wtorek, 1 stycznia 2013

„Maniak” (1980)

Psychopata, Frank Zito, krąży po ulicach Nowego Jorku w poszukiwaniu kolejnych ofiar. Po śmierci matki „coś w nim pękło” – wybudował w swoim mieszkaniu ołtarzyk dla niej i zaczął znosić manekiny, które pozorował na ofiary. Choć Frank wie, że dopuszcza się rzeczy niewybaczalnych i bardzo chciałby przestać zabijać to nie może się powstrzymać przed kolejnym „polowaniem” zakończonym bestialskim mordem.
Kultowy obraz gore Williama Lustiga, którego współscenarzystą, producentem i głównym aktorem był znakomity Joe Spinell. Choć film nie trafił na niesławną listę video nasty to w Wielkiej Brytanii zakazany był aż do 1992 roku, kiedy to na rynek wypuszczono go w wersji ocenzurowanej. „Maniak” jest brutalnym obrazem, który nawet teraz ma szansę mocno zniesmaczyć, co wrażliwszych odbiorców, ale krzywdzące byłoby stwierdzenie, że epatuje tylko i wyłącznie bezsensowną przemocą. Już podczas otwierającej film sceny mordu na plaży uświadczymy duszącego klimatu zdefiniowanego zagrożenia, potęgowanego przede wszystkim dzięki przyblakłym, naznaczonym brudem zdjęciom oraz nastrojową ścieżką dźwiękową, skomponowaną przez Jaya Chattawaya. Twórcy będą utrzymywać ową mroczną atmosferę dosłownie przez cały seans, co powinno zadowolić widzów, poszukujących mocnych, ale przede wszystkim klimatycznych produkcji gore.
Integralną postacią filmu jest Frank Zito, tak znakomicie odegrany przez Joe’go Spinella, że wkrótce po premierze „Maniaka” został okrzyknięty „królem horroru”. Nasz morderca jest dosyć nietypowym przypadkiem psychotycznym. Z jednej strony zniesmacza go zabijanie (wymiotowanie po zabójstwie prostytutki), a z drugiej czuje jakiś wewnętrzny przymus, żeby dokonywać na swoich ofiarach aktów bestialstwa. Z pewnością główną winowajczynią jego chorobliwego stanu jest zmarła matka, która przed laty znęcała się nad nim fizycznie i psychicznie, którą, jak wielu seryjnych morderców równocześnie kochał i nienawidził. Teraz Zito po wybudowaniu ołtarzyka swojej rodzicielce i przyniesieniu kliku manekinów sklepowych, które po upozorowaniu na ofiary mordów poustawiał w swoim mieszkaniu, postanowił ukarać rozwiązłe w jego oczach kobiety. Podczas morderstw w umyśle Franka zachodzi swego rodzaju transferencia – podobnie, jak Edmund Kemper zabija kobiety, wyobrażając sobie, że to jego matka, ale po skończonym akcie, kiedy uświadamia sobie, że po raz kolejny nie udało mu się skrzywdzić okrutnej rodzicielki, czuje niesmak do swoich czynów, chciałby przestać, ale nie ma szans w starciu ze swoją psychopatyczną osobowością. Ponadto Zito, podobnie jak Norman Bates z kultowej „Psychozy”, często toczy długie rozmowy ze swoimi ofiarami (czasem matką), imitując ich piskliwe głosiki. Biorąc pod uwagę skomplikowaną osobowość mordercy oraz duży nacisk, jaki twórcy kładą na jego aspekty psychologiczne, „Maniaka” należy traktować przede wszystkim w kategoriach podróży po zwichrowanym umyśle dewianta, chociaż na klika scen gore również można liczyć.
Za charakteryzację odpowiedzialny był sam Tom Savini, który w swojej profesji, według mnie, nie ma sobie równych. Swój geniusz udowodnił również w „Maniaku”, gdzie na szczególną uwagę zasługuje kultowa scena strzału w głowę mężczyźnie siedzącemu w samochodzie - rozprysk krwi i mózgu po całym wnętrzu wozu robi wrażenie. Początkowa scena uduszenia prostytutki i zdjęcia jej czerepu również ma szansę mocno zniesmaczyć odbiorcę, chociaż należy zaznaczyć, że barwa i konsystencja sztucznej krwi może nie przekonać współczesnego widza, przyzwyczajonego do maksymalnie realistycznego torture porn. Finał, niestety, odrobinę zepsuto. UWAGA SPOILER Po wstrząsającej, zdecydowanie najkrwawszej scenie filmu: dosłownego rozszarpania na kawałki Franka przez kobiety-manekiny, twórcy postanowili dodać jeszcze jedną sekwencję, jasno mówiącą, że nasz morderca popełnił samobójstwo. Moim zdaniem całkowicie niepotrzebną – o wiele lepiej zdałoby egzamin to niedopowiedzenie, pozostawiające furtkę na dwojaką interpretację finalnych wydarzeń KONIEC SPOILERA. W „Maniaku” nie zabraknie również umiejętnie dozowanego napięcia. Scena pościgu za blondynką, która ostatecznie trafia do toalet jest chyba najlepszym tego dowodem. Jej wędrówka przez korytarz, podczas której zagląda do każdej kabiny w poszukiwaniu sprawcy dosłownie „wbija w fotel”, dzięki nieznośnemu wręcz napięciu sytuacyjnemu, potęgowanemu przez całkowite wyciszenie ścieżki dźwiękowej. I choć widz doskonale wie, jaki to się dla kobiety zakończy, choć gorączkowo wypatruje Zita w każdym kącie toalety, będąc przekonanym, że gdzieś się czai to i tak może liczyć na zwiększenie adrenaliny we krwi.
„Maniak” jest idealną propozycją filmową dla widzów, poszukujących rzezi, ale nie bezsensownej. Współcześnie nie kręci się już tak klimatycznych obrazów gore, które obok rozlewu krwi dbają również o psychologiczne aspekty sprawcy. Moim zdaniem miano kultowego horroru, jak najbardziej mu się należy, natomiast boję się niedawno nagranego remake’u z Elijahem Woodem (sic!) w roli głównej. Jak widać w pojęciu Hollywoodu obecnie nawet tak niszowe filmy trzeba jak najszybciej nagrać ponownie…

3 komentarze:

  1. Widziałem jakieś 4 albo 5 lat temu i wtedy zrobił na mnie wrażenie. Już od jakiegoś czasu planuję sobie go przypomnieć, ale ciągle mi się nie udaje tego zrealizować. A informacja o remaku mnie przyznam zaskoczyła - ciekawe co z tego będzie. Widzę, że został zaprezentowany na ubiegłorocznym(!) festiwalu w Cannes, co jest całkiem zabawne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Widziałam piąte przez dziesiąte i pamiętam pojedyncze sceny. Ale po przeczytaniu Twojej recenzji nabrałam ochoty na obejrzenie, porządnie, od deski do deski :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Słaby film, te morderstwa tragedia - baba duszona a ryja wydziera, za dużo zwidów. Nawet jak na swoje lata kiepsko to się oglądało... 3,5/10

    OdpowiedzUsuń