Litwa,
rok 1673. Hanna mieszka w żydowskiej wiosce wraz z mężem
Benjaminem. Siedem lat wcześniej stracili swojego jedynego syna i od
tego czasu kobieta w tajemnicy przed swoim partnerem zabezpiecza się
przed ciążą. Hanna dużo czasu poświęca studiowaniu kabały, z
czego Benjamin nie jest zadowolony, ponieważ obawia się o
bezpieczeństwo małżonki. Gdy wśród mieszkających nieopodal
gojów wybucha epidemia dżumy, ich gniew kieruje się na społeczność
żydowską, której zaraza nie dotknęła. Hanna jako jedyna od
początku jest zdania, że należy stawić czoła najeźdźcom.
Kobieta optuje za powołaniem do życia mitycznego Golema, ale rabin
nie chce o tym słyszeć. Wkrótce dochodzi do tragedii, która
zmusza Hannę do działania na własną rękę. Kobiecie udaje się
stworzyć Golema pod postacią małego chłopca. Istota ta posiada
nadludzkie moce, które wykorzystuje przeciwko śmiertelnym wrogom
swojej stwórczyni. Szybko jednak okazuje się, że najeźdźcy nie
są jedynymi osobami, które powinny obawiać się tej mitycznej
postaci.
„The
Golem” to izraelski anglojęzyczny horror nastrojowy w reżyserii
braci Paz, Dorona i Yoava, twórców między innymi „Jerozolimy”
z 2015 roku. Jak sam tytuł filmu wskazuje scenariusz autorstwa
Ariela Cohena został zainspirowany legendami o antropomorficznej
istocie z gliny lub błota, a ściślej tą bodaj najbardziej znaną
legendą o Golemie z Pragi, rzekomo stworzonym przez Judaha Loewa ben
Bezalela, żyjącego w XVI i na początku XVII wieku między innymi
talmudystę, mistyka i filozofa. „The Golem” braci Paz nie
przedstawia tej konkretnej historii, nie koncentruje się na tej
legendzie, tylko roztacza własną opowieść nią zainspirowaną. W
2018 roku film wyświetlono na kilku festiwalach, a do szerszego
obiegu trafił na początku roku 2019 – pod koniec stycznia w
Izraelu, a na początku lutego w Stanach Zjednoczonych.
Do
seansu horroru „The Golem” braci Paz zachęcili mnie ci
recenzenci, którzy twierdzili, że film jest powolny, że historia
ta rozwija się bardzo nieśpiesznie i że jest z gruntu prosta.
Takie horrory na ogół bardziej do mniej trafiają, dlatego nie
zraziły mnie nawet te opinie, które mówiły, że obraz ten jest
niemiłosiernie nudny. Właściwie to były dla mnie dodatkową
zachętą, bo już dawno zauważyłam, że spora część
współczesnych odbiorców horrorów tak odbiera filmy silnie
skoncentrowane na budowaniu klimatu grozy z minimalnym albo zerowym
wykorzystaniem efektów komputerowych, które to mnie najczęściej
zakłócają odbiór danego horroru. Żeby nie powiedzieć, że
doprowadzają mnie do szewskiej pasji... „The Golem” faktycznie
nie podąża za aktualnymi trendami, nie upodabnia się do tych
mainstreamowych straszaków, które raz po raz atakują spragnionych
mocnych wrażeń widzów sztucznymi wizualnie efektami komputerowymi
i prymitywnymi jump scenkami. Tych pierwszych „The Golem”
nie jest całkowicie pozbawiony, ale na szczęście dla mnie takich
dodatków nie ma tutaj wiele. Tym bardziej, że już te efekty
(umiarkowanie krwawe), które pokazano zdołały z lekka wytrącić
mnie z równowagi. Niemniej plakat filmu może wprowadzać w błąd.
Sugeruje on bowiem nieporównanie większe efekciarstwo, aż nadto
wyraźnie daje do zrozumienia, że to kolejny wyjałowiony z klimatu
grozy, dynamiczny horror wprost przepełniony nierealistycznie się
prezentującymi CGI. A tymczasem dostajemy coś, co może z lekka
kojarzyć się z „Czarownicą: Bajką ludową z Nowej Anglii”
Roberta Eggersa i „Hagazussą” Lukasa Feigelfelda. „The Golem”
nie jest tak intensywny, jak te dwa obrazy, nie jest tak mroczny i
przynajmniej mnie nie trzymał w porównywalnym napięciu, ale oprawa
wizualna, mimo wszystko, ma w sobie coś, co kazało mi myśleć o
„Czarownicy” i „Hagazussie”. Autorzy zdjęć, czy świadomie,
czy zupełnie przypadkowo, według mnie celowali w podobną
kolorystykę. Nie identyczną, bo jednak te dwa wyżej wspomniane
filmy mają w sobie więcej mroku. Sceneria i stroje z epoki również
przyczyniły się do obudzenia we mnie skojarzeń z „Czarownicą”
i „Hagazussą”. Akcja omawianego filmu, tak samo jak w przypadku
pełnometrażowego debiutu Roberta Eggersa toczy się w wieku XVII,
„Hagazussa” natomiast rozgrywa się w wieku XV, ale ubiór
aktorów i miejsca, w których mieszkają odgrywane przez nie
postacie (chaty otoczone naturalną scenerią) są bardzo podobne.
Niektórzy mogą nawet powiedzieć, że prawie identyczne. Po krótkim
prologu osadzony w czeskiej Pradze, twórcy horroru „The Golem”
przenoszą nas na Litwę, a konkretniej do żydowskiej wioski
otoczonej gęstym lasem, sąsiadującej z osadą innowierców (tzn.
zamieszkałą przez ludzi niebędących wyznawcami judaizmu). Główną
bohaterką filmu jest Hanna, w którą moim zdaniem w niezgorszym
stylu wcieliła się Hani Furstenberg. Kobieta ta mieszka we
wspomnianej żydowskiej wiosce, sporo czasu poświęcając na
studiowanie kabały. Od tragicznej śmierci ich synka, do której
doszło przed siedmioma laty, Hanna dzieli chatę tylko z mężem
Benjaminem, synem miejscowego rabina, który marzy o kolejnym
dziecku, a ściślej o synu. Od lat stara się zapłodnić żonę,
nie wiedząc, że ona przez cały ten czas zabezpiecza się przed
ciążą. U miejscowej uzdrowicielki zaopatruje się w substancję
mającą działanie antykoncepcyjne, ponieważ nie jest jeszcze
gotowa na kolejne dziecko. Nadal bardzo przeżywa stratę jedynego
syna, chociaż tego nie okazuje – jej mąż podejrzewa nawet, że
tragedia sprzed lat niewiele ją obeszła. Scenariusz Ariela Cohena
silnie koncentruje się na problematyce straty dziecka – twórcy w
zadowalającym mnie stopniu zagłębiają się w psychikę kobiety,
która na swój sposób próbuje radzić sobie z traumą, jaką
przeżyła przed paroma laty. Niewyobrażalne cierpienie, z którym
codziennie się zmaga, a którego stara się nikomu, nawet własnego
mężowi, nie pokazywać, jakiś czas temu wepchnęło ją na, jak
podejrzewamy, zgubną ścieżkę. Hanna zaczęła bowiem studiować
kabałę, szczególne zainteresowanie wykazując mityczną postacią
Golema. Istotą z gliny lub błota, którą można powołać do życia
poprzez odprawienie pewnego rytuału. I jak można się tego
spodziewać główna bohaterka „The Golem” w końcu zdecyduje się
na ten wielce ryzykowny krok.
Omawiany
film braci Paz najprawdopodobniej nie przemówi do dużej grupy
odbiorców i nie tylko dlatego, że akcja rozwija się nieśpiesznie,
a klimat jest budowany przede wszystkim za pomocą statecznych, dosyć
stonowanych obrazów – w miarę ponurych zdjęć, w których oprócz
zapowiedzi rychłego nieszczęścia, poważnego zagrożenia
najpewniej ze strony tytułowego antybohatera, tkwi naturalne piękno.
Zdjęcia tego zacisznego krajobrazu – błonie otoczone gęstym
lasem, nad którymi najczęściej wiszą ciężkie, brudnoszare
chmury – trafiły do mojego zmysłu estetycznego, muszę jednak
zaznaczyć, że nie jest on szczególnie wysublimowany. A właściwie
to wcale taki nie jest, podejrzewam więc, że nie każdy dostrzeże
w tych obrazkach tyle piękna, ile ja miałam przyjemność w nich
znaleźć. Bardziej jednak cieszyła mnie wrogość przebijająca z
tych zdjęć, wykorzystywanie różnych odcieni szarości, ta dosyć
ponura otoczka, której brakowało tylko gęstszych ciemności, które
emanowałyby zdecydowanie silniejszą groźbą od zastanej. Sceny
nocne aż prosiły się o większą intensywność, o potężniejszą
wrogość ze strony mitycznej istoty przybyłej pod postacią małego,
milczącego chłopca. Dla Hanny Golem staje się substytutem jej
zmarłego przed siedmioma laty syna. Kobieta później zauważalnie
darzy go matczyną miłością, która to sprawia, że staje się
ślepa na zagrożenia ze strony tej nadnaturalnej istoty. Golema i
Hannę łączy dosyć niezwykły związek – ból odczuwany przez
jedno z nich w tym samym czasie jest odbierany przez drugie. Nie
tylko fizyczny. Złe emocje targające stwórczynią Golema w
horrorze nastrojowym braci Paz w moich oczach stanowiły największy
nośnik zagrożenia. Istotę uformowaną z ziemi, która ostatecznie
przybrała kształt małoletniego chłopca, trudno poddać
jednoznacznej ocenie moralnej. Owszem, Golem jest istną maszyną do
zabijania, ale sianie śmierci nie jest jego świadomym wyborem.
Wynika z jego natury, która to każe mu eliminować każdego, kto w
jakimś stopniu narazi się Hannie. Golem to tak naprawdę bezwolna
maszyna do zabijania podporządkowana swojej stwórczyni. Czy w takim
razie oznacza to, że pierwszoplanowa postać omawianej produkcji,
zafascynowana kabałą kobieta, która w przeszłości straciła
ukochanego syna, miejsce którego w pewnym sensie zajmuje teraz
mityczny Golem przez nią samą powołany do życia, że właśnie ta
kobieta zasługuje na największe potępienie? Czy to ona jest
głównym czarnym charakterem, osobą, która z premedytacją wrzuca
swoich sąsiadów, wszystkich mieszkańców żydowskiej wioski, w
objęcia śmierci? To nie takie proste, ale i nie można nazwać tego
skomplikowanym, bo mają rację ci recenzenci, którzy twierdzą, że
„The Golem” braci Paz oferuje miłośnikom kina grozy prościutką,
nieudziwnioną opowieść, którą trochę szpeci przewidywalność -
wygląda to wręcz tak, jakby scenarzysta wcale nie dążył do
zaskoczenia odbiorców, jakby chciał by wszystko z łatwością
mogli przewidzieć – i parę naprawdę mizernych, umiarkowanie
krwawych, efektów specjalnych. Jednakże te mankamenty na szczęście
nie były w stanie całkowicie zepsuć mi seansu. Bez większego
trudu zaangażowałam się w tę nieskomplikowaną, w miarę
klimatyczną, dosyć emocjonalną opowieść o kobiecie wchodzącej w
bliską relację z mitycznym Golemem gotowym zabić każdego, kto w
jakiś sposób się jej narazi. Choć absolutnie nie jest to obraz,
który mógłby przestraszyć, czy chociażby zaniepokoić nawet
najbardziej bojaźliwego widza. Wydaje mi się wręcz, że twórcom
tego filmu niespecjalnie na tym zależało, bo jakichś większych
starań w tym kierunku nie zauważyłam. Ale oczywiście nie musi to
oznaczać, że takowych nie ma.
Myślę,
że izraelski horror nastrojowy pt. „The Golem” w reżyserii
Dorona i Yoava Paz można w miarę bezpiecznie polecić miłośnikom
kameralnych, minimalistycznych filmów grozy, silnie skoncentrowanych
na opowiadaniu z gruntu prostych historii przy wykorzystaniu
oszczędnych środków przekazu. Efektów komputerowych nie ma tutaj
wiele, prymitywnych jump scenek bodaj wcale, a i momentów
szczytowej grozy większość widzów zapewne nie odnotuje. Klimat
może z lekka niepokoić, same te ponure, ale i ładne obrazki w moim
odczuciu są nośnikiem dosyć sporego napięcia, ale przerazić
publiczności to twórcy „The Golem” chyba nie chcieli...
Niemniej jestem w miarę zadowolona z wyboru tego filmu. Na tyle, by
polecić tę pozycję każdemu, kto ma już serdecznie dość
efekciarskich, dynamicznych straszaków, które tak bardzo starają
się przestraszyć publiczność, że nawet nie zauważają w jaką
śmieszność, nijakość i żałość wpadają. „The Golem” to
propozycja dla osób uporczywie szukających powolniejszych, mniej
dosadnych, prostych, ale potrafiących budzić emocje opowieści o
psychicznej męce, która popycha ludzi do nie końca przemyślanych
czynów.
no to już mam 2 kolejne pozycje do obejrzenia. the witch trafiło u mnie w dziesiątkę, kocham nastrojowe i duszne obrazy :) hagazussy nie widziałem, może polecisz coś jeszcze jakieś horrory z zimnymi ponurymi sceneriami i zdjęciami? odkąd pamiętam czytam Twój blog i znalazłem tu sporo dobrych tytułów.
OdpowiedzUsuńZimne klimaty to przede wszystkim David Cronenberg:)
UsuńA z tych ostatnio przeze mnie obejrzanych polecam "The Hole in the Ground" - niekoniecznie zimny, ale ponury, leśny klimacik jest. Akcja osadzona w czasach współczesnych, ale moim zdaniem film jest lepszy od "The Golem".
Hole in the ground oglądałem i bardzo mi się spodobał mimo przewidywalnej fabuły kilka smaczków tam znalazłem, trochę podobny klimatem do irlandzkiego „Z lasu”, oryginalny tytuł to chyba „The woods”. Cronenberga sobie sprawdzę, dzięki :)
OdpowiedzUsuń