środa, 20 lutego 2019

Zoje Stage „Zła krew”

Suzette Jensen całe dnie spędza ze swoją siedmioletnią córką Hanną. Dziewczynka nie mówi i nie uczęszcza do szkoły, ale jej matkę najbardziej martwi niechęć, jaką do niej żywi. W obecności swojego ojca, Alexa, Hanna zachowuje się wzorowo, dlatego mężczyźnie trudno uwierzyć w opowieści żony i innych ludzi o występkach córki. Mężczyzna nie przyjmuje do wiadomości, że jego ukochana córeczka może stanowić niebezpieczeństwo dla innych, Suzette natomiast coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że Hanna traktuje ją jak swojego największego wroga. Kobieta nie wie, dlaczego tak się dzieje, dlaczego córka tak bardzo jej nienawidzi, ale robi wszystko, co w jej mocy, by naprawić ich stosunki. Problem w tym, że jej determinacja słabnie. Suzette nie ma już siły nieustannie zabiegać o względy Hanny, odpowiadać miłością na jej nienawiść. Kocha swoją córkę, ale również się jej boi i ma ku temu powody. Bo Hanna jest gotowa zrobić wszystko, by mieć Alexa tylko dla siebie. Według niej Suzette jest przeszkodą na drodze do ich szczęścia. Przeszkodą, którą dziewczynka zamierza usunąć.

Amerykanka Zoje Stage przez kilka lat działała w branży filmowej jako reżyserka, scenarzystka, producentka, aktorka i autorka zdjęć. Nakręciła kilka pełno i krótkometrażowych filmów, przy wykorzystaniu ekstremalnie niskich nakładów pieniężnych. W 2012 roku Stage uczestniczyła w Independent Film Week, podczas którego miała możliwość omówić jeden ze swoich scenariuszy, „Hands and Knees” z blisko dwudziestoma producentami. W tym samym roku postanowiła nauczyć się pisać powieści. Poświęciła na to kilka następnych lat, podczas których napisała w sumie sześć książek. Ostatnia z nich, „Baby Teeth” („Zła krew”) w Stanach Zjednoczonych ukazała się w lipcu 2018 roku (premiera), natomiast poprzednie owoce pisarskiej pracy Stage, przynajmniej póki co, nie zostały opublikowane. W „Złej krwi” Zoje Stage wykorzystała pomysły zawarte w scenariuszu „Hands and Knees”, biorąc sobie do serca wskazówki ludzi z branży filmowej, które usłyszała na Independent Film Week 2012. Efekt? Bestseller USA Today i People Magazine, a przez Bloody Disgusting and Barnes & Noble uznany za jeden z najlepszych literackich horrorów 2018 roku. 
 
Wydaje się, że o niebezpiecznych dzieciach powiedziano już wszystko. Zwłaszcza w kinematografii, ale i w literaturze można znaleźć trochę pozycji wykorzystujących ten motyw. „Zła krew”, debiutancka powieść Zoje Stage, jest właśnie jedną z takich pozycji – kolejną opowieścią o morderczym dziecku, która jednak pod pewnymi względami może zaskakiwać. Mnie osobiście zdumiała przede wszystkim lekkość z jaką ta początkująca przecież pisarska łączyła elementy wyrastające z tradycji psychothrillera z pierwiastkami przystającymi do horroru. Bez względu na to, jak przedstawia się prawda o przypadłości siedmioletniej Hanny Jensen, na drodze ku tej prawdzie Stage każe nam myśleć o obu tych gatunkach. W „Złej krwi” przeplatają się dwa punkty widzenia (w narracji trzecioosobowej): Suzette i jej małej córki Hanny. Według autorki, z czym nie mogę się nie zgodzić, taka konstrukcja stawiała obie te postacie w pozycji protagonistek ich własnych historii i zarazem antagonistek w przestrzeni, którą dzieliły. Diablo interesujący zabieg, przede wszystkim za sprawą wątpliwości, jakie praktycznie od początku powieści, za pośrednictwem tego narracyjnego chwytu, Stage konsekwentnie wprowadzała. Owszem, autorka nie każe nam wątpić w mordercze skłonności Hanny, ale i nie szczędzi nam sygnałów alarmowych, jeśli chodzi o jej matkę Suzette. Jedna z możliwości jest taka, że dziewczynka w przeszłości doznała jakiejś krzywdy ze strony rodzicielki, że kobieta zrobiła coś, co skrzywiło psychikę jej dziecka. Niekoniecznie musiało to być świadome działanie, kobieta mogła zrobić albo powiedzieć coś, co jej córka zrozumiała opacznie. Ale równie dobrze mogła wyprzeć z pamięci traumę, jaką w niedalekiej przeszłości z premedytacją zgotowała własnej córce. Druga ewentualność ewidentnie wypływa z tradycji horroru, z literatury i kinematografii poświęconej opętaniom przez różnego rodzaju siły nieczyste. Wszystko zaczyna się od zainteresowania Hanny tak zwanymi czarownicami (kobietami przed wiekami skazywanymi na śmierć za rzekome paktowanie z Diabłem i uprawianie czarnej magii). Szukając informacji na ten temat w Internecie, Hanna natyka się na, w jej uszach pięknie brzmiące, personalia jednej z ofiar inkwizycji. A nieco później pojawiają się u niej objawy opętania przez ducha tej rzekomej czarownicy. Czy to tylko jeden ze sposobów przestraszenia własnej matki, od jakiegoś czasu wymyślanych przez obdarzoną wybujałą wyobraźnią, ponadprzeciętnie inteligentną siedmiolatkę, czy faktyczne opętanie przez złośliwego ducha? A może mamy tutaj do czynienia z rozdwojeniem jaźni? Bez względu na to, jakiej odpowiedzi Zoje Stage na to udzieli, sposób w jaki ta niedoświadczona pisarka konstruuje ów wątek ma wiele wspólnego z klasycznymi horrorami o opętaniach. Autorka „Złej krwi” wykorzystuje narrację obieraną przez twórców tego typu filmów i utworów literackich, ale nie narzuca sobie takich ograniczeń. Tej konwencji towarzyszy schemat thrillera psychologicznego z morderczym dzieckiem w roli agresora, a właściwie to nie tyle towarzyszy, ile się z nim zazębia – splata w spójną i piorunująco efektywną całość, w niezwykle trzymającą w napięciu opowieść, zbudowaną ze znajomych wątków, które razem tworzą nową jakość. Innymi słowy: chociaż wiele z zaprezentowanych motywów fanom horrorów i thrillerów będzie nasuwać na myśl niektóre dobrze znane filmy i książki, to już objęcie wzrokiem całości prawdopodobnie zrodzi w nich przekonanie, że oto w ich ręce trafiło dziełko, któremu nie brak kreatywności. Stara-nowa historia, konwencjonalna i zarazem całkiem odkrywcza. Brzmi paradoksalnie? Powinno, bo w moich oczach „Zła krew” to książka będąca właśnie takim przepysznym paradoksem.

Zoje Stage zdradziła, że kilka lat zajęła jej nauka pisania powieści i według mnie lepiej tego czasu wykorzystać nie mogła. Wystarczyło jej parę lat, by opanować warsztat, którego nie powstydziliby się nawet najlepiej sprzedający się autorzy literackich thrillerów. Styl Zoje Stage w mojej ocenie jest bez skazy, czysta perfekcja, której mało kto pewnie będzie się spodziewał po pisarce, dla której „Zła krew” jest pierwszym (ale miejmy nadzieję, że nie ostatnim) krokiem na rynku literackim. Opisy są tak barwne, tak profesjonalne, dopieszczone w absolutnie każdym calu, że nie mam żadnych wątpliwości, że zdecydowana większość odbiorców tej pozycji zapomni o otaczającym ich świecie. To zabrzmi dziwnie, ale ilekroć byłam zmuszona przerwać lekturę (tak zmuszona, bo gdyby to ode mnie zależało, to wchłonęłabym „Złą krew” na jeden raz, przeczytała od deski do deski w ciągu jednej nocy), to moja pierwsza myśl niezmiennie była taka, że rzeczywistość jest mniej realna od świata przedstawionego w tej powieści. Wspaniałe wrażenie, za które jestem głęboko wdzięczna nie tylko autorce, ale również tłumaczowi, Piotrowi Kalińskiemu, za zachowanie (i niewykluczone, że dodanie czegoś od siebie) tej Stage'owej magii słów. Autorka „Złe krwi” silnie koncentruje się na postaciach, najwięcej miejsca poświęcając Suzette i Hannie, ale nie zaniedbując przy tym pozostałych bohaterów tego utworu. Hanna, podobnie jak tytułowa antybohaterka znanego thrillera w reżyserii Jaume Colleta-Serry (film „Sierota” z 2009 roku) darzy swojego, w tym przypadku biologicznego, nie adopcyjnego, ojca bezgraniczną miłością. Możliwe, że tak jak w przypadku Esther nie jest to miłość platoniczna, ponieważ dziewczynka pragnie zająć miejsce swojej matki u boku Aleksa. Dzięki temu, że Stage pozwala nam wnikać w jej myśli (i nie tylko jej) wiemy, że ma takie marzenie, ale wiemy również, że Hanna nie potrafi jeszcze odpowiednio rozgraniczyć miłości na linii córka-ojciec i żona-mąż. Dla niej stanie się życiową partnerką swojego ojca oznaczałoby spędzanie z nim więcej czasu na beztroskich zabawach, na robieniu tego, co razem robią teraz, tyle że dłużej niż ma to miejsce obecnie. Dziewczynka chorobliwie zazdrości matce uwagi, jaką Alex jej poświęca, złości ją prawie każdy przejaw zainteresowania, jakie jej ojciec okazuje swojej żonie, gdy tymczasem Suzette ma wrażenie, że to Hanna jest dla niego najważniejsza. Często nawiedzają ją myśli, że jej rodzona córka prawie dosłownie kradnie jej Aleksa. W opowieściach o morderczych dzieciach zazwyczaj jest tak, że przez większość czasu tylko jedna osoba jest świadoma niebezpieczeństwa, tylko jeden członek rodziny zdaje sobie sprawę z tego, że z danym nieletnim jest coś mocno nie tak. I zazwyczaj się nie myli, przez długi czas jednak nikt tej osobie nie wierzy, a często to właśnie jej zachowanie budzi największe podejrzenia w jej otoczeniu. W „Złej krwi” nie tylko rodzona matka Hanny nie ma wątpliwości, że jest ona dzieckiem skłonnym do agresji, ale przez długi czas tylko ona zdaje sobie sprawę z faktycznej skali zagrożenia ze strony tej siedmiolatki. Chociaż może nie do końca, bo chociaż Suzette nie oszukuje się tak bardzo, jak jej mąż, to jednak wciąż tli się w niej nadzieja, że wszystko się ułoży, że jej relacje z córką z czasem ulegną poprawie, że dziewczynka przechodzi coś na kształt młodzieńczego buntu, że w ten sposób próbuje radzić sobie z jakimś problemem, którym nie ma ochoty się z nikim podzielić. Suzette ma świadomość, że córka jej nie lubi, nie może nie zauważać tego, że to głównie na niej dziewczynka wyładowuje swoje frustracje, że przyjemność daje jej robienie na złość własnej matce, ale stara się nie dopuszczać do siebie myśli, że celem Hanny jest wyrządzenie jej jakiejś poważnej krzywdy. Suzette nie ma wątpliwości, że siedmiolatka w mistrzowski sposób manipuluje ojcem (scena z samookaleczeniem nie może nie kojarzyć się ze wspomnianą już „Sierotą”), że w obecności ojca odgrywa rolę aniołka, a gdy tylko Alex znika jej z oczu staje się kimś zupełnie innym. Albo pokazuje swoje własne oblicze, albo dopuszcza do głosu złego ducha, który gnieździ się w jej ciele. Jedyne co w tym wszystkim troszkę mnie męczyło to to, jakim cudem Suzette nie wpadła na to, by rozmieścić w domu kamery – toż to nasuwało się samo przez się. Ale to szczegół, w dodatku taki, który da się usprawiedliwić. Bo gdyby bohaterowie tego typu historii korzystaliby z kamer, to takie opowieści kończyłyby się nazbyt szybko, a przez to ominęłoby nas wiele emocji, sporo tak bardzo poszukiwanych w thrillerach silnych wrażeń. Z nawiązką dostarczanych także przez Zoje Stage w jej debiutanckiej powieści, w której tak naprawdę żadnej z pierwszoplanowych postaci tak do końca zaufać nie można. Na Suzette spogląda się z podejrzliwością nie dużo mniejszą od tej, którą prawie od początku i z coraz większym natężeniem będzie się darzyć jej siedmioletnią córkę.

„Sierota” Jaume Colleta-Serry i „Córeczka” Martina Kitrossera to filmy, o których najczęściej myślałam podczas lektury „Złej krwi” Zoje Stage. Przed oczami co jakiś czas wyrastały mi również horrory o opętaniach, przede wszystkim „Egzorcysta” Williama Friedkina, bo zawsze tak mam, gdy myślę o tym konkretnym motywie kina grozy (i pewnie nie tylko ja). Co najważniejsze, wszystkie te skojarzenia przyjmowałam z otwartymi ramiona, bo ta oto debiutująca autorka doskonale wie, jak należy wykorzystywać, wydawać by się mogło, do szczętu już wyeksploatowane przez kino, i przez literaturę, motywy wyrastające z tradycji psychothrillera i horroru. Nadała im nową jakość, sprawiła, że całkowicie zatraciłam się w mrocznej historii siedmioletniej Hanny i jej matki Suzette, która to równie dobrze może być niewinną ofiarą psychopatycznego bądź opętanego dziecka, jak i sprawczynią całego nieszczęścia (tj, osobą, która świadomie lub przypadkowo wepchnęła swoją córkę na złą drogę). Nie do wiary, że Zoje Stage tyle czasu zajęło wkroczenie na ścieżkę pisarskiej kariery, że nie zaczęła pisać wiele lat wcześniej, że tak późno odkryła ten swój talent. Mam nadzieję, że jest go świadoma, że nie wątpi w swoje pisarskie zdolności, a przynajmniej nie aż tak, żeby zarzucić pisanie. Bo tak ja, jak i wielu innych odbiorców „Złej krwi” z niecierpliwością czekamy na jej kolejną powieść – byle był to thriller psychologiczny albo horror, bo tą publikacją pokazała mi, jak dalece ekscytujący blask potrafi, bez widocznego wysiłku, w tych gatunkach roztaczać.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

1 komentarz: