W
jednej z dzielnic Buenos Aires mają miejsce niewytłumaczalne
wydarzenia. Mężczyznę nachodzi nocami jakaś istota, niedawno
zmarły chłopiec wraca do swojej matki, a inna kobieta ginie z winy
jakiejś niewidzialnej siły. O tę ostatnią zbrodnię podejrzewany
jest mąż denatki. Mężczyzna zostaje zatrzymany, a jakiś czas
później odwiedzają go były koroner Jano Mario i specjaliści od
zjawisk paranormalnych, doktorzy Mora Albreck i Rosentock, którzy
zamierzają zbadać osobliwości mające miejsce w tej
najprawdopodobniej nawiedzonej dzielnicy Buenos Aires. Po otrzymaniu
od mieszkańców zgód na wejście do ich domów, przyjeżdżają na
feralną ulicę wraz z miejscowym policjantem Funesem.
„Nocne
istoty” to argentyński horror o zjawiskach nadprzyrodzonych w
reżyserii i na podstawie scenariusza Demiana Rugny, który osiągnął
dobry wynik oglądalności w swoim rodzimym kraju. Mimo że jego
dystrybucja kinowa była ograniczona – film trafił na ekrany mniej
więcej osiemdziesięciu argentyńskich kin – to zajął czwarte
miejsce na liście najchętniej oglądanych argentyńskich horrorów
w historii tego kraju. Pierwsze miejsce w tym zestawieniu od niedawna
zajmuje „No dormiras” Gustavo Hernandeza. Sukces „Nocnych
istot” nie ma jedynie natury stricte komercyjnej - recenzje
większości dotychczas opiniujących ten obraz krytyków z wielu
krajów świata są mu bardzo przychylne, a i wielu fanów gatunku
znajduje dla niego mnóstwo pochlebnych słów.
Demian
Rugna w fabułę swoich „Nocnych istot” wchodzi z impetem. I choć
może się wydawać, że to klasyczny prolog, po którym nastąpi
dłuższe wprowadzenie do właściwej akcji filmu, to względnie
szybko nabiera się pewności, że twórcy nie zamierzają na jakiś
czas spowolnić akcji. Ktoś powie, że to dobrze, bo nie trzeba
przedzierać się przez denerwujące przestoje, że nie ma tutaj
miejsca na nudę, ale na mnie ten dynamizm z czasem zaczął
oddziaływać w dokładnie taki sam sposób, jak przesadnie
rozrośnięte zawiązanie akcji. Zacznijmy jednak od początku. Od
nasuwającego skojarzenia z powieścią „To” Stephena Kinga
przeżycia pewnej kobiety, z którego pewnego popołudnia zwierza się
swojemu mężowi. Otóż, dowiadujemy się, że podczas prac w kuchni
usłyszała ona jawną groźbę wydobywającą się z… odpływu
umywalki. I już nazajutrz, z samego rana, groźba ta została
wprowadzona w życie. Dosyć długa sekwencja bezlitosnego uderzania
tą nieszczęsną kobietą o ściany łazienki, widok jej
zakrwawionego, bezwładnego ciała, widok pomazanych posoką ścian
tego niewielkiego pomieszczenia, w połączeniu z widokiem
nieprzerwanego obijania unoszącej się nad ziemią, umierającej
kobiety o te do niedawna nieskazitelnie czyste, jasne ściany, to w
sumie dosyć zgrabny ukłon w stronę kina gore. Wstęp nader
obiecujący, zwłaszcza jeśli jest się sympatykiem krwawego kina
grozy. A miłośnicy nastrojowych horrorów o różnego rodzaju
zjawiskach paranormalnych prawdopodobnie poczują się zachęceni już
chwilę wcześniej, po usłyszeniu opowieści o... nawiedzonych
rurach? Gdyby jednak to im nie wystarczyło, to Demian Rugna
przygotował dla nich inne niespodzianki – petardy, które zacznie
odpalać niedługo po wyeliminowaniu kobiety, która została
ostrzeżona za pośrednictwem własnej umywalki. Scenarzysta krótko
obrazuje dalsze losy jej męża, który to niedługo po zatrzymaniu
przez organy ścigania przyjmie nietypowych gości (tj. trzy osoby,
które wierzą, że ulica, przy której mieszka jest nawiedzona), po
czym gwałtownie przechodzi do retrospekcji. Najpierw skupia się na
sąsiedzie, później owdowiałego mężczyzny, którego już
poznaliśmy, na kawalerze imieniem Walter, którego nocami dręczy
jakaś nadnaturalna istota. Upiornie prezentujący się mężczyzna,
najczęściej ukazujący się w cielesnej postaci (czasem jako cień),
ale nie ma się żadnych wątpliwości, że do świata żyjących ów
jegomość nie przynależy. Choć twórcy „Nocnych istot” nie
skupiają się na Walterze długo, choć koszmar, jaki przechodzi ten
mężczyzna z punktu widzenia widza jest krótki, to Rugna i jego
ekipa zdążyli wykrzesać z tego sporo napięcia, osnuć to mrokiem,
z którego wręcz emanuje nieokiełznana wrogość w postaci istoty
najpewniej przybyłej z innego świata. Potem płynnie przechodzą do
historii chłopca, który niczym Gage Creed z „Cmętarza zwieżąt”
Stephena Kinga (czyżby Demian Rugna był zagorzałym czytelnikiem
prozy niekoronowanego króla współczesnego literackiego horroru?)
wygrzebuje się z własnego grobu i wraca do domu, do znajdującej
się na skraju załamania nerwowego, kochającej matki. I właśnie
wtedy na scenę wkracza były koroner Jano Mario, wezwany na ową
feralną ulicę Buenos Aires przez prowadzącego tę sprawę,
inspektora Funesa. Gnijący chłopiec (bardzo dobra charakteryzacja)
siedzi bez ruchu przy stole, ale twórcy nie pozostawiają nam
wątpliwości, że to tak naprawdę żywy trup. A więc, cielesne
szkaradne istoty z innego świata, niematerialne siły mogące być
klasycznymi duchami, a teraz jeszcze zombie. Kogoś tu poniosło? Co
za dużo, to niezdrowo? Szczerze mówiąc w ogóle mi się to ze sobą
nie gryzło, sama ta paleta nadnaturalnych maszkar problematyczna dla
mnie nie była, a bo nie miałam wrażenia sięgania po wszystko, co
się napatoczy bez żadnego pomyślunku. Przeszkodą nie do pokonania
było dla mnie coś innego.
Wrzucenie
mnie w sam środek akcji, już na początku seansu, i konsekwentne
rozpędzanie tego wiru nadnaturalnych wydarzeń, praktycznie nie dało
mi szans na zaznajomienie się z bohaterami. Wiedziałam kto jest
kim, poznałam parę faktów z wcześniejszego życia ważniejszych
postaci i odnotowałam zarysy ich osobowości – niestety mętne –
ale to nie wystarczyło, bym miała poczucie towarzyszenia bohaterom
z krwi i kości, wyrazistym, charyzmatycznym protagonistom, przy
których chciałoby mi się wiernie trwać. Właściwie to
wielokrotnie łapałam się na tym, że traktuję ich jak tło, które
czeka by stać się pożywką dla różnego rodzaju nadnaturalnych
istot, biorących we władanie pewną dzielnicę Buenos Aires.
Nieustannie szukałam wzrokiem tych ostatnich, praktycznie jedynie
prześlizgując się oczami po ludziach, których najpewniej wkrótce
wyeliminują. „Nocne istoty” w pewnym sensie są zlepkiem scen z
udziałem różnych maszkar, które mają przede wszystkim mrozić
krew w żyłach odbiorcy filmu, miejscami z lekka go zniesmaczać i
praktycznie ciągle utrzymywać go w stanie wysokiego napięcia.
Osobiście wolę żonglowanie napięciem – powolne podnoszenie
adrenalinki, gwałtowne intensyfikacje emocji, uderzenia, po których
cały ten proces rozpoczyna się na nowo. Twórcom „Nocnych istot”
na moje oko brakowało do tego cierpliwości. Do takiej konkluzji
doszłam krótko po rozpoczęciu, jakże doskonale znanego miłośnikom
nastrojowych horrorów, wątku badania zjawisk paranormalnych od
jakiegoś czasu zachodzących w pewnej dzielnicy Buenos Aires. Jedna
udana jump scenka (to znaczy taka, która przyprawiła mnie o
szybsze bicie serca), przekonujące charakteryzacje upiorów (nawet
efekty komputerowe mnie nie zraziły, bo ich twórcy znali umiar) i
wprawiający w lekki dyskomfort rodzaj pogwałcenia praw fizyki
poprzez eksperymentowanie z perspektywą: swego rodzaju odkształcanie
jej, zaburzanie, wypaczanie. To tyle, jeśli chodzi o pozytywne
wrażenia dostarczane mi w dalszej partii seansu, tj. w wątku
skoncentrowanym na czterech osobach, które przybyły do nawiedzonej
dzielnicy Buenos Aires po to, by przyjrzeć się nadzwyczajnych
zjawiskom, jakie w niej zachodzą, zrozumieć je w nadziei, że
dzięki temu znajdą rozwiązanie tego problemu, zdołają zażegnać
poważny kryzys, który najwidoczniej się rozprzestrzenia. Można
domniemywać, że jeśli nikt nic z tym nie zrobi, to tytułowe nocne
istoty będą obejmować coraz większe obszary, rozplenią się
najpierw w mieście, potem w całych państwie, a wreszcie na całym
świecie. Ta świadomość dodaje smaczku owej opowieści i gdyby
tylko zechciano trochę zwolnić, gdyby tylko akcja tak nie pędziła
(od początku do końca), gdyby te całkiem mroczne obrazki zmontować
w mniej chaotyczny, bardziej płynny sposób, to pewnie dołączyłabym
do grona osób wręcz zachwyconych tym obrazem.
„Nocne
istoty” Demiana Rugny każą mi przypuszczać, że w artyście tym
drzemie spory potencjał, że ma predyspozycje ku temu, by kiedyś
zostać jednym z wyróżniających się twórców współczesnego
kina grozy. Cennym dla Argentyny eksporterem horrorów nastrojowych
i/lub obrazów gore (bo w omawianym obraz daje również do
zrozumienia, że jest zainteresowany także tą stylistyką, w której
zresztą odnajduje się całkiem nieźle). I w sumie już teraz
Argentyna może być z niego dumna, bo film został dobrze przyjęty
przez widzów z wielu krajów świata, z krytykami włącznie. Ale ja
jeszcze nie czuję się w pełni usatysfakcjonowana – mogło być
zdecydowanie lepiej i myślę, że jeśli Demian Rugna da sobie
szansę, jeśli zostanie przy horrorze i trochę nad sobą popracuje,
to prędzej czy później da światu coś nieporównanie lepszego.
Trzymam za niego kciuki, bo naprawdę niebyt dużo brakowało, by
jego „Nocne istoty” autentycznie mnie uszczęśliwiły. Według
mnie na razie tylko nieźle, ale myślę, że jest szansa na, że tak
to ujmę, lepsze jutro - na coś, co może niekoniecznie zatrzęsie
światkiem filmowego horroru, ale przynajmniej wskoczy na poziom
wyższy od tego, na którym tłoczy się większość znanych mi
współczesnych obrazów z tego gatunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz