Detektywi, William Somerset i David Mills, prowadzą sprawę serii okrutnych morderstw. Przy każdej ofierze znajdują napis z jednym z siedmiu grzechów głównych. W dodatku każda z ofiar ginie w taki sposób, w jaki według mordercy, grzeszy. Detektywi starają się odnaleźć psychopatę i tym samym ocalić życie kolejnych ludzi.
Jeden z najlepszych (jeśli nie najlepszy) thrillerów, traktujących o seryjnym mordercy w historii kina. Obsypany licznymi nagrodami oraz nominowany do Oscara w kategorii „najlepszy montaż”. David Fincher stworzył coś, co nawet teraz, kilkanaście lat po premierze, jest szeroko komentowane w kręgach wielbicieli szeroko pojętej grozy. Fabuła, na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ot, mamy śledztwo tropem seryjnego mordercy, który z sobie tylko znanych powodów, postanowił ukarać grzeszników, bezwstydnie kalających świat swoimi przywarami. Ale owa konwencjonalność na dłuższą metę okazuje się zwodnicza. Rozbierając „Siedem” na czynniki pierwsze każdy, nawet najmniej doświadczony widz, zauważy innowacyjność tego obrazu. Oczywiście na największą uwagę zasługuje modus operandi sprawcy – jego ofiary giną w dokładnie taki sposób, w jaki żyją. Tak więc dla przykładu, mamy otyłego mężczyznę, zmuszonego przez psychopatę do nieustannej, w efekcie zabójczej konsumpcji. Z licznych ofiar na uwagę zasługuje jeszcze „lenistwo”, czyli mężczyzna przywiązany na długi czas do łóżka, w którym bez pożywienia i ruchu powoli zamienia się w kościotrupa. Zarówno takie przerażające, jak i te bardziej beztroskie wydarzenia (jak na przykład kolacja u Millsa) spowija mroczny klimat grozy – ponura kolorystka obrazu, znakomita ścieżka dźwiękowa oraz wszechobecna aura ludzkiego zepsucia, składają się na niepowtarzalną, chwilami wręcz nieznośnie trzymającą w napięciu atmosferę zdefiniowanego zagrożenia.
Protagoniści, detektywi Somerset i Mills, w tych rolach kolejno znakomici, Morgan Freeman i Brad Pitt, to swego rodzaju Jing i Jang – tak różni od siebie, ale równocześnie doskonale się uzupełniający. „Stary wyjadacz” wydziału zabójstw, William Somerset, jest trzymającym się przepisów, racjonalnym, wykształconym stoikiem, który prawie nigdy nie dopuszcza emocji do swojej pracy. Jego przeciwieństwo, David Mills, jest młodym, porywczym idealistą, który całym sercem wierzy, że może choć trochę zmienić świat, łapiąc psychopatów, do których pała tak wielką nienawiścią, iż jest gotów naginać przepisy, aby tylko ich schwytać. Ważną postacią jest też żona Millsa, Tracy, wykreowana przez jedną z najbardziej znienawidzonych przeze mnie aktorek, Gwyneth Paltrow, której znakiem rozpoznawczym jest obrazowanie całej gamy uczuć dosłownie jedną, mocno melancholijną miną. Tracy próbuje dostosować się do nowego miejsca – hucznego, pełnego niebezpieczeństw miasta. Przez cały seans nie odgrywa większej roli, aczkolwiek we wstrząsającym finale stanie się jedną z najważniejszych postaci dramatyzmu sytuacyjnego. No właśnie, zakończenie wielu widzom z pewnością dostarczy sporej dawki informacji do przemyślenia – mam na myśli motywy sprawcy, które choć szalone po głębszym zastanowieniu posiadają swoją okrutną logikę. A niektóre teorie mordercy, na temat ludzkiej egzystencji, okazują się aż nazbyt trafne. Następnie, będziemy świadkami porażającego finału krwawego procederu psychopaty, który szczerze mówiąc jest jednym z najlepszych epilogów filmowych, jaki dane mi było w życiu zobaczyć. Okrutny w swej wymowie, zapadający w pamięć i na długi czas dający do myślenia
Nie przedłużając „Siedem” jest absolutnym arcydziełem gatunku. Wstrząsa klimatem, okrutnymi mordami, problematyką, zakończeniem oraz samą sylwetką zabójcy, która szturmem wdarła się do panteonu najbardziej rozpoznawalnych czarnych charakterów w historii kina. David Fincher nagrał jeden z kamieni milowych światowej kinematografii, obraz który każdy powinien znać, nawet osoby niegustujące w tego rodzaju psychologiczno-policyjnych thrillerach, wszak wszystkie pochwalne peany widzów, skierowane w stronę tego obrazu są jak najbardziej prawdziwe.
Oglądałam ten film kilka lat temu i rzeczywiście zgadzam się z twoją recenzją. Absolutne arcydzieło. Rewelacyjny horror.
OdpowiedzUsuńOglądałam ten film dość dawno temu. Niesamowity! Jeden z lepszych filmów jakie widziałam!
OdpowiedzUsuńWedług mnie to klasyk,który każdy szanujący sie kinoman powinien obejrzeć :) Oglądałam ten film wiele lat temu a mimo to pamietam mnóstwo szczegółów i niesamowite wrażenie jakie na mnie wywarł.Świetna recenzja :)
OdpowiedzUsuńOglądałem to ładnych kilka lat temu, fajny i polecam, z chęcia odświeżę sobie go.
OdpowiedzUsuńUwielbiam, rewelacyjny. Mój ulubiony.
OdpowiedzUsuńO jeden z moich ulubionych filmów, ma to wszystko co powinien mieć ;)
OdpowiedzUsuńOglądałam kilka razy.Za pierwszym razem końcówka mnie rozwaliła totalnie. Świetny film.
OdpowiedzUsuńInspirujący! Polecam!
OdpowiedzUsuńWięzień nr 7, cela 7, blok S.
Rzeczywiście klasyk. Tak mnie przerażał, że nigdy nie dooglądałam do końca, choć finał znam. A ja tam nawet lubię Gwyneth. :)
OdpowiedzUsuńCiekawy film, u mnie ląduje na półce z podpisem thriller niż horror, tuż obok "Milczenia Owiec","Psychozy" i kilku innych.
OdpowiedzUsuńŚwietny film, wspaniali aktorzy. Fenomenalna rola Kevina Spaceya. Finał miażdżący. Nic tylko polecać! Dziękuję za wspaniałą recenzję.
OdpowiedzUsuńTo jest jeden z nielicznych horrorów, do których można wracać po latach i nigdy się nie nudzi.
OdpowiedzUsuńFilm z perfekcyjnie wykonany.
Bardzo dobry film - najlepszy, jaki kiedykolwiek nakręcił David Fincher. Smutny, bo deszcz ciągle w nim pada, co potęguje niemoc i przyzwolenie na całe zło, którym jest zalany świat ludzi. Brad Pitt zagrał bardzo dobrze, natomiast Morgan Freeman i Kevin Spacey zrobili to rewelacyjnie. Spacey może śmiało konkurować z Anthonym Hopkinsem z "Milczenia owiec". Swoją drogą, w tym filmie było ukryte nawiązanie do wspomnianej już przeze mnie produkcji z 1991 roku. Jedynie muzyka mi nie pasowała, dla mnie jest za agresywna. Ale i tak mocne 7... wróć - 8/10.
OdpowiedzUsuń