niedziela, 15 października 2017

„Pociąg tortur” (1975)

Dwie zaprzyjaźnione młode kobiety, Lisa i Margaret, mają spędzić Święta Bożego Narodzenia u rodziny tej pierwszej we Włoszech. Wsiadają do pociągu w Monachium w przygotowaniu na całonocną podróż, gdzie wkrótce poznają dwóch jadących na gapę rzezimieszków, Blackiego i Curly'ego, którym pomagają ukryć się przed kontrolerem biletów. Niedługo potem Blackie wchodzi w bliższą relację z inną pasażerką, dystyngowaną blondynką, która podróżuje w pojedynkę. Podczas przymusowego postoju na jednej ze stacji Lisa i Margaret postanawiają przesiąść się do innego pociągu. Wkrótce po wyruszeniu w drogę do ich przedziału wdzierają się Blackie, Curly i ich nowa jasnowłosa znajoma. Intruzi chcą się zabawić, a to oznacza poważne kłopoty dla dwóch młodych kobiet.

„Pociąg tortur” to włoski obraz z nurtu rape and revenge w reżyserii Aldo Lado, twórcy między innymi „Kto widział jej śmierć?”, w miarę udanej produkcji spod znaku giallo. Scenariusz spisał on we współpracy z nieżyjącym już Renato Izzo, bez wątpienia inspirując się „Ostatnim domem po lewej” Wesa Cravena (jak zresztą zauważyło też wielu innych odbiorców obu filmów). „Pociąg tortur”, co w przypadku kina exploitation niczym nietypowym nie było, miał spore trudności z dystrybucją, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, a to tym bardziej żadną niespodzianką nie jest. BBFC w 1976 roku nie zezwoliła na wejście tego obrazu na wielkie ekrany, a w 1983 roku w ogóle zakazano rozpowszechniania „Pociągu tortur” na terenie Wielkiej Brytanii. W następnym roku zakaz zdjęto, ale dopiero w 2008 roku zaczęto na tym obszarze dystrybuować nieocenzurowaną wersję omawianego filmu. Kontrowersje jakie „Pociąg tortur” wywołał przede wszystkim w Wielkiej Brytanii, jak to zazwyczaj bywa, przyczyniły się do rozsławienia tego tytułu.

Swego czasu Włosi dołożyli do kina grozy dwie bardzo ważne cegiełki w postaci nurtu giallo i swojego, jakże elektryzującego spojrzenia na kino kanibalistyczne, ale faktem jest, że lubili też pożyczać od Amerykanów (tą drogą też tworząc niejedną wartościową produkcję). Nie wiem, czy „Pociąg tortur” powstałby, gdyby nie kultowe dzieło Wesa Cravena pt. „Ostatni dom po lewej”, bo jestem gotowa się założyć, że pomysł na niego narodził się po obejrzeniu przez któregoś z członków ekipy (podejrzewam, że samego Aldo Lado) właśnie tego obrazu. Podobieństwa są wszak tak duże, że trudno byłoby mi przyjąć do wiadomości, że są one dziełem zwykłego przypadku. Wokół „Pociągu tortur” zdążyła już narosnąć swego rodzaju legenda jednej z najbardziej brutalnych włoskich produkcji w historii tamtejszej kinematografii. Mogę zgodzić się z tym określeniem, aczkolwiek pragnę zaznaczyć, że krwawe efekty specjalne odegrały tutaj znikomą rolę. Włoskie kino kanibalistyczne zdecydowanie bardziej szafuje obrzydliwymi efektami specjalnymi, ale ładunek emocjonalny zrzucony przez twórców „Pociągu tortur” oddziałuje na widza z nie mniejszą (a może nawet większą) siłą niż mocno rozbudowana warstwa gore. Nie chcę przez to powiedzieć, że substancji imitującej posokę w tym obrazie nie ma wcale, bo tak nie jest, ale to nie owoce pracy twórców efektów specjalnych budzą najbardziej skrajne uczucia w oglądającym. Wydaje mi się, że to zawdzięczamy fabule i otoczce - brudnemu klimatowi, który tchnie poczuciem beznadziei, bezsilnością społeczeństwa w obliczu panoszącej się przemocy, nieuchronnością tragedii, która dosłownie oblepia dwie młode kobiety podróżujące pociągiem Monachium-Werona. Margaret jest Niemką, a Lisa Włoszką (dobre kreacje Irene Miracle i Laury D'Angelo). Obie kobiety łączy przyjaźń, a ich miejscem docelowym jest jedno z miast we Włoszech, gdzie zamierzają spędzić Święta Bożego Narodzenia w otoczeniu rodziny Lisy. Wydarzenia, w centrum których tkwią te dwie postacie przeplatane są z aktualnymi dziejami jej rodziców. Dzięki temu dowiadujemy się, że ojciec Lisy jest chirurgiem, a matka (chyba) nie realizuje się zawodowo. Zajmuje się domem i od jakiegoś czasu ma wrażenie, że jej małżeństwo się rozpada. W kilku dialogach Aldo Lado i Renato Izzo poruszają problem szerzącej się na świecie przemocy – w pociągu przysłuchujemy się rozmowie kilku osób, z których to jeden mężczyzna stwierdza, że liberalizacja jest błędem, bo ludzie nie potrafią podejmować racjonalnych decyzji (wziąwszy pod wagę choćby obecną modę na populistów muszę przyznać, że jest w tym trochę racji), ale jak zauważa inny z rozmówców pójście w stronę totalitaryzmu również nie byłoby dobrym rozwiązaniem. Wiele kilometrów dalej przy wigilijnym stole rodzina Lisy i ich znajomi będą prowadzić podobną rozmowę – wówczas to jej ojciec wysunie przypuszczenie, że proces brutalizacji mógłby zostać trochę przyhamowany, gdyby społeczeństwa tego świata kładły silniejszy nacisk na życie rodzinne i sport, ale psychiatra, do którego te słowa kieruje nie sądzi, żeby taka postawa w czymś pomogła. W trakcie tej konwersacji pada jednak dużo bardziej istotne zdanie: sformułowane przez gospodarza przekonanie, UWAGA SPOILER które później zostanie zweryfikowane przez życie. Czym scenarzyści dają widzom jasno do zrozumienia, że trwanie w przeświadczeniu, że nie jesteś zdolny do przemocy jest zwyczajnie naiwne, bo są sytuacje, które nawet najłagodniejszego osobnika mogą zmusić do zbrodni. Do zabijania, którego w dodatku chyba nie da się potępić, a przynajmniej ja tego nie potrafię KONIEC SPOILERA. Atmosfera zepsucia spowijająca absolutnie wszystkie ujęcia „Pociągu tortur” nie jest tak przytłaczająca jak w „Ostatnim domu po lewej” Wesa Cravena, nie jest tak zagęszczona, ale Włochom udało się mocno zbliżyć do takiego efektu. Zdjęcia są na tyle „brudne” i tak przeraźliwie zimne, że w ogóle nie ma się operatorom i oświetleniowcom za złe tego, że nie udało im się z maksymalną dokładnością odwzorować oprawy wizualnej „Ostatniego domu po lewej” (byli bardzo blisko i to mi wystarczało). Ale już znikomy wkład jednego z moich ulubionych kompozytorów, Ennio Morricone, mocno mnie rozczarował. Pomijając irytującą muzyczkę podczas czołówki, nawet jeśli w tle pojawiały się jakieś utwory (a tego nie jestem pewna) to ja w ogóle nie zwróciłam na nie uwagi. A przecież akurat ten artysta mógł znacząco uatrakcyjnić klimat.

Filmy z nurtu rape and revenge mają to do siebie, że najpierw atakują widza trudnym do wytrzymania okrucieństwem, ohydną przemocą, która budzi w nim bezbrzeżny smutek przemieszany z czystą wściekłością, a potem dostarczają swoistego katharsis poprzez ukazanie tego jak sprawiedliwości staje się zadość. Triumfowi towarzyszy jednak gorycz biorąca się z przeświadczenia, że akt zemsty nie jest w stanie odwrócić krzywd, które już się dokonały. Niemniej z utęsknieniem oczekuje się tego braku tolerancji dla zwyrodnialców (nie Ziobrowego tylko prawdziwego), a najsilniej pragnie się ich śmierci podczas najbardziej wstrząsających kawałków rape and revenge. Specyfika tego nurtu polega na tym, że widz zostaje tak uwarunkowany przez twórców, aby sympatyzować z tymi, którzy odbierają życie innym w dalszych partiach produkcji wpisujących się w ten podgatunek kina exploitation. Aldo Lado i Renato Izzo bez wątpienia chcieli nieco ocieplić wizerunki dwóch agresorów. W tym sensie, że Blackie i Curly (znakomite kreacje Flavio Bucciego i Gianfranco De Grassi), choć bez wątpienia zdemoralizowani i mocno odpychający aparycją nie są osobnikami czerpiącymi przyjemność z zabijania swoich ofiar. To złodzieje, którzy chętnie wykorzystają seksualnie jakąś kobietę, ale myśl o odebraniu jej życia w ogóle nie kołacze się w ich głowach. W dodatku wydają się być podatni na wpływy – kiedy przy ich boku staje bezimienna jasnowłosa dama (Macha Meril to w mojej ocenie najjaśniej błyszcząca gwiazda w całej obsadzie, budząca najwięcej skrajnych emocji w sposób tak niewymuszony, tak naturalny, że wprost nie można się na nią napatrzeć) obaj bez szemrania podporządkowują się jej woli. Chociaż nie, w ciemnym przedziale, w którym rozegra się doprawdy przerażający spektakl niekiełznanej przemocy zobaczymy jedną nieśmiałą próbę postawienia się owej femme fatale, będącą dowodem na to, że jeden z towarzyszących jej opryszków UWAGA SPOILER nie chciał odbierać życia sterroryzowanym młodym kobietom. Scenarzyści później dadzą nam do zrozumienia, że jego kolega także nie chciał posuwać się do ostateczności KONIEC SPOILERA. Można domniemywać, że wpływ na jego zachowanie miał narkotyk, który wstrzyknął sobie w żyłę i odbierające rozum podniecenie. Czy to jednak choćby po części usprawiedliwia zachowanie Blackiego i Curly'ego, czy przytępia żądzę mordu rozbudzoną w oglądającym podczas tej okrutnej sceny w przedziale pociągu zmierzającym do Werony? Co poniektórzy odbiorcy może rzeczywiście zdołają spojrzeć na tych dwóch mężczyzn nieco łaskawszym okiem (bo na towarzyszącą im kobietę, a raczej ich przywódczynię to już na pewno nie), ale jeśli o mnie chodzi to dążenie scenarzystów w tym kierunku nie odniosło pożądanego rezultatu. Wyżej wymienione informacje na ich temat w ogóle nie osłabiły trawiącego mnie pragnienia zobaczenia ich bolesnego końca, wprost nie mogłam się doczekać krwawej zemsty na zboczeńcach i przede wszystkim na bezimiennej kobiecie, w której jak się zdawało drzemało okrucieństwo niemające żadnych granic. Widoki, którymi zaatakowano mnie niedługo po przesiadce Lisy i Margaret do innego pociągu odbierałam jako gwałt na swoim umyśle – były niczym szpile wwiercające się w mój mózg i bynajmniej nie z powodu wkładu twórców efektów specjalnych. Wysmakowana, ocierająca się o artyzm realizacja w poruszający sposób kontrastuje z brutalnymi poczynaniami czarnych charakterów – nie tylko tej trójki, również starszego mężczyzny, który „awansuje” z podglądacza (aż dziw, że zauważono go tak późno) na gwałciciela. Zdjęcia są tak intymne, tak okrutnie emocjonalne, przerażająco sugestywne, że wprost nie sposób zastanawiać się nad tym, czy aby twórcy „Pociągu tortur” nie chcieli, przekornie, nadać im czegoś na kształt piękna – wiem, jak to brzmi w odniesieniu do takiej makabry, ale pomimo całej odrazy, ogromnego niesmaku i targającej mną nienawiści do agresorów nie mogłam nie zauważyć tego artystycznego podejścia do oprawy wizualnej, tego oksymoronu w postaci odrażającego piękna. Co być może miało symbolizować ulotność życia, kruchość istnienia, egzystencji pięknej, ale niepozwalającej w pełni się tym cieszyć przez nieustanną świadomość przemijalności, przekonanie, że to nie będzie trwało wiecznie, że te piękne chwile wcześniej czy później dobiegną końca. Ale nie wykluczam, że to nadinterpretacja – taka myśl wykluła się w mojej głowie podczas śledzenia gehenny Lisy i Margaret, ale całkiem możliwe, że twórcy wcale nie zamierzali jej przekazać. Męki, która swoje apogeum osiągnęła w chwilach, które na pewno pozostaną w mojej pamięci do końca życia, UWAGA SPOILER podczas rozdziewiczania kobiety nożem, miażdżącego widoku jej osuwania się w „objęcia śmierci” (zbliżenia na zakrwawione uda i zamglone spojrzenie) oraz podczas poruszających serce lotów ciał wyrzucanych z pociągu KONIEC SPOILERA. Następująca zaraz potem końcowa partia filmu pozostawiła mnie natomiast z małym niedosytem – wolałabym, żeby bardziej rozciągnięto ją w czasie i zaserwowano mi chociaż jeden ohydny efekt specjalny (bo te były z gruntu delikatne), ale sam finalny akcent, samą tę koncepcję, jej bardzo nieprzyjemny wydźwięk odnotowuję scenarzystom na duży plus.

„Pociąg tortur” w reżyserii Aldo Lado to obraz, którego żaden wielbiciel kina exploitation ze szczególnym wskazaniem na rape and revenge ignorować nie powinien. To pozycja obowiązkowa dla każdej osoby zasilającej ten konkretny krąg widzów. I zarazem obraz, od którego jednostki o słabszych nerwach powinny trzymać się z daleka. Bo choć „Pociąg tortur” nie szafuje odstręczającymi efektami specjalnymi to poniewiera odbiorcą nie mniej silnie niż czynią to przepełnione makabrycznymi, realistycznymi, obficie oblanymi posoką rekwizytami i upiornymi charakteryzacjami pozycje gore. Ten film porusza do głębi, wbija się w samo serce, wstrząsa, paraliżuje, przydusza widza i... nie pozwala mu szybko pozbyć się tych emocji. Przekaz i realizacja są tak mocne, że właściwie nie sposób wyrzucić go z pamięci – a jestem pewna, że osoby preferujące lżejsze kino grozy bardzo by tego chcieli, więc dla nich chyba będzie lepiej, jeśli ominą ten obraz szerokim łukiem. A tych fanów kina exploitation, którzy nie mieli jeszcze okazji obejrzeć tego filmu gorąco zachęcam do seansu. Wierzcie mi, naprawdę warto to zobaczyć albo raczej przeżyć, bo „Pociągu tortur” nie da się tylko oglądać.

2 komentarze: