piątek, 30 sierpnia 2013

„Hunger” (2009)

Grupa nieznanych sobie ludzi budzi się w studni połączonej z podziemnymi lochami, nie pamiętając jak się tam znaleźli. Wkrótce odkrywają, że dysponują jedynie światłem, wodą i skalpelem, przygotowanymi przez niezidentyfikowanego oprawcę, pragnącego przeprowadzić na nich osobliwy eksperyment.

Niskobudżetowy horror Stevena Hentgesa, który niezmiernie zaskoczył mnie pomysłem na scenariusz. Filmów o grupce niewinnych osób zamkniętych w jednym pomieszczeniu było już całkiem sporo (dla przykładu wystarczy choćby przytoczyć „Bunkier” i „Ultimatum”), aczkolwiek nie spotkałam się jeszcze ze studnią w roli pułapki (wyjąwszy „The Ring”, ale porusza on zupełnie odmienną tematykę, więc raczej się nie liczy) oraz tak osobliwą motywacją odrażających czynów psychopaty.

Pierwsze dziesięć minut może nieco znużyć, co bardziej niecierpliwych widzów. Twórcom zachciało się odrobinę poeksperymentować z wprowadzeniem odbiorców we właściwą akcję, stąd całkowite zaciemnienie obrazu i głos kobiety wzywającej pomocy, która wdaje się w konwersację z przebywającymi w jej towarzystwie innymi osobami. Takie wyłączenie „zmysłu wzroku” widza, celem zmuszenia go do wczucia się w aktualne położenie protagonistów oraz wzbudzenia jego ciekawości działa przez jakieś trzy minuty, aby następnie wywołać jego irytację – w końcu, jak długo można wysłuchiwać nieustannie powtarzanych próśb o pomoc, z wyłączoną wizją? Po dziesięciu minutach, kiedy wzrok bohaterów zaczyna przyzwyczajać się do gęstej ciemności, przez jakiś czas będzie nam dane dojrzeć zamazane kontury ich sylwetek – i tak, aż do chwili, zapalenia światła. Wówczas, naszym oczom ukaże się pięcioro zdezorientowanych osób, tkwiących w podziemnym lochu, połączonym ze studnią, gdzie jedynym wyjściem jest zawieszona wysoko nad nimi drewniana klapa, osiągalna jedynie dla posiadacza drabiny. Aby zminimalizować negatywne skutki niskiego budżetu Hentges postanowił obrazować wszystkie wydarzenia, rozgrywane w zamkniętym pomieszczeniu za pomocą kamer, zamieszczonych przez niezidentyfikowanego psychopatę. Przyznaję, że zabieg dosyć przemyślany, bo niwelujący możliwość utyskiwania na chwilami mocno rozproszoną pracę kamer, ale niemogący usprawiedliwić niedoróbek warsztatowych obsady, z główną bohaterką kreowaną przez Lori Heuring na czele, która chyba najsilniej irytowała mnie brakiem jakiejś bardziej wyrazistej mimiki, nie wspominając już o „kwadratowej” dykcji.

Kino grozy już niejednokrotnie raczyło nas ponurą wizją zezwierzęcenia rasy ludzkiej, na skutek długotrwałego zamknięcia (ostatnią taką przychodzącą mi na myśl produkcją było „The Divide”), tak więc wizja Hentgesa o wzmagającej się agresji wśród pozbawionych pożywienia protagonistów nie grzeszy innowacyjnością i gdyby reżyser nie poszedł o krok dalej „Hunger” szybko stoczyłby się na samo dno nużącej powtarzalności. Jednakże wprowadzając postać rozpamiętującego upadek moralności psychopaty, dążącego do udowodnienia sobie, że nie zrobił niczego złego, że w rozpaczliwym położeniu, w jakim się znalazł nie miał innego wyjścia, jak wyprzeć się własnego człowieczeństwa, aby przeżyć, w czym pomóc ma mu osobliwy eksperyment na grupce ludzi, którzy w przeszłości dopuścili się już zabójstwa (co w jego mniemaniu ma im ułatwić wykonanie zadania, jakie przed nimi postawił, a co za tym idzie dowartościować jego samego z pomocą tego drobnego oszustwa – jakby tylko mordercy byli skłonni zabić, aby przetrwać…). Jak można się tego domyślić, nasi protagoniści muszą jedynie pożywić się ciałami kolegów, skonsumować ludzkie mięso w imię przetrwania. W tego rodzaju obrazach baczną uwagę zwracam na trzy integralne elementy. Po pierwsze nieodzowne jest wzbudzenie we mnie uczucia całkowitej izolacji bohaterów, co akurat w tym przypadku nie było zbyt trudnym zadaniem (i zdziwiłabym się, gdyby twórcom nie udało się osiągnąć tego klimatu wyalienowania), zważywszy na szczelną pułapkę, w jakiej się znaleźli. Po drugie, wymagam choćby minimalnej dozy realizmu w epatowaniu scenami gore – to było nieco trudniejsze przez wzgląd na niski budżet, aczkolwiek, ku mojemu zaskoczeniu, wszystkie sceny konsumpcji ludzkiego mięsa, obrazowane może nie w najmniejszych szczegółach, ale z całkiem przyzwoitą widocznością, mogły poszczycić się dosyć przekonującą barwą i konsystencją sztucznej krwi. Choć nieco zabrakło mi aktów autokanibalizmu, które biorąc pod uwagę tematykę nasuwały się same przez się. I wreszcie, po trzecie po kilkudniowym przebywaniu protagonistów w zatęchłym zamknięciu wypadałoby odpowiednio ucharakteryzować aktorów, z czym jest już nieco gorzej. O ile ich ubranie i skórę znaczy odpowiednia ilość brudu i krwi to gorzej prezentują się zęby i brak większego zarostu u mężczyzn, co niestety chwilami znacznie zaniża realizm sytuacyjny. „Hunger” posiada jeszcze jeden niezmiernie ważny aspekt, a mianowicie ciekawie poprowadzoną fabułę, która pomimo ograniczonej przestrzeni i początkowemu zawieszeniu mocniejszych wydarzeń, kiedy to cały scenariusz skupia się głównie na „wieczorku zapoznawczym” bohaterów i nieustających rozmowach o ich rozpaczliwej sytuacji oraz krótkich retrospekcjach z życia ich oprawcy jakimś cudem przykuł moją uwagę na tyle, aby z umiarkowanym zainteresowaniem śledzić ich dalsze, coraz bardziej odrażające losy. Owszem było kilka zapętleń, zbyt długo wlokących się scen, ale w obliczu drugiej połowy seansu jakoś zupełnie straciło to znaczenie – wówczas przyszło mi obcować z całkiem sporą, może niezniesmaczającą, ale przynajmniej przyzwoicie zobrazowaną dawką gore w oczekiwaniu na finał, którego byłam niezmiernie ciekawa, a które niestety mocno mnie zawiodło.

Jak na horror niskobudżetowy „Hunger”, pomimo kilku znaczących niedoróbek, prezentuje się całkiem znośnie. Myślę, że wielbiciele filmów grozy, rozgrywających się w zamkniętych pomieszczeniach, osobliwych gierek psychopatów z jego przerażonymi ofiarami oraz umiarkowanego rozlewu krwi mają szansę znaleźć tutaj coś dla siebie, podobnie jak miało to miejsce w moim przypadku.  

2 komentarze:

  1. Wydaje się ciekawy. Co prawda wspomniany brak realizmu trochę mnie odstrasza, ale sama tematyka wydaje mi się arcyciekawa. Dzięki Buffy za cynk :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem jak to się stało, ale nie widziałam jeszcze tego filmu. Kiedy przeczytałam opis, od razu przypomniał mi się "Bunkier" Guya Burta. Jeśli mówisz, że znośny, to trzeba obejrzeć. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń