Rysownik, Clay Riddell, po obiecującej rozmowie w sprawie wydania swojej
powieści graficznej udaje się na lotnisko. Zamierza odwiedzić żonę Sharon, od
której jakiś czas temu odszedł i synka Johnny’ego, mając nadzieję na
odbudowanie rodziny. Gdy czeka na samolot wybucha zamieszanie spowodowane
agresywnym zachowaniem wielu osób znajdujących się w jego otoczeniu. Ludzie
prowadzący rozmowy przed telefony komórkowe nagle zaczynają postępować, jak
bezrozumne istoty, krzywdząc osoby w swoim otoczeniu i samych siebie.
Przerażony Clay ucieka do stacji metra, gdzie spotyka grupę ludzi, którym udało
się zachować zdrowe zmysły, w tym Toma McCourta. Wraz z nim udaje się do
swojego mieszkania, gdzie przygarniają jego właśnie osieroconą sąsiadkę, młodą
dziewczynę Alice Maxwell. Clay i Tom zdają sobie sprawę, że wybuchła jakaś
dotąd nieznana ludzkości zaraza, której źródła należy upatrywać w sygnale
przesyłanym przez telefony komórkowe. Nie zamierzają jednak tkwić w miejscu,
czekając na pomoc. Postanawiają przemierzyć zdominowane przez agresywnych
zarażonych tereny, aby dostać się do Sharon i Johnny’ego.
„Komórka” to adaptacja powieści Stephena Kinga o tym samym tytule, w
reżyserii Toda Williamsa, twórcy między innymi „Paranormal Activity 2”. Początkowo
za realizację projektu miał odpowiadać Eli Roth, który bardzo entuzjastycznie
podszedł do tego pomysłu, zdradzając internautom, że jego koncepcja zakłada
oddanie na ekranie mocno brutalnego chaosu na ogromnej przestrzeni. Jednak jego
śmiała wizja nie odpowiadała studiu. Zaaprobowano scenariusz autorstwa Adama
Alleca (współscenarzysty między innymi remake’u „Ostatniego domu po lewej”) i
Stephena Kinga, którego możliwość pracy nad fabułą filmu radowała głównie z
powodu pragnienie zmiany zakończenia. Moim zdaniem powieść sfinalizował w
mistrzowskim stylu, ale jak się okazało wielu czytelników było rozczarowanych,
więc w odpowiedzi na ich skargi King postanowił zmienić zakończenie w filmowej wersji.
Chociaż zdjęcia do „Komórki” rozpoczęły się w 2014 roku i zajęły niecały
miesiąc premiera mocno się opóźniła, głównie przez drobne problemy z pozyskaniem
dystrybutora. W Stanach Zjednoczonych film ukazał się dopiero w 2016 roku w
usłudze „wideo na żądanie”.
Powieść „Komórka” autorstwa Stephena Kinga porusza się w ramach znanej
konwencji postapokaliptycznej, kojarzonej głównie z tworami o żywych trupach,
wyróżniając się pomysłowym sposobem rozprzestrzeniania się zarazy zamieniającej
ludzi w krwiożercze bestie. Filmowa adaptacja bardzo swobodnie podchodzi do
treści książki, zachowując jedynie szkielet historii i kilka
charakterystycznych incydentów, acz mocno okrojonych. Opowieść spisana przez
Kinga jest tak elastyczna, że właściwie w nieskończoność można mnożyć pomysły
na zdynamizowanie akcji, bez większej szkody dla szkieletu fabuły proponować
rozwiązania, których nie znajdziemy w literackim pierwowzorze. I właśnie taką
koncepcję obrali Adam Alleca i Stephen King, być może z myślą o osobach takich,
jak ja: z niechęcią podchodzących do prób wiernego odwzorowania na ekranie
treści utworów literackich. Tylko nielicznym twórcom udało się w wielkim stylu
zekranizować głośne powieści, przykładem choćby William Friedkin i jego
„Egzorcysta”, czy Roman Polański i jego „Dziecko Rosemary”, częściej jednak
próby dokładnego odzwierciedlenia fabuł utworów literackich zwyczajnie mnie
nudzą. Beznamiętnego
kopiowania treści książki nie można „Komórce” zarzucić, również z inicjatywy
samego Stephena Kinga, co z jednej strony mnie radowało, bo wątpię, żeby Tod
Williams zdołał w ożywczym stylu zrealizować produkcję, która w
najdrobniejszych szczegółach powielałaby fabułę książki. Ale z drugiej strony fakt,
iż jednym ze scenarzystów filmowej wersji „Komórki” był autor literackiego
pierwowzoru zmusił mnie do przemyśleń, czy aby wierna ekranizacja nie
przyniosłaby lepszych rezultatów. Szczególnie w drugiej połowie produkcji, bo w
gruncie rzeczy modyfikacje wprowadzone w pierwszych partiach filmu nie wywołały
we mnie poczucia bezcelowości, nie miałam wrażenia, że szkodzi się fabule.
Wręcz przeciwnie ukontentowała mnie zwłaszcza masakra na lotnisku i późniejsze
perypetie w tunelu metra, a dalsze znaczące okrojenie podróży głównych
bohaterów i zmiany w charakterze ich położenia, aż do spektakularnego pożaru w
najmniejszym stopniu mi nie przeszkadzały. Wstępna rzeź jest sygnałem dla
widzów, że podobnie jak to miało miejsce w powieści, akcja będzie niemalże
nieustannie pędzić naprzód, bez przydługich przystanków. Ma to swoje dobre
strony w chwilach, w których twórcy ocierają się o stylistykę gore - w krótkich ujęciach, ale dzięki
stabilnym zdjęciom i umiejętnemu oświetleniu niemożliwym do przegapienia. Barwa
substancji imitującej krew prawdę powiedziawszy jest zbyt jasna, żeby mogła
porażać daleko idącym realizmem, ale już charakteryzacja okaleczonych ciał i
charakter niektórych okropieństw mających miejsce na ekranie zadowalają
wykonaniem. Za przykład niech posłuży początkowe zaskakująco dokładne
portretowanie młodej kobiety raz po raz uderzającej głową o ścianę oraz finalny
obraz jej pokiereszowanej twarzy i połamanych zębów albo złamanie nogi
biegnącego komórkowca: pokazanie w dużym zbliżeniu jego zwisającej pod dziwnym
kątem, obficie krwawiącej kończyny. Jak na obraz o nieubłaganie
rozprzestrzeniającej się zarazie przystało w „Komórce” nie zabrakło licznych
zbliżeń na zmiażdżone głowy i podziurawione korpusy, ale wyłączając jedno z
początkowych, wstrząsających ujęć konsumpcji owczarka w dodatku
nieprzykładającego wagi do detali (w sumie na szczęście) nie zdecydowano się
przybliżyć widzom odrażających posiłków komórkowców. Co zważywszy na charakter
fabuły wielce rozczarowuje – w końcu osoba sięgająca po film o mięsożernych
bestiach ma prawo oczekiwać sekwencji traktujących o antropofagii… Jednakże,
choć pokpiono sprawę w kwestii ludożerstwa muszę pochwalić wycofanie twórców
przy charakteryzacji komórkowców. Zainfekowani osobnicy, snujący się po ulicach
miast dopóki nie wypatrzą jakiejś ofiary, za którą puszczają się pędem, w wielu
przypadkach wyglądają zwyczajnie, poza pustym wzrokiem nie różniąc się od
osobników, które ostały się przy zdrowych zmysłach. Z tłumu można jednak
wyłowić kilka jednostek z oszczędnie okaleczonymi twarzami, w postrzępionych,
brudnych ubraniach, które dzięki minimalizmowi wypadają całkiem
demonicznie. Ponadto zadowolił mnie sposób obrazowania jednej ze złowieszczych
tendencji zarażonych, nasuwający skojarzenia z „Inwazją łowców ciał” – zbliżenia
na ich kamienne twarze, koncentrowanie wzroku na jednym punkcie przed sobą i
wprawiające w dyskomfort świszcząco-terkoczące odgłosy wydobywające się z ich
rozwartych gęb.
Choć w powieści Stephen King największy nacisk kładł na dynamiczną akcję i makabryczne
opisy, nie zabrakło również miejsca na emanujące gęstym klimatem rychłego
zagrożenia, pełne napięcia ustępy zasadzające się na powolnym skradaniu się
protagonistów po opuszczonych domostwach i wyludnionych ulicach. W filmowej
wersji bardzo mi tego brakowało, szczególnie w dalszych partiach. Tod Williams
zaczął obiecująco, od całkiem mrocznych ujęć w tunelu metra, zawłaszczonym
przez zarażonych oraz pobytu w ciemnym mieszkaniu Clay’a Riddella, gdzie
wprawił mnie w odpowiedni nastrój pesymistyczną wizją Toma McCourta, widokiem
białego kota (mam identyczną kotkę) głównego bohatera, którego jak
podejrzewałam był on zmuszony porzucić i oczywiście wiele mówiącym ujęciem
zaniepokojonych twarzy protagonistów spoglądających na dzwoniący telefon
komórkowy, spoczywający w zamrażarce. To czytelna aluzja do osobliwego
położenia niedobitków osobliwej epidemii zwiastującej koniec znanego nam
gatunku ludzkiego, zwiastun nowej ery, w której największym wrogiem homo
sapiens nie są bezrozumne bestie snujące się po ulicach, ale niepozorne
telefony komórkowe. Jednak o ile na początku twórcy całkiem zgrabnie dali mi
odczuć na własnej skórze strach przed nowoczesną technologią trawiący głównych
bohaterów, o tyle z czasem większy nacisk położyli na mało zajmujące wędrówki
po wyludnionych terenach Stanów Zjednoczonych i osobiste zwierzenia
protagonistów. Główną rolę powierzono Johnowi Cusackowi, który miał już okazję
występować w filmach na kanwie utworów Stephena Kinga („Stań przy mnie”,
„1408”), partnerujący mu Samuel L. Jackson również uświetnił swoją osobą obraz
zatytułowany „1408” i w moim mniemaniu w „Komórce” obaj wypadli bardzo
przekonująco. Aczkolwiek pozostając nieco w tyle za odtwórczynią roli Alice
Maxwell, Isabelle Fuhrman, znanej między innymi z „Sieroty”, która natchnęła tę
w gruncie rzeczy niezbyt charakterystyczną osobowościowo postać „hipnotyzującą”
charyzmą. Moją uwagę zwrócił również odtwórca roli Jordana, młody Owen Teague i
słodziutki Johnny (Ethan Andrew Casto), który przez wzgląd na charakter swojej
postaci niestety rzadko gościł na ekranie. Dobry warsztat aktorów nie był
jednak w stanie zrekompensować mi marazmu w drugiej połowie seansu, kiedy to
przyszła pora na próbę zrozumienia natury komórkowców (teorie o rzekomym skoku
ewolucyjnym, zwiastującym obraz ludzkości obdarzonej inteligencją zbiorową,
wymuszającą na nich konieczność poświęcania jednostek dla dobra ogółu),
osobiste zwierzenia szczególnie Clay’a, przesiadywanie w zabarykadowanych
obiektach i konfrontacje z szkaradnym mężczyzną w czerwonej bluzie, rzekomym
Szatanem zwiastującym Apokalipsę, który wzorem Freddy’ego Kruegera nawiedzał
bohaterów filmu w ich snach. Być może ten ostatni wątek natchnąłby „Komórkę”
nutą złowrogości o podłożu nadprzyrodzonym, gdyby nie tak irytująco szczątkowe
ujęcie tematu. Upiór wdzierający się w sny głównych bohaterów to temat nader
obiecujący, ale tylko wówczas jeśli twórcy decydują się wykorzystać
klimatyczne, oniryczne wstawki wizualizujące niepokojące koszmary senne, z
czego Williams praktycznie zrezygnował, wyłączając sen Clay’a o jego żonie
uprawiającej seks oralny z mężczyzną w czerwonej bluzie, w dodatku wyjałowiony
z mrocznej aury. Zamiast portretować ostatnie partie filmu z naciskiem na
napięcie i złowrogi klimat, co obiecywały choćby sporadyczne, przyjemne dla oka
mgliste ujęcia leśnych terenów oszczędnie smaganych śniegiem, twórcy postawili
na dynamizm i denerwujący pośpiech, błyskawicznie domykając co ciekawsze wątki.
Końcowe ujęcia, co prawda oddali w klimatycznych, szarych barwach, ale
stosunkowo szybko zniweczyli to bzdurnym efekciarstwem. Zakończenie, które King
uparł się zmienić nie tylko formą, ale również treścią nie wzbudziło mojego
zachwytu – w powieści finał porażał tragizmem i intrygował zagadkowością,
natomiast scenariusz uderzył w dosłowność, na szczęście nie podnosząc widza na
duchu, ale i tak znacząco odstając od poziomu zakończenia literackiej wersji
„Komórki”.
Adaptacja „Komórki” miała wszelkie predyspozycje ku temu, aby stać się
godnym reprezentantem postapokaliptycznych horrorów, traktujących o
nieubłaganie rozprzestrzeniającej się zarazie, zamieniającej ludzi w mięsożerne
bestie i na początku wiele na to wskazywało. Jednakże gdzieś po drodze twórcy
zgubili obiecującego ducha tej opowieści i zamiast postawić na
nastrojowo-makabryczne widowisko skoncentrowali się na mało spektakularnym
dynamizmie sytuacyjnym i nazbyt pośpiesznym domykaniu interesująco zawiązanych
wątków przy maksymalnej minimalizacji nastrojowej oprawy wizualnej. Pierwsza
połowa „Komórki" uprzyjemniła mi
wieczór, ale przez wzgląd na nieporadne dalsze partie nie jestem w stanie oddać tej
pozycji nic ponad przeciętność.
Za przedpremierowy seans bardzo dziękuję portalowi
Polska premiera 21 czerwca na Cineman VOD http://www.cineman.pl/filmy/filmy,mocne-kino,thriller/komorka
No tak się zdziwiłem, że obejrzałeś. W kinach jeszcze nie ma :D
OdpowiedzUsuńKsiążka bardzo mi się podobała ;) czas obejrzeć film :) fajni aktorzy widzę grają :) Lubię ich z innych filmów :)
OdpowiedzUsuń