Ruben
Tyman zostaje potrącony przez kobietę prowadzącą samochód pod
wpływem alkoholu. Pomocy obojgu stara się udzielić lekarz Robert
Steward, który przypadkiem jako pierwszy pojawia się na miejscu
wypadku. Udaje mu się uratować kobietę, ale Ruben umiera. Jego
siostra Leah nie może się pogodzić z jego śmiercią. Od kiedy
pamięta brat był najbliższą jej osobą, człowiekiem, dla którego
gotowa była zrobić absolutnie wszystko. A teraz zamierza pomścić
jego śmierć. Niedługo po wypadku próbuje zabić przebywającą w
szpitalu kobietę, która śmiertelnie potrąciła Rubena, ale w
ostatniej chwili jest zmuszona się wycofać. Rok później Leah,
używająca teraz imienia Liza, jest już żoną doktora Roberta
Stewarda i wraz z nim mieszka w jego okazałym domu. Mężczyzna jest
nią wręcz oczarowany, ufa jej bezgranicznie, w przeciwieństwie do
jego służącej Grety Moliny. Kobieta od początku pała niechęcią
do Lizy i chętnie dzieli się swoim zdaniem na jej temat z byłą
żoną Roberta, Helen Coburn. Ta ostatnia nadal go kocha, ale uważa,
że Greta przesadza w swoich negatywnych ocenach Lizy. Tymczasem nowa
pani Steward nie ustaje w dążeniu do ukarania mężczyzny, który
według niej jest współwinnym śmierci jej ukochanego brata.
Don
E. FauntLeRoy (też jako Don E. Fauntleroy) swoją przygodę z
reżyserią rozpoczął w 1998 roku, obrazem „Young Hearts
Unlimited”. Telewizyjny thriller „Żona doskonała” to jego
drugi film, a po nim były jeszcze między innymi takie produkcje jak
„Najemnik” (2006), „Sprawiedliwość ulicy” (2007), „Anakonda
3: Potomstwo” (2008) i „Anakondy: Krwawe ślady” (2009). Don E.
Fauntleroy głównie realizuje się jednak jako operator – jest
autorem zdjęć między innymi do trzech części „Smakosza”,
„Helter Skelter” (2004), „Roznosiciela” (2011) i „Mrocznego domu” (2014). Jego „Żona doskonała” powstała w oparciu o
scenariusz George'a Saundersa i Richarda Dana Smitha, a jej budżet
szacuje się na milion sto tysięcy dolarów.
Po
zapoznaniu się ze skrótowym opisem fabuły „Żony doskonałej”
założyłam, że będę miała do czynienia z czymś na kształt
„Żony sąsiada” Jima Wynorskiego – kobieta wkupująca się w
łaski rodziny, po to aby zniszczyć ją od środka. I rzeczywiście
łatwo odnaleźć podobieństwa pomiędzy tymi dwiema opowieściami,
ale z ubolewaniem muszę stwierdzić, że styl Dona E. Fauntleroya i
ekipy, którą kierował podczas prac nad tym projektem, w moich
oczach nie doścignął tego zaprezentowanego w „Żonie sąsiada”.
Thrillerze, który żadnym arcydziełem nie jest, ale ma w sobie coś,
co sprawia, że co jakiś czas do niego wracam. Natomiast „Żony
doskonałej” ponownie pewnie już nie obejrzę, bo choć jak na
standardy XXI-wiecznych amerykańskich telewizyjnych dreszczowców
tragicznie z pewnością nie jest (według mnie) to jakoś specjalnie
mnie to nie ujęło. I nawet wiem dlaczego. W „Żonie sąsiada”
na pierwszym planie stała Kari Wuhrer, aktorka, którą darzę dużą
sympatią i która w tym obrazie niemalże mnie hipnotyzowała,
emanowała jakąś chorobliwą energią, która wprawiała w
dyskomfort swoją potężną mocą przyciągania. Magnetyzm, któremu
pragnęłam się oprzeć, ale najzwyczajniej w świecie nie umiałam.
W Shannon Sturges odtwórczyni roli Leah Tyman/Lizy Steward,
zbliżonej charakterologicznie do postaci Ann Stewart/Anny Johnson w
wykonaniu Kari Wuhrer w „Żonie sąsiada” (która miała swoją
premierę parę miesięcy później), nie było natomiast ani krztyny
charyzmy. A przynajmniej nie takiej, która na mnie, choćby tylko w
najmniejszym stopniu, by oddziaływała. Leah Tyman, później Liza
Steward, jest kobietą, której tragiczny wypadek odebrał jedyną
osobę, na której jej zależało. Brata, którym opiekowała się od
czasów dzieciństwa, uzdolnionego malarza, który wpadł pod koła
samochodu kobiety prowadzącej pod wpływem alkoholu. Scenarzyści
wysyłają drobne sygnały, że nie łączyła ich jedynie miłość
platoniczna, że mógł to być kazirodczy związek dwóch osób, ale
pewności mieć nie możemy. Dostajemy zbyt mało danych, żeby móc
jednoznacznie rozstrzygnąć tę kwestię. Za to już od momentu
wyjawienia, że Leah Tyman stała się panią Lizą Steward, że
wyszła za lekarza, który jako pierwszy pojawił się na miejscu
wypadku z udziałem jej brata, wiemy, że to małżeństwo to tylko
fasada, że oto mężczyzna wpadł w sieć zastawioną przez
bezwzględną kobietę. Zamiary Lizy są dla widza aż nazbyt
czytelne. To akurat częsta przypadłość thrillerów telewizyjnych,
do której to jednak jako tako zdążyłam się przyzwyczaić.
Zanadto nie przeszkadzało mi więc to, że w zachowaniu
antybohaterki omawianego filmu Dona E. Fauntleroya nie było niczego
nieprzewidywalnego. A ściślej nic takiego, co wprawiłoby mnie w
osłupienie, bo nie udało mi się przewidzieć wszystkich ofiar
tytułowej postaci. Cały czas wiedziałam jednak do czego Liza
zmierza, bo i scenarzyści wcale tego nie ukrywali. Chcieli, żeby
widz od początku był świadomy istnienia jej szatańskiego planu,
którego głównym celem miał być doktor Robert Steward, jej
małżonek. W tego typu historiach taka narracja jest jak
najbardziej na miejscu. Nie widziałam nic złego w tak szybkim
ujawnieniu prawdziwego charakteru Leah/Lizy. Nie miałam nawet nic
przeciwko temu, że tytułowa postać przemierzała tak mocno
wydeptaną w kinematografii ścieżkę, że scenarzyści nie
wychodzili poza ramy dobrze mi znanej konwencji, że nie przygotowali
żadnych miażdżących rewelacji.
„Żona
doskonała” utrzymana jest w klimacie niskobudżetowych thrillerów
z lat 90-tych XX wieku, czemu trudno się dziwić, bo przecież film
miał swoją premierę w roku 2001. Budżet jak na film telewizyjny
nie był jakoś szczególnie wysoki, ale jeśli się uprzeć to można
by wysupłać z tego „parę groszy” na efekty komputerowe. Na
szczęście tego nie zrobiono, ale i na nieszczęście nie pokazano
też żadnych godnych uznania praktycznych efektów specjalnych (to
też częsta bolączka telewizyjnych thrillerów i horrorów).
Gdzieniegdzie odrobinka fizycznie obecnej na planie krwi, tj.
substancji całkiem udanie imitującej posokę, która jednakże
wydaje mi się, dla niejednego odbiorcy „Żony doskonałej”
będzie praktycznie niewidoczna. Ale wróćmy do klimatu, czyli
pierwiastka, który moim zdaniem stanowi największą siłę tej
produkcji. Tego konkretnego obrazu, bo na tle wszystkich znanych mi
thrillerów atmosfera w jakiej utrzymano ten film nie wypada jakoś
oszałamiająco. Ale te wyblakłe barwy, lekko przybrudzone zdjęcia,
zatarte kontury znacznie umilały mi obcowanie z tą samą w sobie
niezbyt zajmującą opowieścią. Autorem zdjęć był sam reżyser
„Żony doskonałej”, Don E. Fauntleroy i moim zdaniem w tej roli
sprawdził się dużo lepiej niż jako kierownik produkcji. Szkoda
tylko, że jako całość nie zagrało to tak, jak powinno. Jego
zdjęcia mogły dawać jeszcze lepszy efekt, gdyby zostały zręczniej
zmontowane i gdyby Fauntleroy i scenarzyści wykazali się większą
cierpliwością podczas snucia tej historii. „Żona doskonała”
jest praktycznie pozbawiona długich, podnoszących napięcie
sekwencji poprzedzających bezpośrednie ataki na niczego
niespodziewające się osoby. Wszystko przebiega szybko i sprawnie. I
bez większych, albo wręcz jakichkolwiek emocji. To wszystko było
tak liniowe, tak maniakalnie stabilizowane, że z czasem aż
zmęczyłam się tym tkwieniem w jednym miejscu (na poziomie
emocjonalnym). Dałby mi Fauntleroy choćby jeden miażdżący zryw.
Chociaż raz i choćby tylko odrobinę podniósłby napięcie, na
moment odrzuciłby precz tę denerwującą grzeczność (w sferze
emocjonalnej) to może od tej chwili śledziłabym tę opowieść z
dużo większym zainteresowaniem. Bo spodziewając się kolejnego
apogeum napięcia – nawet gdyby drugie takie uderzenie nigdy nie
nadeszło, to przynajmniej na coś mogłabym czekać. A tak mogłam
jedynie przygotowywać się na tak samo mało emocjonujący, jak
wszystko co zobaczyłam wcześniej, finalny pojedynek. Którego wynik
powinien z łatwością przewidzieć nawet najmniej domyślny widz.
Widziałam
już gorsze thrillery. Obejrzałam już trochę dużo bardziej
przewidywalnych i nijakich obrazów, nieporównanie bardziej
irytujących tworów, o których chciałabym jak najszybciej
zapomnieć. Ale miałam też przyjemność zapoznać się z
dreszczowcami (również telewizyjnymi), którym „Żona doskonała”
do pięt nie dorasta, dlatego naprawdę nie wiem, czy komuś ten film
polecać. Bo wydaje mi się, że nawet wśród miłośników
thrillerów telewizyjnych znajdzie się sporo osób rozczarowanych
tym projektem Dona E. Fauntleroya, nawet oni mogą mieć problemy z
odnalezieniem się w tej według mnie prawie całkowicie beznamiętnej
propozycji.
Może byś tak zrecenzowała film Squirmfest z 1989 roku?
OdpowiedzUsuńAle żeś wygrzebał/a:)
UsuńNie mam tego filmu, ale patrząc na opinie o nim to chyba nawet gdybym go miała, to i tak bym sobie darowała...