Nastoletnia Jennifer opiekuje się trójką dzieci Harry’ego i Dolly Tucker,
którzy w tym czasie bawią na przyjęciu zorganizowanym przez bogatych rodziców
jej znajomego, Marka. W tym czasie chłopak Jennifer, Jack, samotnie spędza
wieczór na mieście, planując spotkać się z dziewczyną dopiero nazajutrz. Jednak
przypadkowe spotkanie z Markiem, z którym od dłuższego czasu nie łączą go
przyjazne relacje zmienia jego plany. Chłopak daje Jackowi do zrozumienia, że
powinien odwiedzić Jennifer w domu Tuckerów . Po długich namowach nastolatek w
końcu zgadza się wybrać tam razem z Markiem, mając cichą nadzieję, że wreszcie
uda mu się skłonić dziewczynę do stosunku seksualnego. Mark, w skrytości
również żywi taką nadzieję. Podobnie Harry Tucker, który szuka pretekstu do
wyjścia z przyjęcia i powrotu do domu, gdzie mógłby ziścić swoje fantazje.
Thriller, którego scenariusz Guy Ferland spisał na kanwie opowiadania
amerykańskiego pisarza Roberta Coovera. Ponadto Ferland zajął się również
reżyserią – „Opiekunka” była jego debiutem dystrybuowanym na kasetach VHS. W
późniejszych latach Ferland realizował się głównie w serialach, ale w
międzyczasie udało mu się stworzyć naprawdę godny wyróżnienia, psychologiczny,
pełnometrażowy obraz zatytułowany „Pif-Paf! Jesteś trup!”. „Opiekunce” nie udało
się jednak pozyskać porównywalnego uznania, głównie przez jej nietypową, jak na
thriller specyfikę. Osoby, którym dane było przeczytać opowiadanie Coovera
również nie byli zadowoleni ze sposobu, w jaki Ferland przełożył słowo pisane
na język filmu. Istotnie, „Opiekunki” z pewnością nie można nazwać wielkim
osiągnięciem światowej kinematografii (ciekawostką jest natomiast to, że producentem
wykonawczym produkcji był tak nietuzinkowy twórca, jak Joel Schumacher). Ale
mimo wszystko myślę, że przedsięwzięcie Ferlanda nie zasłużyło sobie na tak
zjadliwą krytykę – może i miałabym inne zdanie, gdybym przeczytała opowiadanie
Coovera, ale jak dotychczas nie znalazłam ku temu okazji. Być może z korzyścią
dla mojego odbioru filmu.
Jeśli zasiadając do seansu „Opiekunki”, ktoś przypadkiem nie zdawałby sobie
sprawy, w którym roku ją nakręcono oprawa audiowizualna z pewnością błyskawicznie
by go uświadomiła. Bowiem każdy kadr, przy akompaniamencie chwytliwych kawałków
muzycznych tchnie duchem kina lat 90-tych i to już od pierwszej sceny. A jedną
z młodych ikon ostatniej dekady XX wieku był nie kto inny, jak odtwórczyni tytułowej
roli, Alicia Silverstone, za którą nigdy nie przepadałam, nawet po obejrzeniu w
dzieciństwie całkiem udanego „Zauroczenia” (1993) z jej udziałem. Nie zmienia
to jednak faktu, że na lata 90-te przypadał szczytowy okres jej kariery –
chętnie ją zatrudniano i prężnie promowano, dzięki czemu stała się bożyszczem
wielu ówczesnych młodych ludzi. Moją idolką nigdy nie była, głównie przez
specyficzną, acz ograniczoną, nieprzekonującą mnie mimikę, którą posłużyła się
również w „Opiekunce”. Silverstone zapewne urzeknie postacią Jennifer swoich
oddanych fanów, ale mnie (z czysto subiektywnego punktu widzenia) zupełnie nie
pasowała do charakteru obiektu westchnień niemalże wszystkich męskich bohaterów
filmu. Scenariusz, i na tym zasadza się jego delikatna kuriozalność, sporo
miejsca poświęca fantazjom wszystkich przedstawicieli płci męskiej, którym dane
było poznać młodą opiekunkę do dzieci. Właściwa oś akcji bazuje na prostocie –
ot, mamy nastolatkę zajmującą się trójką dzieci pod nieobecność ich rodziców
oraz nieskomplikowane losy osób, starających się ją odwiedzić, w nadziei na
zaspokojenie swoich żądz. Pracodawcy Jennifer spędzają wieczór na przyjęciu u
zamożnych przyjaciół, przy czym ich uwagę głównie zaprząta znalezienie sposobu
na zdradzenie małżonka. Dolly snuje erotyczne fantazje o gospodarzu, a Harry o
jasnowłosej opiekunce swoich dzieci. Podobne wizje „nawiedzają” syna
organizatorów przyjęcia, niepokornego Marka i chłopaka Jennifer, sportowca
Jacka. Wyobrażenia bohaterów o zabarwieniu erotycznym przez długi czas są
właściwie główną formą przekazu myśli scenarzysty. Ferland szczególny nacisk
kładzie na akcentowanie obsesji poszczególnych postaci, obsesji, której
wyłączając Dolly, obiektem jest niewinna nastolatka, Jennifer, zupełnie
nieświadoma namiętności, jakiej w nich rozbudza. Poza Jackiem, który od dłuższego
czasu szuka sposobu na zaciągnięcie jej do łóżka, czemu dziewczyna stanowczo
się opiera. I głównie z tego powodu nie chce wpuścić zdesperowanego chłopaka do
domu Tuckerów, kiedy ten w końcu ulega namowom równie podnieconego Marka i w
jego towarzystwie decyduje się zapukać do drzwi pracodawców Jennifer. Odniosłam
wrażenie, że Ferland mnogością erotycznych wizji bohaterów, nawet małego Jimmy’ego,
którym nastolatka się opiekuje chciał przekazać mało odkrywczą myśl, że często
nasze wyobrażenia o drugiej osobie nie znajdują odbicia w rzeczywistości.
Protagoniści snują wizje chętnej dziewczyny tylko czekającej na ich inicjatywę,
co z czasem odbiera im możliwość logicznego myślenia. Są tak rozochoceni swoimi
erotycznymi fantazjami, że zaczynają popełniać głupstwa, zapominając, że w
pobliże Jennifer wabi ich wyobraźnia i niekontrolowany popęd seksualny, a nie
rzeczywista postawa dziewczyny. Choć przemyślenia Ferlanda, czy też autora
opowiadania, o niszczącej sile wyobraźni i zatracaniu się w fikcji same w sobie
nie są oryginalne to podejście do problematyki obsesji już tak. Właściwie
dotychczas nie oglądałam thrillera, który tak szczegółowo obrazowałby procesy
myślowe a la prześladowców, który od dokładnie takiej strony podchodziłby do
stalkingu. Co wcale nie oznacza, że wszystko się twórcom udało.
Największą bolączką „Opiekunki” (poza udziałem Silverstone) w moim odczuciu
jest czasowe zapętlenie scenariusza. Podczas, gdy wstępne sceny tylko
sporadycznie przerywano projekcjami erotycznych fantazji bohaterów z czasem
wyobrażenia przesłoniły właściwą akcję filmu. Może i nie przeszkadzałaby mi
taka narracja, gdyby fantazje w środkowej partii filmu nie powielały tematyki
tych z początkowych sekwencji projekcji. Gdyby twórcy wcześniej zdecydowali się
zbrutalizować niniejsze wizje, porzucić obrazy rozochoconej nastolatki
czekającej na swojego kochanka i przejść do problematyki wyobrażonej dominacji
nad przerażoną, acz uległą dziewczyną. Ferland właśnie to robi, tyle, że trochę
za późno, przez co cały ciężar przekazu „Opiekunki” zostaje zgromadzony w
końcówce, nieco wcześniej wpadając w lekką monotonię. Taki zabieg daje tym
większe wrażenie przesytu pod koniec seansu, jeśli weźmie się pod uwagę
egzystującą równolegle do wyobrażeń bohaterów, rzeczywistą akcję. Równoczesna
dynamizacja obu narracji sprawia wrażenie, jakby inwencja scenarzysty nie była
rozłożona równomiernie, jakby brakowało mu pomysłu na wypełnienie czymś
środkowej części fabuły. Przez co thriller Ferlanda ogląda się ze sporą
przyjemnością głównie na początku i końcu. Pomiędzy zostaje nam jedynie czekać
na spodziewaną tragedię w finale, bo konstrukcja fabularna i delikatnie, acz
konsekwentnie potęgowana atmosfera rychłego zagrożenia nie pozostawia żadnych
wątpliwości, co do zamiarów Ferlanda, prostą drogą prowadzącego widza do efektu
poddania się zgubnemu wpływowi swoich śmiałych wyobrażeń o drugiej osobie.
Alicia Silverstone po otrzymaniu pierwszej wersji scenariusza rzekomo nie
wyraziła zgody na udział w „Opiekunce”, gdyż zniechęciły ją roznegliżowane
sceny. Ferland wówczas wykreślił sekwencje przewidujące szafowanie golizną, dlatego
też pragnę przestrzec osoby, które po mojej recenzji mogły odnieść wrażenie, że
mamy tutaj do czynienia z thrillerem erotycznym. Podtekst seksualny aż nadto
przebija z fabuły „Opiekunki”, ale bez dosłowności. Dlatego też filmu nie
należy rekomendować wielbicielom obrazów erotycznych, raczej sympatykom
oszczędnych w formie, lekkich, acz do pewnego stopnia zajmujących dreszczowców,
które nawet jeśli mają parę wad to i tak „wchłania się” je w miarę bezboleśnie.
Nawet ciekawy thriller lat 90-tych. Oglądało się go przyjemnie ale bez rewelacji.
OdpowiedzUsuń