Wolontariuszka
w telefonie zaufania, Charlotte 'Charlie', zmaga się z zespołem
stresu pourazowego będącego następstwem ataku zamaskowanego
seryjnego mordercy i gwałciciela zwanego The Gentleman, który jako
wabik wykorzystywał nagranie płaczu dziecka, a jego nadrzędnym
celem było spłodzenie potomka. Opinia publiczna jest przekonana, że
sprawcą jest skazany na dożywocie Edward Reed, ale Charlie nigdy
nie wierzyła, że ten człowiek odpowiada za jej krzywdę i ma
powody przypuszczać, że The Gentleman niebawem znowu pojawi się w
jej życiu. W jej prywatnej fortecy, której od kilku miesięcy nie
opuszcza. Czekając na poród upragnionego dziecka zbrodniarza w
upiornym stroju, codziennie widywanego na jej zabezpieczonej posesji.
W nieidealnych schronieniu i zarazem więzieniu kobiety doznającej
halucynacji.
|
Plakat filmu. „Sorry, Charlie” 2003, Colton Tran, Tubi
|
W
latach 1998-2003 w okolicach Baton Rouge i Lafayette w stanie
Luizjana grasował seryjny morderca i gwałciciel, któremu nadano
pseudonim The Baton Rouge Serial Killer. Sprawcę zidentyfikowano
jako Derricka Todda Lee, Afroamerykanina skazanego na karę śmierci
w 2004 roku – oddzielne procesy w sprawie dwóch zabójstw, które
najprawdopodobniej nie były jedynymi na koncie Lee; badania DNA
powiązały go jeszcze z pięcioma morderstwami. The Baton Rouge
Serial Killer, jeden z antybohaterów brytyjsko-amerykańskiego
serialu dokumentalnego „Obsession: Dark Desires” (2013-2020),
zmarł w 2016 roku w wyniku choroby serca. Na początku 2003 roku
narodziła się legenda miejska o Crying Baby Killer, którym miał
być The Baton Rouge Serial Killer, rzekomo wywabiający kobiety z
domów nagranymi dźwiękami płaczu dziecka. Mówiło się, że ta
informacja wypłynęła z biura policji w Baton Rouge, która szybko
zdementowała te pogłoski, plotka jednak odżyła za sprawą serialu
„Criminal Minds” (pol. „Zabójcze umysły”) Jeffa Davisa, a
konkretnie dwóch odcinków trzeciego sezonu zatytułowanych
„Children of the Dark” (2007) i „Tabula Rasa” (2008).
Nakręcony
w siedem dni kameralny thriller psychologiczny z elementami slashera,
„Przepraszam, Charlie” (oryg. „Sorry, Charlie”) w reżyserii
Coltona Trana i na podstawie scenariusza Luke'a Gentona (którzy parę
miesięcy wcześniej „pochwalili się” innym owocem swojej
współpracy, wydanym w styczniu 2023 roku niskobudżetowym
horrorem/thrillerem „Snow Falls”), swoją światową premierę
miał w sierpniu 2023 roku na Popcorn Frights Film Festival, w
październiku tego samego roku trafił na platformy streamingowe w
Kanadzie i swoich rodzimych Stanach Zjednoczonych, a w Polsce zjawił
się rok później na CDA Premium. Krótki film pełnometrażowy
(całkowity czas trwania: około siedemdziesiąt pięć minut)
opatrzony etykietą „inspirowany prawdziwymi wydarzeniami”, który
w gruncie rzeczy opiera się na legendzie miejskiej swego czasu
nieoficjalnie łączonej z autentyczną sprawą kryminalną z
Luizjany (aresztowanie głównego podejrzanego, później skazanego
Derricka Todda Lee, miało miejsce w Atlancie w stanie Georgia) i być
może bardziej znanej opowieści o opiekunce do dzieci odbierającej
złowróżbne telefony. Urban legend, która w świecie filmu
funkcjonuje pod tytułem „Kiedy dzwoni nieznajomy”/„When a
Stranger Calls” - dreszczowiec Freda Waltona z 1979 roku i luźny
remake Simona Westa z 2006 roku. Akcja „Przepraszam, Charlie”
rozgrywa się na małej przestrzeni w nieodludnej okolicy. Zabudowana
działka odgrodzona od sąsiadów, otoczona wysokim płotem pustelnia
straumatyzowanej młodej kobiety w zaawansowanej ciąży. Izolacja na
amerykańskim przedmieściu, ewentualnie w „rajskim zakątku” w
sercu wielkiego miasta. Niepewna kryjówka wolontariuszki
przedstawiającej się jako Charlie. Pracująca zdalnie w telefonie
zaufania, jak Sidney Prescott w „Krzyku 3”, ofiara
zwyrodnialca-przebierańca. Skullface, a właściwie Dżentelmen
(wyjątkowo niesmaczny przydomek, żeby nie powiedzieć czysta kpina
z ofiar) w czerni, noszący maskę kościotrupa i cylinder drapieżnik
z oryginalną przynętą. Widać, w przeciwieństwie do mnie, słyszał
o badaniach naukowych streszczonych przed halloweenowym prologiem
„Przepraszam, Charlie” Coltona Trana - okrężną drogą do
„Kiedy dzwoni nieznajomy” Freda Waltona, dzieła tworzonego
między innymi pod natchnieniem „Halloween” Johna Carpentera? Tak
czy inaczej, twórcy omawianego filmu na wstępie z całą pewnością
kłaniają się „Karnawałowi dusz” Herka Harveya – samotny
wieczór filmowy młodej kobiety w czerwonej pelerynie popijające
czerwone wino, przerwany przez rozpaczliwy płacz dziecka. Alarm
wpędzający ją prosto w brudne łapska tajemniczego intruza z
obsesją na punkcie spłodzenia potomka. Zbrodniarza, który
najwidoczniej dopiął swego. Protagonistkę „Przepraszam, Charlie”
poznajemy dziewięć miesięcy po brutalnej napaści seksualnej
podobno dokonanej przez skazanego na dożywocie seryjnego mordercę i
gwałciciela Edwarda Reeda. A pierwsza rozmowa telefoniczna tytułowej
bohaterki z jej psychoterapeutką ujawnia poważne wątpliwości tej
pierwszej odnośnie winy Reeda przynajmniej w jej sprawie. Pozostałe
kobiety, którym udało się przeżyć atak zabójcy zdają się
akceptować wyrok sądu, ale Charlie uważa, że nawet jeśli twardo
upierający się przy swojej niewinności skazaniec skrzywdził tamte
panie, to jej oprawca prawie na pewno uniknął kary.
|
Plakat filmu. „Sorry, Charlie” 2003, Colton Tran, Tubi |
Teatr
dwóch aktorów (nie licząc głosów), Kathleen Kenny i
zamaskowanego Travisa Williama Harrisa, przy czym zdecydowana
większość ciężaru opowieści spoczęła na niewątłych barkach
- tj. zdolnościach aktorskich - tej pierwszej. Prosty scenariusz z
niełatwą rolą pierwszoplanową, którą Kenny bez widocznego
wysiłku udźwignęła. Mało znana aktorka pięknie wczuwająca się
w potwornie okaleczoną wolontariuszkę z telefonu zaufania. Zwykle
pracującą od świtu do późnego wieczora, co po części jest
spowodowane bezsennością, ale głównie przemożną potrzebą
uczynienia tego strasznego świata choć odrobinę lepszym.
Charlotte, która swoich rozmówcom i rozmówczyniom jest znana jako
Charlie, pomaga sobie pomagając innym. Fizyczne odcięcie od ludzi
rekompensuje sobie kontaktem na odległość z nieznajomymi.
Arcyważnymi rozmowami i zwykłymi pogawędkami, przy czym zdaniem
Charlie wszystkie mają terapeutyczny wpływ na dzwoniących; może
pomijając żartownisi i napaleńców. Ale bądź co bądź nie
wszystkie oddziałują korzystnie na psychikę odbierającej
połączenia. Na przykład poranek z Lily, zdesperowaną nastolatką,
którą Charlie próbuje odwieść od samobójstwa. Dziewczyna woli
umrzeć, niż przekazać swojej głęboko religijnej matce
„apokaliptyczną” wieść o ciąży. Trudny początek nie
najgorszego dnia. W każdym razie przed zapadnięciem zmroku z
perspektywy Charlotte nie wydarzy się już nic szczególnego, ale
widzom dreszczyku emocji mogą dostarczyć hipotetyczne halucynacje
samotnej gospodyni domowej. Dłoń w czarnej rękawiczce wyłaniająca
się ze schowka na środki czystości. „Kościotrup owinięty w
przezroczystą folię”, stojący za plecami Charlie. I wreszcie
domniemane nawiązanie do legendy miejskiej pod tytułem „Zabójca
na tylnym siedzeniu”. UWAGA SPOILER Są też rozmowy z
zabójcą – motyw przypuszczalnie zapożyczony ze wspominanej już
opowieści o młodej niani, czy którejś z jej filmowych
interpretacji (tutaj obstawiałabym „Kiedy dzwoni nieznajomy”
Simona Westa) – czyli jedna z niespodzianek przewidzianych przez
autorów „Przepraszam, Charlie”, obawiam się jednak, że
niewielu zaskoczy bolesna(?) weryfikacja przeświadczenia postaci
przewodniej, że głos swego oprawcy zawsze i wszędzie by
rozpoznała. Część jej gry czy faktycznie nie miała pojęcia, że
człowiek, który „pomylił” telefon zaufania z seks telefonem to
tak zwany The Gentleman? Tak czy owak, ostateczna konfrontacja to
bezwstydna zrzynka z pewnego filmu z Angeliną Jolie... albo
niewiarygodny przypadek KONIEC SPOILERA. Dreszczowiec może
trochę ubogi w treść, ale nastrój całkiem sprawnie się buduje.
Zdana na własne siły w ponurym domu, teoretycznie obserwowanym
przez slasherowego mordercę (boogeyman killer) –
fanom tego podgatunku zapewne nie umknie też klasyczne przebudzenie
mocy, ten magiczny moment, kiedy „ordinary girl” staje się
final girl. Nieuchronnie zbliżające się ponowne spotkanie z
bezwzględnym osobnikiem, home invasion mordercy i
gwałciciela, który stał się legendą... miejską. Albo
udzielająca się paranoja sympatycznej bohaterki z PTSD. W zasadzie
bardziej przejrzysta ta historia być już nie mogła – swoją
drogą najbardziej rozbawiło mnie oldschoolowe zbliżenie na
narzędzie zgubione w pokoju dziecięcym i późniejszy naiwny fortel
w tym samym pomieszczeniu (trudno oprzeć się poczuciu, że ten
drugi incydent wyrósł z przesadnej wiary w słabą pamięć widza)
– niemniej z ciekawością się to oglądało. Zmagania z
wewnętrznymi demonami, z potwornymi wspomnieniami, omamami
wzrokowymi i być może słuchowymi (płacz dziecka) w niecałkowitej
izolacji społecznej. Niepowetowana krzywda i nieszukanie tak zwanej
sprawiedliwości. Poddała się bez walki? Pozwoliła, by świat
myślał, że system jej nie zawiódł? Milczeniem wzmocniła akt
oskarżenia przeciwko niewinnemu mężczyźnie? Zdaje się, że
Charlie choć raz wystąpiła w obronie Edwarda Reeda: przynajmniej
napomknęła, że człowiek, który ją zgwałcił miał inny głos.
Tylko tyle?! Cóż, wyciągnęła wnioski ze wstrząsających
historii innych. Bezowocnych batalii niezliczonych ofiar przemocy
seksualnej (producenci filmowi, księża i inni uprzywilejowani) o tę
marną namiastkę sprawiedliwości, jaką ponoć gwarantuje im system
prawny.
Niedługa
opowieść, którą gdzieś już widzieliście. Tradycyjne motywy w
niewymyślny sposób pospinane; w sumie najprostszy z możliwych.
Przewidywalny lockdownowy thriller z dodatkiem slashera o
legendarnych Crying Baby Killer. Dobre tempo, niezły klimat,
angażująca pierwszoplanowa kreacja aktorska i stylowo ubrany,
intrygujący czarny charakter. Bardzo skromne dziełko, w gruncie
rzeczy przyzwyczajonego do takich skromnych, niedrogich przedsięwzięć
filmowych amerykańskiego reżysera Coltona Trana. „Przepraszam,
Charlie” poszukiwaczom innowacyjnych rozwiązań do gustu raczej
nie przypadnie, ale miłośnikom nieskomplikowanych historii z
dreszczykiem polecić chyba mogę. Serial killer movie z
niższej półki (nie najniższej) w sam raz na jeden raz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz