poniedziałek, 2 kwietnia 2018

J.S. Monroe „Znajdź mnie”

Irlandczyk Jarlath 'Jar' Costello od pięciu lat boryka się z bolesną stratą. Jego dziewczyna, Angielka Rosa Sandhoe, najprawdopodobniej popełniła samobójstwo, gdy oboje studiowali jeszcze w Cambridge. Jej zwłok nigdy nie odnaleziono. Jar od dłuższego czasu ma halucynacje, widuje swoją zmarłą ukochaną w różnych miejscach, ale chociaż w pełni zdaje sobie sprawę ze swoich problemów psychicznych nie chce rozpocząć terapii, do której namawiają go bliskie mu osoby. Młody mężczyzna jest przekonany, że Rosa żyje i poświęca dużo czasu i energii na odnalezienie jej. Z czasem zaczyna także podejrzewać, że jest obserwowany, że pewni ludzi śledzą prawie każdy jego krok i że ma to związek z Rosą. Wkrótce chłopak odnajduje dowody wskazujące na zamieszanie w tę sprawę brytyjskich i amerykańskich służb specjalnych. Wygląda na to, że Rosa dobrowolnie wstąpiła w ich szeregi, a teraz, po pięciu latach stara się odzyskać wolność. A Jar jest gotowy zrobić wszystko, by jej ją zwrócić.

J.S. Monroe to pseudonim literacki brytyjskiego pisarza i dziennikarza Jona Stocka. Pod własnym nazwiskiem wydał kilka powieści szpiegowskich. Prawa do filmowych wersji jego Legoland Trilogy pierwotnie zostały zakupione przez Warner Bros., ale w 2014 roku poinformowano opinię publiczną, że nad tym projektem pracuje teraz Wonderland Sound and Vision. Nic jednak nie wskazuje na to, żeby przynajmniej pierwszy film z zaplanowanej trylogii miał w najbliższym czasie się ukazać. „Znajdź mnie” to pierwszy thriller psychologiczny Stocka. Premierowe wydanie ukazało się w 2017 roku w Wielkiej Brytanii, a niektórzy recenzenci doszukiwali się w tej opowieści inspiracji „Słodką przynętą” Iana McEwana i „Nie mów nikomu” Harlana Cobena.

Potrzebowałam trochę czasu, żeby wsiąknąć w tę opowieść. „Znajdź mnie” spisano (nieprzesadnie, ale zawsze) uproszczonym stylem i na domiar złego przez jakiś czas uparcie podtrzymywano we mnie wrażenie obcowania z lekką powieścią młodzieżową. Czyli dostałam coś, co mija się z moimi literackimi preferencjami. To znaczy tak mi się wydawało, dopóki nie przyłapałam się na tym, że udzielił mi się obłęd głównego bohatera, Jara Costello. Dwudziestokilkuletni mężczyzna pochodzący z Galway, a obecnie mieszkający w Londynie od pięciu lat stara się odnaleźć swoją ukochaną Rosę Sandhoe. Dziewczynę, z którą spędził wiele upojnych chwil na studiach, i która to najprawdopodobniej nie żyje. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że Rosa popełniła samobójstwo, do którego popchnęła ją przede wszystkim niemożność pogodzenia się ze śmiercią jej ojca, Jima Sandhoe, jednego z pracowników Wydziału Politycznego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Jar wychodzi jednak z założenia, że ma do czynienia z szeroko zakrojonym spiskiem, ze zmową ludzi zajmujących wysokie stanowiska. Aż nadto wyraźnie wybrzmiewają tutaj echa gatunku, w którym specjalizuje się autor „Znajdź mnie”, elementy powieści szpiegowskiej są doskonale widoczne, a sposób w jaki te wątki poprowadzono doprowadził mnie do przekonania, że Monroe (Stock) „zna się na tym fachu”. Doskonale odnajduje się w tym gatunku literackim. Unika oczywistości, potrafi wyjść poza nudne schematy i... zrobić z czytelnika kompletnego głupca. Bo „Znajdź mnie” nie jest lekką opowiastką młodzieżową o chłopaku starającym się odnaleźć swoją ukochaną, jak początkowo myślałam, tylko pełnokrwistym thrillerem psychologicznym o młodym mężczyźnie, którego upór w poszukiwaniach dziewczyny dawno uznanej za zmarłą zwraca uwagę nieodpowiednich ludzi. Z takim przekonaniem w końcu cała weszłam w tę opowieść i już wkrótce odkryłam, że nie ufam nikomu poza głównym bohaterem. W każdej postaci przewijającej się przez życie Jara widziałam uczestnika spisku, którego ofiarą padła niewinna młoda kobieta chcąca przysłużyć się swojemu kraju. A ten we współpracy z Amerykanami ją zdradził, potraktował jak mięso armatnie, coś co można wykorzystać, a potem bez najmniejszych wyrzutów sumienia, tak po prostu się tego pozbyć. Jak rzeczy, bo w końcu właśnie tak każda władza patrzy na obywateli swojego kraju. Często powtarzam: „nikt tak cię nie pognębi, jak twój własny rząd” i dlatego właśnie niezmiernie ucieszyło mnie postawienie części pracowników państwowych w roli tych złych. I dlatego bez namysłu przyjęłam sposób patrzenia Jara na całą tę sprawę. Chłopak ewidentnie miał problemy psychiczne – nierzadko miewał halucynacje i wiele wskazywało na to, że stał się paranoikiem. Wszędzie wypatrywał zagrożenia, w każdym doszukiwał się czegoś podejrzanego, momentami tracił nawet zaufanie do swoich znajomych, do ludzi, których miał czas dobrze poznać. A mnie się to udzieliło. Zamiast spokojnie zastanowić się nad przypadkiem Jara, zamiast to jego obdarzyć bacznym spojrzeniem, czym prędzej przystąpiłam do szukania jakichkolwiek, choćby nawet najmniejszych, anomalii w jego otoczeniu. J.S. Monroe wepchnął mnie więc w stan zbliżony do tego, w którym trwałam podczas lektury „Dziecka Rosemary” Iry Levina (i w trakcie seansu ekranizacji tej książki), ale nie tylko to nasunęło mi skojarzenia z pisarstwem tego nieżyjącego już artysty. Levin wolał serwować zwroty akcji na długo przed finałem, nie czekał z największymi niespodziankami aż do ostatnich stron swoich dzieł i w „Znajdź mnie” właśnie z czymś takim mamy do czynienia.

Pierwsza książka Jona Stocka wydana pod pseudonimem J.S. Monroe została napisana z perspektywy kilku osób. Narracja trzecioosobowa została zastosowana w umownej teraźniejszości (w roku 2017) i koncentrowała się na Jarze Costello. W pierwszej części powieści naprzemiennie z tymi wydarzeniami autor serwuje zdarzenia z roku 2012, ubierając je w formę dziennika – dziennika Rosy Sandhoe prowadzonego w czasie, gdy razem z Jarem studiowała w Cambridge. W drugiej części też będziemy cofać się do tego okresu. Ponadto będziemy mieli trzy, a nie jak dotychczas tylko dwie perspektywy, ale bliższych szczegółów na ich temat nie przedstawię. Żałuję, że nie mogę zdradzić o czym tak naprawdę jest ta opowieść – mogę jedynie przyznać, że nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy i takiej śmiałości ze strony autora, bo choć do nieodżałowanego Jacka Ketchuma mu jeszcze daleko to jeśli zestawi się dalsze partie „Znajdź mnie” z wcześniejszymi wydarzeniami to trudno nie dojść do wniosku, że opowieść Monroe'a znacznie zyskała na drastyczności. Podczas gdy pierwszą część utrzymano w atmosferze paranoi, w poczuciu szybko zagęszczającego się niebezpieczeństwa ze strony tak potężnych person, że los głównego bohatera od początku zdaje się być przesądzony, w drugiej partii „Znajdź mnie” dominują uczucia wściekłości, dojmującego smutku, współczucia i odrazy. To ostatnie jest odpowiedzią na takie bezeceństwa, do których zdolni są tylko ludzie, tym bardziej oburzające, że w pewnym zakresie zaczerpnięte z rzeczywistości. Kolejnym superlatywem pisarstwa J.S. Monroe'a był dla mnie fakt, że cały czas pozostawałam przynajmniej o krok przed nim, że potrafił tak mną zakręcić, że w końcu musiałam pogodzić się z tym, że nie uda mi się go przechytrzyć. Największy zwrot akcji może kogoś doprowadzić do wniosku, że pisarz dotychczas grał nieczysto, ale gdy dokładnie przeanalizujemy to, czym uraczył nas wcześniej znajdziemy wskazówki, właściwe tropy, informacje niezbędne do stworzenia w swojej głowie właściwego obrazu tej historii. Problem w tym, że ja je zignorowałam, a na to właśnie liczył autor „Znajdź mnie”. Tak głęboko tkwiłam w tej paranoi, tak mocno udzielił mi się obłęd głównego bohatera, że nie przykładałam nawet najmniejszej wagi do rzeczonych wskazówek. Wiedziałam swoje, wszystko inne nie miało dla mnie absolutnie żadnego znaczenia, byłam przekonana, że patrzę na to z odpowiedniej perspektywy... i, przyznaję, w duchu kpiłam z autora. „Naprawdę myślisz, że te sztuczki zawrócą mnie z obranej drogi” - takie pytanie zadawałam mu w myślach, ilekroć wrzucił w akcję jakiś, według mnie, mocno naciągany wątek. A potem była bomba, którą to aż nadto wyraźnie autor dał mi do zrozumienia, że to on cały czas był górą, a w ślad za nią przyszły liczne pytania, na które sama, bez wskazówek autora nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi. Z czasem to wszystko złożono w spójną, w pełni logiczną całość, chociaż tuż po zwrocie akcji byłam wręcz przekonana, że bez naciągania faktów, bez wpadania w otchłań absurdu zwyczajnie się nie obejdzie.

W trakcie zapoznawania się z pierwszymi kilkudziesięcioma stronami „Znajdź mnie” J.S. Monroe'a nawet przez myśl mi nie przeszło, że to napiszę, ale mając już za sobą lekturę tej powieści muszę stwierdzić, że to solidny thriller psychologiczny z elementami powieści szpiegowskiej. Moim zdaniem. Bo to, co zapowiadało się na niewymagający myślenia, prosty utwór młodzieżowy z czasem przekształciło się w trzymającą w napięciu opowieść o niewyobrażalnym okrucieństwie, poprzedzonym w miarę gęstą atmosferą paranoi, czystego szaleństwa, które dotknęło także mnie. Mam nadzieję, że na tym nie zakończy się przygoda Jona Stocka z thrillerem psychologicznym, a jeśli moje życzenie się spełni to liczę na zainteresowanie polskich wydawców, bo udało mu się rozbudzić we mnie apetyt na swoją prozę, na więcej jego historii osadzonych w tym konkretnym gatunku. Koniecznie z domieszką powieści szpiegowskiej, bo taka mieszanka w mojej ocenie wyszła na dobre jego pierwszej książce wydanej pod pseudonimem J.S. Monroe.

Za książkę bardzo dziękuję grupie wydawniczej

1 komentarz:

  1. Ej, brzmi naprawdę niesamowicie! Nie wiem dlaczego umknęła mi ta powieść, ale muszę szybko ją nadrobić, bo zapowiada się naprawdę świetnie!

    OdpowiedzUsuń