wtorek, 14 czerwca 2016

„Komórka” (2016)


Rysownik, Clay Riddell, po obiecującej rozmowie w sprawie wydania swojej powieści graficznej udaje się na lotnisko. Zamierza odwiedzić żonę Sharon, od której jakiś czas temu odszedł i synka Johnny’ego, mając nadzieję na odbudowanie rodziny. Gdy czeka na samolot wybucha zamieszanie spowodowane agresywnym zachowaniem wielu osób znajdujących się w jego otoczeniu. Ludzie prowadzący rozmowy przed telefony komórkowe nagle zaczynają postępować, jak bezrozumne istoty, krzywdząc osoby w swoim otoczeniu i samych siebie. Przerażony Clay ucieka do stacji metra, gdzie spotyka grupę ludzi, którym udało się zachować zdrowe zmysły, w tym Toma McCourta. Wraz z nim udaje się do swojego mieszkania, gdzie przygarniają jego właśnie osieroconą sąsiadkę, młodą dziewczynę Alice Maxwell. Clay i Tom zdają sobie sprawę, że wybuchła jakaś dotąd nieznana ludzkości zaraza, której źródła należy upatrywać w sygnale przesyłanym przez telefony komórkowe. Nie zamierzają jednak tkwić w miejscu, czekając na pomoc. Postanawiają przemierzyć zdominowane przez agresywnych zarażonych tereny, aby dostać się do Sharon i Johnny’ego.

„Komórka” to adaptacja powieści Stephena Kinga o tym samym tytule, w reżyserii Toda Williamsa, twórcy między innymi „Paranormal Activity 2”. Początkowo za realizację projektu miał odpowiadać Eli Roth, który bardzo entuzjastycznie podszedł do tego pomysłu, zdradzając internautom, że jego koncepcja zakłada oddanie na ekranie mocno brutalnego chaosu na ogromnej przestrzeni. Jednak jego śmiała wizja nie odpowiadała studiu. Zaaprobowano scenariusz autorstwa Adama Alleca (współscenarzysty między innymi remake’u „Ostatniego domu po lewej”) i Stephena Kinga, którego możliwość pracy nad fabułą filmu radowała głównie z powodu pragnienie zmiany zakończenia. Moim zdaniem powieść sfinalizował w mistrzowskim stylu, ale jak się okazało wielu czytelników było rozczarowanych, więc w odpowiedzi na ich skargi King postanowił zmienić zakończenie w filmowej wersji. Chociaż zdjęcia do „Komórki” rozpoczęły się w 2014 roku i zajęły niecały miesiąc premiera mocno się opóźniła, głównie przez drobne problemy z pozyskaniem dystrybutora. W Stanach Zjednoczonych film ukazał się dopiero w 2016 roku w usłudze „wideo na żądanie”.

Powieść „Komórka” autorstwa Stephena Kinga porusza się w ramach znanej konwencji postapokaliptycznej, kojarzonej głównie z tworami o żywych trupach, wyróżniając się pomysłowym sposobem rozprzestrzeniania się zarazy zamieniającej ludzi w krwiożercze bestie. Filmowa adaptacja bardzo swobodnie podchodzi do treści książki, zachowując jedynie szkielet historii i kilka charakterystycznych incydentów, acz mocno okrojonych. Opowieść spisana przez Kinga jest tak elastyczna, że właściwie w nieskończoność można mnożyć pomysły na zdynamizowanie akcji, bez większej szkody dla szkieletu fabuły proponować rozwiązania, których nie znajdziemy w literackim pierwowzorze. I właśnie taką koncepcję obrali Adam Alleca i Stephen King, być może z myślą o osobach takich, jak ja: z niechęcią podchodzących do prób wiernego odwzorowania na ekranie treści utworów literackich. Tylko nielicznym twórcom udało się w wielkim stylu zekranizować głośne powieści, przykładem choćby William Friedkin i jego „Egzorcysta”, czy Roman Polański i jego „Dziecko Rosemary”, częściej jednak próby dokładnego odzwierciedlenia fabuł utworów literackich zwyczajnie mnie nudzą. Beznamiętnego kopiowania treści książki nie można „Komórce” zarzucić, również z inicjatywy samego Stephena Kinga, co z jednej strony mnie radowało, bo wątpię, żeby Tod Williams zdołał w ożywczym stylu zrealizować produkcję, która w najdrobniejszych szczegółach powielałaby fabułę książki. Ale z drugiej strony fakt, iż jednym ze scenarzystów filmowej wersji „Komórki” był autor literackiego pierwowzoru zmusił mnie do przemyśleń, czy aby wierna ekranizacja nie przyniosłaby lepszych rezultatów. Szczególnie w drugiej połowie produkcji, bo w gruncie rzeczy modyfikacje wprowadzone w pierwszych partiach filmu nie wywołały we mnie poczucia bezcelowości, nie miałam wrażenia, że szkodzi się fabule. Wręcz przeciwnie ukontentowała mnie zwłaszcza masakra na lotnisku i późniejsze perypetie w tunelu metra, a dalsze znaczące okrojenie podróży głównych bohaterów i zmiany w charakterze ich położenia, aż do spektakularnego pożaru w najmniejszym stopniu mi nie przeszkadzały. Wstępna rzeź jest sygnałem dla widzów, że podobnie jak to miało miejsce w powieści, akcja będzie niemalże nieustannie pędzić naprzód, bez przydługich przystanków. Ma to swoje dobre strony w chwilach, w których twórcy ocierają się o stylistykę gore - w krótkich ujęciach, ale dzięki stabilnym zdjęciom i umiejętnemu oświetleniu niemożliwym do przegapienia. Barwa substancji imitującej krew prawdę powiedziawszy jest zbyt jasna, żeby mogła porażać daleko idącym realizmem, ale już charakteryzacja okaleczonych ciał i charakter niektórych okropieństw mających miejsce na ekranie zadowalają wykonaniem. Za przykład niech posłuży początkowe zaskakująco dokładne portretowanie młodej kobiety raz po raz uderzającej głową o ścianę oraz finalny obraz jej pokiereszowanej twarzy i połamanych zębów albo złamanie nogi biegnącego komórkowca: pokazanie w dużym zbliżeniu jego zwisającej pod dziwnym kątem, obficie krwawiącej kończyny. Jak na obraz o nieubłaganie rozprzestrzeniającej się zarazie przystało w „Komórce” nie zabrakło licznych zbliżeń na zmiażdżone głowy i podziurawione korpusy, ale wyłączając jedno z początkowych, wstrząsających ujęć konsumpcji owczarka w dodatku nieprzykładającego wagi do detali (w sumie na szczęście) nie zdecydowano się przybliżyć widzom odrażających posiłków komórkowców. Co zważywszy na charakter fabuły wielce rozczarowuje – w końcu osoba sięgająca po film o mięsożernych bestiach ma prawo oczekiwać sekwencji traktujących o antropofagii… Jednakże, choć pokpiono sprawę w kwestii ludożerstwa muszę pochwalić wycofanie twórców przy charakteryzacji komórkowców. Zainfekowani osobnicy, snujący się po ulicach miast dopóki nie wypatrzą jakiejś ofiary, za którą puszczają się pędem, w wielu przypadkach wyglądają zwyczajnie, poza pustym wzrokiem nie różniąc się od osobników, które ostały się przy zdrowych zmysłach. Z tłumu można jednak wyłowić kilka jednostek z oszczędnie okaleczonymi twarzami, w postrzępionych, brudnych ubraniach, które dzięki minimalizmowi wypadają całkiem demonicznie. Ponadto zadowolił mnie sposób obrazowania jednej ze złowieszczych tendencji zarażonych, nasuwający skojarzenia z „Inwazją łowców ciał” – zbliżenia na ich kamienne twarze, koncentrowanie wzroku na jednym punkcie przed sobą i wprawiające w dyskomfort świszcząco-terkoczące odgłosy wydobywające się z ich rozwartych gęb.

Choć w powieści Stephen King największy nacisk kładł na dynamiczną akcję i makabryczne opisy, nie zabrakło również miejsca na emanujące gęstym klimatem rychłego zagrożenia, pełne napięcia ustępy zasadzające się na powolnym skradaniu się protagonistów po opuszczonych domostwach i wyludnionych ulicach. W filmowej wersji bardzo mi tego brakowało, szczególnie w dalszych partiach. Tod Williams zaczął obiecująco, od całkiem mrocznych ujęć w tunelu metra, zawłaszczonym przez zarażonych oraz pobytu w ciemnym mieszkaniu Clay’a Riddella, gdzie wprawił mnie w odpowiedni nastrój pesymistyczną wizją Toma McCourta, widokiem białego kota (mam identyczną kotkę) głównego bohatera, którego jak podejrzewałam był on zmuszony porzucić i oczywiście wiele mówiącym ujęciem zaniepokojonych twarzy protagonistów spoglądających na dzwoniący telefon komórkowy, spoczywający w zamrażarce. To czytelna aluzja do osobliwego położenia niedobitków osobliwej epidemii zwiastującej koniec znanego nam gatunku ludzkiego, zwiastun nowej ery, w której największym wrogiem homo sapiens nie są bezrozumne bestie snujące się po ulicach, ale niepozorne telefony komórkowe. Jednak o ile na początku twórcy całkiem zgrabnie dali mi odczuć na własnej skórze strach przed nowoczesną technologią trawiący głównych bohaterów, o tyle z czasem większy nacisk położyli na mało zajmujące wędrówki po wyludnionych terenach Stanów Zjednoczonych i osobiste zwierzenia protagonistów. Główną rolę powierzono Johnowi Cusackowi, który miał już okazję występować w filmach na kanwie utworów Stephena Kinga („Stań przy mnie”, „1408”), partnerujący mu Samuel L. Jackson również uświetnił swoją osobą obraz zatytułowany „1408” i w moim mniemaniu w „Komórce” obaj wypadli bardzo przekonująco. Aczkolwiek pozostając nieco w tyle za odtwórczynią roli Alice Maxwell, Isabelle Fuhrman, znanej między innymi z „Sieroty”, która natchnęła tę w gruncie rzeczy niezbyt charakterystyczną osobowościowo postać „hipnotyzującą” charyzmą. Moją uwagę zwrócił również odtwórca roli Jordana, młody Owen Teague i słodziutki Johnny (Ethan Andrew Casto), który przez wzgląd na charakter swojej postaci niestety rzadko gościł na ekranie. Dobry warsztat aktorów nie był jednak w stanie zrekompensować mi marazmu w drugiej połowie seansu, kiedy to przyszła pora na próbę zrozumienia natury komórkowców (teorie o rzekomym skoku ewolucyjnym, zwiastującym obraz ludzkości obdarzonej inteligencją zbiorową, wymuszającą na nich konieczność poświęcania jednostek dla dobra ogółu), osobiste zwierzenia szczególnie Clay’a, przesiadywanie w zabarykadowanych obiektach i konfrontacje z szkaradnym mężczyzną w czerwonej bluzie, rzekomym Szatanem zwiastującym Apokalipsę, który wzorem Freddy’ego Kruegera nawiedzał bohaterów filmu w ich snach. Być może ten ostatni wątek natchnąłby „Komórkę” nutą złowrogości o podłożu nadprzyrodzonym, gdyby nie tak irytująco szczątkowe ujęcie tematu. Upiór wdzierający się w sny głównych bohaterów to temat nader obiecujący, ale tylko wówczas jeśli twórcy decydują się wykorzystać klimatyczne, oniryczne wstawki wizualizujące niepokojące koszmary senne, z czego Williams praktycznie zrezygnował, wyłączając sen Clay’a o jego żonie uprawiającej seks oralny z mężczyzną w czerwonej bluzie, w dodatku wyjałowiony z mrocznej aury. Zamiast portretować ostatnie partie filmu z naciskiem na napięcie i złowrogi klimat, co obiecywały choćby sporadyczne, przyjemne dla oka mgliste ujęcia leśnych terenów oszczędnie smaganych śniegiem, twórcy postawili na dynamizm i denerwujący pośpiech, błyskawicznie domykając co ciekawsze wątki. Końcowe ujęcia, co prawda oddali w klimatycznych, szarych barwach, ale stosunkowo szybko zniweczyli to bzdurnym efekciarstwem. Zakończenie, które King uparł się zmienić nie tylko formą, ale również treścią nie wzbudziło mojego zachwytu – w powieści finał porażał tragizmem i intrygował zagadkowością, natomiast scenariusz uderzył w dosłowność, na szczęście nie podnosząc widza na duchu, ale i tak znacząco odstając od poziomu zakończenia literackiej wersji „Komórki”.

Adaptacja „Komórki” miała wszelkie predyspozycje ku temu, aby stać się godnym reprezentantem postapokaliptycznych horrorów, traktujących o nieubłaganie rozprzestrzeniającej się zarazie, zamieniającej ludzi w mięsożerne bestie i na początku wiele na to wskazywało. Jednakże gdzieś po drodze twórcy zgubili obiecującego ducha tej opowieści i zamiast postawić na nastrojowo-makabryczne widowisko skoncentrowali się na mało spektakularnym dynamizmie sytuacyjnym i nazbyt pośpiesznym domykaniu interesująco zawiązanych wątków przy maksymalnej minimalizacji nastrojowej oprawy wizualnej. Pierwsza połowa „Komórki" uprzyjemniła mi wieczór, ale przez wzgląd na nieporadne dalsze partie nie jestem w stanie oddać tej pozycji nic ponad przeciętność.

Za przedpremierowy seans bardzo dziękuję portalowi

Polska premiera 21 czerwca na Cineman VOD http://www.cineman.pl/filmy/filmy,mocne-kino,thriller/komorka

2 komentarze:

  1. No tak się zdziwiłem, że obejrzałeś. W kinach jeszcze nie ma :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Książka bardzo mi się podobała ;) czas obejrzeć film :) fajni aktorzy widzę grają :) Lubię ich z innych filmów :)

    OdpowiedzUsuń