sobota, 21 sierpnia 2021

„Don't Tell a Soul” (2020)

 

Siedemnastoletni Matt namawia swojego niespełna piętnastoletniego brata Joeya do obrabowania domu poddawanego fumigacji, argumentując to potrzebą sfinansowania leczenia ich chorej matki. W trakcie napadu zaskakuje ich ochroniarz, Dave Hamby, który rusza w pogoń za chłopcami, uciekającymi przez las ze skradzioną gotówką. I wpada do suchej studni. Bracia wracają do domu, zostawiając mężczyznę w głębokim dole. Joey chce mu pomóc, ale jego brat uważa, że nie powinni się w ten sposób narażać i radzi mu zapomnieć o nieszczęsnym ochroniarzu. Joey w tajemnicy przed agresywnym bratem nawiązuje jednak bliższą relację z uwięzionym mężczyzną.

Amerykański thriller w reżyserii i na podstawie scenariusza Alexa McAulaya, zainspirowany trudną braterską relacją, jaką miał jego ojciec oraz wydarzeniami z okresu dorastania Alexa w stanach Teksas i Ohio. Główny twórca dobrze przyjętego przez krytyków „Don't Tell a Soul” zdradził, że w tamtym okresie rabowanie domów przykrytych namiotami (chemiczne tępienie termitów) było dość powszechne. Motyw uwięzienia człowieka w suchej studni McAulay zaczerpnął natomiast z przypadku dziecka, które utknęło na jeden dzień w szybie w opuszczonej fabryce samochodów. I jeszcze wspomnienie jego dwunastoletniego wówczas kolegi, który przypadkowo zastrzelił jednego ze swoich przyjaciół w lesie – ono także miało pewien wpływ na w gruncie rzeczy fikcyjną opowieść Alexa McAulaya. Film kręcono półtorej godziny drogi od miejscowości, w której jego reżyser odebrał wykształcenie średnie. „Chciałem stworzyć mroczną i niepokojącą historię, niczym przerażającą bajkę, rozgrywającą się tam, gdzie amerykański Środkowy Zachód spotyka się z Południem” - powiedział w jednym z wywiadów poświęconych „Don't Tell a Soul”.

Elektryzujący duet młodych aktorów, Fionn Whitehead i Jack Dylan Grazer (młody Eddie Kaspbrak z dwuczęściowej readaptacji powieści „To” Stephena Kinga wyreżyserowanej przez Andy'ego Muschiettiego), wspierany przez bardziej doświadczone gwiazdy, Rainna Wilsona i Menę Suvari. Opowieść o skomplikowanej braterskiej relacji – która przypomniała mi „Found” Scotta Schirmera, film oparty na minipowieści Todda Rigneya pod tym samym tytułem – i dorosłym mężczyźnie całkowicie zdanym na łaskę tych nastoletnich chłopców. Którzy zdążyli się już przekonać, jak nieznośne, niesprawiedliwe może być życie. Ojciec obecnie siedemnastoletniego Matta i prawie piętnastoletniego Joeya umarł jakiś czas temu. Na domiar złego ich matka Carol (przyzwoity występ Meny Suvari) zapadła na poważną chorobę. Kobieta większość czasu spędza na kanapie przed telewizorem w otoczeniu buteleczek z silnymi lekami przeciwbólowymi. Domem zarządza jej starszy syn Matt (wspaniały popis Fionna Whiteheada), który nie poświęca matce takiej uwagi jak jego brat Joey (nie mniej efektowna kreacja Jacka Dylana Grazera). Rządzi twardą ręką, która zwykle spada na jego nieporównanie bardziej uczuciowego brata. Właściwie trudno oprzeć się wrażeniu, że Matt to klasyczny przykład osobowości psychopatycznej, tj. dyssocjalnej. Film otwiera skok zaplanowany przez tego młodego człowieka. Chłopak bez skrupułów wykonawcą swego przestępczego planu czyni swojego młodszego brata – to on ma włamać się do opuszczonego na czas fumigacji domu i ukraść przechowywane tam pieniądze, które ma zamiar – tak twierdzi – przeznaczyć na leczenie ich matki. Chłopcom udaje się obłowić, ale nie obywa się bez przypadkowej ofiary. Niejaki Dave Hamby, ochroniarz, w trakcie pościgu za nastoletnimi złodziejami, wpada do suchej studni w leśnej głuszy. Poza skręconą kostką nie odnosi żadnych obrażeń, ale bez czyjejś pomocy z całą pewnością z tej pułapki się nie wykaraska. A jedynymi osobami, które wiedzą o jego ekstremalnie niewygodnym, rozpaczliwym położeniu są chłopcy, w których interesie nie leży śpieszenie z odsieczą temu konkretnemu bliźniemu. Sytuację zaognia wybuchowy temperament starszego brata: ewidentny pociąg do przemocy, agresywna natura i domniemany brak empatii. Zanosi się na coś w rodzaju „Zabawmy się u Adamsów” Mendala W. Johnsona, „Dziewczyny z sąsiedztwa” Jacka Ketchuma, poniekąd „Martwej dziewczyny” Gadiego Harela i Marcela Sarmiento, i tak dalej. Kolejne podejście do motywu znęcania się młodych ludzi nad zniewoloną, bezprawnie ubezwłasnowolnioną jednostką? Kolejna opowieść o człowieku, który stanie się swoistą zabawką w rękach zdemoralizowanych, sadystycznych dzieciaków? Niezupełnie. Alex McAulay pochyla się nad innym tematem. Buduje zaskakującą, nietypową relację pomiędzy pogubionym nastolatkiem i jak by nie patrzeć jego więźniem. Warstwa psychologiczna nie jest w „Don't Tell a Soul” jakoś specjalnie rozbudowana, ale niewątpliwie pełni bardzo ważną rolę. Konflikt toczący się w głowie niespełna piętnastoletniego chłopca, któremu leży na sercu los nieszczęsnego ochroniarza, ale boi się reakcji swojego brata. Z tyłu głowy Joey ma też zapewne scenariusz przytoczony przez Matta. Konsekwencje prawne, które mogą go spotkać po uwolnieniu... jego nowego przyjaciela, Dave'a Hamby'ego (przekonujący występ Rainna Wilsona). Wrażliwość młodszego brata zderza się w „Don't Tell a Soul” z zimną osobowością starszego. Matt nie dba o innych - może z wyjątkiem swoich najbliższych: ogromny znak zapytania – możliwe, że nigdy nie zaznał czegoś takiego, jak wyrzuty sumienia, stara się czerpać z życia jak najwięcej, silnymi kopniakami odrzucając kłody bez przerwy rzucane mu pod nogi przez złośliwy los. Egoista rozstawiający po kątach swojego bezbronnego brata i niepoświęcający uwagi swojej schorowanej matce. Opieka nad matką to obowiązek „jego niewolnika” i jak widzimy już na początku filmu, pozyskiwanie pieniędzy na jej leczenie też zostaje wrzucone przez Matta na wątłe barki Joeya. Relacje międzyludzkie – trudny związek braci, zdumiewająca (może trochę za bardzo, może trochę to ponaciągane) przyjaźń rodząca się w niemałych bólach, ale też związek niedomagającej, zmagającej się z jedną z najpoważniejszych chorób znanych ludzkości, wdowy, która niejedno już przeżyła, już wcześniej sporo wycierpiała, z ukochanymi dziećmi. Carol boli, że nie może już wypełniać swoich rodzicielskich obowiązków, zapewnić Mattowi i Joeyowi należytej opieki. Nietrudno odczuć, że Carol uważa się za swego rodzaju balast, że według niej jest ciężarem dla swoich dzieci. Nie chce tego, ale choroba nie pozostawia jej wielkiego wyboru. Tymczasem, jak wiemy, jej synowie pakują się w poważne kłopoty.

Niewielka miejscowość. Jesień. Szaro, wilgotno. Aż przypomniał mi się „Synalek” Josepha Rubena, kultowy thriller z niezapomnianą rolą Macaulaya Culkina. Podobny klimat (ta posępność) w podobnym miasteczku (cisza małego miasta: pod płaszczykiem spokoju, monotonii wręcz nudy, czai się zło w absolutnie ludzkiej postaci). W tekście też da się zauważyć przynajmniej jedno podobieństwo. Zły i dobry dzieciak. Potencjalny psychopata wikłający swojego krewnego w ekstremalnie niekomfortową dla niego sytuację. Mówiąc wprost: wciągający go w istne bagno. W którym Joey poniekąd na własne życzenie coraz bardziej się pogrąża. Przez swoją pasywność, którą twórcy tłumaczą obawą przed spodziewanym gniewem starszego brata. To w największej mierze powstrzymuje Joeya przed wydobyciem swojego nowego przyjaciela z opresji. Wystarczyłoby podzielić się z kimś, z jakąkolwiek najlepiej dorosłą osobą, wiedzą, jaką ma tylko on i jego „zły brat”. I ich ofiara. Tak Matta, jak Joeya, choć ten drugi zapewne miałby inne zdanie na ten temat. Prędzej określiłby się jako cichy sprzymierzeniec mężczyzny, który na jego oczach utknął w głębokim dole w leśnej głuszy. Wbrew przykazaniom silniejszego brata (o czym zresztą Joey często przekonuje się na własnej skórze: prawo pięści), nastolatek regularnie odwiedza Dave'a Hamby'ego. Nosi mu jadło i napoje. Daje jakieś okrycie i coś jeszcze. Coś, co umożliwi zacieśnienie więzi pomiędzy nim i... jego więźniem. Największym winnym oczywiście jest Matt, ale powstrzymanie się od wydobycia biednego człowieka z głębokiej dziury w ziemi, czyni Joeya współwinnym. On też ponosi odpowiedzialność za krzywdę, jakiej doznaje ten przemiły mężczyzna. Człowiek, z którym Joeyowi tak dobrze się rozmawia, prawie jak z troskliwym ojcem, którego tak naprawdę nigdy nie miał. Niebezpieczeństwo, jakie grozi mu ze strony Matta (zastraszanie) niewątpliwie jest okolicznością łagodzącą, w jakimś stopniu usprawiedliwia bierność Joeya w obliczu ewidentnych cierpień drugiego człowieka, ale czy całkowicie go rozgrzesza? Wydaje mi się, że Alex McAulay nie chciał kompletnie wybielać tego chłopca. Bardziej widziałam w tym zabieganie o sympatię dla nastolatka, który ponad wszelką wątpliwość straszliwie pobłądził, niż o silne zaciemnianie tychże błędów (trudniejsza sztuka). Poważnych potknięć. Prawdopodobnie takich, które ukształtuje jego przyszłość. Od tego, co zrobi tu i teraz przypuszczalnie zależeć będzie praktycznie całe jego dalsze życie. Kara jaka mu za to grozi, to nie wszystko. Ważniejsze kim się stanie. Czy pójdzie śladami swojego starszego brata, czy zostanie na tej grząskiej drodze występku, a właściwie to drodze zbrodniczej, czy postawi się wreszcie swojemu okrutnemu „opiekunowi”, tym samym chociaż częściowo rehabilitując się w oczach społeczeństwa, które na pewno przeżyje niemały wstrząs, gdy sprawa „człowieka ze studni” ujrzy światło dzienne. O ile tak się stanie. Największa niespodzianka, która tym razem nie została przygotowana na koniec - zwrot akcji następuje dość długo przed „nie do wiary” finałem (a było tak blisko. Żeby aż tak popsuć) - nie ukrywam, lekko mną wstrząsnęła. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Nie jestem tylko przekonana, czy to bardziej pomogło, czy zaszkodziło tej w sumie mocno wciągającej, trzymającej w napięciu, w miarę pomysłowej historii: człowiek uwięziony w suchej studni i rozterki z tego wynikające. Ten punkt zwrotny właściwie mógłby zostać, ale ten kierunek, ta zagadkowa, żeby nie rzec mało prawdopodobna postawa jednej z postaci... Najgorsze jednak przychodzi na koniec. „Zgniła wisienka” na całkiem smacznym torcie. W każdym razie większość owego „przyjemnie gorzkiego” posiłku upłynęła mi w całkiem dobrym nastroju. W dramatycznej, ponurej atmosferze i praktycznie niesłabnącej pewności, że będzie gorzej. Im dalej w las, im dłużej w tej studni, tym gorzej nie tylko dla więźnia, ale i przynajmniej jednego nastolatka, który chcąc nie chcąc stał się oprawcą. Pseudo strażnikiem jednoosobowego więzienia, niezadaszonej celi. Wilgotnej, klaustrofobicznej przestrzeni, ciasnej, zimnej, głębokiej dziury w leśnych ostępach. Gdzie nikt nie usłyszy twojego krzyku...

Rozpisany i wyreżyserowany przez natchnionego swoimi wspomnieniami z czasów młodzieńczych i niełatwą relacją jego ojca i stryja, Alexa McAulaya, klimatyczny, całkiem emocjonujący, solidnie obsadzony dreszczowiec o człowieku uwięzionym w wysuszonej studni. Zdanym na dwóch nastolatków, znacznie różniących się od siebie braci, bynajmniej nieśpieszących z odsieczą. Jesienna aura, małe amerykańskie miasteczko. Nieskomplikowana, acz niepozbawiona niespodzianek, nieefekciarska, trzymająca w napięciu, interesująca historia o wykazujących psychopatyczne skłonności młodzieńcu i jego wrażliwym, pogubionym młodszym bracie, stającym przed największą próbą w całym swoim krótkim życiu. „Don't Tell a Soul”: kameralny thriller z zajmującą, acz niezbyt szeroką, niespecjalnie pogłębioną, podstawą psychologiczną, który według mnie ma swoje wady, ale... Ogólnie podobał się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz