sobota, 11 czerwca 2016

„Zginiesz o północy” (1986)


Policjant, Nicola Levi, nabiera pewności, że jego żona, Sara, spotyka się z innym mężczyzną. Pomiędzy małżonkami dochodzi do ostrego starcia, po którym zdenerwowany mężczyzna wychodzi z mieszkania. Tymczasem wytrącona z równowagi kobieta idzie pod prysznic, gdzie chwilę później zostaje zaatakowana przez niezidentyfikowaną osobę, która zadaje jej śmiertelne ciosy szpikulcem do lodu. Sprawę prowadzi inspektor Piero Terzi, który na podstawie zeznań świadków na głównego podejrzanego typuje męża ofiary. Nicola szuka pomocy u swojej kochanki, zajmującej się psychologią kryminalną Anną Berardi, która zostaje zaangażowana w śledztwo. Na podstawie charakteru zbrodni kobieta ocenia, że morderca uderzy ponownie i zdradza inspektorowi Terziemu, że nie wierzy w winę Nicoli. Śledczy również ma wątpliwości, szczególnie gdy kolejne młode kobiety zaczynają padać ofiarami zabójcy. Berardi i z czasem córka Piero, Carol, mają powody by sądzić, iż sprawcą jest seryjny morderca, Franco Tribbo, który rzekomo zginął przed ośmioma laty podczas pożaru zakładu psychiatrycznego, w którym umieszczono go po zatrzymaniu. Jednak Terzi nie wierzy, że mężczyzna wówczas uszedł z życiem, tym bardziej, że jego modus operandi nieco odbiegał od procederu aktualnego sprawcy.

„Zginiesz o północy” to jeden z mniej znanych filmów syna Mario Bavy, Lamberto, który błysnął w światku grozy przede wszystkim „Demonami” i ich sequelem. Kontynuacja jego najpopularniejszego horroru gore pojawiła się krótko po „Zginiesz o północy”, osadzonym w zupełnie innej stylistyce. Włoski reżyser wspólnie z Dardano Sacchettim, długoletnim współpracownikiem Lucio Fulciego, spisał scenariusz nieskomplikowanego giallo, zawierającego w sobie również elementy na ogół bardziej kojarzone ze slasherami, które miało nawiązywać do kilku znanych reprezentantów kina grozy. Wielu wielbicieli podgatunku rozczarowała propozycja Lamberto Bavy, głównie przez nieskomplikowaną konstrukcję scenariusza oraz analogię do jednego z dzieł Dario Argento, która osobom z nim zaznajomionym odrobinę zepsuła seans. Mnie ten problem nie dotyczył, gdyż nie oglądałam rzeczonej produkcji Argento, a lekko slasherowy sznyt przy równoczesnej minimalizacji szczegółów policyjnego dochodzenia przyjęłam z wielkim zadowoleniem.

Lamberto Bava i Dardano Sacchetti nie zwlekali z właściwą akcją, błyskawicznie przechodząc do pierwszego morderstwa. Pod prysznicem, co jest czytelną analogią do „Psychozy” Alfreda Hitchcocka, swoistym ukłonem w stronę tego wiekopomnego dzieła, acz pozbawionym porównywalnej siły rażenia. Tajemniczy zabójca w dosyć plastycznej, aczkolwiek nieprzesadnie drastycznej kilkusekundowej sekwencji zadaje kobiecie silne ciosy szpikulcem do lodu (to narzędzie zbrodni już chyba zawsze będzie mi się kojarzyć z „Nagim instynktem”, ale jak się okazuje niniejszy obraz nie był pierwszym, w którym je wykorzystano). Następnie, jak to w giallo, poznajemy przedstawiciela organów ścigania, inspektora Piero Terziego, który dostaje tę sprawę, skupiając się na jak na razie jedynej alarmującej poszlace, to jest zeznaniach świadków, utrzymujących, że tuż przed śmiercią kobieta pokłóciła się ze swoim mężem. Swoistego smaczku całej sprawie dodaje fakt, że małżonek ofiary, Nicola Levi, jest policjantem – nie dziwi więc fakt, że Terzi cały czas ma nadzieję, że jego kolega po fachu jest niewinny. W winę Nicola powątpiewa jego kochanka (ciekawe, że Nicole wyrzuca żonie zdradę w sytuacji, gdy sam nie ma oporów przed spotykaniem się z inną kobietą…), policyjna psycholog Anna Berardi, ale zanim inspektorowi udaje się dojść do jakichś konstruktywnych wniosków morderca znowu uderza. Po drugim zabójstwie staje się jasne, że scenarzystami nie kierowało głównie pragnienie szczegółowego wyłuszczania przebiegu policyjnego śledztwa, nie zamierzali przybliżać widzom żmudnego procesu dochodzenia do prawdy, już raczej dając do zrozumienia, że zespół policjantów pod wodzą Piera Terziego „błądzi we mgle”. Zamiast przede wszystkim skupiać się na pracy śledczych Bava i Sacchetti w głównej mierze skoncentrowali się na losach córki Terziego, Carol, piszącej pracę o ponoć nieżyjącym już seryjnym mordercy, Franco Tribbo, oraz oczywiście na dosyć częstych atakach tajemniczego sprawcy. Jeśli zestawić sceny mordów w „Zginiesz o północy” z krwawymi dokonaniami Lamberto Bavy w „Demonach” nie pozostaje nic innego, jak określić warstwę gore słowem „znikoma”. Troszkę krwi się leje, przy czym raz, że substancja ją imitująca barwą i konsystencją znacząco odbiegała od prawdziwej posoki, a dwa twórcy unikają „pornograficznych” zbliżeń na odniesione obrażenia. Rezygnacja z epatowania skrajną makabrą właściwe nie przeszkadza w odpowiednim odbiorze ataków niezidentyfikowanego oprawcy, gdyż twórcy przytomnie zadbali o generowanie napięcia przed każdym zabójstwem i niejednokrotnie uderzali w lekko artystyczne tony, poprzez długie najazdy kamer pod różnymi kątami na nieruchome, pozbawione życia ludzkie zwłoki. Najbardziej pomocna w tworzeniu potężnego napięcia była zróżnicowana ścieżka dźwiękowa, skomponowana przez Claudio Simonettiego, który współpracował już z Lamberto Bavą przy „Demonach”. Można spokojnie rzec, że dźwięki w tle rozbrzmiewające niemal bez przerwy, a miejscami wręcz wysuwające się na pierwszy plan, przed warstwę wizualną, wyniosły „Zginiesz o północy” na wyższy poziom – bez tej oprawy muzycznej film wypadłby nieporównanie słabiej, przynajmniej w moim pojęciu. Drugim ważnym elementem przyczyniającym się do tworzenia chwytliwej, nacechowanej sporą dozą napięcia aury jest godne najwyższego uznania wyczucie Lamberto Bavy, który nie pozwalał, aby podchody mordercy za ofiarą znacząco rozciągały się w czasie, dbając o nastrojowe poprzedzanie scen zabójstw poprzez czytelne akcentowanie obecności napastnika i ucieczki przerażonych ofiar bez wpadania w przydługi monotematyzm. Jednak, choć kompozytor, operatorzy i oczywiście sam Bava zrobili wiele, żeby wytworzyć trzymający w napięciu nastrój, przepełniony nieustannie wyczuwalną aurą zdefiniowanego zagrożenia nie da się ukryć, że oświetleniowcy nieco pokpili sprawę, nadużywając sztucznego światła. Z jednej strony to nie stwarza konieczności usilnego wpatrywania się w ciemne zdjęcia, celem wypatrzenie wszystkich detali zbrodni, ale z drugiej trudno się oprzeć wrażeniu, że odrobina mroku gwarantowałaby jeszcze silniejsze rażenie i rzecz jasna udałoby się uniknąć swoistego dysonansu, w chwilach kiedy zachowanie ofiar wskazuje, że niewiele widzą, gdy tymczasem odbiorca widzi wszystko w jasnych barwach.

Celowo nie zdradzałam, do którego konkretnie obrazu Dario Argento między innymi nawiązuje „Zabójstwo o północy”, gdyż w opiniach kilku widzów, którzy zapoznali się z obiema tymi produkcjami można znaleźć spostrzeżenie, że Bava i Sacchetti, odnosili się do rzeczonego filmu nie tylko poprzez jedną scenę mordu, ale również w finale, który może porządnie zaskoczyć. Jednakże jak się okazuje tylko wtedy, gdy odbiorca wcześniej nie uświadomi sobie inspiracji owym obrazem Argento, a najlepiej jeśli go w ogóle nie zna. Ja miałam ten komfort, że rzeczonego filmu nie widziałam (choć z drugiej strony, gdy wreszcie po niego sięgnę zapewne przedwcześnie rozszyfruję tożsamość sprawcy), a że rozwiązanie całej zagadki do przewidywalnych nie należy, zakończenie „Zginiesz o północy” wielce mnie zaskoczyło. Wcześniej usilnie starałam się wytypować najbardziej podejrzaną osobę, spośród wszystkich pierwszo i drugoplanowych bohaterów filmu i nawet miałam swój typ, ale jak się okazało zupełnie nietrafiony. Może i udałoby mi się rozszyfrować tożsamość mordercy, gdyby nie pewna drobna (ewentualna) nieścisłość, celowa bądź niezamierzona, która w gruncie rzeczy odrobinę łagodzi wydźwięk przewrotnego finału, rodząc wątpliwości, czy aby scenarzyści troszkę nie przekombinowali. UWAGA SPOILER Moje wątpliwości budzi pierwsze morderstwo, które na pierwszy rzut oka nie klei się z finałem – czas mi się nie zgadza, chyba, że Nicola dotarł później do pani psycholog, niż ta utrzymywała w rozmowie z Terzim, a morderstwo popełniła jeszcze przed wizytą dwóch panów w jej mieszkaniu KONIEC SPOILERA. Na wzmiankę zasługuje również pomysłowy akcent pokazywania twarzy mordercy, delikatnie poparzonej i nawiązania do rzekomo zmarłego przed ośmioma laty seryjnego mordercy, Franca Tribbo, które w mojej ocenie nie wywiązały się ze swojego głównego zadania, ale bez wątpienia urozmaiciły fabułę interesującymi minionymi dziejami. Drugim ciekawym motywem jest końcowy pobyt trzech młodych dziewcząt w zamkniętym dla innych gości hotelu, do którego z czasem zawita morderca, zamieniając to miejsce w śmiertelnie niebezpieczną pułapkę. Nie bez pomocy podkładających się mu przerażonych dziewcząt, co podobnie jak wszystkie inne wydarzenia mające miejsce pod koniec filmu nosi w sobie znamiona konwencji slash. Młode dziewczęta walczące o życie w odizolowanym miejscu, mnogość trupów i przynajmniej w jednym przypadku pomysłowe wykorzystanie zwyczajnego sprzętu kuchennego: miksera (którego ostrza moim zdaniem oprawca włożył w pochwę ofiary, ale nie jestem pewna, bo ku mojemu rozczarowaniu twórcy zrezygnowali z portretowania tego incydentu, poprzestając na aluzji) – wszystko to bez najmniejszej wątpliwości miało uderzać w slasherowy sznyt. Udanie, bo poza niezmiennie nadmiernym oświetleniem nie zauważyłam żadnej fuszerki w propagowaniu jednej z moich ulubionych konwencji, choć taki skręt zapewne nie zadowoli wielbicieli czystych gatunkowo reprezentantów giallo.

„Zginiesz o północy” to mało znana produkcja Lamberto Bavy, która owszem nie dorównuje jego „Demonom”, ale mimo tego myślę, że zasługuje na uwagę fanów gatunku. Obawiam się jedynie reakcji oddanych fanów nurtu giallo, których może rozczarować zbytnia prostota, szkodzące scenariuszowi nawiązanie do jednego z dzieł Dario Argento oraz skręt w stronę konwencji typowej dla filmów slash. Jeśli kogoś nie mierzi mieszanie prawideł kojarzonych z dwoma różnymi odłamami kina grozy i nie widział dzieła Argento stanowiącego inspirację dla scenarzystów „Zginiesz o północy” albo ryzyko przedwczesnego rozszyfrowania zakończenia nie robi mu większej różnicy to może śmiało sięgnąć po tę produkcję. Nie jest to żadne wiekopomne dzieło, ale z odpowiednim nastawieniem ogląda się wprost wyśmienicie.

1 komentarz:

  1. Jak dla mnie to „Morirai a mezzanotte” jest bardzo dobrym filmem. Film powstał pomiędzy dwoma częściami „Demoni” z których Lamberto jest najbardziej znany. Jest jednak filmem giallo. Kim się inspirować w przypadku tego gatunku jak nie Mistrzem Dario Argento. Jest to mniej znany ale bardzo dobry film Lamberto Bavy.

    OdpowiedzUsuń