piątek, 11 marca 2022

„Fresh” (2022)

 
Recenzja zawiera małe spoilery

Noa od dawna jest singielką i choć dobrze jej samej, nie ustaje w poszukiwaniach swojej drugiej połówki. Regularnie umawia się na randki, ale zazwyczaj kończy się na jednym spotkaniu z dopiero co poznanym mężczyzną. Człowiek, którego poznaje w hipermarkecie wydaje się jej inny. Przystojny, dowcipny Steve. Noa na jego prośbę daje mu swój numer telefonu, a potem z niecierpliwością czeka, aż się z nią skontaktuje. W końcu dochodzi do wyczekiwanego przez kobietę spotkania, jak się okazuje z chirurgiem plastycznym, który podobnie jak Noa, stracił jednego z rodziców. Wszystko toczy się bardzo szybko – upojna noc, następne udane spotkanie i kobieta już szykuje się na wspólny wyjazd, do miejsca, które zawsze chciała zwiedzić. Noa i Steve planują spędzić tam najbliższy weekend, a przynajmniej takie przekonanie ma tęskniąca do wielkiej miłości dziewczyna. Ale Steve ma dla niej niespodziankę: darmowy dożywotni pobyt w piekle.

Co do cholery?” - taka była pierwsza reakcja Mimi Cave na scenariusz „Fresh”, amerykańskiego thrillera społecznego ze szczyptą czarnej komedii, romansu i horroru, autorstwa Lauryn Kahn, która w okresie dorastania była miłośniczką tego ostatniego gatunku. Chciała jednak stworzyć coś, co przemówi nie tylko do zwolenników mocniejszych klimatów. Coś zarówno dla fanów kina grozy i ludzi zwykle celujących w inne gatunkowe tarcze. Reżyserię powierzono niemającej doświadczenia w pełnym metrażu Mimi Cave, która dość długo przedzierała się przez tę opowieść - przy pierwszym czytaniu musiała robić sobie przerwy wytchnieniowe, tak ciężki był to dla niej materiał - ale potem uzmysłowiła sobie, że to mocno w niej utkwiło. Nie mogła wyrzucić „chorej wizji” Lauryn Kahn z głowy. Nie odrzuciła więc tej „niesmacznej propozycji”. Wręcz przeciwnie: zawalczyła o ten angaż i wygrała. W 2020 roku do publicznej wiadomości podano informację, że reżyserię obrazu „Fresh” powierzono Mimi Cave. Główne zdjęcia ruszyły w lutym 2021 w Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie, a zakończyły się mniej więcej w połowie marca. Premierowy pokaz pełnometrażowego debiutu reżyserskiego Mimi Cave odbył się w styczniu 2022 roku na Sundance Film Festival. 3 marca tego samego roku w Hollywood American Legion Post 43 na Highland Avenue urządzono ciekawe przyjęcie z okazji tego filmowego wydarzenia (bankiet przedpremierowy, czy raczej przed wpuszczeniem „Fresh” w szerszy obieg). Duży stół uginający się od jedzenia, tasaki wiszące na ścianach, słoiki z surowym mięsem i pudełka na żywność w nietypowych kształtach (części ciała). Prawa do dystrybucji filmu na całym świecie nabyła firma Searchlight Pictures, która przekazała go platformie Hulu, gdzie „Fresh” został uwolniony 4 marca 2022 roku.

Mimi Cave jako singielka, mająca za sobą niejedną nieudaną randkę, niejeden rozczarowujący romans, dobrze rozumiała bohaterkę skonstruowaną przez Lauryn Kahn na kartach scenariusza „Fresh”. Noa od dawna bezskutecznie szuka życiowego partnera, choć najwyraźniej dobrze jej samej. Jest sama, ale nie czuje się samotna. W każdym razie nie cierpi z tego powodu. Zdecydowanie bardziej męczy się w towarzystwie ledwo poznanych mężczyzn. Przeważnie w zupełności wystarczy jej jedno spotkanie, by nabrać pewności, że znowu nie trafiła. Zepsuła sobie kolejny wieczór. Ale to jej nie zniechęca. Dlaczego? Dlaczego ta względnie szczęśliwa, samowystarczalna kobieta tak uparła się przy, bądź co bądź, uprzykrzaniu sobie życia? Presja społeczna? Dopasować się do „jedynego słusznego modelu życia”, choćby za cenę gorszego samopoczucia? Czołówka „Fresh” wchodzi dopiero po trzydziestu paru minutach, które utrzymano w lekko dowcipnej romantycznej tonacji. Miłosne perypetie młodej kobiety w wielkim mieście. Po serii rozczarowań (twórcy zapraszają nas na tylko jedną nieudaną randkę protagonistki, ale z innych źródeł dowiemy się, że ta zła passa w sferze miłosnej Noa trwa już od dłuższego czasu, a właściwie od zawsze) uparta poszukiwaczka odpowiedniego kandydata do wspólnego życia, na własnej skórze przekonuje się, że to, co jest ci przeznaczone, to na drodze rozkraczone. Kto szuka, ten błądzi. Cierpliwości, miłość sama do ciebie przyjdzie. Tyle się namęczyła, a tu proszę: idealna partia czeka na nią w hipermarkecie. I tak zaczął się płomienny romans. Tak piękna znalazła swoją bestię. Dosłownie. Koniec słodkości. Przy bliższym poznaniu Steve mocno traci w oczach Noa. Ten związek raczej nie ma przyszłości. Noa już to wie, ale Steve nie zamierza dać jej odejść. Wyjątkowo zaborczy typ... Przestronny, nowocześnie urządzony dom w leśnej okolicy. Wygląda na to, że w promieniu wielu mil nie ma innych nieruchomości. Cisza, spokój, świeże powietrze. Tak, Noa pewnie spokojnie mogłaby tu zamieszkać. Ale czy to aby nie za wysokie progi dla niej? Zachwyt tym niezbyt skromnym wnętrzem, pociąga za sobą poważne wątpliwości. Czy taka dziewczyna jak ja pasuje do takiego chłopaka jak Steve? Kopciuszek znalazł swojego księcia w bajce, a to przecież twarda rzeczywistość. Żeby aż tak szeroko Opatrzność uśmiechnęła się do osoby, którą wcześniej uwielbiała okaleczać? I dobrze, że nie ufa tej podstępnej sile. Gorzej, że zignorowała wcześniejsze znaki ostrzegawcze. Jej przyjaciółka Mollie, ciemnoskóra biseksualistka, która w przeciwieństwie do Noa nie szuka stałego partnera (gustuje w krótkich, intensywnych przygodach), za dzwonek alarmowy uznaje już to, że Steve nie istnieje w mediach społecznościowych. Dla niej to dość podejrzane. Żeby w dzisiejszych czasach nie mieć konta ani na Instagramie, ani na Twitterze? Nie, dla Mollie to nie jest normalne. Dziwak na pewno, ale czy szkodliwy? Mollie nie ma pewności. Mollie musi to sprawdzić. Musi, bo jej najlepsza przyjaciółka coś długo nie wraca. I nie dzwoni. Wiemy dlaczego. Wiemy, co Steve dla niej zaplanował. Nic osobistego, to po prostu biznes. Daisy Edgar-Jones i Sebastian Stan. Noa i Steve. Związek niedoskonały. Cudaczna para. Absurd, kuriozum. Mentalna zgnilizna pojmowana jako coś wyjątkowego. Nienormalność bardziej normalna od normalności – tak mniej więcej patrzy na to Steve. Uroczy zwyrodnialec. Jak Ted Bundy tylko bardziej. Odrażający przystojniak z niewinną minką. Diabeł, który nie ma sobie nic do zarzucania. Szarmancki potwór, który chce być dobrze zrozumiany. Chce, żeby jedna z jego niewolnic miała o nim jak najlepsze mniemanie. Bo nie jest złym gościem. Po prostu nie pasuje do tego świata. Uszczęśliwia innych - oczywiście za godziwą opłatą – a że dobrze się przy tym bawi? Że ma praktycznie nieograniczony dostęp do „produktu”, którego nie znajdziesz w pierwszym lepszym sklepie? Co w tym złego? No co? Przecież wszyscy na tym zyskują. Jego ofiary również. Powinny być mu wdzięczne za to, co dla nich robi. On to wie, ale nie gniewa się na te wszystkie niewdzięcznice, które „serdecznie gości” w swojej piwnicy. Rozumie. Wpojono im inne wartości, inne przekonania (ech ten zgniły Zachód). I jest jeszcze instynkt przetrwania. Z nim Steve nie wygra. Co innego Noa. Jest coś takiego w tej dziewczynie...

Fresh” Mimi Cave trwa prawie dwie godziny, ale zupełnie tego nie czułam. Dobrze, może początek trochę mi się dłużył, ale kiedy pająk upolował już swoją najcenniejszą ofiarę, i ja zaplątałam się w tę lepką sieć. Prosta, przewidywalna opowieść wzniesiona na sprawdzonych w kinie grozy, solidnych fundamentach. Piekło kobiet, które doskonale wiedzą, co ich czeka. Ich dręczyciel nie stara się tego ukryć. Nie karmi ich fałszywymi obietnicami. Nie chce, by ostała się w nich choćby iskierka nadziei na odzyskanie wolności. Zginiesz, ale zanim to nastąpi stracisz trochę ciała. Umrzesz dużo lżejsza. Niekoniecznie szczęśliwa, ale kto wie, może przemocowy chłopak skruszy mur, którym się otoczyłaś. Złamie cię. Przekona do swoich chorych racji. Nauczy chodzić na łańcuchu. Uzależnisz się od swojego mężczyzny, który wprawdzie miewa gorsze momenty, ale kto ich nie ma? W podtekście jest to więc klasyczna opowieść o przemocy domowej. On oprawca, ona ofiara. Na ratunek kobiecie śpieszy inna kobieta, a jeszcze inna, jak to w życiu, okazuje się gorsza od mężczyzny. A przynajmniej taka sama. Solidarność jajników to mit. Obawiam się, że mniej czytelny może być przekaz dotyczący płci męskiej. Kahn nie chciała wrzucać mężczyzn do jego worka. Feministycznie, ale bez tego pazura, jakim często szczycą się tego typu obrazy. Nie demonizujmy całej płci męskiej. Podejdźmy do tego obiektywnie. Kobiety nie mają lekko, ale nie wszyscy mężczyźni są diabłami wcielonymi. We „Fresh” spotykamy naprawdę sympatycznego barmana Paula, który wskakuje na białego konia i pędzi na ratunek swojej księżniczce, którą, gdyby tylko mu pozwoliła, na pewno nosiłby na rękach. UWAGA WIĘKSZY SPOILER Ale w obliczu zagrożenia rycerz nie wytrzyma presji. Zdezerteruje. Kahn wybrała akurat jego – tego, który dotąd dzielnie „ratował honor mężczyzn” w tym świecie przedstawionym – do przekazania prostej treści: tak zachowuje się wielu, gdy zbliża się niebezpieczeństwo. Ot, instynkt samozachowawczy. Łatwo to potępić, ale Kahn wolałaby, żebyśmy nie szli tak daleko w swoich osądach. Bo czy możemy być pewni, jak my zachowalibyśmy się w analogicznej sytuacji? Niemniej zachowanie Paula w krytycznym momencie, niektórych może doprowadzić do przekonania, że to kolejny film, który nielitościwie, nieuczciwie obchodzi się z panami KONIEC SPOILERA. „Fresh” to opowieść snuta przeróżnymi glosami, utwór wygrywany na różnych instrumentach. Jakże łatwo byłoby zamienić to w istną kakofonię. Właściwie wcale bym się nie zdziwiła, gdyby wyszedł z tego jeden wielki harmider. Cukierkowy romans, ciężkawy thriller psychologiczny poprzetykany groteskowymi występami czołowych postaci. Teatralne czy bardziej cyrkowe wygłupy zabójczego „mistrza kuchni”, który zawsze chętnie puści się w tany ze swoją najdroższą niewolnicą. Ma dziewczyna poczucie humoru, ale nie to ten też niegrzeszący nadmierną powagą, lubiący się powygłupiać, łamacz kobiecych serc i kości, najbardziej w niej lubi. Może to, że Noa nie stara się udawać kogoś, kim nie jest. Nie gra, nie nosi masek. Nie dla niego. Dla niego jest przezroczysta. Swój pozna swego. Wyglądało mi na to, że twórcy nie chowali tutaj asów w rękawie. Chcieli, żeby widz od początku patrzył na tę dziwaczną relację z odpowiedniej perspektywy. Tak mi się wydaje, ale pewności nie mam. Żałuję jednak, że nie przedstawiono tego inaczej. I nie mówię tutaj o niskiej zawartości krwi i ludzkich kończyn. Wyznanie Steve'a tuż po „mocno opóźnionej” czołówce każe przygotować się na ostrzejszą jazdę. Większą rzeź. Z makabrycznych rzeczy to przede wszystkim noga, ale myślę, że przed oczami najczęściej będzie mi stawał moment z odkrajaniem cieniutkiego plasterka z nieapetycznej porcji mięsa. Wizja Mimi Cave pokrywała się z wizją scenarzystki – więcej zostawić dla wyobraźni widza. Nie wizualizować wszystkich bezeceństw, do jakich dochodzi w smutnym, dość klaustrofobicznym (chciałoby się bardziej) domu na odludziu. I nie mogę powiedzieć, że mi to przeszkadzało. Emocje były, choć obyło się bez niesmaku. Dominowała zwykła ludzka ciekawość – no, może trochę niezdrowa - jak to szaleństwo się rozwinie. Ach, i polać temu, kto wybierał utwory muzyczne.

Pierwszy długometrażowy film w reżyserskiej karierze Mimi Cave to zaskakująco efektywne połączenie różnych gatunków. Obraz bazujący na kontrastach. Niezbyt krwisty, ale i nie najłagodniej obchodzący się z widzami, zabawny romantyczny film o przemocy. Tematyka tabu nie tak zupełnie na wesoło. Tylko troszeczkę:) Odświeżający ten „Fresh”, okazał się dla mnie. Lekka, przewiewna, prosta opowieść z drugim dnem. O nietypowych upodobaniach kulinarnych, na których można sporo zarobić i niezwykłym, a zarazem boleśnie, przygnębiająco znajomym związku damsko-męskim. Przerażająca proza dnia codziennego w niecodziennym przebraniu. Bon appétit!

2 komentarze:

  1. Obejrzałem ten film dokładnie dzień przed Twoją recenzją i powiem, że... zostałem bardzo przyjemnie zaskoczony. Nie wiedziałem czego się spodziewać (polecam nie przeglądać opisu na filmwebie - ja poleciałem w ciemno), widziałem tylko pierwszy plakat - dokładnie ten, który masz w recenzji, bo ten drugi... dużo zdradza. A tak przez pierwsze 30 minut, a więc 1/4 obrazu mamy przyjemny lekki film romantyczny z elementami komediowymi i zastanawiamy się.. "o co tutaj chodzi? W jakim kierunku to wszystko idzie?" i otrzymujemy odpowiedź oraz dalej przyjemny seans. Muszę przyznać, że główny duet udźwignął ciężar i świetnie się ich oglądało razem na ekranie - szczególnie główną bohaterkę, która bardzo fajnie grała mimiką. To jest horror nawet dla tych, którzy nie lubią horrorów i też miło spędzą czas. Miałem dać 6,5, ale po zastanowieniu i po uwzględnieniu dobrej jakości produkcji, aktorstwa oraz ciekawego pomysłu wyjściowego wraz z realizacją daję 7. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja przeczuwałam w czym rzecz po krótkim opisie na Filmwebie, a właściwie miałam nadzieję na taką tematykę. I w zasadzie cieszę się, że przeczytałam to przed seansem, bo nie wiem, czy w przeciwnym wypadku przetrzymałabym pierwsze pół godziny. Ba! Nie wiem, czy w ogóle zasiadłabym do tego obrazu. Teraz żałuję, że nie szukałam głębiej, bo wtedy pewnie z lżejszych sercem przechodziłabym przez wstępne romansidło:) Pewniej by się szło.

      Usuń