niedziela, 3 listopada 2013

„Podpalenie” (1981)

Recenzja na życzenie

Obóz letni Blackfoot. Kilku nastoletnich chłopców postanawia zrobić kawał znienawidzonemu pracownikowi obozu, Cropsy’emu, który przypadkowo doprowadza do jego śmierci w płomieniach. Pięć lat później w obozie Stonewater zostaje zorganizowana trzydniowa wycieczka łódkami, przeznaczona dla najstarszych dzieciaków z nocowaniem w leśnej głuszy. Gdy wraz z opiekunami docierają na ląd, gdzie rozbijają tymczasowy obóz nie zdają sobie sprawy, że wśród drzew czai się żądny zemsty morderca, dzierżący w ręku nożyce ogrodowe.

Kultowy camp slasher Tony’ego Maylama, który w latach 80-tych trafił na niesławną brytyjską listę video nasty, obok innych wówczas najbrutalniejszych obrazów z całego świata, co zważywszy na jego dosyć stonowane epatowanie przemocą jest dla mnie mocno niezrozumiałe. Maylam wcale nie kryje, że „Podpalenie” powstało na fali popularności „Piątku trzynastego” Seana S. Cunninghama i nie tylko dlatego, że również reprezentuje nurt horroru zwany camp slasherem, ale również przez wzgląd na charakterystykę antagonisty – w końcu Cropsy podobnie jak Jason został skrzywdzony na obozie letnim, tyle, że za pomocą przeciwstawnego żywiołu, a u podłoża jego niszczycielskiego zachowania stoi czysta zemsta, która była również siłą napędową mordercy znanego z „Piątku trzynastego”. Jednak na tym podobieństwa się kończą, a największą rzucająca się w oczy różnicą bez wątpienia jest realizacja.

Dysponując niskim budżetem Maylamowi udało się stworzyć obraz, który z powodzeniem mógłby święcić triumfy w dzisiejszych multipleksach, ponieważ poza ubiorem obozowiczów absolutnie żaden element nie poddał się próbie czasu. Maylam zatrudnił nie tylko uzdolnionych operatorów, ale co ważniejsze ówczesnego (i moim zdaniem nadal bezkonkurencyjnego) mistrza efektów specjalnych, Toma Savini’ego oraz odpowiedzialnego za niepokojącą, charakterystyczną ścieżkę dźwiękową Ricka Wakemana (ciekawa jestem, dlaczego dzisiaj nie komponuje się tak chwytliwych motywów muzycznych, których samo przesłuchanie wskazywałoby odbiorcom, z jakiego konkretnego filmu się wywodzi). Wydawać by się mogło, że w towarzystwie tak rozpoznawalnych w kinie grozy nazwisk Maylam nakręci mocno brutalny slasher epatujący maksymalnie oryginalnymi scenami mordów… Nic bardziej mylnego. Po podpaleniu Cropsy’ego w prologu i zaszlachtowaniu przez niego prostytutki w pięć lat później akcja drastycznie zwalnia. Twórcy skupiają się na malowniczych widoczkach otoczonego gęstym lasem obozu Stonewater i beztroskich zabawach dzieciaków – nieszkodliwych dowcipach, złośliwych docinkach i buzujących hormonach. Ale na szczęście nie zapominają o akcentowaniu obecności czyhającego na nie niebezpieczeństwa, obserwującego ich mordercy pragnącego zemsty. Na szczególną uwagę zasługuje scena samotnej wędrówki do domku ze stołówki Woodstocka, obserwowanego zza krzaków przez „pozbawionego twarzy” przeciwnika oraz jego późniejsze ukrywanie się za łóżkiem na dźwięk czyichś kroków wewnątrz kwatery. Maylam w tej konkretnej scenie (wcześniej również - tuż przed zabójstwem prostytutki, kiedy w pełnym napięciu patrzymy na Cropsy’ego wspinającego się jej śladami po schodach) daje nam jasno do zrozumienia, że „Podpalenie” nie będzie zwykłą rąbanką, nastawioną tylko i wyłącznie na rozlew krwi, że ma do zaoferowania coś więcej, coś co przeciętnemu reżyserowi o wiele trudniej jest osiągnąć – wzbudzić w widzu dreszczyk emocji, utrzymać go w ciągłym napięciu emocjonalnym, aż do kulminacji, sprawić, żeby nie jak to zwykle bywa w slasherach z niecierpliwością czekał na zaszlachtowanie kolejnej ofiary, ale autentycznie lękał się o jej życie. Jeśli rozpatrywać „Podpalenie” w kategoriach tego rodzaju czającej się zewsząd grozy nie sposób wytknąć Maylamowi jakiegokolwiek błędu, aczkolwiek należy również pamiętać o cechach integralnych dla nurtu, w jaki jego film się wpisuje, a w tym aspekcie niestety nie prezentuje się jakoś nadzwyczaj zachwycająco.

Twórcy stawiają na większą dosłowność w rozlewie krwi dopiero w drugiej połowie filmu, podczas uwięzienia części obozowiczów z dala od kwater, w leśnej głuszy. Co najważniejsze nie rezygnują z napięcia, potęgowanego tą magiczną ścieżką dźwiękową i całkowitym wyalienowaniem protagonistów, zdanych na samych siebie w potyczce z dziesiątkującym ich nożycami ogrodowymi sprawcą. Za to Maylamowi niewątpliwie należą się brawa, aczkolwiek nie mogę tego samego powiedzieć o scenariuszu, który owszem zaserwował mi jedną maksymalnie dopracowaną, mocno drastyczną scenę rzezi na tratwie, podczas której zabójca z precyzją prawdziwego rzeźnika szlachtuje grupkę topiących się we własnej krwi nastolatków ze szczególnym wskazaniem na charakterystyczny moment obcięcia palców jednemu chłopcu – zbliżenie godne Lucio Fulci’ego; ale jeśli miałabym wymienić jeszcze jedną pamiętną scenę mordu z tego obrazu (poza finałem) to miałabym spory problem, bowiem Savini zmuszony przez kulejący w tym względzie scenariusz, porzucił oryginalność na rzecz tendencyjnego podcinania gardeł, których największą siłą jest strona wizualna (to wciąż Savini, więc o jakiejkolwiek amatorce nie może być mowy), czego nie można powiedzieć o jakichś zapadających w pamięć momentach na miarę tego na tratwie.

Realizacyjnie, nastrojowo i fabularnie „Podpalenie” prezentuje się nadzwyczaj szlachetnie, aczkolwiek przez wzgląd na zbyt małą oryginalność scen mordów (poza pamiętną tratwą) nie mogę uplasować go wyżej od mojego ulubionego camp slashera, „Uśpionego obozu”. Klasyczne horrory z tego nurtu, jakie by nie były, zawsze będą zapewniać mi kawał znakomitej rozrywki i „Podpalenie” nie jest tutaj żadnym wyjątkiem – co więcej, jeśli przymknąć oko na brak większej oryginalności w eliminacji ofiar, patrząc na całość, a nie na poszczególne elementy składowe tej produkcji należy oddać Tony’emu Maylamowi pokłon, choćby za to, że jego film znacznie wybił się ponad inne niskobudżetowe krwawe obrazy masowo wypuszczane w latach 80-tych. W szranki z najpopularniejszymi slasherami z tego okresu stanąć nie może, ale i tak wybija się ponad przeciętność.

7 komentarzy:

  1. dzięki Aniu za recke, ostatnio widze jesteś w formie i szybko te recenzje się pojawiają :) super.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kultowy, a ja o nim dotychczas nie słyszałem. Ostatnio jestem co prawda slasherami znużony, ale dodałem do listy, w razie nagłego apetytu będzie jak znalazł,

    OdpowiedzUsuń
  3. Niezły slasher z powalającą sceną na tratwie i dłużącym się niemiłosiernie, słabo trzymającym w napięciu finałem bez final girl :( Dla fanów staroszkolnych slasherów jest to jednak pozycja obowiązkowa!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie oglądałam tego filmu, ale z pewnością go poznam, ponieważ w moim odczuciu horrory z lat 80-tych są znacznie lepsze od współczesnych, które rażą swoim sztucznymi, mizernymi efektami specjalnymi.

    OdpowiedzUsuń
  5. Buffy, żyjesz? :) od kilku dni cisza....
    jestem spragniona nowych recenzji:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze żyję;) Recki będą w weekend, bo w tym tygodniu mam zapierdziel w robocie:/

      Usuń
    2. No to poczekam :) przygotuj jakieś ciekawe propozycje na długi weekend :)

      Usuń