Isabelle
i jej przyjaciele niedługo mają otworzyć swoją restaurację.
Młoda kobieta stara się pozyskać na tę działalność gospodarczą
dodatkowe fundusze od niejakiego Bryce'a. Umawia się z nim i
sześciorgiem innych osób w konkurencyjnej chińskiej restauracji,
gdzie ma nadzieję przy kolacji przeprowadzić z Bryce'em rozmowę
biznesową. Wieczór upływa wszystkim w swobodnej atmosferze, do
czasu tragedii poprzedzonej zagadkowymi wróżbami znalezionymi przez
nich w ciasteczkach podanym im po posiłku. Nazajutrz jeden z
uczestników tej kolacji, Danny, udaje się do swojego dziadka
zajmującego się wschodnim mistycyzmem. Chłopak chce dowiedzieć
się czegoś o tych wróżbach z chińskich ciasteczek. Dziadek mówi
mu, że on i jego znajomi zostali obłożeni klątwą, którą może
zdjąć jedynie przeprowadzenie odpowiedniego obrzędu. Jeśli Danny
i jego przyjaciele czym prędzej nie zastosują się do wskazówek
starszego mężczyzny będą kolejno umierać, każdy z nich w taki
sposób o jakim mówiła jego wróżba.
„Przepowiednia”
to amerykański horror w reżyserii i na podstawie scenariusza
urodzonego w Anglii Roba Pallatina. Wcześniej nie nakręcił on
żadnego pełnometrażowego obrazu, ale realizował się w branży
filmowej. Zajmował się głównie montażem – w tym charakterze
pracował między innymi przy takich obrazach jak „Dwugłowy rekin
atakuje”, „Wielka Stopa” (2012), „Inwazja krwiożerczych
pijawek”, „Trójgłowy rekin atakuje” i „Gnijący Kapturek”.
Rob Pallatina nie zakończył swojej przygody z reżyserią na
„Przepowiedni” (mowa jedynie o pełnym metrażu). Ukazały się
już wszak dwa kolejne jego filmy, „Alien Convergence” i „Flight
666”, a jeszcze w tym roku w obieg ma zostać wpuszczony następny
jego projekt zatytułowany „Alien Siege”.
Rzut
oka na wyżej wymienione przykładowe tytuły, do których rękę
przyłożył reżyser i scenarzysta „Przepowiedni” na
przynajmniej co poniektóre osoby może zadziałać odstraszająco.
Mogą oni wzdragać się przed jego pełnometrażowym debiutem tylko
dlatego, że w przeszłości montował obrazy zdecydowanie niższych
lotów. Montaż „Przepowiedni” także wziął na siebie, ale
chociaż widać w tym przebłyski kina klasy Z (tandetne przenikanie
ujęć z umownej teraźniejszości z widokami ciasteczek z wróżbami
z niedalekiej przeszłości) to przez lwią część seansu miałam
poczucie obcowania raczej z kinem klasy B. Moim zdaniem Rob Pallatina
podczas pracy nad tym projektem był pod silnym wpływem serii filmów
„Oszukać przeznaczenie”. W jednej z ról obsadził nawet Ryana
Merrimana, aktora, który to wystąpił w trzeciej odsłonie
rzeczonego cyklu horrorów, ale nie o to chodzi. Wcielenie tej samej
osoby do obsady „Przepowiedni” to tylko drobny dodatek, być może
swoiste puszczenie oka do widza, nie zaś wartość przesądzająca o
powielaniu pomysłów twórców „Oszukać przeznaczenie”. Na to
wskazuje scenariusz – dzieje grupy młodych ludzi, którzy starają
się przechytrzyć śmierć. Pallatina poczynił pewne próby
odejścia od specyfiki „Oszukać przeznaczenie”, nie kopiował
absolutnie wszystkiego. Na swoich protagonistów sprowadził nawet
innego rodzaju widmo, a uczynił to poprzez chińskie ciasteczka z
wróżbami podane im w pewnej restauracji. Każdy z ośmiorga ludzi,
którzy właśnie zjedli smakowitą kolację we wspólnym
towarzystwie, znajduje w swoim ciastku inną wiadomość podaną w
języku chińskim. Okazuje się, że to nazwy przedmiotów (są też
rośliny), których szczegółowy charakter poznamy później, ale
według mnie nikomu seansu nie zepsuje wyrwanie z tego tylko tyle, że
każdy z uczestników tej tragicznie sfinalizowanej kolacji będzie
musiał wystrzegać się tego, o czym mówiła jego wróżba. Młodzi
protagoniści zostają obłożeni klątwą, którą aby wyjść z
tego cało, będą musieli starać się z siebie zrzucić. Ale
chociaż natura tego widma nie jest taka sama, jak ta pokazywana w
filmach spod znaku „Oszukać przeznaczenie” to ich przeżycia aż
nadto wyraźnie nasuwają skojarzenia z tym tytułem. Protagoniści
„Przepowiedni” też walczą z nieubłaganym przeznaczeniem, tyle
tylko, że to widmo zostało na nich sprowadzone przez magiczne
wróżby z ciasteczek, a nie dlatego, że jak w „Oszukać
przeznaczeniu” udało im się umknąć Śmierci, swojemu losowi
przypieczętowanemu już w chwili narodzin każdego z nich. Omawiany
horror Roba Pallatina jest opowieścią o młodych ludziach kolejno
eliminowanych przez jakąś siłę wyższą, w czym mniej lub
bardziej bezpośredni udział biorą przedmioty z wróżb, które
otrzymali w początkowej partii filmu (do każdego przypisana jest
inna rzecz, czy roślina). Na czoło tej grypy szybko wysuwa się
Amerykanin azjatyckiego pochodzenia imieniem Danny (całkiem
przyzwoita kreacja Anthony'ego Ma), który po zasięgnięciu języka
u swojego dziadka przez jakiś czas bezskutecznie stara się
przekonać pozostałych, że grozi im niebezpieczeństwo. Jego
przyjaciele doskonale widzą, że chłopak wierzy w zjawiska
nadprzyrodzone i chińskie przesądy, że jest wyznawcą wschodniego
mistycyzmu, choć dużo mniej zaawansowanym w tej dziedzinie niż
jego dziadek parający się białą magią. Oni zaś, poza Joshem,
chłopakiem Isabelle, „twardo stąpają po ziemi”, są mocno
sceptyczni, na wskroś racjonalni i jak to zwykle w tego typu
horrorach bywa to właśnie niedowiarki okażą się frajerami.
Tematyka,
jaką obrał Rob Pallatina rozciągała przed twórcami szerokie pole
na makabryczne popisy. Można było pokazać wiele pomysłowych,
krwawych bądź umiarkowanie krwawych sekwencji, ale tak na dobrą
sprawę co najwyżej dwa zasługują na odnotowanie. Co najwyżej, bo
nie jestem przekonana, czy ujęcia przypalonej twarzy nieżyjącego
już chłopaka zwrócą uwagę osób choćby tylko średnio
rozeznanych w kinie gore. Ale jeśli chodzi o scenę z okiem
to jestem prawie pewna, że choćby tylko na krótko, odnotują oni
to w swojej pamięci. Poszarpany montaż, szybkie migawki są wówczas
sporym uniedogodnieniem – niełatwo wyłapać najdrobniejsze,
makabryczne szczegóły, a i większej świeżości oddać temu nie
można (może poza użądleniem), bo już przecież „Hostel”
Eliego Rotha coś takiego nam pokazał. Tyle że w nieporównanie
odważniejszym stylu. Niemniej jak na taką lżejszą rąbankę, jak
na współczesny horror z młodymi ludźmi w rolach głównych, ta
sekwencja i tak wyróżnia się w miarę bezkompromisowym podejściem.
W czym niemała zasługa twórców efektów specjalnych, którzy to
zarówno w tej, jak i w pozostałych scenach eliminacji bohaterów
filmu zwracali uwagę na wiarygodność. Może i nie jest to szczyt
realizmu, ale w dobie tych wszystkich przeładowanych efektami
komputerowymi horrorów takie rekwizyty są dla mnie niczym butelka
wody dla zagubionego na pustyni. Gorzej z klimatem, bo choć widać
było, że filmowcy nie chcą wpadać w tak modny dzisiejszymi czasy
plastik, że starają się wykrzesać z tego maksimum złowieszczości,
to niestety na nieśmiałych, niewiele wnoszących próbach się
skończyło. Zdjęcia co prawda nie są silnie skontrastowane, ani
nie mienią się żywymi, rażącymi wręcz kolorami, ale ta swego
rodzaju delikatna mglistość, może nawet lekkie pobrudzenie obrazu
to zdecydowanie za mało, żeby wprawić mnie w odpowiednio mroczny
nastrój. A ten scenariusz... No cóż, bezmyślnie pogapić się
można. Tak myślę. Ale jeśli ktoś łaknie silnie angażującej,
zmuszającej do myślenia, nieprzewidywalnej i mocno trzymającej w
napięciu rozrywki to „Przepowiednię” Roba Pallatina powinien
sobie odpuścić. To wszak jeden z tych horrorów, które najlepiej
przyswaja się wówczas, gdy nie ma się najmniejszej ochoty na
głębokie, złożone, wymagające dużego skupienia filmowe
historie, gdy chce się po prostu na jakiś czas zawiesić na czymś
wzrok bez konieczności nadwerężania mózgownicy. Wydaje mi się,
choć oczywiście mogę się mylić, że jeśli sięgnie się po
„Przepowiednię” właśnie w takim momencie, będąc w takim
stanie, to jest szansa, że spokojnie, bez większych zgrzytów,
dotrwa się do napisów końcowych. Bez ogromnych cierpień, bez
skrajnej irytacji i przygniatającej nudy, ale i bez poczucia, że
oto właśnie obejrzało się coś, co zdecydowanie wybijałoby się
ponad średnią. Dla mnie to było wręcz trochę poniżej
przeciętnej i nawet tak lubiana przeze mnie aktorka jak Dina Meyer
wcielająca się tutaj w rolę policjantki nie „zmusiła mnie” do
podniesienia mojej oceny „Przepowiedni”. Może dlatego, że
dostała rolę drugoplanową i to w dodatku niezbyt ciekawą, bo na
pewno nie przez jej warsztat (ten w pełni mnie usatysfakcjonował).
Takie
sobie coś na jeden raz. Lekki horrorek z młodymi ludźmi w rolach
głównych, którzy jak bohaterowie serii „Oszukać przeznaczenie”
starają się pozbyć widma rychłej śmierci, którzy muszą stanąć
do nierównej walki z jakąś siłą wyższą dybiącą na ich życie,
przechytrzyć ją, zrzucić z siebie klątwę, a do tego czasu unikać
pewnych śmiercionośnych przedmiotów. Konkretnych, a nie jak w
„Oszukać przeznaczenie” niesprecyzowanych, nieprzypisanych na
wstępie bohaterom tamtej popularnej serii horrorów. Według mnie do
poziomu rzeczonego cyklu, „Przepowiedni” jeszcze daleko,
zwłaszcza do jego trzech pierwszych części. Godna najwyżej uwagi
miłośników tego typu filmów, rąbanka, w mojej ocenie to też nie
jest, ale jak nie ma się nic przeciwko prostym, może nawet naiwnym,
lekkim filmom grozy z młodymi ludźmi w rolach głównych, to można
zerknąć. Ale nawet tym osobom radzę nie nastawiać się na efekt
wow.
Co to jest efekt wow?
OdpowiedzUsuńhttp://nowewyrazy.uw.edu.pl/haslo/efekt-wow.html
Usuń