Czwórka przyjaciół przyjeżdża na wyludnioną plażę, aby spędzić weekend na
biwakowaniu i surfowaniu. Jednak ten dobrze zapowiadający się wypoczynek zostaje
zakłócony przez miejscowego bezdomnego, Zippo, który informuje ich o przerażającej
zbrodni mającej tutaj miejsce w przeszłości. Doradza im powrót do domu, co młodzi
ludzie, na swoje nieszczęście, całkowicie ignorują.
Australijski horror Martina Murphy’ego, łączący w sobie dwie, jak się zdaje
całkowicie odmienne konwencje często eksplorowane w tym gatunku filmowym, które
wbrew wszelkim oczekiwaniom całkiem przyzwoicie się ze sobą stapiają, choć jak
to często bywa po drodze nie udało się również uniknąć kilku zaniżających
poziom mankamentów, być może spowodowanych niskim budżetem, albo co bardziej
prawdopodobne zbyt pośpiesznym skonstruowaniem scenariusza.
Zaczyna się, jak typowy slasher z
gatunku „grupa przyjaciół wyjeżdża”. Tym razem miejscem docelowym ich podróży
będzie „wymarła” plaża, na widok której nawet najmniej zaznajomiony z tym
podgatunkiem horroru widz, usłyszy dzwonki alarmowe rozlegające się w jego
głowie - w przeciwieństwie do protagonistów filmu starczy mu sam widok
stojącego na piasku manekina, złowieszczo kontrastującego z sielankowym krajobrazem:
błękitną wodą i słonecznym, choć subtelnie zakłócanym szarymi chmurami, niebem.
Takie głębokie nasycenie kolorów być może nijak ma się do polskiego tytułu, bowiem o
mrocznym klimacie raczej można zapomnieć, co wcale nie znaczy, że twórcom, na
zasadzie kontrastu, nie udało się nakreślić swego rodzaju delikatnej aury
niepokojącej tajemnicy, skrywanej przez miejsce akcji. Z czasem „niezwykłe
właściwości” feralnej plaży będą stopniowo odkrywane, na co nasi, zajęci swoimi
problemami sercowymi bohaterowie, w dalszym ciągu nie będą zwracać nadmiernej
uwagi. Spacerując w pojedynkę, bądź parami po plaży i widząc odległą sylwetkę
przyjaciela uparcie wpatrującego się w nich i niereagującego na wołania, po
czym znikającego w niewyjaśnionych okolicznościach, nawet nie pomyślą o
skonsultowaniu z nim tego osobliwego zachowania. To samo tyczy się
nawiedzających ich wizji, strzępów przerażających wydarzeń, związanych z tym
miejscem, które przez długi czas zwyczajnie ignorują. Tego rodzaju pozbawione
wszelkiej logiki zachowanie protagonistów (każdy na ich miejscu, czym prędzej
ruszyłby w powrotną drogę) pewnie zirytuje niejednego widza, w którym złe
przeczucia, co do plaży z minuty na minutę będą się kumulować, aczkolwiek
biorąc pod uwagę zakończenie ma ono wszelkie zastosowanie w scenariuszu – jest integralną
częścią ich rozpaczliwego położenia. Jednakże, choć brak logiki w postępowaniu
bohaterów można w prosty sposób usprawiedliwić nie można tego samego powiedzieć
o dialogach. Scenarzysta, Stephen Sewell, „włożył w usta” mało utalentowanych,
wręcz „drewnianych” aktorów tak dalece bezsensowne wypowiedzi, skonstruowane
głównie na zasadzie pytań retorycznych, zadawanych nieadekwatnie do danej sytuacji,
że chwilami zastanawiałam się, czy nie byłoby lepiej, gdyby „Mroczna plaża” na
starą modłę była po prostu niema…
Stylizując fabułę na głupiutki teen-slasher,
jakich pełno w światowej kinematografii twórcy nie zapomnieli o obowiązkowym
wieszczu złych wydarzeń – obszarpanym bezdomnym, zauważalnie wrogo nastawionym
do nastolatków, który „przybywa znikąd”, aby ostrzec ich przed grożącym im
niebezpieczeństwem, co nasi bohaterowie, zgodnie ze swoim zwyczajem grzecznie
zignorują oraz o rozterkach sercowych: nudnawych rozmowach o związkach i
seksie, wokół których obraca się niemalże cała pierwsza połowa seansu, co gdyby
nie okresowe uzewnętrznianie niezwykłych tendencji miejsca akcji z pewnością
szybko by mnie uspało. Scenarzysta zdecydowanie powinien odrobinę
zminimalizować te irytujące rozterki egzystencjalne protagonistów, zastępując
je mocniejszymi, zapadającymi w pamięć scenami grozy, których niestety tej
produkcji zabrakło.
Oglądając „Mroczną plażę” dziś, dziesięć lat po jej premierze, pewnie spora
grupa odbiorców bez zbytniego problemu przedwcześnie rozszyfruje całą istotę
tego pozornie zawoalowanego scenariusza, bowiem podobny motyw był już w kinie
grozy eksplorowany wielokrotnie. UWAGA
SPOILER Końcówka seansu całkowicie odchodzi od formuły slashera i podobnie, jak to miało miejsce w późniejszym „Zapachu
śmierci” skłania się ku wizji czyśćca, bądź piekła (zależy jak to
interpretować). Oczywiście wcześniej mieliśmy już podobne tematycznie wariacje,
na przykład w „Drodze śmierci” i „Poza świadomością”, aczkolwiek jak dotychczas
chyba najdobitniej wykorzystał je również australijski „Piąty wymiar”, po
projekcji którego mimowolnie zaczęłam podejrzewać tego rodzaju finał w
podobnych do „Mrocznej plaży”, mocno poplątanych fabułach, w których od początku
podejrzewa się mylącą w zamyśle grę z widzem KONIEC SPOILERA. Jednakże, biorąc pod uwagę datę premiery niniejszego
obrazu należy oddać twórcom sprawiedliwość – w czasach swojej świetności był
może nie całkowitym, ale przynajmniej częściowym, a co za tym idzie dosyć
pomysłowym, powiewem świeżości w kinie grozy.
Pamiętając o kilku irytujących aspektach „Mrocznej plaży” nie mogę z
czystym sumieniem polecić tej produkcji dobrze zaznajomionym z kinem grozy, poszukującym
czegoś ambitniejszego, widzom, bo choć zakończenie pretenduje do takiego miana
to jestem przekonana, że akurat ta grupa odbiorców miała już z tego rodzaju
scenariuszem do czynienia, a co za tym idzie istnieje spore niebezpieczeństwo,
że podobnie jak ja bez problemu domyślą się finału już podczas pierwszej połowy
projekcji. Jednakże mniej obeznani z gatunkiem widzowie, których nie irytuje
konwencja slasherów, eksplorowana przez
większą część filmu oraz jak dotąd nie spotkali się z żadną produkcją
wykorzystującą motyw tak dziwacznego położenia bohaterów śmiało mogą ryzykować
seans, bo pomijając kilka denerwujących dialogów w ogólnym rozrachunku to
całkiem zacna pozycja dla początkujących horrormaniaków.
Myślę, myślę i nie mogę sobie przypomnieć, czy to już widziałam ;) A to dlatego, że opis kojarzy mi się z innym filmem, bardzo podobnym thrillerem.
OdpowiedzUsuńWidziałam, dla mnie słaby.
OdpowiedzUsuń