Suzette
Jensen całe dnie spędza ze swoją siedmioletnią córką Hanną.
Dziewczynka nie mówi i nie uczęszcza do szkoły, ale jej matkę
najbardziej martwi niechęć, jaką do niej żywi. W obecności
swojego ojca, Alexa, Hanna zachowuje się wzorowo, dlatego mężczyźnie
trudno uwierzyć w opowieści żony i innych ludzi o występkach
córki. Mężczyzna nie przyjmuje do wiadomości, że jego ukochana
córeczka może stanowić niebezpieczeństwo dla innych, Suzette
natomiast coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że Hanna
traktuje ją jak swojego największego wroga. Kobieta nie wie,
dlaczego tak się dzieje, dlaczego córka tak bardzo jej nienawidzi,
ale robi wszystko, co w jej mocy, by naprawić ich stosunki. Problem
w tym, że jej determinacja słabnie. Suzette nie ma już siły
nieustannie zabiegać o względy Hanny, odpowiadać miłością na
jej nienawiść. Kocha swoją córkę, ale również się jej boi i
ma ku temu powody. Bo Hanna jest gotowa zrobić wszystko, by mieć
Alexa tylko dla siebie. Według niej Suzette jest przeszkodą na
drodze do ich szczęścia. Przeszkodą, którą dziewczynka zamierza
usunąć.
Amerykanka
Zoje Stage przez kilka lat działała w branży filmowej jako
reżyserka, scenarzystka, producentka, aktorka i autorka zdjęć.
Nakręciła kilka pełno i krótkometrażowych filmów, przy
wykorzystaniu ekstremalnie niskich nakładów pieniężnych. W 2012
roku Stage uczestniczyła w Independent Film Week, podczas którego
miała możliwość omówić jeden ze swoich scenariuszy, „Hands
and Knees” z blisko dwudziestoma producentami. W tym samym roku
postanowiła nauczyć się pisać powieści. Poświęciła na to
kilka następnych lat, podczas których napisała w sumie sześć
książek. Ostatnia z nich, „Baby Teeth” („Zła krew”) w
Stanach Zjednoczonych ukazała się w lipcu 2018 roku (premiera),
natomiast poprzednie owoce pisarskiej pracy Stage, przynajmniej póki
co, nie zostały opublikowane. W „Złej krwi” Zoje Stage
wykorzystała pomysły zawarte w scenariuszu „Hands and Knees”,
biorąc sobie do serca wskazówki ludzi z branży filmowej, które
usłyszała na Independent Film Week 2012. Efekt? Bestseller USA
Today i People Magazine, a przez Bloody Disgusting and Barnes &
Noble uznany za jeden z najlepszych literackich horrorów 2018 roku.
Wydaje
się, że o niebezpiecznych dzieciach powiedziano już wszystko.
Zwłaszcza w kinematografii, ale i w literaturze można znaleźć
trochę pozycji wykorzystujących ten motyw. „Zła krew”,
debiutancka powieść Zoje Stage, jest właśnie jedną z takich
pozycji – kolejną opowieścią o morderczym dziecku, która jednak
pod pewnymi względami może zaskakiwać. Mnie osobiście zdumiała
przede wszystkim lekkość z jaką ta początkująca przecież
pisarska łączyła elementy wyrastające z tradycji psychothrillera
z pierwiastkami przystającymi do horroru. Bez względu na to, jak
przedstawia się prawda o przypadłości siedmioletniej Hanny Jensen,
na drodze ku tej prawdzie Stage każe nam myśleć o obu tych
gatunkach. W „Złej krwi” przeplatają się dwa punkty widzenia
(w narracji trzecioosobowej): Suzette i jej małej córki Hanny.
Według autorki, z czym nie mogę się nie zgodzić, taka konstrukcja
stawiała obie te postacie w pozycji protagonistek ich własnych
historii i zarazem antagonistek w przestrzeni, którą dzieliły.
Diablo interesujący zabieg, przede wszystkim za sprawą wątpliwości,
jakie praktycznie od początku powieści, za pośrednictwem tego
narracyjnego chwytu, Stage konsekwentnie wprowadzała. Owszem,
autorka nie każe nam wątpić w mordercze skłonności Hanny, ale i
nie szczędzi nam sygnałów alarmowych, jeśli chodzi o jej matkę
Suzette. Jedna z możliwości jest taka, że dziewczynka w
przeszłości doznała jakiejś krzywdy ze strony rodzicielki, że
kobieta zrobiła coś, co skrzywiło psychikę jej dziecka.
Niekoniecznie musiało to być świadome działanie, kobieta mogła
zrobić albo powiedzieć coś, co jej córka zrozumiała opacznie.
Ale równie dobrze mogła wyprzeć z pamięci traumę, jaką w
niedalekiej przeszłości z premedytacją zgotowała własnej córce.
Druga ewentualność ewidentnie wypływa z tradycji horroru, z
literatury i kinematografii poświęconej opętaniom przez różnego
rodzaju siły nieczyste. Wszystko zaczyna się od zainteresowania
Hanny tak zwanymi czarownicami (kobietami przed wiekami skazywanymi
na śmierć za rzekome paktowanie z Diabłem i uprawianie czarnej
magii). Szukając informacji na ten temat w Internecie, Hanna natyka
się na, w jej uszach pięknie brzmiące, personalia jednej z ofiar
inkwizycji. A nieco później pojawiają się u niej objawy opętania
przez ducha tej rzekomej czarownicy. Czy to tylko jeden ze sposobów
przestraszenia własnej matki, od jakiegoś czasu wymyślanych przez
obdarzoną wybujałą wyobraźnią, ponadprzeciętnie inteligentną
siedmiolatkę, czy faktyczne opętanie przez złośliwego ducha? A
może mamy tutaj do czynienia z rozdwojeniem jaźni? Bez względu na
to, jakiej odpowiedzi Zoje Stage na to udzieli, sposób w jaki ta
niedoświadczona pisarka konstruuje ów wątek ma wiele wspólnego z
klasycznymi horrorami o opętaniach. Autorka „Złej krwi”
wykorzystuje narrację obieraną przez twórców tego typu filmów i
utworów literackich, ale nie narzuca sobie takich ograniczeń. Tej
konwencji towarzyszy schemat thrillera psychologicznego z morderczym
dzieckiem w roli agresora, a właściwie to nie tyle towarzyszy, ile
się z nim zazębia – splata w spójną i piorunująco efektywną
całość, w niezwykle trzymającą w napięciu opowieść, zbudowaną
ze znajomych wątków, które razem tworzą nową jakość. Innymi
słowy: chociaż wiele z zaprezentowanych motywów fanom horrorów i
thrillerów będzie nasuwać na myśl niektóre dobrze znane filmy i
książki, to już objęcie wzrokiem całości prawdopodobnie zrodzi
w nich przekonanie, że oto w ich ręce trafiło dziełko, któremu
nie brak kreatywności. Stara-nowa historia, konwencjonalna i zarazem
całkiem odkrywcza. Brzmi paradoksalnie? Powinno, bo w moich oczach
„Zła krew” to książka będąca właśnie takim przepysznym
paradoksem.
Zoje
Stage zdradziła, że kilka lat zajęła jej nauka pisania powieści
i według mnie lepiej tego czasu wykorzystać nie mogła. Wystarczyło
jej parę lat, by opanować warsztat, którego nie powstydziliby się
nawet najlepiej sprzedający się autorzy literackich thrillerów.
Styl Zoje Stage w mojej ocenie jest bez skazy, czysta perfekcja,
której mało kto pewnie będzie się spodziewał po pisarce, dla
której „Zła krew” jest pierwszym (ale miejmy nadzieję, że nie
ostatnim) krokiem na rynku literackim. Opisy są tak barwne, tak
profesjonalne, dopieszczone w absolutnie każdym calu, że nie mam
żadnych wątpliwości, że zdecydowana większość odbiorców tej
pozycji zapomni o otaczającym ich świecie. To zabrzmi dziwnie, ale
ilekroć byłam zmuszona przerwać lekturę (tak zmuszona, bo gdyby
to ode mnie zależało, to wchłonęłabym „Złą krew” na jeden
raz, przeczytała od deski do deski w ciągu jednej nocy), to moja
pierwsza myśl niezmiennie była taka, że rzeczywistość jest mniej
realna od świata przedstawionego w tej powieści. Wspaniałe
wrażenie, za które jestem głęboko wdzięczna nie tylko autorce,
ale również tłumaczowi, Piotrowi Kalińskiemu, za zachowanie (i
niewykluczone, że dodanie czegoś od siebie) tej Stage'owej magii
słów. Autorka „Złe krwi” silnie koncentruje się na
postaciach, najwięcej miejsca poświęcając Suzette i Hannie, ale
nie zaniedbując przy tym pozostałych bohaterów tego utworu. Hanna,
podobnie jak tytułowa antybohaterka znanego thrillera w reżyserii
Jaume Colleta-Serry (film „Sierota” z 2009 roku) darzy swojego, w
tym przypadku biologicznego, nie adopcyjnego, ojca bezgraniczną
miłością. Możliwe, że tak jak w przypadku Esther nie jest to
miłość platoniczna, ponieważ dziewczynka pragnie zająć miejsce
swojej matki u boku Aleksa. Dzięki temu, że Stage pozwala nam
wnikać w jej myśli (i nie tylko jej) wiemy, że ma takie marzenie,
ale wiemy również, że Hanna nie potrafi jeszcze odpowiednio
rozgraniczyć miłości na linii córka-ojciec i żona-mąż. Dla
niej stanie się życiową partnerką swojego ojca oznaczałoby
spędzanie z nim więcej czasu na beztroskich zabawach, na robieniu
tego, co razem robią teraz, tyle że dłużej niż ma to miejsce
obecnie. Dziewczynka chorobliwie zazdrości matce uwagi, jaką Alex
jej poświęca, złości ją prawie każdy przejaw zainteresowania,
jakie jej ojciec okazuje swojej żonie, gdy tymczasem Suzette ma
wrażenie, że to Hanna jest dla niego najważniejsza. Często
nawiedzają ją myśli, że jej rodzona córka prawie dosłownie
kradnie jej Aleksa. W opowieściach o morderczych dzieciach zazwyczaj
jest tak, że przez większość czasu tylko jedna osoba jest
świadoma niebezpieczeństwa, tylko jeden członek rodziny zdaje sobie sprawę z tego,
że z danym nieletnim jest coś mocno nie tak. I zazwyczaj się nie
myli, przez długi czas jednak nikt tej osobie nie wierzy, a często to
właśnie jej zachowanie budzi największe podejrzenia w jej
otoczeniu. W „Złej krwi” nie tylko rodzona matka Hanny nie ma
wątpliwości, że jest ona dzieckiem skłonnym do agresji, ale przez
długi czas tylko ona zdaje sobie sprawę z faktycznej skali
zagrożenia ze strony tej siedmiolatki. Chociaż może nie do
końca, bo chociaż Suzette nie oszukuje się tak bardzo, jak jej
mąż, to jednak wciąż tli się w niej nadzieja, że wszystko się
ułoży, że jej relacje z córką z czasem ulegną poprawie, że
dziewczynka przechodzi coś na kształt młodzieńczego buntu, że w
ten sposób próbuje radzić sobie z jakimś problemem, którym nie
ma ochoty się z nikim podzielić. Suzette ma świadomość, że
córka jej nie lubi, nie może nie zauważać tego, że to głównie
na niej dziewczynka wyładowuje swoje frustracje, że przyjemność
daje jej robienie na złość własnej matce, ale stara się nie
dopuszczać do siebie myśli, że celem Hanny jest wyrządzenie jej
jakiejś poważnej krzywdy. Suzette nie ma wątpliwości, że
siedmiolatka w mistrzowski sposób manipuluje ojcem (scena z
samookaleczeniem nie może nie kojarzyć się ze wspomnianą już
„Sierotą”), że w obecności ojca odgrywa rolę aniołka, a gdy
tylko Alex znika jej z oczu staje się kimś zupełnie innym. Albo
pokazuje swoje własne oblicze, albo dopuszcza do głosu złego
ducha, który gnieździ się w jej ciele. Jedyne co w tym wszystkim
troszkę mnie męczyło to to, jakim cudem Suzette nie wpadła na to,
by rozmieścić w domu kamery – toż to nasuwało się samo przez
się. Ale to szczegół, w dodatku taki, który da się
usprawiedliwić. Bo gdyby bohaterowie tego typu historii korzystaliby
z kamer, to takie opowieści kończyłyby się nazbyt szybko, a przez
to ominęłoby nas wiele emocji, sporo tak bardzo poszukiwanych w
thrillerach silnych wrażeń. Z nawiązką dostarczanych także przez
Zoje Stage w jej debiutanckiej powieści, w której tak naprawdę
żadnej z pierwszoplanowych postaci tak do końca zaufać nie można.
Na Suzette spogląda się z podejrzliwością nie dużo mniejszą od
tej, którą prawie od początku i z coraz większym natężeniem
będzie się darzyć jej siedmioletnią córkę.
„Sierota”
Jaume Colleta-Serry i „Córeczka” Martina Kitrossera to filmy, o
których najczęściej myślałam podczas lektury „Złej krwi”
Zoje Stage. Przed oczami co jakiś czas wyrastały mi również
horrory o opętaniach, przede wszystkim „Egzorcysta” Williama
Friedkina, bo zawsze tak mam, gdy myślę o tym konkretnym motywie
kina grozy (i pewnie nie tylko ja). Co najważniejsze, wszystkie te
skojarzenia przyjmowałam z otwartymi ramiona, bo ta oto debiutująca
autorka doskonale wie, jak należy wykorzystywać, wydawać by się
mogło, do szczętu już wyeksploatowane przez kino, i przez
literaturę, motywy wyrastające z tradycji psychothrillera i
horroru. Nadała im nową jakość, sprawiła, że całkowicie
zatraciłam się w mrocznej historii siedmioletniej Hanny i jej matki
Suzette, która to równie dobrze może być niewinną ofiarą
psychopatycznego bądź opętanego dziecka, jak i sprawczynią całego
nieszczęścia (tj, osobą, która świadomie lub przypadkowo
wepchnęła swoją córkę na złą drogę). Nie do wiary, że Zoje
Stage tyle czasu zajęło wkroczenie na ścieżkę pisarskiej
kariery, że nie zaczęła pisać wiele lat wcześniej, że tak późno
odkryła ten swój talent. Mam nadzieję, że jest go świadoma, że
nie wątpi w swoje pisarskie zdolności, a przynajmniej nie aż tak,
żeby zarzucić pisanie. Bo tak ja, jak i wielu innych odbiorców
„Złej krwi” z niecierpliwością czekamy na jej kolejną powieść
– byle był to thriller psychologiczny albo horror, bo tą
publikacją pokazała mi, jak dalece ekscytujący blask potrafi, bez
widocznego wysiłku, w tych gatunkach roztaczać.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Na pewno sięgnę, brzmi bardzo ciekawie.
OdpowiedzUsuń