Małżonkowie, Simon i Robyn, przeprowadzają się z Chicago do Los Angeles,
gdzie mężczyzna dostał dobrze płatną pracę. W trakcie zakupów zostają
zagadnięci przez mężczyznę, który przedstawia się, jako znajomy Simona ze
szkoły, Gordon Mosley. Zaganiana para zbywa go obiecując kontakt telefoniczny,
ale niedługo potem Gordo pojawia się na progu ich domu z prezentem z okazji
przeprowadzki. Robyn szybko nawiązuje z nim znajomość, z czego z kolei nie jest
zadowolony jej mąż. Kolacje we wspólnym gronie, podczas których Gordo zagadkowo
się zachowuje oraz wizyty u Robyn w trakcie nieobecności Simona wytrącają
mężczyznę z równowagi do tego stopnia, że decyduje się jak najszybciej
zakończyć tę znajomość. Informuje Gordona, że ani on, ani jego małżonka nie są
zainteresowani podtrzymywaniem kontaktów z nim. Początkowo wydaje się, że
mężczyzna uszanował wolę Simona, ale wkrótce para uświadamia sobie, że Gordo
ich prześladuje, posuwając się coraz dalej w swoich dziwacznych gierkach.
Kojarzony głównie z aktorstwem Joel Edgerton kręci swój debiutancki pełnometrażowy
film, pt. „Dar”, który dosłownie podbija serca Amerykanów, z krytykami
włącznie. Pozytywne recenzje mnożą się w zastraszającym tempie, co w pewnym
stopniu rzutuje na kasowy sukces filmu, zapewne zaskakując nawet samego
scenarzystę i reżysera owego projektu. Uznanie masowych odbiorców dziwi tym
bardziej, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że „Dar” nakręcono w bardzo
stonowanym stylu, bez czerpania z „dobrodziejstw” nowoczesnej technologii. Taki
sznyt niektórym Amerykanom skojarzył się z estetyką dreszczowców z lat 90-tych,
kiedy to twórców bardziej interesowały fabuła i klimat, aniżeli widowiskowe
efekty specjalne. Edgerton dysponował budżetem rzędu pięciu milionów dolarów, wystarczającym
do nakręcenia naprawdę trzymającego w napięciu thrillera, pod warunkiem, że
znajdowałby się w posiadaniu utalentowanego twórcy. Cóż, po tym co zobaczyłam
wydaje mi się, że Edgerton zalicza się właśnie do tego grona artystów.
„Dar” często porównywany jest do „Ręki nad kołyską”, ale mnie osobiście
bardziej skojarzył się z „Ukryte” Michaela Haneke, miejscami, bo w szczegółach produkcje
odbiegają od siebie. Początkowo wydaje się, że Edgerton w swoim scenariuszu wkroczył
na szeroko wyeksploatowaną ścieżkę. Poznajemy Gorda, który rozbudza nieufność
już w chwili swojego pierwszego pojawienia się na ekranie, w roli nieśmiałego
kolegi Simona z liceum. W tym konkretnym momencie mężczyzna właściwie nie robi
niczego podejrzanego, ot pragnie się jedynie przedstawić i zamienić parę słów z
przyjacielem z dawnych lat. Ale zaznajomionego z kinem grozy widza zapewne nie
zwiedzie jego niewinne oblicze, wszak w tym gatunku tajemniczy nieznajomy nagabujący
głównych bohaterów zazwyczaj jest zwiastunem niebezpieczeństwa. Dalsze sceny, w
trakcie których sygnalizuje się nam podejrzliwość Simona względem Gorda
potęgują naszą niechęć do nieznajomego. Przychylnie nastawiona do jego osoby
jest jedynie Robyn i nie zniechęcają jej nawet niejasne aluzje do przeszłości
obu panów rzucane mimochodem przez Gorda podczas wspólnej kolacji oraz teorie
spiskowe, w które wydaje się święcie wierzyć. Simon próbuje uświadomić żonie,
że Gordon jest niezrównoważony, przyznając, że był tak postrzegany również w
szkolnym okresie, ale wrodzona wrażliwość kobiety nie pozwala jej na ostracyzm
względem bliźniego. W scenariuszu bardzo dużo miejsca poświecono na relacje
międzyludzkie, co natchnęło tę produkcję ogromnymi pokładami napięcia i całą
gamą różnych emocji. Kino emocjonalne chciałoby się rzec, w dodatku
zrealizowane z poszanowaniem wszelkich reguł klasycznego thrillera. Dzięki
powolnej pracy kamery, szczegółowo portretującej uczucia odmalowujące się na
twarzach poszczególnych postaci twórcy wytworzyli swego rodzaju więź pomiędzy
bohaterami i odbiorcami. Bazując na intymności uosabianej minimalistyczną
realizacją, nieśpiesznymi najazdami kamery zarówno na aktorów, jak i pozostałe
elementy świata przedstawionego (częste zbaczanie poza centrum akcji) oraz
skomplikowanymi relacjami pomiędzy bohaterami twórcy w niewymuszony, naturalny
sposób wygenerowali doprawdy angażujący uwagę widza klimat, jednocześnie
zawiązując interesującą intrygę, której siłą napędową są brudne sekrety
skrywane przed światem.
Z długich, acz niewpadających w monotonię ustępów z życia Robyn i Simona
wyłania się obraz małżeństwa, w którym obowiązuje tradycyjny podział ról. W
starym mieszkaniu w Chicago kobieta realizowała się zawodowo, ale po poronieniu
i przeprowadzce do nowego domu przystała na konserwatywny sposób życia. Podczas,
gdy jej mąż wspina się po szczeblach kariery ona koncentruje się na urządzaniu
ich miejsca zamieszkania, jednocześnie bez słowa skargi przystając na wszelkie
prośby zapracowanego Simona. Oboje wydają się wieść szczęśliwe życie w „takim
układzie”, do czasu pojawienia się Gorda. Mężczyzny, który całym sobą daje do
zrozumienia, że przypadła mu w udziale standardowa rola stalkera. Prześladowcy,
który nie spocznie, aż nie zniszczy wszystkiego, na czym zależy jego koledze z
klasy. Edgerton także w tej stricte thrillerowej warstwie nie pokusił się o
maksymalizm poszczególnych incydentów. Śledzenie Robyn i uśpienie jej, otrucie rybek
głównych bohaterów, czy porwanie ich psa nie wychodzą z niczym
charakterystycznym poza konwencję dreszczowców o maniakalnych stalkerach, ale
już narracja znacząco wyróżnia się na tle przynajmniej tych nowszych reprezentantów
tego rodzaju obrazów. Już mroczne zdjęcia, którym akompaniuje oszczędna ścieżka
dźwiękowa i pełne suspensu budowanie napięcia powolnymi wędrówkami Robyn po
zarówno ciemnych, jak i nasłonecznionych pomieszczeniach udowadniają, że w
Edgertonie drzemie ogromny potencjał, który potrafi należycie przełożyć na
język filmu. Ale największą siłą „Daru” i tak pozostaje przewrotna intryga,
której korzenie sięgają nastoletniego okresu Gordona i Simona. Film Edgertona
odkształca znaną nam konwencję, pokazując egzystencję zbudowaną na pozorach,
grając na wypracowanych przez lata obcowania z dreszczowcami oczekiwaniach
odbiorców do tego stopnia, UWAGA SPOILER
że z czasem człowiek traci rozeznanie w tym, kto tutaj tak naprawdę jest tym
złym KONIEC SPOILERA. Obranie takiej
drogi pozostawia furtkę do moralizowania, przez którą Edgerton ochoczo przechodzi,
ale raczej w podtekstach, bez szczegółowego wyłuszczania swoich myśli. Również
w finale, gdzie pozostawia duże niedopowiedzenie, ku mojej radości,
umożliwiając widzom indywidualną interpretację zakończenia. Po adresem „Daru”
często pada określenie „inteligentny” i jestem skłonna się pod nim podpisać,
aczkolwiek z zastrzeżeniem, że tak naprawdę scenariusz nie porusza problemu, o
którym nie wspomniałby już inny artysta. Ale oryginalność nie jest konieczna do
podniesienia wartości przekazu – wystarczy empatia i talent do opowiadania,
żeby przekonać odbiorców nawet do mało innowacyjnej historii. I Edgerton to ma,
tym samym dobrze rokując na przyszłość. Jedyny zarzut, jaki mogę skierować nie
tyle pod adresem tej produkcji, co odtwórcy roli, dotyczy Jasona Batemana,
który w moim odczuciu nie był naturalny podczas uzewnętrzniania emocji
targających jego postacią. Jego niedostatki natomiast odrobinę rekompensowali
Rebecca Hall i sam Joel Edgerton w roli Gorda, którym naprawdę nie jestem w
stanie niczego zarzucić.
Macie już dość efekciarskiego kina grozy, które zamiast bazować na emocjach
i podskórnym napięciu woli pochwalić się zdobyczami nowoczesnej technologii? Jesteście
już zmęczeni mdłymi historyjkami, pełnymi standardowych bohaterów, którzy nie
mają nic ciekawego do powiedzenia? Optujecie za filmami z „drugim dnem”
podanymi z poszanowaniem klimatu i wręcz obsesyjnie stawiających na minimalizm
w formie i maksymalizm w przekazie? Jeśli tak to „Dar” jest thrillerem właśnie
dla was.
Mój starszy brat miał okazję obejrzeć ten fim i bardzo go sbie chwalił, więc od dłuższego czasu mam tą produkcje na uwadze. Nie ukrywam, że Twoja recenzja jeszcze bardziej mnie zachęciła.
OdpowiedzUsuńkruczegniazdo94.blogspot.com
Bardzo mnie zaciekawiłaś.
OdpowiedzUsuń