poniedziałek, 3 grudnia 2012

„The Barrens” (2012)

Richard Vineyard zabiera swoją żonę Cynthię, nastoletnią córkę i małego synka na kilkudniowy kemping w lesie, w którym bywał wraz z ojcem w młodości. Na polu namiotowym, pragnący spędzić czas tylko z rodziną Richard, ku swojemu niezadowoleniu, odkrywa spory tłum innych wczasowiczów. Wieczór opowieści przy ognisku, podczas którego ktoś opowiada legendę o rzekomo zamieszkującym te lasy Diable z Jersey oraz inne nieprzyjemne wydarzenia rano nakazują Richardowi wyruszyć z rodziną w bardziej odosobnione miejsce. Gdy zabłądzą w głębi lasu będą świadkami przerażających zachowań zwierząt, a Richard zacznie miewać dziwne halucynacje.
Horror Darrena Lynn Bousmana, twórcy między innymi „Piły 2,3.4” i „Powrotu zła”. Tym razem musiał zmierzyć się z niskim budżetem oraz napisanym przez siebie sztampowym scenariuszem. Początkowo „The Barrens” prezentuje się bardzo przyzwoicie. Lubię horrory typu „grupa ludzi odpoczywa z dala od cywilizacji”, więc całkiem przyjemnie oglądało mi się pierwsze sceny filmu. Podróż Vineyard’ów na pole namiotowe, podczas której natykają się na zagryzionego jelenia; dotarcie na miejsce, które okazuje się aż nazbyt tłoczne oraz jedna z najmocniejszych scen filmu – opowieść o Diable z Jersey przy ognisku, podczas której twórcy zaserwują nam nastrojowe zdjęcia, obrazujące, co poniektóre szczegóły tej historyjki z dreszczykiem. Do tego momentu twórcy całkiem umiejętnie dbają o klimat filmu – widzowie doskonale zdają sobie sprawę, że coś się wydarzy, ale nie do końca są w stanie sprecyzować swoje złowieszcze przeczucia. Paradoksalnie atmosfera wyalienowania schodzi na drugi plan w momencie oddalenia się naszych bohaterów od tłumów, okupujących pole namiotowe. Kiedy gubią się w lesie, klimat powinien zostać znacznie spotęgowany, jednakże twórcy skupiają się przede wszystkim na dziwnych zjawiskach, mających miejsce w otoczeniu rodziny Vineyard’ów, niemalże całkowicie zapominając o atmosferze wszechobecnej grozy. Tak, więc przyglądamy się martwym zwierzętom, wypatroszonemu mężczyźnie (kiczowate efekty gore) oraz rzecz najważniejsza, niepokojącemu zachowaniu Richarda, który na skutek niepojętych halucynacji upiera się, że ściga ich Diabeł z Jersey.
Druga połowa filmu bazuje przede wszystkim na kilku mało szokujących scenach gore; oskarżaniu Richarda, przez jego rodzinę i samych widzów, o mnogość trupów w otoczeniu Vineyard’ów; krążeniu po lesie w poszukiwaniu cywilizacji oraz obrazowaniu omamów „głowy rodziny” – w kilku szybkich migawkach będziemy mieli okazję przyjrzeć się zaciemnionemu profilowi Diabła z Jersey. UWAGA SPOILER Dopiero w finale twórcy pokażą nam potwora w całej okazałości, którego kiczowatość tak bardzo mnie rozśmieszyła, że automatycznie zepsuła cały, nazwijmy go, dramatyzm sytuacyjny ostatniej sceny KONIEC SPOILERA. Drugim ciekawym momentem filmu jest scena nastawiania złamanej kości w nodze przez Cynthię i właściwie na tym kończą się superlatywy tego obrazu. W dogłębnym przeżywaniu tragedii zagubionych w lesie Vineyard’ów, oprócz zaniedbania klimatu grozy, znacznie przeszkadza amatorskie aktorstwo Mii Kirshner oraz denerwująca egzaltacja Stephena Moyera - chyba nikogo, ani przez chwilę nie przekonają do kreacji swoich postaci, w które najzwyczajniej w świecie, nie potrafili się nawet w połowie wcielić.
Jeśli ktoś ma ochotę na survival klasy B bez jakiegokolwiek klimatu grozy, czy wyalienowania, ale za to z kilkoma scenami gore może śmiało ryzykować seans „The Barrens”, ale radzę nie spodziewać się niczego choćby po części ambitnego, czy dobrze zrealizowanego. Ot, taka niewymagająca myślenia niskobudżetówka na jeden średnio interesujący seans.

2 komentarze:

  1. Wolę jednak, gdy w horrorze dominuje klimat grozy, więc skoro w „The Barrens” raczej go nie ma, to tym razem spasuje.

    OdpowiedzUsuń
  2. wydaje się, że za dużo wszystkiego. ta choroba bohatera, miejscowa legenda... i rzecz się rozjechała. to już chyba 'shrooms' z 2007 lepiej wypadło w leśnych, pokrętnych klimatach.

    OdpowiedzUsuń