czwartek, 19 stycznia 2023

Louis Bayard „Bielmo. Niezwykły przypadek Edgara Allana Poe”

 

Rok 1830. Samotnie mieszkający w skromnej chacie w Buttermilk Falls emerytowany konstabl Augustus Landor na prośbę rektora Akademii Wojskowej Stanów Zjednoczonych w West Point, Sylvanusa Thayera, rozpoczyna śledztwo w sprawie zbezczeszczenia zwłok domniemanego samobójcy, kadeta Leroya Frya. Gus nie potrzebuje dużo czasu, by dojść do wniosku, że wstępna ocena okoliczności śmierci młodzieńca była błędna, że w istocie ma do rozwikłania zagadkę zabójstwa, najprawdopodobniej dokonanego przez któregoś z mieszkańców Akademii. Uwagę emerytowanego nowojorskiego konstabla zwraca kadet z pierwszego roku nazwiskiem Edgar Allan Poe, artystyczna dusza, którą w porozumieniu ze swoimi zleceniodawcami Landor ostatecznie czyni swoim asystentem, licząc przede wszystkim na to, że uda mu się pozyskać dodatkowe informacje od kolegów, bez wyjątku niewtajemniczonych w tę nową, szpiegowską działalność egzaltowanego pierwszoroczniaka.

Kryminalna powieść amerykańskiego pisarza i wykładowcy na George Washington University, która swoją światową premierę miała w roku 2006 i została wyróżniona nominacjami do Nagrody im. Edgara Allana Poego i Dagger Award. Jej autor, Louis Bayard, urodził się w Albuquerque w stanie Nowy Meksyk w pierwszej połowie lat 60. XX wieku, a dorastał w Wirginii Północnej. Absolwent Princeton University, z tytułem magistra dziennikarstwa uzyskanym na Northwestern University i były pracownik Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych. „Bielmo. Niezwykły przypadek Edgara Allana Poe” (oryg. „The Pale Blue Eye”) to pierwszy utwór Bayarda wydany w Polce – edycja wydawnictwa Zysk i S-ka z 2023 roku w sugestywnym tłumaczeniu Tomasza Bieronia i w filmowej miękkiej okładce ze skrzydełkami. Literackie wydarzenie zainspirowane uwolnieniem ekranowanej wersji niniejszej historii, wysokobudżetowej produkcji ze stajni Netflix - pod tym samym oryginalnym tytułem (pol. „Bielmo”) - wyreżyserowanej i rozpisanej przez Scotta Coopera z Christianem Bale'em w roli Augustusa Landora i popisową kreacją Edgara Allana Poego w wykonaniu Harry'ego Mellinga.

Osadzona w XIX-wiecznych realiach, skąpana w gotyckim klimacie fikcyjna opowieść kryminalna z paroma historycznymi postaciami i nawiązaniami do twórczości Edgara Allana Poego. Umownie relacja emerytowanego nowojorskiego konstabla Augustusa 'Gusa' Landora z załącznikami rzekomo skreślonymi utalentowaną ręką jeszcze szerzej nieznanego Edgara Allana Poego. W tym świecie przedstawionym materiał przygotowany przez Landora z myślą o potomnych, a w rzeczywistości beletrystyczne dziełko współczesnego powieściopisarza specjalizującego się w historical mysteries, Louisa Bayarda. Wymagające nieoficjalne śledztwo doświadczonego „psa gończego”, który przed paroma laty wraz z małżonką i córką przeniósł się z metropolii do osamotnionej chatynki w Buttermilk Falls w stanie Nowy Jork. Parę godzin konnej jazdy od kontrowersyjnej Akademii Wojskowej, którą obecnie kieruje całkowicie oddany sprawie Sylvanus Thayer. Niespełna trzydzieści lat po otwarciu tego przybytku, w 1830 roku, widmo jego definitywnego zamknięcia nieoczekiwanie znacznie zyskuje na sile. A człowiekiem, w którym reaktor pokłada największe nadzieje jest zmagający się z suchotami nie taki znowu staruszek, jak jak jemu samemu się wydaje. Wielkiej sławy konstabl w stanie spoczynku, od dwóch-trzech lat prowadzący niemal pustelniczy żywot wdowiec Augustus Landor, którego krótko po śmierci żony opuściła także ukochana córka, jedyne dziecko głównego bohatera i narratora „Bielma. Niezwykłego przypadku Edgara Allana Poe” fantazyjnego pióra Louisa Bayarda. Wyfrunęła z rustykalnego gniazda, nie dbając o podtrzymanie kontaktu z troskliwym ojcem. Powoli usychającym z tęsknoty wnikliwym detektywem, który gdyby urodził się kilkadziesiąt lat później mógłby spełniać się w roli profilera. Kto wie, może nawet byłby jednym z najcenniejszych nabytków Wydziału Analizy Behawioralnej FBI. Do nieszczęsnej Akademii Wojskowej Gusa sprowadza sam rektor, któremu, co zrozumiałe, bardzo zależy na dyskretnym przeprowadzeniu czynności śledczych w związku z makabrycznym wydarzeniem, które może być gwoździem do trumny West Point. Choć Thayer jest gotowy sowicie wynagrodzić Landora za fatygę, ten nie jest zainteresowany podreperowaniem swojego budżetu. Pro publico bono na rzecz instytucji, której Gus nie darzy wielką sympatią. Pod czujnym okiem komendanta Ethana Allena Hitchcocka, nader zasadniczego, szorstkiego jegomościa, który najwyraźniej jest najbardziej zaufanym pracownikiem Thayera. Twarda prawa ręka też niemiękkiego dżentelmena, dla którego najważniejsze jest dobro Akademii. Niedługo po rzekomo samobójczej śmierci jednego z kadetów, niejakiego Leroya Frya, jego zwłoki zostały skradzione, a gdy ponownie je odnaleziono, brakowało już serca. Wbrew przewidywaniom zleceniodawców Landora, jego udział nie ograniczy się do poszukiwań osoby bądź osób, które sprofanowały ciało wisielca. Nadzwyczaj spostrzegawczy cywil błyskawicznie zwietrzy zabójstwo, a dalsze wypadki będą tylko utwierdzać go w przekonaniu, że życie innych kadetów też jest zagrożone, że w West Point na dobre rozgościła się Kostucha. Gus uważa, że mordercy należy szukać wewnątrz, a do inwigilacji adeptów sztuki wojskowej, zaprzęga nadgorliwego pierwszoroczniaka będącego jego zupełnym przeciwieństwem. Piorunujący duet zestawiany głównie z Sherlockiem Holmesem i doktorem Johnem H. Watsonem, nieśmiertelnymi stworzeniami Arthura Conana Doyle'a. Mocno stąpający po ziemi, pragmatyczny, cyniczny, chłodny w obyciu doświadczony śledczy i bujający w obłokach żółtodziób, który za Wielkiego Poetę się ma. Słusznie, ale ówczesne otoczenie bodaj najstarszego kadeta West Point, może to odbierać jako wyraz komicznie rozdętego ego nieuleczalnego lekkoducha. Patologicznego kłamcy? Tak czy inaczej, Edgar Allan Poe (tak, TEN Edgar Allan Poe) uparcie koloryzuje swoją biografię, na podorędziu zawsze ma jakąś przynajmniej na poły fantastyczną historyjkę, albo dwie, o swoich rzekomych doświadczeniach w szerokim świecie. Jak można się tego spodziewać, Augustus Landor nie zasili - w domyśle niezbyt wielkiego - grona bezkrytycznych słuchaczy tego, bądź co bądź, outsidera. Niereformowalnego fantasty z rzadkim zmysłem detektywistycznym. A przynajmniej Landor pod tą całą bufonadą dopatruje się smykałki do rozwiązywania zagadek kryminalnych. Czy uczeń przerośnie mistrza? A może udręczony chłopak doczeka się w końcu ojca z prawdziwego zdarzenia? Na pewno nareszcie znajdzie przyjaciela, w tym idealnego kompana do kieliszka. A to nie koniec cudownych przeżyć późniejszego autora między innymi „Zagłady domu Usherów”, „Kruka”, „Maski Czerwonego Moru”, „Serce oskarżycielem” aka „Mownego serca” i „Zabójstwa przy Rue Morgue”. Wniebowziętego protegowanego absolutnie imponującej mu jednostki, która też nie miała w życiu lekko.

Sporo bym straciła, gdybym swój kontakt z „Bielmem” ograniczyła do głośnego filmu Scotta Coopera. Do tej małej wizualnej uczty zasiadłam tuż po zakończeniu literackiego pierwowzoru i muszę przyznać, że gorąco pogratulowałam sobie narzucenia takiej kolejności. W przeciwnym razie „na rozbiegu tej historii” mogłabym ulec złudzeniu, że dłuższe bytowanie w tym powieściowym światku jest w zasadzie zbędne, bo wszystkie najsoczystsze owoce wyobraźni Louisa Bayera skonsumowałam na stylowym, acz nudnawym balu Scotta Coopera. Prawda jest taka, że filmowcy – nie wiedzieć czemu – wyjęli z tej fabularnej budowli niejedną emocjonującą cegiełkę. Na ekranie najbardziej ubódł mnie przedostatni „akt”, wykastrowana powiedzmy ostateczna konfrontacja Bayarda. Jak dla mnie niewybaczalna zbrodnia, której przecież bez większego trudu można było uniknąć. Wierzcie mi, w zestawieniu z oryginałem to bajeczka dla grzecznych dzieci. Przynajmniej w tym jednym punkcie, ale niektórych równie boleśnie może ukuć w oczy choćby przebieg kolacji u Marquisów, kameralnego spotkania towarzyskiego, któremu bezpardonowo obcięto najdłuższy pazur. Albo opuszczenie heroicznych zmagań Augustusa Landora na wysokościach, trzymającego w napięciu fatalnego rozwinięcia teoretycznie przypadkowego spotkania z pewną damą. Albo „uśmiercenie” jednego z najbardziej egzotycznych ptaków ze świata Bayarda, rdzennego mieszkańca Ameryki (w filmie zrobiono z niego Francuza) posiadającego rozległą wiedzę (i niebagatelny księgozbiór) w tematach, którymi z czasem będzie zmuszony zainteresować się też nasz ewidentnie nienarzucający się z towarzystwem, niezbyt zabiegający o sympatię czytelnika – a jednak na swój sposób całkiem uroczy, a przynajmniej we mnie budzący jakieś ciepłe uczucia – nadużywający alkoholu urodzony detektyw. Jego rzeczowa relacja zaskakująco przyjemnie kontrastuje z kwiecistymi wywodami zbeletryzowanego Edgara Allana Poego, na które swoją drogą autor każe nam dość długo czekać. To zdecydowanie nie jest jedna z tych kryminalnych epickich przekąsek, pozycji, które bez ceregieli (tj. bez dłuższych opisów) konsekwentnie prowadzą nas od punktu A do punktu B. Nie szaleńczy bieg, tylko leniwy spacerek w odurzającym klimacie. Według mnie przekonująco Louise Bayard odmalował w swoim diabelsko klimatycznym „Bielmie. Niezwykłym przypadku Edgara Allana Poe” XIX-wieczne realia. Malownicza amerykańska śnieżnobiała kraina, hipnotyczny zakątek stanu Nowy Jork, którego naturalny spokój nagle burzy odrażająca zbrodnia. I raczej nie mamy powodu zakładać, że chory apetyt niekoniecznie jednego tajemniczego osobnika został już zaspokojony, że kadet Leroy Fry będzie jedyną ofiarą tego sekretnego przedsięwzięcia. Chora zabawa? Słodka zemsta? A może nieświęta misja? Jak przystało na dobrego detektywa, Augustus Landor nie przywiązuje się do żadnej teorii. Szeroko otwarta głowa, która pomieści niemal nieskończoną ilość najróżniejszych hipotez, ale nie zadowoli się półśrodkami. Wygląda na takiego, który prędzej dałby się zabić, niż przyjął wyjaśnienie niepoparte twardymi dowodami. Mniej restrykcyjny jest natomiast umysł jego młodszego wspólnika. Szpiega z krainy West Point. Skłonnego do przesady prawdziwego romantyka, z niebezpiecznym(?) przechyłem w stronę makabry. Śmierć pięknej niewiasty to najbardziej poetycka scenka, jaką jest sobie w stanie wyobrazić ten ekscentryczny dżentelmen. „Mam wrażenie, że słońce dopiero co zasiadło na tronie, a ono już abdykuje, pozwalając ciemnościom, temu mrocznemu najeźdźcy, zstąpić na nas jak Sąd Ostateczny i noc zaprowadza swoją okrutną tyranię”. Prawda, że piękne? To wyjątek ze sprawozdań Edgara Allana Poego - w interpretacji Louisa Bayarda - sumiennie przedkładanych Gusowi Landorowi, który, myślę, doskonale oddaje ton, w jaki uderza to indywiduum właściwie nie tylko na papierze. Mogę się założyć, że pan Landor raz po raz przewracał oczami, kręcił z politowaniem głową i/lub wzdychał bezsilnie przedzierając się przez te uduchowione, coraz słodsze, wręcz przesłodzone raporty. Cukierkowa przygoda Poego, która, o dziwo, nie wytrącała mnie z równowagi – siła narracji, ale wyczuwalna niedookreślona groźba, „jak tuszę” jeszcze bardziej mi się tutaj przysłużyła; jeszcze wydajniej pracowała na mój pozytywny odbiór tych romantycznych wynurzeń. W każdym razie owe nietuzinkowe opowieści dla Landora w zawodzie tego drugiego pewnie są ewenementem na skalę nie tylko krajową, ale nawet światową. Nie, nie miałam wątpliwości, że Gus po raz pierwszy w swojej karierze spotkał się z takimi relacjami z czynności... hmm... śledczych? Ten do bólu racjonalny, niezwykle zasłużony konstabl w stanie spoczynku z jakiegoś zagadkowego powodu ma ogromną słabość do „podstarzałego” kadeta. Zupełnie jakby Poe rzucił na niego najprawdziwszy urok. Landor nie wierzy jednak w takie rzeczy i też niespecjalnie zastanawia go, dlaczego tak ciągnie go do takiego dziwaka (to chyba powszechna - co nie znaczy, że niekrzywdząca - opinia na temat Poego w surowej Akademii). Podejrzana sprawa... jedna z wielu w tej pysznie mrocznej rzeczywistości, w której entuzjaści zdumiewających zwrotów akcji też przypuszczalnie nie poczują się zaniedbani. Nieoryginalny finalny chwyt, ale mnie Bayard wziął z zaskoczenia. Wziął i poddusił.

Współczesna literatura kryminalna nie obfituje w takie okazy, jak „Bielmo. Niezwykły przypadek Edgara Allana Poe” amerykańskiego literata Louisa Bayarda, i choćby z tego powodu zachęcam do przyjrzenia się rzeczonej „epickiej produkcji”. Całkiem możliwe, że to będzie najlepszy kryminał, jaki w tym roku przeczytacie. O ile nie będziecie zanadto odwlekać tej przypuszczalnej przyjemności. Magicznej wyprawy do XIX-wiecznych Stanów Zjednoczonych. Prędko poznajcie nieznaną historię Edgara Allana Poego; nieoficjalną, wyimaginowaną opowieść o Wielkim Poecie i też nie pierwszym lepszym (emerytowanym) konstablu. O miłości i zbrodni. O przyjaźni i zdradzie. O Akademii Wojskowej, którą zawładnęły moce ciemności. Cud-miód, malina.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz