czwartek, 21 czerwca 2018

Stephen King „Outsider”

We Flint City zostają odnalezione bestialsko okaleczone zwłoki jedenastoletniego chłopca, Franka Petersona. Sprawę prowadzi detektyw Ralph Anderson, któremu nie zajmuje dużo czasu wytypowanie jedynego podejrzanego. Wszystkie zebrane dowody jednoznacznie wskazują na szanowanego w mieście trenera sportowych drużyn młodzieżowych Terry'ego Maitlanda. Ralph postanawia dokonać aresztowania zatrzymanego w obecności wielu obywateli Flint City, bez uprzedniego przeprowadzenia przesłuchania wstępnego, a prokurator okręgowy, Bill Samuels, wspiera go w tej decyzji. Terry Maitland zostaje zatrzymany w trakcie meczu i przewieziony na posterunek policji, gdzie wkrótce przybywa jego adwokat Howard Gold. Jego rozmowa z klientem przynosi nowe, niespodziewane informacje, które stawiają pod dużym znakiem zapytania wyniki dotychczasowego śledztwa Ralpha Andersona. Okazuje się bowiem, że Maitland ma mocne alibi. Tak mocne, że jego obrońca nie ma najmniejszych wątpliwości, iż żadna ława przysięgłych nie uzna go winnym zabójstwa Franka Petersona. Anderson i Samuels nie zamierzą jednak się wycofać, są przekonani, że trener Maitland jest winny, nie wiedzą tylko jak dokonał tego, co mu zarzucają. Czyżby znalazł sposób na przebywanie w dwóch miejscach naraz? A może miał wspólnika? Kim tak naprawdę jest trener Terry Maitland i do czego jeszcze może być zdolny?
 
Stephen King jeszcze nie rozstał się z kryminałem, bo oto jego trylogia detektywistyczna z Billem Hodgesem, w skład której wchodzą „Pan Mercedes”, „Znalezione nie kradzione” i „Koniec warty” doczekała się duchowego następcy w formie „Outsidera”. Najnowszej powieści Stephena Kinga, w fabule której odnajdujemy wyraźne nawiązania do wyżej wspomnianej trylogii. Stylem i klimatem „Outsider” również przypomina tamto trzytomowe dokonanie Kinga, przy czym tutaj mistrz współczesnej literatury grozy zdecydował się wykrzesać z tego trochę więcej mroku. Pierwsza zapowiedź „Outsidera” wyszła z ust samego Kinga w sierpniu 2017 roku (wywiad dla USA Today), a pierwsze (zagraniczne) wydanie książki pojawiło się w maju 2018 roku.

Z roku na rok coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że Stephen King nie napisze już pełnokrwistego horroru - czyściutkiego reprezentanta tego gatunku, któremu nie brakowałoby nic albo przynajmniej niewiele do najlepszych jego dokonań na tym polu. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie sprawdza się w innych gatunkach literackich, bo że tak nie jest udowodniła mi już jego wcześniejsza twórczość (z XX wieku), ale i w bieżącym stuleciu zdążył już wypuścić kilka dobrych i bardzo dobrych powieści, których nie da się wtłoczyć do szufladki z napisem „rasowy horror” („Pod kopułą”, „Dallas '63”, „Pan Mercedes”, „Znalezione nie kradzione”, „Koniec warty”). Ale moim zdaniem ostatnim jego arcydziełem była „Ręka mistrza”, utwór z gatunku, w którym King czuje się najlepiej. Albo przynajmniej kiedyś tak się czuł. Od tego czasu wszak nie wydał żadnego horroru, który uznawałabym za dzieło bezbłędne. Zapowiedzi „Outsidera” kazały mi przygotować się na kryminał, który co najwyżej może być podlany jedynie odrobinką horroru. Przygotowałam się na coś w stylu trylogii o Billu Hodgesie, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że fabuła będzie nawiązywać do tamtych utworów. Choćby tylko w małym stopniu. A przecież te powiązania małe na pewno nie są. Ale King nie wprowadza ich od razu. Właściwie to zaczynają pojawiać się dosyć późno, od momentu „wejścia na scenę” pewnej dobrze znanej czytelnikom „Pana Mercedesa”, „Znalezionego nie kradzionego” i „Końca warty” postaci. I w mojej ocenie bynajmniej nie jest to chwila, w której „Outsider” zaczyna zyskiwać na atrakcyjności. Uważam, że najlepiej Kingowi wychodziło tutaj budowanie tajemnicy, że największa moc tego utworu uwidacznia się w jego pierwszych partiach i jest ona na tyle potężna, że nawet gdy siłą rzeczy zaczyna zanikać, to pozostaje na tyle duże zainteresowanie, żeby nie miało się ochoty na bezpowrotne przerwanie lektury. Ale jak to często z zagadkami bywa, rozwiązanie okazuje się dużo mniej emocjonujące od samego dochodzenia do prawdy. Żeby nie rzec rozczarowujące. Wydaje mi się, że King poszedł na łatwiznę, że akurat w tym przypadku większym wyzwaniem byłoby UWAGA SPOILER podjęcie próby wyjaśnienia całej intrygi bez uciekania się do sfery nadprzyrodzonej, bez wspomagania się aspektem nadnaturalnym. Z drugiej jednak strony wynika też z tego niemała korzyść dla wielbicieli literatury grozy, bo oto początkowo czyściutki kryminał (no dobrze, z dodatkiem dramatu/powieści obyczajowej, jak to zazwyczaj u tego pisarza bywa) z czasem zaczyna zahaczać o horror, aczkolwiek bez wątpienia nie jest to najlepsza forma Stephena Kinga, z jaką dotychczas się zetknęłam KONIEC SPOILERA. Głównym miejscem akcji „Outsidera” King uczynił fikcyjne Flint City w Stanach Zjednoczonych, nie kłopocząc się powolnym wprowadzaniem we właściwą akcję. Czytelnik został wrzucony niejako w sam jej środek, a ściślej to dla niego ta historia zaczęła się wówczas, gdy policjanci z Flint City mieli już pewność, że rozwiązali sprawę brutalnego, wynaturzonego morderstwa jedenastoletniego chłopca, Franka Petersona. Autor będzie oczywiście streszczał nam wydarzenia, które doprowadziły do zatrzymania szanowanego obywatela Flint City, trenera młodzieżowych drużyn sportowych Terry'ego Maitlanda, czy to w formie przemyśleń bohaterów książki i ich konwersacji, czy zapisów z przesłuchań świadków oraz wyników badań, ekspertyz. Ale w umownej teraźniejszości wszystko już wiadomo. To znaczy detektyw Ralph Anderson i pozostali policjanci pracujący nad tą sprawą myślą, że dopadli człowieka odpowiedzialnego za śmierć niewinnego dziecka, która to śmierć wstrząsnęła tutejszą społecznością. I jak się wydaje nie mniej zszokowała ją wiadomość, że za tę zbrodnię już niedługo przed sądem odpowie cieszący się ogólnie dużą sympatią trener Maitland.

Nie sądzę, żeby jakikolwiek odbiorca „Outsidera” był tak przekonany do winy Terry'ego Maitlanda, jak detektyw Ralph Anderson, prokurator okręgowy Bill Samuels, pozostali policjanci z Flint City i od momentu jego szumnego zatrzymania niemalże wszyscy inni mieszańcy tego miasta. Co nie znaczy, że absolutnie każdy będzie płynął przez te początkowe wątki z niezachwianym przekonaniem co do jego niewinności. Stephen King żongluje nastawieniem czytelnika do trenera Maitlanda i robi to z tak niezachwianą konsekwencją, z wykorzystaniem tylu coraz to bardziej zagadkowych rewelacji, że z czasem chyba każdemu odbiorcy „Outsidera” przyjdzie się poddać. Przestać dociekać prawdy i zaniechać wszelkich prób wyrobienia sobie oceny aresztanta i z „otwartym umysłem” cierpliwie poczekać na wyjaśnienie tej jakże frapującej zagadki. Dowody wskazują bowiem na to, że Terry Maitland przebywał w dwóch miejscach naraz. On sam utrzymuje, i istnieją na to jak się wydaje niepodważalne dowody, że w dniu zabójstwa Franka Petersona przebywał poza miastem, ale policja ma świadków, którzy widzieli go we Flint City i co ważniejsze jego odciski palców zostawione w miejscach bezpośrednio związanych z tą makabryczną zbrodnią. Początkowo nie mogłam oprzeć się skojarzeniom z „Mroczną połową” tego samego autora. W sumie to wcale bym się nie zdziwiła, gdyby okazało się, że King świadomie co nieco zaczerpnął z tamtego swojego dokonania, ale z biegiem trwania tej historii coraz bardziej oddalałam się myślą od „Mrocznej połowy”. Nie zdradzę, czy to stopniowe wyrzucanie z głowy tamtego utworu Kinga było posunięciem właściwym, czy aby na pewno nie powinno się szukać odpowiedzi na zadane przez Kinga pytania właśnie w tym dziele (oczywiście pod warunkiem, że się je zna), ale bezpiecznie mogę wyjawić, że samo dochodzenie do prawdy było dla mnie nie lada przyjemnością. Skakałam od „Mrocznej połowy”, do nierzadko wzmiankowanego na kartach „Outsidera”, „Williama Wilsona” pióra Edgara Allana Poego i do dużo bardziej pospolitych teorii typu: podrzucenie dowodów przez osobę bardzo podobną do Maitlanda, zwyczajny, niemający żadnego związku ze sferą nadprzyrodzoną brat bliźniak, z którym to trener albo działał w zmowie, albo w ogóle nie zdawał sobie sprawy z jego istnienia oraz seria pomyłek świadków i kryminalistyków (naciągane, wiem). Jaką teorię bym nie wybrała czegoś cały czas mi brakowało. Tak jakbym miała przed oczami jedynie niewielką część jakiejś mrocznej całości. Prawda ciągle mi się wymykała i to najczęściej tuż przy zwieńczeniu danej tezy – to dopiero wówczas zauważałam, że nie wszystko do siebie pasuje, że niektóre części tej układanki siłą wepchnęłam w niewłaściwe miejsca. I musiałam zaczynać wszystko od początku. Poskładałam to dopiero podczas pobytu tak dobrze mi znanej postaci w Dayton, ale powiedzmy sobie szczerze: to stanowczo za późno. Autor sporo wówczas rozjaśnił (trochę wcześniej też), chociaż nie wprost - to zrobił po dotarciu tej postaci do Flint City. Ale zdradził wystarczająco, żebym po długim błądzeniu weszła na właściwą ścieżkę. Późniejsze wydarzenia śledziłam już niejako z rozpędu, z w miarę dużym zainteresowaniem, ale bez nadziei na doścignięcie poziomu zaprezentowanego wcześniej. UWAGA SPOILER Swoją drogą fani literatury Stephena Kinga w tych dalszych partiach „Outsidera” mogą dopatrzeć się podobieństwa do „Miasteczka Salem” (które z kolei King zaczerpnął z „Draculi” Brama Stokera). Tutaj też formuje się grupka osób wypowiadających wojnę złu, przy czym w „Outsiderze” będziemy mieli do czynienia z czymś rzadziej w horrorze spotykanym i moim zdaniem dużo mniej atrakcyjnie (dla oka wielbiciela horroru) wykreowanym KONIEC SPOILERA. Poza tym tamta powieść dała mi dużo żywsze postacie protagonistów – choć karty tamtego utworu zaludniało więcej postaci, King scharakteryzował je dogłębniej, przedstawił bardziej szczegółowo. Bo tak na dobrą sprawę nawet główny bohater „Outsidera”, Ralph Anderson, wydawał mi się niepełny. Nawet w tym przypadku dostrzegałam pewną powierzchowność, choć faktem jest, że ze wszystkich nowych, dotychczas nieznanych mi bohaterów ten szczycił się największą uwagą autora.

„Outsider” porusza się przede wszystkim w ramach kryminału (podlanego dramatem/powieścią obyczajową), ale bardzo wyraźnie zahacza także o horror. Grono czytelników, w które Stephen King tutaj celuje jest więc dosyć szerokie i w sumie nie mam żadnych wątpliwości, że większość z nich będzie zadowolona ze swojego spotkania z tym utworem. Niektórym, tak jak mnie, pewnie zostanie pewien niedosyt, ale nie sądzę, żeby był on aż tak duży, żeby głęboko pożałowali oni czasu (i pieniędzy) poświęconego na lekturę najnowszej powieści Kinga. Od trylogii o Billu Hodgesie moim zdaniem „Outsider” wcale nie jest gorszy. Pewnie będą tacy, co powiedzą, że nawet dużo lepszy, ale chociaż istotnie jest utrzymany w mroczniejszym klimacie to ja nie miałam z tego aż takich korzyści, żeby z czystym sumieniem móc stwierdzić, że przebił wspomniane trzytomowe dokonanie Stephena Kinga. Kogo jak kogo, ale akurat tego pisarza stać na stworzenie nieporównanie bardziej elektryzującej atmosfery grozy. Tak wysoko zawiesił sobie poprzeczkę, że coś takiego zwyczajnie mi nie wystarcza. Ale myślę, że przeczytać i tak warto, więc mimo wszystko polecam zwłaszcza tym osobom, którym nieobce są przygody Billa Hodgesa, bo choć znajomość tej trylogii absolutną koniecznością nie jest (i bez niej da się wszystko zrozumieć) to według mnie istnieje duże prawdopodobieństwo, że to uprzyjemni obcowanie z dalszymi partiami „Outsidera”.

1 komentarz:

  1. nie pasuje mi ta książka chce klasycznego horroru który nie wychodzi po za ramy. Mam nadzieje że King wrócić póki co czekam

    OdpowiedzUsuń