sobota, 23 listopada 2013

„Cierń” (2008)

Recenzja na życzenie

Polly i Seth pragnąc spędzić rocznicę swojego związku na łonie przyrody, przyjeżdżają do puszczy z zamiarem rozbicia obozu, który z przyczyn czysto praktycznych kończy się niepowodzeniem. W drodze powrotnej zostają zatrzymani przez zbiegłego przestępcę, Dennisa i jego uzależnioną od narkotyków dziewczynę, Lacey, którzy bez wahania biorą ich za zakładników swojego szaleńczego exodusu. Jednak ich podróż zostanie brutalnie skrócona z chwilą dotarcia do opuszczonej stacji benzynowej, w okolicach której niepodzielną władzę stanowi nieznany ludzkości pasożyt, żywiący się ludzką krwią. Aby przeżyć niedawni wrogowie będą musieli połączyć siły i stanąć do nierównej walki z potwornym przeciwnikiem.

Niskobudżetowy, utrzymany w estetyce kina lat 80-tych horror Toby’ego Wilkinsa, w którym celowo schematyczna, wręcz naiwna fabuła ma być jedynie pretekstem do zobrazowania pomysłowych scen gore z wykorzystaniem popularnych niegdyś rekwizytów, zamiast jakże denerwujących we współczesnych filmach grozy efektów komputerowych.

Akcja zawiązuje się dosyć szybko. Po zapoznaniu się z jakże modelowymi bohaterami – robiącym doktorat z biologii, zacofanym w innych bardziej praktycznych dziedzinach życia Sethem i jego zaradną, wygadaną dziewczyną Polly oraz twardym przestępcą i jego zaćpaną wybranką – widz bardzo szybko stanie się świadkiem ich przyjazdu do właściwego miejsca akcji: opuszczonej stacji benzynowej, która w najbliższych godzinach w ich oczach będzie jawić się jako zwyczajne więzienie. Z dala od cywilizacji, z samochodem stojącym kilka metrów od wejścia, ale równie dobrze mogącym znajdować się na drugim końcu puszczy… Ich impas dla każdego odbiorcy stanie się całkowicie zrozumiały z chwilą odkrycia czyhającego na nich zagrożenia – cierniowatego pasożyta, posilającego się ludzką krwią i dążącego do chwilowego zawłaszczenia ciała swojego żywiciela, nad którego funkcjami motorycznymi przejmuje władzę zaraz po dostaniu się do wnętrza jego organizmu. Od tego momentu cała fabuła streszcza się w próbach wydostania się protagonistów z pułapki, które bywają zarówno mocno intrygujące (jak na przykład wychłodzenie swojego ciała przez Setha i jego pełna napięcia wędrówka do samochodu), jak i nadzwyczaj infantylne (próba wywołania pożaru - w sąsiedztwie stacji benzynowej! - mającego zasygnalizować komukolwiek o ich położeniu). Ponadto twórcy wykorzystują pomysłowe tendencje nieznanego ludzkości pasożyta do popuszczenia wodzów wyobraźni w zaprezentowaniu maksymalnie krwawych, jakże oryginalnych scen gore. Zdecydowanie najciekawiej wizualnie jawi się opanowana przez dziwacznego antagonistę Lacey, z powykręcanymi kośćmi i ciałem ulegającym błyskawicznej degradacji, które w szybkim czasie przywodzi na myśl jeden wielki, zakrwawiony ochłap mięsa bez możliwości rozróżnienia poszczególnych kończyn, które notabene mają dziwną tendencję do odrywania się od reszty organizmu i wędrowania samopas po stacji benzynowej (jak rąsia z „Rodziny Addamsów”). Interesujący, ale równocześnie zaniedbany pod kątem logistycznym (nie wiem, czy ktokolwiek byłby w stanie to przeżyć, a co dopiero natychmiastowo ruszyć do dalszej walki z przeciwnikiem) jest również moment niecodziennej amputacji zainfekowanej ręki jednego z bohaterów („Martwe zło 2”?) z wykorzystaniem cegły oraz przepołowienie policjantki, która na swoje nieszczęście przypadkiem zatrzymała się na feralnej stacji benzynowej. Największe uznanie należy się twórcom właśnie za te krwawe efekty specjalne, bowiem XXI-wieczne kino grozy nieczęsto raczy nas wykorzystaniem tak miłych dla oka, fizycznie obecnych na planie rekwizytów, posiłkując się raczej tanimi, pozbawionymi jakiegokolwiek stopnia realizmu CGI – z dwojga złego wolę kiczowaty powiew minionych lat od denerwujących efektów komputerowych.

Obsada, jak na tani film przystało, nie grzeszy nadmiernym profesjonalizmem. Zdecydowanie najbardziej przyzwoicie prezentuje się odtwórca roli Dennisa, Shea Whigham, a najmocniej kontrastuje z nim wygadana Polly – obdarzona nadmiernie ekspresyjną, sztuczną wizualnie mimiką Jill Wagner.

Niski budżet „Ciernia” zaważył nie tylko na niedopracowanym scenariuszu, ale również miejscami mocno chaotycznym montażu, który pewnie zniechęci bardziej wymagających odbiorców, aczkolwiek odnoszę wrażenie, że wielbiciele klasycznego kina grozy, pozbawionego wszelkich komplikacji fabularnych i nastawionego przede wszystkim na pomysłowe sceny gore powinni znakomicie odnaleźć się w tym obrazie – na tyle, aby przymknąć oko na kilka komicznych, wręcz naiwnych, zrealizowanych tanim kosztem momentów.  

1 komentarz:

  1. Heh, wiesz co Buffy? Może by tak zrobić jakieś zestawienie albo głosowanie na ulubione horrorowe gnioty - kino klasy B i C - niskobudżetowe katastrofy? Tak mi teraz wpadło do głowy, co niekoniecznie musi oczywiście dojść do skutku. Bo tak sobie pomyślałam, że w gruncie rzeczy każdy z nas ma gdzieś tam sentyment do takiego właśnie horrorowego wynalazku. Ale to tylko taka moja propozycja luźna, bo zdaję sobie sprawę z tego, że nie byłoby to łatwe. Co do "Ciernia" - da się przebrnąć ;)

    OdpowiedzUsuń