Ostatnio coraz częściej sięgam po horrory mojego dzieciństwa. I chyba nie ma w tym nic dziwnego, skoro w roku 2010 mamy okazję oglądać w większości same gnioty. I choć na mojej półce czekają najnowsze filmy grozy, ja jakoś nie mam ochoty się do nich zabrać i jak na razie wolę przenieść się w świat dzieciństwa:) Ale obiecuję, że niedługo zrecenzuję jakieś nowości, choć nie mogę obiecać, że teksty te będą pochlebne:)
„Opiekunka” znana jest też pod tytułem „Strażnik”, ale z uwagi na to, że przyzwyczaiłam się do tej pierwszej nazwy to będę tutaj jej używać. Byłam pewna, że ten film nie wywoła na mnie już takiego wrażenia, jak za czasów dzieciństwa, byłam pewna, że okaże się kolejnym niewypałem. I jak zwykle moja kobieca intuicja mnie zawiodła:) Może i nie byłam nim, aż tak zachwycona jak dawniej, ale już na wstępie zaznaczę, że jest to horror, który przetrwa próbę czasu nawet za sto lat. Dlaczego? Otóż, takiej atmosfery w filmie grozy już dawno nie odczuwałam. Widz jest bardzo powoli wciągany w akcję, którą ma okazję obserwować dopiero na końcu seansu. Wiem, że to może nie najlepsza rekomendacja. W końcu, po co oglądać film, w którym niewiele się dzieje, aż do finału? Lepiej przewinąć do końca, prawda? Ale w takim wypadku straciłoby się cały urok, jakim jest najczystsza groza, która przez cały seans wprost bije z ekranu. Stopniowanie atmosfery jest tutaj istnym mistrzostwem świata. Ale oczywiście nikogo nie powinno to zaskoczyć, jeśli zerknie na personalia reżysera tego obrazu, którym jest nie kto inny, jak sławny William Friedkin – twórca „Egzorcysty”. Powtórki z „Egzorcysty” nie będzie, ponieważ „Opiekunki” nie można w żadnym wypadku zestawiać z tak popularnym filmem, ale jeśli chodzi o klimat to jest do niego bardzo zbliżony.
Jak wiemy w latach 90-tych nie opierano się zbytnio na efektach specjalnych w horrorze. Tak więc i tutaj mamy ich bardzo niewiele, co niezaprzeczalnie pozwoliło twórcom ograniczyć sztuczność i zwiększyć uczucie przerażenia. Nie twierdzę, że film ten zdoła przestraszyć doświadczonych widzów gatunku, ale na pewno chwilami wywoła lekką niepewność. Ciekawy okazał się też zabieg minimalizacji „tanich chwytów” – nareszcie ktoś postanowił przestraszyć widza, a nie zaskoczyć za pomocą idiotycznych zabiegów.
Zakończenie, czyli kulminacja powolnych wydarzeń rozgrywanych na ekranie przez cały seans jest z jednej strony niesamowitą dawką napięcia i mocnych wrażeń, a z drugiej (mam tu na myśli sam finał filmu) kompletną klapą, która nie ma szans zostać w pamięci widza na dłużej. A szkoda, bo po tych wszystkich wrażeniach zaoferowanych nam pod koniec wydawać by się mogło, że twórcy dadzą nam na „do widzenia” jakąś bombę, która zasieje ziarno niepewności lub przynajmniej zaskoczy. Ale nie, zamiast tego reżyser wykorzystał klasyczny zabieg, który jedyne, co może nam zaoferować to lekceważące wzruszenie ramion bądź kpiące prychnięcie (jak to miało miejsce w moim przypadku). Ale nie ukrywam, że może ja za bardzo przyzwyczaiłam się do dziwacznych, zapadających w pamięć zakończeń współczesnych filmów grozy. Może zbyt wiele wymagam od tak starego horroru, a nie zapominajmy też, że początek lat 90-tych nie był okresem ciekawych zakończeń w tym gatunku filmowym. W każdym razie bardzo przypadła mi do gustu końcowa charakteryzacja tytułowej opiekunki oraz oczywiście sławne Złe Drzewo z wizerunkami dzieci na korze – choćby ze względu na te dwa elementy warto zapoznać się z tą produkcją.
Oczywiście, film przeznaczony jest wyłącznie dla zagorzałych miłośników gatunku, ze szczególnym wskazaniem starszych produkcji. Zapaleńcom współczesnych horrorów stanowczo odradzam.
hi Buffy. i love to blog. is funny. The horror is amazing. LOVE IT. ^^ There blog is fantastic.
OdpowiedzUsuń...Your fan ...... Lenka ;**
Ej Buffy, Amber Heard jest lesbą ?
OdpowiedzUsuńLanka wielkie dzięki:) Anonimowy, nie wiem i mało mnie to obchodzi.
OdpowiedzUsuńzajebisty opis:) dzięksior chyba obejrze
OdpowiedzUsuń