Obóz letni Blackfoot. Kilku nastoletnich chłopców postanawia zrobić kawał
znienawidzonemu pracownikowi obozu, Cropsy’emu, który przypadkowo doprowadza do
jego śmierci w płomieniach. Pięć lat później w obozie Stonewater zostaje
zorganizowana trzydniowa wycieczka łódkami, przeznaczona dla najstarszych
dzieciaków z nocowaniem w leśnej głuszy. Gdy wraz z opiekunami docierają na
ląd, gdzie rozbijają tymczasowy obóz nie zdają sobie sprawy, że wśród drzew
czai się żądny zemsty morderca, dzierżący w ręku nożyce ogrodowe.
Kultowy camp slasher Tony’ego
Maylama, który w latach 80-tych trafił na niesławną brytyjską listę video nasty, obok innych wówczas
najbrutalniejszych obrazów z całego świata, co zważywszy na jego dosyć
stonowane epatowanie przemocą jest dla mnie mocno niezrozumiałe. Maylam wcale nie
kryje, że „Podpalenie” powstało na fali popularności „Piątku trzynastego” Seana
S. Cunninghama i nie tylko dlatego, że również reprezentuje nurt horroru zwany camp slasherem, ale również przez wzgląd
na charakterystykę antagonisty – w końcu Cropsy podobnie jak Jason został
skrzywdzony na obozie letnim, tyle, że za pomocą przeciwstawnego żywiołu, a u
podłoża jego niszczycielskiego zachowania stoi czysta zemsta, która była
również siłą napędową mordercy znanego z „Piątku trzynastego”. Jednak na tym
podobieństwa się kończą, a największą rzucająca się w oczy różnicą bez
wątpienia jest realizacja.
Dysponując niskim budżetem Maylamowi udało się stworzyć obraz, który z
powodzeniem mógłby święcić triumfy w dzisiejszych multipleksach, ponieważ poza
ubiorem obozowiczów absolutnie żaden element nie poddał się próbie czasu.
Maylam zatrudnił nie tylko uzdolnionych operatorów, ale co ważniejsze
ówczesnego (i moim zdaniem nadal bezkonkurencyjnego) mistrza efektów
specjalnych, Toma Savini’ego oraz odpowiedzialnego za niepokojącą,
charakterystyczną ścieżkę dźwiękową Ricka Wakemana (ciekawa jestem, dlaczego
dzisiaj nie komponuje się tak chwytliwych motywów muzycznych, których samo
przesłuchanie wskazywałoby odbiorcom, z jakiego konkretnego filmu się wywodzi).
Wydawać by się mogło, że w towarzystwie tak rozpoznawalnych w kinie grozy
nazwisk Maylam nakręci mocno brutalny slasher
epatujący maksymalnie oryginalnymi scenami mordów… Nic bardziej mylnego. Po
podpaleniu Cropsy’ego w prologu i zaszlachtowaniu przez niego prostytutki w
pięć lat później akcja drastycznie zwalnia. Twórcy skupiają się na malowniczych
widoczkach otoczonego gęstym lasem obozu Stonewater i beztroskich zabawach dzieciaków
– nieszkodliwych dowcipach, złośliwych docinkach i buzujących hormonach. Ale na
szczęście nie zapominają o akcentowaniu obecności czyhającego na nie
niebezpieczeństwa, obserwującego ich mordercy pragnącego zemsty. Na szczególną
uwagę zasługuje scena samotnej wędrówki do domku ze stołówki Woodstocka,
obserwowanego zza krzaków przez „pozbawionego twarzy” przeciwnika oraz jego
późniejsze ukrywanie się za łóżkiem na dźwięk czyichś kroków wewnątrz kwatery. Maylam
w tej konkretnej scenie (wcześniej również - tuż przed zabójstwem prostytutki,
kiedy w pełnym napięciu patrzymy na Cropsy’ego wspinającego się jej śladami po
schodach) daje nam jasno do zrozumienia, że „Podpalenie” nie będzie zwykłą
rąbanką, nastawioną tylko i wyłącznie na rozlew krwi, że ma do zaoferowania coś
więcej, coś co przeciętnemu reżyserowi o wiele trudniej jest osiągnąć –
wzbudzić w widzu dreszczyk emocji, utrzymać go w ciągłym napięciu emocjonalnym,
aż do kulminacji, sprawić, żeby nie jak to zwykle bywa w slasherach z niecierpliwością czekał na zaszlachtowanie kolejnej
ofiary, ale autentycznie lękał się o jej życie. Jeśli rozpatrywać „Podpalenie”
w kategoriach tego rodzaju czającej się zewsząd grozy nie sposób wytknąć Maylamowi
jakiegokolwiek błędu, aczkolwiek należy również pamiętać o cechach integralnych
dla nurtu, w jaki jego film się wpisuje, a w tym aspekcie niestety nie
prezentuje się jakoś nadzwyczaj zachwycająco.
Twórcy stawiają na większą dosłowność w rozlewie krwi dopiero w drugiej
połowie filmu, podczas uwięzienia części obozowiczów z dala od kwater, w leśnej
głuszy. Co najważniejsze nie rezygnują z napięcia, potęgowanego tą magiczną
ścieżką dźwiękową i całkowitym wyalienowaniem protagonistów, zdanych na samych
siebie w potyczce z dziesiątkującym ich nożycami ogrodowymi sprawcą. Za to
Maylamowi niewątpliwie należą się brawa, aczkolwiek nie mogę tego samego
powiedzieć o scenariuszu, który owszem zaserwował mi jedną maksymalnie
dopracowaną, mocno drastyczną scenę rzezi na tratwie, podczas której zabójca z
precyzją prawdziwego rzeźnika szlachtuje grupkę topiących się we własnej krwi
nastolatków ze szczególnym wskazaniem na charakterystyczny moment obcięcia
palców jednemu chłopcu – zbliżenie godne Lucio Fulci’ego; ale jeśli miałabym
wymienić jeszcze jedną pamiętną scenę mordu z tego obrazu (poza finałem) to
miałabym spory problem, bowiem Savini zmuszony przez kulejący w tym względzie
scenariusz, porzucił oryginalność na rzecz tendencyjnego podcinania gardeł,
których największą siłą jest strona wizualna (to wciąż Savini, więc o jakiejkolwiek
amatorce nie może być mowy), czego nie można powiedzieć o jakichś zapadających
w pamięć momentach na miarę tego na tratwie.
Realizacyjnie, nastrojowo i fabularnie „Podpalenie” prezentuje się
nadzwyczaj szlachetnie, aczkolwiek przez wzgląd na zbyt małą oryginalność scen
mordów (poza pamiętną tratwą) nie mogę uplasować go wyżej od mojego ulubionego camp slashera, „Uśpionego obozu”.
Klasyczne horrory z tego nurtu, jakie by nie były, zawsze będą zapewniać mi kawał
znakomitej rozrywki i „Podpalenie” nie jest tutaj żadnym wyjątkiem – co więcej,
jeśli przymknąć oko na brak większej oryginalności w eliminacji ofiar, patrząc
na całość, a nie na poszczególne elementy składowe tej produkcji należy oddać
Tony’emu Maylamowi pokłon, choćby za to, że jego film znacznie wybił się ponad
inne niskobudżetowe krwawe obrazy masowo wypuszczane w latach 80-tych. W
szranki z najpopularniejszymi slasherami
z tego okresu stanąć nie może, ale i tak wybija się ponad przeciętność.
dzięki Aniu za recke, ostatnio widze jesteś w formie i szybko te recenzje się pojawiają :) super.
OdpowiedzUsuńKultowy, a ja o nim dotychczas nie słyszałem. Ostatnio jestem co prawda slasherami znużony, ale dodałem do listy, w razie nagłego apetytu będzie jak znalazł,
OdpowiedzUsuńNiezły slasher z powalającą sceną na tratwie i dłużącym się niemiłosiernie, słabo trzymającym w napięciu finałem bez final girl :( Dla fanów staroszkolnych slasherów jest to jednak pozycja obowiązkowa!
OdpowiedzUsuńNie oglądałam tego filmu, ale z pewnością go poznam, ponieważ w moim odczuciu horrory z lat 80-tych są znacznie lepsze od współczesnych, które rażą swoim sztucznymi, mizernymi efektami specjalnymi.
OdpowiedzUsuńBuffy, żyjesz? :) od kilku dni cisza....
OdpowiedzUsuńjestem spragniona nowych recenzji:)
Jeszcze żyję;) Recki będą w weekend, bo w tym tygodniu mam zapierdziel w robocie:/
UsuńNo to poczekam :) przygotuj jakieś ciekawe propozycje na długi weekend :)
Usuń