środa, 2 stycznia 2019

„The Super” (2017)

Wdowiec Phil Lodge zdobywa pracę dozorcy jednego z nowojorskich apartamentowców. Wprowadza się do budynku wraz ze swoimi córkami, czternastoletnią Violet i siedmioletnią Rose, które od śmierci żony wychowuje sam. Lodge'owie zajmują ciasne, niewyremontowane, nieumeblowane mieszkanko, które Phil stara się doprowadzić do porządku, z wykorzystaniem przedmiotów wyrzuconych przez innych. Najwięcej czasu zajmuje mu jednak praca: utrzymywanie porządku w apartamentowcu. Mężczyzna szybko zaprzyjaźnia się z innym dozorcą imieniem Julio, ale nawet nie stara się nawiązać dobrej relacji z tutejszym konserwatorem, Ukraińcem Walterem, który często odprawia jakieś magiczne obrzędy w kotłowni. Walter jest żywo zainteresowany Philem i jego rodziną. Lodge z obawy, że może on wyrządzić krzywdę jego córkom, stara się trzymać je z dala od konserwatora. Gdy lokatorzy apartamentowca zaczynają znikać, Phil nabiera pewności, że odpowiada za to Walter.

„The Super” to amerykański horror/thriller wyreżyserowany przez pochodzącego z Bawarii, Stephana Ricka, twórcę między innymi „Dobrego sąsiada” (2011) i „Ciemnej strony księżyca” (2015). Bardziej zachęcające może być jednak nazwisko scenarzysty, Johna J. McLaughlina, który ma na koncie scenariusze tak głośnych produkcji, jak „Czarny łabędź” Darrena Aronofsky'ego (napisany wspólnie z Markiem Heymanem i Andresem Heinzem) i „Hitchcock” Sachy Gervasiego, na podstawie książki Stephena Rebello. Ponadto pracował nad „Miasteczkiem Point Pleasant”, jednym z nielicznych obejrzanych przeze mnie seriali. Jest tego więcej, ale pozwolę sobie poprzestać na tych trzech tytułach. Budżet „The Super” oszacowano na dwa miliony trzysta tysięcy dolarów, a pierwszy jego pokaz odbył się w Hiszpanii, w październiku 2017 roku. Do szerszego obiegu w kilku innych krajach świata, film wszedł mniej więcej rok później.

„The Super” to mieszanka horroru i thrillera, obraz, w którym te dwa gatunki praktycznie nieprzerwanie się przeplatają, w sposób miejscami mogący budzić w widzach poczucie niezdecydowania jego twórców. Czasami wyglądało mi to bowiem tak, jakby filmowcy mieli problem z wyborem kierunku, jakby przystawali po to, by zastanowić się, w którą stronę najlepiej tę fabułę pchnąć. Niektórzy odbiorcy rzeczonej produkcji oskarżają ją o bałagan i ciężko mi się z tym zarzutem nie zgodzić. Według mnie tworzy go głównie sposób prowadzenia tej historii. Rozproszona narracja – raptowne przerywanie jednego wątku i wskakiwanie w kolejny, gwałtowne przejścia ze scen mających windować napięcie emocjonalne w sekwencje typu „żyjemy dalej, jakby nic się nie stało”. Nie twierdzę, że nie ma dla tego uzasadnienia i że twórcy z czasem nie podejmują wcześniej przerwanych tematów, bo tak jest, ale to nie zmienia faktu, że dla mnie taki sposób snucia opowieści był wielce niewygodny. A i owo uzasadnienie najlepsze nie było – wiele z tego dużo wcześniej przewidziałam (filmowcom zauważalnie bardzo zależało, aż za bardzo moim skromnym zdaniem, na zaskoczeniu odbiorcy) i na domiar złego końcówka „The Super” delikatnie mówiąc całkowicie przekonująca nie była. „Delikatnie”, bo spotkałam się z bardziej dosadnymi opiniami, z recenzjami głoszącymi, że to zakończenie nie ma żadnego sensu... A teraz idźmy do początku. Do prologu, w którym widzimy kobietę opiekującą się niepełnosprawnym mężczyzną, człowiekiem przykutym do łóżka w ich mieszkaniu, który nagle uświadamia sobie, że w środku jest jakiś intruz. My widzimy tylko cień – nie wiemy, czy człowieka z krwi i kości, czy jakiegoś rodzaju nadnaturalnej istoty, ale że to coś ma złe zamiary względem tych dwóch postaci jest wiadome jeszcze przed umiarkowanie krwawym finałem tego wstępu. Zaostrzone ołówki jako narzędzie zbrodni to całkiem niezły pomysł, obiecujący kawałek dosyć pomysłowego kina gore. Obietnica ta jednak nie zostaje dotrzymana – trochę substancji imitującej krew jeszcze się przeleje, ale takiego powiewu świeżości w tejże materii już nie uświadczymy. Tak naprawdę „The Super” nawet nie pretenduje do miana filmu gore - chce być przede wszystkim trzymającym w napięciu thrillerem i zarazem horrorem nastrojowym, a przynajmniej takie wrażenie odnosiłam patrząc na, moim zdaniem, rozpaczliwe starania jego twórców. Gdy prolog dobiega końca poznajemy Phila Lodge'a (w tej roli Patrick John Flueger, według mnie obdarzony niemałym talentem aktorskim) i jego dwie córki: czternastoletnią Violet i siedmioletnią Rose (dobra gra Taylor Richardson i Mattei Conforti). Główny bohater „The Super” od śmierci żony wychowuje je sam i choć stara się jak może, nie potrafi zapewnić im godnego bytu. Lodge'owie mają niewiele – gdy wprowadzają się do apartamentowca, w którym to Phil dostaje pracę dozorcy, okazuje się, że dysponują praktycznie tylko ubraniami. Nie mają mebli, ale mężczyzna przejmuje parę rzeczy wyrzuconych przez innych. Mieszkanie, które dostają można spokojnie nazwać norą – jedno mroczne, zawilgocone pomieszczenie z obdrapanymi ścianami i zimną podłogą, na której Phil i Violet są zmuszeni spać. Mają tylko materace, a Rose w pewnym momencie dostaje od ojca łóżko, co bardzo wzburza jego starszą córkę. Wówczas staje się dla nas pewne, że Phil faworyzuje swoją młodszą latorośl, ale nie oznacza to, że na dobru Violet w ogóle mu nie zależy. Stara się poprawić ich stosunki, ale nastolatka jest nieprzejednana. Nie chce zbliżyć się do ojca, być może dlatego, że obwinia go o śmierć matki, bo on sam z pewnością czuje się winny. Cała trójka bardzo tęskni za tragicznie zmarłą kobietą, wszyscy doskonale wiedzą, że gdyby była wśród nich ich życie wyglądałoby nieporównanie lepiej. Phil nadal pracowałby w policji, mieliby przytulny, w pełni umeblowany dom, ewentualnie mieszkanie, i chętnie spędzaliby razem czas. A tak muszą gnieździć się w brudnym pomieszczeniu i mieć nadzieję, że kiedyś będzie lepiej. Violet nie ma wątpliwości, że nie będzie, ale Phil stara się być dobrej myśli, a Rose zdaje się doceniać jego wysiłki. Siedmiolatka zdecydowanie jest bardziej zadowolona z życia niż jej starsza siostra.

Filmów grozy (thrillerów, horrorów) rozgrywających się w wielorodzinnych budynkach mieszkalnych  trochę już powstało - „Wstręt”, „Dziecko Rosemary” i „Lokator” Romana Polańskiego, „Czwarte piętro” Josha Klausnera, „Sliver” Phillipe'a Noyce'a, „Żar” Craiga R. Baxleya, by wymienić tylko kilka. Każdy z nich w moim osobistym rankingu przewyższa „The Super” Stephana Ricka, choć akurat osadzenie akcji w tego rodzaju, dosyć często wykorzystywanym w kinematografii grozy, miejscu, bardzo mnie ucieszyło. Ta radość oczywiście nie trwała długo, bo szybko zauważyłam, że Stephan Rick i jego ekipa nie potrafią należycie go wykorzystać. A przynajmniej tak, żebym ja mogła czerpać z tego jakąś przyjemność, bo wiem, że niektórych widzów udało im się przekonać. Ja z kolei nie mogłam się zdecydować co męczy mnie bardziej – próby wywindowania napięcia, czy przynajmniej pozornie niegroźne urywki z życia Lodge'ów w pewnym nowojorskim apartamentowcu. Tylko po części urządzonym na bogato, nie brakuje w nim bowiem pomieszczeń, które aż proszą się o remont. Nie powiem, że jawią się upiornie, bo to słowo w ogóle mi do „The Super” nie pasuje. Chociaż nie mam żadnych wątpliwości, że jego twórcom bardzo zależało na budzeniu w widzach niepokoju, a może nawet lekkiej odrazy, że bardzo by się cieszyli, gdyby wielu odbiorców tego tytułu opisywało go słowem „upiorny”. I nie wykluczam, że takie osoby się znajdą, ale zdziwiłabym się, gdyby ta grupa rozrosła się do imponujących rozmiarów. Poza scenką z ołówkami właściwie tylko jeden moment zwrócił moją uwagę w kontekście filmowego horroru – jeszcze tylko raz podniesiono poziom adrenaliny w mojej krwi. Nie dużo. Mowa o sekwencji z chłopcem z okaleczoną twarzą, którego Phil pewnej nocy dostrzega w swoim mieszkaniu (powiedzmy, bo trzeba pamiętać o charakterze tej wstawki, którego nie zdradzę, pomimo tego, że jest przewidywalny). Nic nadzwyczajnego, ale jeśli weźmie się pod uwagę to, że przez długi czas zagrożenie akcentowano jedynie scenkami z tajemniczym cieniem, który to bez wątpienia odpowiadał za zniknięcia mieszkańców, to widok okaleczonej twarzy człowieka może wydawać się czymś na kształt rarytasu. Drobnym smaczkiem w zalewie nijakości. Tym bardziej, że emanującym lekkim napięciem, którego to boleśnie brakowało mi w pozostałych tego typu scenach. Starania w tym kierunku były, nie przeczę, ale efekt tych wszystkich samotnych wędrówek różnych postaci po korytarzach apartamentowca, ataków tego czegoś na niektórych lokatorów i niebywale nachalnych prób demonizowania konserwatora, Ukraińca imieniem Walter, dla mnie był prawie żaden. W Waltera wcielił się Val Kilmer (ponoć tutaj dubbingowany, ale nie potrafię tego z całą pewnością stwierdzić), który ewidentnie miał budzić lęk w odbiorcach, a przynajmniej tak to wyglądało. UWAGA SPOILER To on miał tworzyć pozory bycia największym, najmroczniejszym nośnikiem niebezpieczeństwa i może tak bym go odbierała, gdyby Stephan Rick i jego ekipa bardziej przyłożyli się do budowania klimatu grozy, gdyby mniej było w tym plastiku, a więcej brudu, ciemności i przede wszystkim różnych odcieni szarości. I przede wszystkim gdyby wykazano się większą dbałością o tak zwany element zaskoczenia. Bo naprawdę rozszyfrowanie przynajmniej prawie wszystkich niespodzianek przygotowanych przez twórców „The Super” nie jest żadną sztuką. Z wyjątkiem nie do końca dla mnie zrozumiałej rezygnacji dwóch postaci do wyrwania się spod jarzma złego ducha KONIEC SPOILERA.

Współscenarzysta „Czarnego łabędzia” i scenarzysta „Hitchcocka” nielicho mnie tutaj zaskoczył. Nigdy bym nie podejrzewała, że wymyśli on historię, przez którą ledwo uda mi się przebrnąć, że stworzy on tak toporną, przewidywalną opowiastkę, pełną tradycyjnych rozwiązań, których przynajmniej dla mnie nie był w stanie należycie poprowadzić. Samo wykorzystanie dosyć znanych w kinie grozy motywów w mojej ocenie złym pomysłem nie było, nie mam bowiem nic przeciwko konwencjonalnym chwytom, ale tylko jeśli nie przedstawia się ich w tak beznamiętny sposób. Bo choć bardzo się starałam, nie potrafiłam wczuć się w tę historię, przez zdecydowaną większość seansu niemiłosiernie się nudziłam i wciąż zadaję sobie pytanie: po co? Dlaczego nie przerwałam tych mąk, dlaczego uparłam się, by obejrzeć to do końca? Może by sprawdzić, czy mam rację, czy rozszyfrowałam zamysł twórców „The Super”, a może po prostu gdzieś w najgłębszych zakamarkach świadomości tliła się we mnie nadzieja, że potem będzie lepiej, że film ten z czasem zacznie dostarczać mi jakichś pożądanych wrażeń? Choćby tylko słabiutkich... Cóż, bez względu na to, co trzymało mnie przed ekranem jedno jest pewne: nie uważam wyboru tej pozycji za fortunny, a wręcz żałuję, że po nią sięgnęłam. Ale to ja – swoich sympatyków „The Super” ma, a i nie mam wątpliwości, że będzie ich więcej. Dużo więcej najprawdopodobniej nie, ale z pewnością jest to tego rodzaju hybryda horroru i thrillera, którą da się lubić. Mnie to nie dotyczy, ale wskazują na to niektóre recenzje „The Super” zamieszczone w Sieci, więc... decydujcie. Może Wasz wybór będzie lepszy od mojego, może Wasze wymagania „The Super” spełni albo po prostu zrezygnujecie z seansu tego obrazu. Tak czy tak będziecie mieć lepiej ode mnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz