychoza” Alfreda Hitchcocka. Wspomni o niej młody Tom Hanks – aktorski debiut tego pana, który podobno tak spodobał się ważniejszym członkom ekipy „On wie, że jesteś sam”, że UWAGA SPOILER ostatecznie odeszli od planu uśmiercenia jego postaci KONIEC SPOILERA. Jest też scena pod prysznicem, która chyba miała bardziej przypominać... „Dziecko Rosemary” Romana Polańskiego. Co nucimy w kąpieli? „Kołysankę Rosemary” Krzysztofa Komedy! Właściwy hołd dla rzeczonej legendarnej już sceny z Janet Leigh odbywa się wcześniej, podczas sekretnej schadzki kochanków: nóż w akcji przy akompaniamencie kiepskiej podróbki prawdopodobnie najlepszej roboty w muzycznej karierze nieodżałowanego Bernarda Herrmanna. Wszystko zaczyna się w kinie. Na seansie jakiegoś taniego slashera. To właśnie ten wzmiankowany film w filmie. Dekadę później nieżyjący już Wes Craven wcieli coś podobnego do „Krzyku 2”. Popełnione tam zabójstwo w kinie miało nawiązywać właśnie do „On wie, że jesteś sam”. Można więc domniemywać, że stąd wzięła się fascynacja Cravena motywem filmu w filmie uświetniającym nie tylko serię „Krzyk”, ale także „Nowy koszmar”, siódmą odsłonę cyklu z Freddym Kruegerem, który to on, mistrz Wes Craven, zapoczątkował w 1984 roku, ponadczasowym slasherem pt. „Koszmar z ulicy Wiązów”. Tuż po (nie)krwawym zamknięciu tego, bądź co bądź, całkiem pomysłowego prologu, dowiadujemy się, że to najprawdopodobniej któreś już z kolei uderzenie osobnika, który z jakiegoś nie tylko sobie znanego powodu (ta kwestia szybko zostanie widzowi rozjaśniona) poluje na młode kobiety, które wkrótce mają wyjść za mąż. Twarz mordercy praktycznie od początku będzie nam znana. Twórcy nie robią z tego żadnej tajemnicy. Tak samo jak w „Halloween”... i nie tylko. W thrillerach to rzecz częsta, ale nie powiedziałabym, że dłuższe utrzymywanie tożsamości sprawcy w tajemnicy jest rzeczą charakterystyczną dla podgatunku slash. Tak bywa (np. „Piątek trzynastego” Seana S. Cunninghama), ale nie jest to regułą (jeszcze jeden przykład: „Koszmar z ulicy Wiązów” Wesa Cravena). Dość tych dygresji. Wróćmy do zabójcy niedoszłych panien młodych, którego wytrwale ściga „nowy doktor Samuel Loomis”, detektyw Len Gamble (przeciętna kreacja Lewisa Arlta). Policjant ma obsesję na punkcie tego bezwzględnego mordercy. Jego największym, właściwie jedynym, marzeniem jest schwytanie, ewentualnie uśmiercenie, tego niebezpiecznego, dla niego wciąż tajemniczego, człowieka. Postępy jego śledztwa będziemy śledzić rzadziej od perypetii studentki Amy Jensen, potencjalnej final girl, która wbrew nazwie filmu bynajmniej nie jest sama. Ma przy sobie przyjaciółki, Nancy i Joyce (w tych rolach odpowiednio Elizabeth Kemp i Patsy Pease, które generalnie mnie nie kupiły, ale gdybym miałam wskazać lepszy występ, to zdecydowanie postawiłam na Pease) oraz byłego chłopaka Marvina Travisa, w którego wcielił się Don Scardino, według mnie najsilniejszy składnik obsady, jeśli idzie o warsztat. Nie licząc Toma Hanksa, któremu dostała się nieporównanie mniejsza, praktycznie epizodyczna rola.

Armand Mastroianni jakiś czas po premierze swojego reżyserskiego debiutu, „On wie, że jesteś sam” zwrócił uwagę, że jego film niektórym myli się z „Kiedy dzwoni nieznajomy” Freda Waltona, co tłumaczył sobie podobnie złowieszczo brzmiącymi tytułami. Zauważyć jednak można jedno bardzo luźne powiązanie fabularne. Ot, taka mała rzecz jak inspiracja legendą miejską. Nie tą samą, bo twórcy „Kiedy dzwoni nieznajomy” na warsztat wzięli opowieść o młodej opiekunce do dzieci, a Scott Parker otworzył scenariusz „On wie, że jesteś sam” scenką zaczerpniętą z opowieści o mordercy z hakiem (albo hakiem w miejscu dłoni, wersje są różne, o czym zresztą później będą debatować bohaterowie „Koszmaru minionego lata” Jima Gillespiego), co zrobił na wyraźną prośbę, żeby nie rzec żądanie, Armanda Mastroianniego. Scenariusz składający się z samych klisz. No może, z wyjątkiem osób, które są głównym celem „myśliwego” z przeszywającym spojrzeniem i pokracznym, kaczkowatym chodem (w sumie niezbyt wymagająca kreacja Toma Rolfinga, którą szczerze mówiąc najczęściej przyjmowałam z uśmiechem politowania). Poza tym: stara śpiewka. Co samo w sobie w ogóle by mi nie przeszkadzało (ja z tych kochających slasherowe schematy), gdyby nie biła z tego taka beznamiętność, gdyby filmowcy podeszli do tego z większym uczuciem. Podobno mnóstwo potu wylali, ponoć sporo energii w to włożyli i... może właśnie w tym tkwił ich błąd. Gdyby pójść na żywioł, pozwolić sobie na większą spontaniczność, nie trzymać się tak mocno podręcznika „Jak nakręcić dobry slasher?”, to może coś konkretnego by z tego wyszło. Wielki Duch Slash. Magia XX-wiecznych horrorowych rąbanek. Coś, czego słowami oddać się nie da. To trzeba poczuć, ale mam poważne wątpliwości, czy poczujecie to w „On wie, że jesteś sam” Armanda Mastroianniego. Mnie takich doznań w zasadzie ten obraz nie zapewnił. Zdjęcia wprawdzie nie odbiegają od standardowego, dla mnie wysokiego, poziomu krwawych, umiarkowanie krwawych, albo jak w tym przypadku prawie bezkrwawych horrorów o polowaniu na ludzi. Mroczne, ziarniste, przybrudzone, przymglone. Do tego wpadająca w ucho, zróżnicowana (nie tylko "odbitka" „Halloween”) oprawa dźwiękowa i zręczny montaż. Wszystko się zgadza, a jakoś moje zainteresowanie spadało praktycznie ze sceny na scenę. Najbardziej ożywiona byłam w pierwszej i ostatniej partii. Z zaskakującym epilogiem włącznie, który trochę koliduje z wcześniejszym przekazem. UWAGA SPOILER Jakoś nie widać, żeby temu młodzieńcowi zależało na głównej bohaterce filmu – w każdym razie nie na tyle, by nie sypiać z innymi KONIEC SPOILERA. W środku czułam się zdecydowanie mniej komfortowo. I to nie jest komplement. Widziałam co prawda starania twórców obliczone na wykrzesanie z tej historii zadowalającego napięcia, ale za mało w tym szaleństwa, nieobliczalności – jakaś monotonia się tu skrada. Jakieś takie kwadratowe to wszystko. Prostą drogą od punktu A do punktu B, gdzie nie ma właściwie żadnych niewiadomych. Łatwo przewidzieć miejsce i moment (co do sekundy) ataku niezamaskowanego zabójcy, który szczególnie upodobał sobie długi nóż. Jak „jego idol” Michael Myers. W ostatniej partii też raz mi się zdarzyło to bezbłędnie wyliczyć, w akcji, która automatycznie nasunęła mi na myśl „Lśnienie” Stanleya Kubricka, choć zaryzykuję twierdzenie, że wykonanie gorsze. Przyznaję, że parsknęłam śmiechem: ale sobie stanęła ta nasza przyszła panna młoda. Zakładając, że wyjdzie z tego cało. Studentka opiekująca się młodszą siostrą pod nieobecność rodziców, która prawie przez cały film zmaga się z wątpliwościami nie tylko, co do przygotowywanego już ślubu z Philem, ale co gorsza zaczyna się też zastanawiać, czy aby nie traci zmysłów. To znaczy boi się, że człowiek, którego widuje w różnych okolicznościach, to tylko projekcja jej skołowanego umysłu. A to widzi go z okna własnego domu, a to za witryną sklepową, a to (a jakże!) w wesołym miasteczku. W świecie przedstawionym panuje aura jesienna, ale na planie było mroźno, na co wskazują choćby ubrania aktorów i słowa Toma Hanksa, który nie krył swojego zdziwienia pomysłem na rozbicie wesołego miasteczka w grudniu – czysty absurd w scenariuszu, według niego. Będzie też akcja w parku, czy niewielkim lasie nieopodal domu Amy Jensen, w sklepie z sukniami ślubnymi, bo to w końcu rzecz o ślubach, i wreszcie w kostnicy. Krwawych scen prawie wcale – nie licząc jakichś tam pojedynczych kropli substancji niezbyt udanie imitującej krew. Hmm... a tak! Głowa w akwarium. To właściwie jedyny śmielszy, dosadniejszy akcent w „On wie, że jesteś sam”. Nic specjalnego, ale niech nikt nie mówi, że pierwszy film Armanda Mastroianniego jest zupełnie pozbawiony makabrycznych dodatków! Oto jest efekt specjalny.

Czas stracony? To byłoby za dużo powiedziane. Nawet zły slasher, to dobry slasher. Żarcik. Po prostu moim życiowych celem (mówiłam już, że nie jestem zbyt ambitna?) jest obejrzenie wszystkich filmów wpisujących się w ten nurt, jakie powstały w latach 70-tych i 80-tych XX wieku. Wątpię, żeby się udało, ale próbować, próbuję. Dlatego nie widzę powodu, by wyrzucać sobie wybór „On wie, że jesteś sam” w reżyserii Armanda Mastroianniego na pewien szczególnie nudny wieczorek. Który za sprawą tego slasherka stał się jeszcze nudniejszy. W każdym razie więcej złego niż dobrego w tym patrzydełku znalazłam. W mojej ocenie, poniżej średniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz