poniedziałek, 4 października 2010

„Kryjówka diabła” (1995)

Hatch Harrison po wypadku trafia do szpitala, w którym umiera. Jednak zostaje przywrócony do życia ze stanu śmieci klinicznej dzięki nowatorskiemu zabiegowi jednego z lekarzy. Hatch wyleczony wraca do domu, do żony i córki. Jednak wkrótce odkrywa, że ma dziwne wizje, w których jest świadkiem – a nawet sprawcą – morderstw. Co gorsza, okazuje się, że wizje Harrisona obrazują rzeczywistość.

Film oparty na książce Deana Koontza zatytułowanej „Przełęcz śmierci”. Na nieszczęście tej produkcji miałam przyjemność przeczytać powieść i nie owijając w bawełnę muszę stwierdzić, że w sporej części różni się ona od filmu. Co wypadło lepiej chyba nie muszę dodawać… Otóż, „Kryjówka diabła” przedstawia nam historię zupełnie pozbawioną potencjału, jaką miała książka. Bohaterowie są wkurzająco bezbarwni i szczerze mówiąc przez fatalną grę aktorską po prostu nie dają się lubić – jak widzę tę beznadziejną Alicię Silverstone to mi się nóż w kieszeni otwiera.

Przejdźmy do akcji. Na ten temat mogę powiedzieć tylko tyle, że niby jakaś tam dynamika jest, ale przez większą część seansu nie sposób jest wyczuć. Może dlatego, że widz nie jest w stanie dopingować bohaterom pozytywnym, przez wzgląd na ich nieracjonalne zachowanie i bezsensowną bieganinę z kąta w kąt.

Jednakże, żeby oddać sprawiedliwość muszę przyznać, że film posiada ciekawą atmosferę, która jako jeden z nielicznych elementów tej produkcji pozwala nam przetrwać seans do końca. Moim zdaniem, gdyby twórcy postawili wszystko właśnie na klimat, a nie na kiczowate efekty specjalne to mielibyśmy kawał elektryzującego, nastrojowego horroru. A tak mamy bezbarwny filmik, bez potencjału i możliwości przebicia. Jak na lata 90-te, które ofiarowały nam multum wspaniałych produkcji grozy jest to porażka na całej linii.

Zakończenie, chwalone tak wylewnie przez wielu widzów, rozśmieszyło mnie, jak mało które. Efekty specjalne osiągnęły tutaj całkowite dno, a kiczowatość ostatnich scen filmu nawet Matkę Teresę wprawiłaby w irytację.

Jeszcze fabuła, która w książce wciągała bez pamięci tutaj jest jej marną imitacją. Akcja jest tak rozproszona i niespójna, że aż ciężko się w tym połapać – nie twierdzę, że nie wiadomo, o co chodzi, bo film jest prosty jak budowa przysłowiowego cepa, ale chwilami naprawdę ciężko jest się wciągnąć w wydarzenia pokazywane nam na ekranie.

„Kryjówka diabła” jest filmem mojego dzieciństwa. Za czasów młodości bardzo przypadł mi do gustu, więc żałuję, że postanowiłam sobie go odświeżyć właśnie teraz, tym bardziej, że przeczytałam książkę. Jednak jeśli ktoś nie miał okazji zapoznać się z powieścią oraz kręcą go takie lekko kiczowate, klasyczne produkcje to powinien jak najszybciej zaznajomić się z tą pozycją. Tylko niech nikt nie szuka tutaj powiewu lat 90-tych, ponieważ „Kryjówka diabła” z tym wspaniałym okresem ma niewiele wspólnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz