wtorek, 20 października 2015

„Demon: Historia prawdziwa” (2005)


Początek XXI wieku. Samotna matka nastoletniej dziewczyny, którą w ostatnich dniach gnębią koszmary senne, znajduje listy i dziennik datowane na 1817 rok, spisane przez jej przodka. Ich autor skupia się na wydarzeniach, które zmieniły życie rodziny Bellów. Po tym jak głowa familii, John, został osądzony przez Kościół za machinacje ziemskie na szkodę Kathe Batts, podejrzewanej w okolicy o praktykowanie czarnej magii, jego rodzinę nawiedza nieczysta siła. Poltergeist koncentruje swoje niszczycielskie moce na Johnie i jego nastoletniej córce, Betsy, czemu świadkuje cała rodzina Bellów. Nie wiedząc jak wyrwać się spod wpływu złośliwego bytu John zwraca się z prośbą o pomoc do nauczyciela Betsy, Richarda Powella, który początkowo sceptycznie podchodzi do opowieści o klątwie, rzekomo rzuconej przez Batts w odwecie na rodzinę Bellów, ale nadprzyrodzone zjawiska, jakim świadkuje w ich dużym domostwie każą mu zweryfikować swoje poglądy na tę sprawę.

Koprodukcja Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Kanady i Rumunii wyreżyserowana przez Courtney’a Solomona, którego inne doświadczenia w kinie grozy ograniczają się jedynie do produkcji. Scenariusz do „Demona: Historii prawdziwej” spisał również Solomon, w oparciu o książkę Brenta Monahana pt. „The Bell Witch: An American Haunting”. Autentyczność jej treści była już wielokrotnie podważana przez badaczy, co nie powstrzymało speców od marketingu od firmowania filmu etykietką: „oparty na faktach”. Legenda poltergeista pastwiącego się nad rodziną Bellów na początku XIX wieku na stałe wpisała się w tradycję południowego folkloru, ale jej prawdziwość dla badaczy zjawisk paranormalnych jest mocno dyskusyjna. Inna sprawa, że zazwyczaj sygnowanie ghost story zdaniem „na kanwie prawdziwych wydarzeń” działa jak wabik na spragnioną mocnych wrażeń opinię publiczną, ludzi z „otwartym umysłem” podchodzących do zjawisk paranormalnych. Zrealizowany za czternaście milionów dolarów, swego czasu głośny, szeroko reklamowany horror Solomona jest typowym przedstawicielem nurtu gothic ghost story. „Prawdziwa historia” demona pastwiącego się nad rodziną Bellów w 1817 roku nie zachwyciła krytyków i zwykłych amerykańskich widzów, przyzwyczajonych do śmiałych nastrojówek, ale w Polsce cieszyła się dosyć dobrymi recenzjami. Być może owa rozbieżność w opiniach zasadza się na innej wrażliwości, innych kryteriach w pojmowaniu kina grozy, albo zwyczajnie w naszym kraju produkcja Solomona trafiła na bardziej podatny grunt. W mojej osobie tak do końca go nie znalazła – podobnie, jak rzesza Amerykanów całkowicie „Demona” nie dyskredytuję, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w bardziej wprawnych rękach niniejszy materiał przedstawiałby się o wiele zgrabniej.

Koncepcja scenariusza zasadza się na zderzeniu dwóch odległych w czasie wydarzeń. Prolog rozgrywający się w XXI wieku jest wypadkową dla właściwych wydarzeń, mających miejsce na początku XIX wieku, z którymi zapoznajemy się na zasadzie retrospekcji. Oczywiście, jak można się tego spodziewać w epilogu obie strefy czasowe się zazębią, ale do tego czasu będziemy świadkować w zamyśle niepokojącym wydarzeniom w domu Bellów. Początkowo twórcy największy nacisk kładą na sportretowanie zaściankowych, bogobojnych realiów, w jakich przyszło żyć głównym bohaterom i w tej materii moim zdaniem sprawdzają się najlepiej. Stroje z epoki i wioskowa sceneria, oddane w metalicznych barwach z łatwością wprowadzają w stricte gotycki klimat, a mentalność mieszkańców małego miasteczka wzbogaca atmosferę akcentami prowincjonalności. W świecie Bellów nadrzędną rolę pełni Kościół, który nie ogranicza się jedynie do przewodnictwa duchowego, biorąc na siebie również wymierzanie sprawiedliwości. Mieszkańcy miasteczka podporządkowują się woli Kościoła w każdej sferze swojego życia, wierząc, że jedynie wiara w Boga jest gwarantem dostatniego życia. John Bell (jak zwykle dobry warsztatowo Donald Sutherland), choć bogobojny, naraża się kościelnemu wymiarowi sprawiedliwości, który jednak traktuje go bardzo łagodnie, na szkodę kobiety podejrzewanej o praktykowanie czarnej magii. Ten, niesprawiedliwy z punktu widzenia ofiary Johna wyrok jest początkiem serii dziwacznych wydarzeń, mających miejsce w domu Bellów. I tutaj w mojej ocenie zaczynają się schody. Wrażenia wizualne – wypieszczone zdjęcia, oddane w metalicznych barwach nadal służą twórcom za formę przekazu, ale w zderzeniu z wątkami stricte horrorowymi tracą na swojej sile. Tak jakby głównym celem Solomona było nakręcenie dramatu z wątkami rodem z kina grozy, a nie odwrotnie, co dla jednych będzie miało swoje plusy, ale osoby nastawiające się na czysty horror mogą wielce się rozczarować. Należę do tej drugiej grupy odbiorców. Nie mam nic przeciwko mieszaniu tych dwóch gatunków, ale tylko wówczas, jeśli scenarzysta ma jakiś niekoniecznie oryginalny, ale przynajmniej zajmujący pomysł na poprowadzenie swojej historii. Tutaj większość wątków poprowadzono przewidywalnym torem. Ingerencja poltergeista w życie rodziny Bellów, dręczenie Betsy i Johna w największej mierze zasadza się na pluciu krwią tego drugiego i widowiskowym rzucaniu nastolatką po pokoju. Widowiskowym i miejscami niezamierzenie budzącym rozbawienie. Sceny policzkowania dziewczyny i pociągania za włosy przez jakąś niewidzialną siłę oraz subiektywne wstawki z punktu widzenia bytu zza światów, szczególnie jego uwidaczniająca się w chaotycznej pracy kamery panika zamiast potęgować atmosferę zagrożenia zwyczajnie bawią, przynajmniej mnie. Problem tych ujęć nie zasadza się jedynie na charakterze ingerencji nieznanego w życie Bellów, ale również na wycofaniu twórców, odżegnywaniu się od zdecydowanego, charakterystycznego straszenia oraz braku wyczucia suspensu. Sceny ataków przebiegają błyskawicznie, bez uprzedniego potęgowania atmosfery grozy, a charakteryzatorzy stawiają na wręcz obsesyjny minimalizm. Chociaż początkowe sekwencje nawiedzeń Betsy (zadowalająca kreacja Rachel Hurd-Wood) sugerują inspirację kultowym „Egzorcystą” to już eskalacja wydarzeń w najmniejszym stopniu nie przystaje do tego obrazu. Zamiarem twórców „Demona: Historii prawdziwej” nie było nakręcenie odważnej w przekazie ghost story, która mogłaby na dłużej osiąść w pamięci. Nie, Solomon postawił na stonowanie zarówno generując klimat, który właściwie nie szedł w parze z obrazowanymi wydarzeniami, cały czas utrzymując siłę rażenia na tym samym poziomie, jak i sięgając po efekty specjalne. Lewitacja, przeciąganie nastolatki po pokoju, kontakty z duchem małej dziewczynki i… biały duszek przemykający po pokoju. Pomijając wszystkie mało istotne ozdobniki właściwie do tego sprowadzają się próby straszenia odbiorców, a to zdecydowanie za mało żeby rozbudzić jakieś silniejsze emocje u zaprawionych w kinie grozy widzów.

Większy nacisk Solomon położył na warstwę dramatyczną scenariusza. Kondycję psychiczną i fizyczną stłamszonej rodziny Bellów, ich głęboką wiarę w Boga i grzechy skrywane przed światem. Historia miejscami jest trochę rozproszona, tak jakby Solomon bez przemyślanego planu skakał po dwóch odmiennych konwencjach, ale w porównaniu do elementów grozy na płaszczyźnie dramatycznej „Demon: Historia prawdziwa” prezentuje się nieporównanie lepiej. Oczywiście, wzbogaciłabym scenariusz większą liczbą zagadkowych wątków szczególnie w środkowej partii seansu, która tak się zapętliła, w kółko pokazując to samo, że z czasem los rodziny Bellów był mi obojętny, ale w takim kształcie również chwilami miałam szansę oderwać się od tych nieszczęsnych, wymuszonych prób straszenia. I o czym warto wspomnieć koniec niemalże całkowicie mnie ukontentował. Biały duszek prezentował się kiczowato, ale już samo sfinalizowanie intrygi przynajmniej w tej konwencji było doprawdy niecodzienne, a pozostawienie kilku niedopowiedzeń otworzyło furtkę do różnych interpretacji wcześniejszych wydarzeń, co również w kinie grozy bardzo sobie cenię.

„Demona: Historię prawdziwą” mogę przede wszystkim polecić wielbicielom stonowanych gothic ghost stories, które w większej mierze skupiają się na warstwie dramatycznej, aniżeli horrorze. Zapewne nikt się na tym nie przestraszy, ale istnieje szansa, że przynajmniej akcenty obyczajowe rozbudzą zainteresowanie widzów. Mnie nawet na płaszczyźnie dramatycznej scenariusz całkowicie nie zadowolił, niestety nie udało mi się uniknąć nudy i zobojętnienia na los Bellów, zwłaszcza w środkowej części projekcji, ale osoby o innych zapatrywaniach na gotyckie historie o duchach być może znajdą w tym filmie coś, co sprosta ich wymaganiom.

1 komentarz: